Rozdział szósty. Moc ducha, cz. 3

Wola dojścia do celu

„Albo znajdę drogę, albo ją sobie utoruję” – mówił pewien rycerz. Ten za wszelką cenę chciał osiągnąć swój cel.

W historii walk morskich Anglii przytaczają następującą rozmowę dwóch admirałów: Admirał Dupont tłumaczył admirałowi Farragut dlaczego nie udało mu się wprowadzić floty pancerników do portu Charleston. Farragut wysłuchawszy spokojnie jego opowiadania odezwał się: „Dupont, była jeszcze jedna przyczyna twojego niepowodzenia”. „Jaka?” „Nie uczyniłeś tego, coś chciał, bo nie wierzyłeś, że możesz to uczynić!”

Aby coś ze skutkiem pomyślnym przeprowadzić, trzeba w to wierzyć. Trzeba chcieć dojść do celu. Nic tak nie zapewnia powodzenia jak wola, jak chęć powodzenia. Nie mówię o nadziei powodzenia, mówię o chceniu, o woli powodzenia.

Ludzie biorą nieraz za wolę niecierpliwość, gorączkę, podrażnienie nerwów, agitację i niepokój. Taka wola nie prowadzi do niczego. Prawdziwa wola ma za podstawę rozumne zastanowienie i jasny widok celu; prawdziwa wola umie dobrać do celu stosowne środki; umie je sprowadzić w zakres dostępnych możliwości; prawdziwa wola umie tak pokierować swoim wysiłkiem, aby w możliwie najkrótszym czasie osiągnąć maksimum owocnej wydajności.

Pewien amerykański prezydent, którego pytano o jego herb, przypomniawszy sobie, że był kiedyś drwalem, taką dał odpowiedź: „mój herb to zakasane rękawy”. Ta odpowiedź przypomina powiedzenie Szczepana Colonny, który wpadł w ręce nieprzyjaciół. „Gdzie jest teraz twoja twierdza” – pytał urągając mu wróg. „Tu” – odpowiedział wskazując na serce.

Odważne serce i zakasane rękawy oto atrybuty pewnego zwycięstwa.

Wytrwałość

„Nie wystarcza tylko czekać, aby Blücher przyszedł (jak to wielu robi); tymczasem trzeba walczyć i wytrwać, tak jak to uczynił Wellington” (Samuel Smiles) (1).

Przypominam sobie ten finał bitwy. Napoleon triumfuje. Waterloo (2) stanie się jego największym zwycięstwem. Anglicy zaraz się złamią. Blücher nie zdąży przybyć. Grouchy idzie naprzód wśród armatniego ognia.

Niestety! Któż sprawił, że Blücher zdążył? Wytrwałość Wellingtona.

Łatwo jest opierać się na innych i pozostawiać im troskę o wygraną. Pomoc drugich jest możliwa, a w każdym razie skuteczna tylko wtedy, jeśli sami wydaliśmy ze siebie całą pełnię wysiłku.

Legenda Napoleońska przechowała następujące ładne wspomnienie: Podczas oblężenia Genui parlamentarz austriacki wchodzi do miasta pozbawionego żywności. „Poddajcie się – mówi do Masseny – wiemy, że gonicie ostatkami.” „Mylisz się – odpowiada Massena. – Niczego nam nie brakuje. Kto tu jest głodny?” I zwraca się do starego żołnierza: „Mów szczerze, czy jesteś głodny?”. „Nie, panie generale” – odpowiada weteran. I pada zemdlony z wyczerpania.

Jeśli potrafię wytrwać tak długo, jak ten weteran, na pewno pomoc nadejdzie!

Odwet

Generał Desaix przybywa na pole bitwy w Marengo: Wszystko jest zagrożone. Nie traci czasu, nie biada. Bitwa jest przegrana – mniejsza z tym! Jest dopiero trzecia godzina; jeszcze jest czas, aby wygrać drugą bitwę. Zanim wieczór zapadnie, sytuacja będzie naprawiona. Zwycięstwo należy do nas!

Upadłem… A tyle razy obiecywałem. Chciałem być silnym, chciałem się oprzeć za wszelką cenę. Nieprzyjaciel mnie zwyciężył!

Co robić? Narzekać? Biadać? Albo jeszcze gorzej zniechęcać się? Tracić otuchę? Myśleć, że nie dojdę, że już teraz nie dojdę?

Bynajmniej. Skonstatować fakt z bólem, ale bez zbytniego zdziwienia, bez zniechęcenia. A później, natychmiast, nie zwlekając wyciągnąć zegarek i powiedzieć sobie: „Nie trzeba się łudzić: przegrałem bitwę. Ale jest dopiero trzecia. Jest wystarczająco czasu, aby moje sprawy doprowadzić do porządku. A więc do pracy!”.

Tak postępują silni. Iść bez słabości, bez zachwiania od zwycięstwa do zwycięstwa – to rzadko zdarza się na ziemi. Prawdziwą zasadą życia jest: iść od odwetu do odwetu.

Wszystko czynić, aby nie upaść; ale, jeśli się upadnie, natychmiast się opamiętać, dźwignąć i iść naprzód. Zawsze jest jeszcze czas, aby całkowicie zwyciężyć.

Zegary tych, którzy chcą wygrać nie wskazują nigdy zbyt późnej godziny!

