Rozdział siódmy. Próba

Wkrótce ziściły się najgorsze obawy małych pastuszków. Skoro nie chcą zaprzeczyć, że widziały niebiańską Panią, trafią do więzienia. Później, jeśli wciąż będą tak uparte, czekają ich kolejne kary.

– Na takich jak wy nie ma innego sposobu! – warknął burmistrz. – Chodźcie! Do tej celi!

Na widok celi, przed którą zatrzymał się burmistrz, cała trójka wymieniła między sobą przerażone spojrzenia, gdyż znajdowało się w niej już wielu więźniów – postawnych mężczyzn z brodatymi twarzami, noszącymi na sobie piętno zła.

– Proszę, proszę, mamy towarzystwo! – zawołał nagle jeden z nich, gdy ciężkie, okratowane drzwi zamknęły się za dziećmi. – I do tego jakie towarzystwo!

– Tak! – dorzucił inny. – Od kiedy to przysyłają nam małe dzieci?

– Och, ale to nie są małe dzieci. To kieszonkowcy. I to świetni. Pamiętam tego chłopca bardzo dobrze.

– To prawda. A ja widziałem jedną z tych dziewczynek na odpuście w lipcu. Podejdźcie bliżej, maluchy. Opowiedzcie nam, jak was złapali.

– Tak, powiedzcie coś, dzieci. Jesteście teraz wśród przyjaciół.

Uwaga ta spotkała się z głośnym śmiechem pozostałych i przez chwilę dzieci stały przy drzwiach oniemiałe ze zdziwienia. W końcu jednak Łucja zebrała się na odwagę. Nie, ani ona, ani jej kuzyni nie byli kieszonkowcami ani żadnymi innymi przestępcami. Pochodzili ze wsi i widzieli niebiańską Panią. Widzieli ją już trzy razy i obiecała, że dziś znów przyjdzie. Podczas każdej z wizyt prosiła dzieci o szczere odmawianie Różańca i poświęcanie się za grzeszników. Wyjawiła im też pewną tajemnicę, o której na razie nie mogą nikomu mówić.

Więźniowie wpatrywali się w dzieci ze zdziwieniem. Co to za bzdury? Jeden z mężczyzn pogroził Łucji ostrzegawczo palcem.

– Nie próbuj rozgniewać burmistrza, mała. Może ci przysporzyć wielu kłopotów.

– Tak – dodał inny. – I nie wspominajcie mu nic o sprawach świętych. Lepiej wymyślcie jakąś inną historię.

Hiacynta splotła nerwowo rączki.

– Ale proszę pana! My nigdy nie wymyślaliśmy żadnych historii!

– Właśnie – wtrącił szybko Franciszek. – I nawet jeśli burmistrz zostawi nas tu na zawsze, nie możemy powiedzieć, że nie widzieliśmy Pani.

W tych szczerych słowach i zachowaniu dzieci było coś poruszającego, co zaimponowało więźniom. Nagle poczuli się tak, jakby przez ich ponure pomieszczenie przemknął delikatny jasny powiew, przynosząc ze sobą świeżość i radość. Później, gdy Hiacynta zdjęła z szyi medalik i poprosiła jednego z mężczyzn o powieszenie go na gwoździu wystającym ze ściany, więzień chętnie spełnił tę prośbę.

– Ale dlaczego nie chcesz już nosić medalika? – zapytał zaciekawiony.

Dziewczynka odparła bardzo poważnie:

– Na pewno jest już południe – wyjaśniła. – Gdybyśmy byli teraz w Cova, Pani mówiłaby do nas i poprosiłaby o odmówienie Różańca. Ale może usłyszy nas, jeśli odmówimy go tutaj, przed tym medalikiem, i będzie równie zadowolona.

Mówiąc to Hiacynta uklękła, złożyła przed sobą rączki i uniosła wzrok ku medalikowi wiszącemu na ścianie nad jej głową. Podobnie zrobili jej kuzyni oraz kilku więźniów i wkrótce po całej więziennej celi rozchodził się nietypowy dźwięk: trzy wysokie dziecięce głosiki wychwalające Najświętszą Maryję Pannę, którym towarzyszył chór niepewnych, niskich głosów. Nawet ci, którzy nie brali udziału w modlitwie, słuchali z szacunkiem, gdyż mali przybysze z Fatimy rzucili na nich wszystkich jakiś dziwny urok. Nie może być inaczej, powtarzali do siebie w myślach. To były niezwykłe dzieci. One naprawdę wierzyły, że niebiańska Pani kazała im codziennie odmawiać Różaniec, żeby złagodzić gniew Boga na grzeszny świat!

Gdy jakiś czas później burmistrz powrócił do celi, jego rozczarowanie nie znało granic. Dzieci nie tylko nie miały zamiaru wyprzeć się wizyt niebiańskiej Pani, ale wręcz umocniły się jeszcze w wierze. Co więcej, zaprzyjaźniły się z kilkoma więźniami i dla rozrywki Hiacynta nawet tańczyła z jednym z nich!

– Zaraz położymy temu kres! – zawołał ze złością. – Nie będziecie już takie pewne siebie, gdy zamieszkacie ze mną!

Mieszkanie burmistrza znajdowało się całkiem niedaleko i wkrótce dzieci zostały zamknięte w kolejnym dużym i ponurym pomieszczeniu.

– Co on teraz zrobi? – zapytał Franciszek przestraszony.

Łucja wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. Może nas zbije.

– Jeśli tak, to musimy pamiętać o modlitwie – rzekła Hiacynta – o tej, której nauczyła nas Pani, żebyśmy ją odmawiali zawsze, gdy pokutujemy za grzeszników. Powtórzmy ją sobie teraz, dobrze?

Cała trójka uklękła więc na podłodze i wyrecytowała znajome słowa:

– O Jezu, czynię to z miłości dla Ciebie, za nawrócenie grzeszników i za zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi.

Jednak choć dzieci czekały wyobrażając sobie najstraszniejsze rzeczy, burmistrz nie wrócił, by je zbić. Zamiast niego przyszła jego żona, dobra dusza, wielce zasmucona okrucieństwem męża. Przyniosła małym więźniom jedzenie oraz coś do picia i pocieszała je jak prawdziwa mama, jednak gdy nastał zmrok musiała przyznać dzieciom, że niewiele mogła dla nich zrobić.

– Czyli musimy tu zostać całą noc? – zapytała Hiacynta z trudem powstrzymując łzy.

– Obawiam się, że tak, kochanie.

– I cały jutrzejszy dzień też?

– Bardzo możliwe.

– I pojutrze?

– Chyba tak.

Były to naprawdę niedobre wieści. Całe dwa dni z dala od domu! Dzieci jeszcze nigdy nie pozostawały tak długo bez swoich rodzin i małej Hiacyncie trudno było powstrzymać się od płaczu. Jak wytrzyma tyle czasu bez mamy? Jednak ten pierwszy smutek miał później narastać, gdyż dni mijały, najpierw dwa, potem trzy, cztery, a dzieci wciąż pozostawały uwięzione w domu burmistrza.

– A co będzie jak już nigdy nie wrócimy do domu?! – zaszlochała rozpaczliwie. – Och, Łucjo! Co my teraz zrobimy? I dlaczego rodzice po nas nie przychodzą?

Łucja milczała. Burmistrz wyjaśnił im już, dlaczego nikt po nich nie przyszedł. Mówiąc tyle kłamstw zhańbili swoje rodziny. Teraz, jak zapewnił ich triumfalnie, nie mają ani jednego przyjaciela w całej Fatimie.

„Ale może on tylko próbował nas nastraszyć” – pomyślała. „Może ktoś jednak jutro przyjdzie.” Po chwili rzekła do Hiacynty:

– Nie wiem dlaczego nikt nie przychodzi. Ale zawsze możemy ofiarować nasze cierpienia za nawrócenie grzeszników. Chyba chcecie tego, prawda?