Małoduszność

Kopalnie węgla w Beaujonc, koło Liege zalewa woda. W głębi kopalni znajduje się stu dwudziestu dwóch robotników. Starszy górnik Goffin każe uderzyć w dzwon, aby ostrzec i przywołać zagrożonych. Zaledwie dwudziestu dwóch przybywa na czas na powierzchnię ziemi. Goffin i jego syn nie chcą wyjść z kopalni: trzeba ratować towarzyszy. Zdołano uratować siedemdziesięciu czterech. Brakuje dwudziestu sześciu. Ci przez dwa dni próbują otworzyć sobie przejście przez twardą skałę, aby uciec przed podnoszącą się falą. Trzeciego dnia rezygnują. Wtedy mały chłopak chwyta kilof: „Ponieważ wy płaczecie jak dzieci, ja muszę pracować jak mężczyzna!”. Piątego dnia byli uratowani.

Dookoła nas też grozi powódź. Ci, którzy wydostali się na brzeg, uszli przed niebezpieczeństwem. Inni, przez poświęcenie, woleli pozostać na zagrożonej placówce, i jak umieją pracują przy pompach ratunkowych. Ale może chwilami słabnie odwaga… Wody się wznoszą a skała taka twarda! Przywilejem młodości jest, aby nigdy nie wątpić, aby mieć zawsze nadzieję. Nie dopuścić nigdy w swojej obecności jednego słowa zwątpienia, jednej nuty zniechęcenia.

Przyszłość należy do tych, którzy w nią wierzą. Zmęczeni górnicy trzeciego dnia opuściliby ręce – i ich życie byłoby stracone. Na głos młodego chłopca nabierają otuchy i wnet przychodzi ocalenie.

Pokornie, ale stanowczo umieć dźwigać słabnącą otuchę.

Trudne przedsięwzięcia

„Odchodzę – król zwycięski już mnie nie interesuje” – tak w sztuce Botrela przemawia do swych rycerzy Duguesclin, osadziwszy na tronie króla Hiszpanii. Jego dzieło jest spełnione, spieszy ku nowym przygodom, ku nowym trudom. Rycerze protestują. Oni chcieliby pozostać.

Czy jestem podobny do Duguesclina, czy do tych rycerzy?

Lubię triumf. Mniej lubię walkę. Kościół na ziemi nie jest Kościołem triumfującym, zawsze będzie miał wrogów, jest i będzie Kościołem wojującym.

Zawsze trzeba będzie walczyć. Na odpoczynek będzie czas później. Odpycha mnie nienawiść, brzydzi mnie sekciarstwo, ciasnota myśli mnie drażni, podłość jest mi wstrętna! A jednak wśród tego muszę się obracać, w tym właśnie muszę wyrąbywać przełom. Nie zwyciężę? Mniejsza z tym. Wszystko przygotuję tak, aby zapewnić powodzenie. A dla Boga z góry przyjmę i brak powodzenia. Jeśli mu się uda, jeśli zwyciężę, natychmiast ruszę ku innym zagrożonym Bożym szańcom. Są tacy, którzy przywykli biec od zwycięstwa do zwycięstwa; ja będę spieszył ku najcięższym walkom.

W ten sposób kiedyś polegnę. Mniejsza z tym. Umierają jedynie te sprawy, za które nikt nie daje życia.

To, co niemożliwe

Ile razy w wewnętrznym życiu wraca to słowo „niemożliwe”.

Pozostać czystym jest niemożliwe. Widzisz przecież: dookoła ciebie nikt nie pozostaje czystym. W twoim wieku trzeba się bawić – a wiesz dobrze, co kryje się pod tym słowem „bawić”.

Jest to pospolity sofizmat (3): podstępny sofizmat, a przez to zdradliwie deprawujący.

Przypomnę sobie dewizę cechmistrza Jakuba Coeur: „Sercu mężnemu nic niemożliwego”. Albo to powiedzenie: „Przed niemożliwością cofnąć się można bez wstydu. Ale czy to przedsięwzięcie jest niemożliwe, przekonam się dopiero wtedy, gdy je rozpocznę”.

Niepodobna – szepcze głos obawy – podejmować się takiego apostolstwa. Nie mam żadnych danych, aby mi się powiodło. Nikt nie będzie mnie słuchać.

„Rozpoczynając je przekonasz się, czy jest niemożliwe.”

Śmiałość, odwaga – są najlepszą rękojmią powodzenia. Wezmę na sprzymierzeńców wszystkie ludzkie środki: takt, uprzejmość, poświęcenie, zaparcie się siebie. A potem – ponieważ chodzi o dzieło Boże – modlitwa i ofiara.

Zadziwiająca jest liczba rzeczy niemożliwych, dokonywanych przez ludzi przedsiębiorczych. Zaciągnę się w ich szeregi.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Autor angielskiej książki Self-Help, przetłumaczonej na język francuski, pod tym samym tytułem. Wiele ciekawych szczegółów o wychowaniu charakteru.

(2) 18 czerwca 1815 roku, w bitwie pod Waterloo, wojska francuskie poniosły druzgocącą klęskę. Niekwestionowane zwycięstwo odniosła armia koalicyjna księcia Wellingtona i G. L. Blüchera. Po bitwie tej Napoleon I powtórnie abdykował.

(3) Sofizmat – rozumowanie pozornie poprawne, ale w istocie zawierające rozmyślnie utajone błędy logiczne; także: świadome dowodzenie nieprawdy.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Młodzieńcom ku rozwadze.