– Tak – zawołał Franciszek. – Tylko pomyśl o tej wizji piekła, Hiacynto. I pamiętaj, że Pani powiedziała, że czeka nas dużo cierpień.

Hiacynta przytaknęła i z lekkim westchnięciem złożyła rączki do modlitwy.

– Z całego serca pragnę złożyć tę ofiarę – wyszeptała. – O Jezu, czynię to z miłości dla Ciebie, za nawrócenie grzeszników i za zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi.

Następnego, piątego już dnia pobytu w domu burmistrza, mężczyzna był zmuszony przyznać, że ci mali pastuszkowie nie dali się w żaden sposób przekonać do wyparcia się całej historii lub zdradzenia choć rąbka tajemnicy, którą powierzyła im Pani. Ledwie kontrolując swą wściekłość postanowił podjąć ostatnią próbę.

– Posłuchajcie! – zawył, wpadając do pokoju, w którym cała trójka siedziała apatycznie przy oknie. – Albo powiecie całą prawdę o tej waszej Pani, albo zostaniecie usmażeni w oleju!

– Ależ proszę pana! My powiedzieliśmy już całą prawdę!

– Prawdę! Słuchajcie, uparciuchy! Mam już dość tych waszych bzdur. W tej właśnie chwili na kuchence gotuje się cały kocioł oleju i tylko czeka, żeby usmażyć was na chrupko. Szybko, Franciszku. Jaki sekret wyjawiła wam Pani?

Dziewięcioletni chłopiec aż zadrżał ze strachu.

– Nie mogę panu powiedzieć.

– Nie możesz? Zaraz się o tym przekonamy. Chodź, idziemy do kuchni.

Gdy burmistrz złapał Franciszka, Hiacynta wydała z siebie okrzyk przerażenia. Franciszek zostanie usmażony w oleju!

– Och, Łucjo! – zawołała blada jak ściana, drżąc na całym ciele. – Co teraz zrobimy?

Dziesięciolatka nie odpowiedziała. Drzwi zdążyły już zamknąć się z hukiem i Łucja czekała tylko na krzyki zanurzanego w oleju Franciszka. Jednak mi nuty mijały, a nic takiego się nie działo. Wtem drzwi znów się otworzyły i burmistrz wszedł do pokoju raz jeszcze. W jego oczach można było dostrzec tajemniczy błysk.

– No! Jedno z was już ugotowane! – oznajmił energicznie, wycierając ręce. – Mała Hiacynto, teraz twoja kolej. Zdradź mi swój sekret, albo też trafisz do gorącego oleju.

Po twarzy dziewczynki spływały ogromne łzy.

– Nie mogę go zdradzić nikomu – jęknęła. – Nie mogę! Nie mogę!

Burmistrz więcej nie naciskał. Śmiejąc się złowieszczo złapał Hiacyntę za ramię i wyciągnął z pokoju.

Biedna Łucja! Gdy drzwi zatrzasnęły się po raz drugi i została sama, jej serce prawie zamarło ze strachu. Być usmażonym w oleju! Cóż za okropna śmierć dla Franciszka i małej Hiacynty! Padła na kolana, przerażona na myśl o śmierci, która wkrótce czeka i ją.

– Bo ja też nie mogę zdradzić sekretu – wyszeptała. – Bez względu na to, co burmistrz mi zrobi, muszę pozostać wierna Pani z Nieba!

Minęło pięć, potem dziesięć minut, a z kuchni wciąż nie dochodził żaden dźwięk. Łucja nie mogła już znieść tego napięcia i wyciągnęła ręce ku Niebu. Nie mogła widzieć przepięknej istoty, którą tak bardzo kochała, ale jeśli będzie się do Niej modliła… jeśli poprosi Ją o siłę i odwagę…

– Najdroższa Pani, proszę, opiekuj się mną! – szepnęła. – Pomóż mi umrzeć odważnie… jak Franciszek i Hiacynta… bez jednego odgłosu!

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Dzieci z Fatimy.