Rozdział siódmy. Kardynał Newman. Grzech

Dlaczego najwięksi święci popełniali powszednie grzechy?

Wyobraźmy sobie osobę tak dobrą i skrupulatną, która teraz lub wcześniej uczyniła coś złego, choć nie mógłbyś zgadnąć, dlaczego i kiedy dopuściła się zła. Zajrzyj do jej sumienia, zawsze tak pełnego doskonałości i wskaż ściśle, że nie zawsze szła za jego głosem, występując przeciw niemu i że nie zawsze była z nim w zgodzie. Podobnie ma się sprawa z naszymi powinnościami wynikającymi z religii. Możemy być zdolni w niektórych przypadkach, by trzymać się z dala od wszelkiego grzechu, jeśli ogarnie nas pojedyncza pokusa, lecz to nie daje nam pewności, że będziemy w stanie powstrzymać się od nich wszystkich, choć na słowo „wszystkich” składają się te pojedyncze grzechy. Oto, dlaczego największym świętym zdarzyło się popełnić powszednie czy pomniejsze grzechy, choć łaska, którą otrzymali, uzdalnia ich do powstrzymania się przed jakimkolwiek z nich. Taki jest skutek ludzkiej słabości; nic nie może powstrzymać świętych przed takim upadkiem, jakkolwiek byłby lekki, poza specjalną łaską, lecz ta, jak naucza Kościół, dana była wyłącznie Błogosławionej Dziewicy, zaznaczę – jedynie Jej. Obecnie te pomniejsze i powszednie grzechy nie oddzielają duszy od Boga, można je spłacić solennie przez łaskę. Są dopuszczone przez Dawcę wszelkiej łaski dla dobrego celu, by nas ukorzyć i by dać nam zachętę w dziełach pokuty.

„Wytrwałość w łasce”, Mowy skierowane do Połączonych Kongregacji, s. 128.

W jaki sposób pycha może nas zniszczyć?

Pycha odurza człowieka, pobłażanie sobie i bogactwa dokonują swej pracy w niewidoczny sposób – niczym tlący się ogień, który w ciągu chwili wypala jakąś rzecz, pozostawiając ją niezmienioną. Wtedy zniszczona bryła nie może się już dłużej utrzymać i pęka pod własnym ciężarem, lub wskutek drobnego, przypadkowego poruszenia z zewnątrz. Jak mówi prorok: „dlatego występek ten stanie się dla was jakby szczeliną zwiastującą upadek, sprawiającą wygięcie na wysokim murze, którego zawalenie się następuje nagle w jednej chwili” (Iz 30, 13).

„Skrycie i niespodziewanie Bóg nawiedza dusze”, Kazania parafialne, s. 297.

Dlaczego ludzie, którzy wydają się być tak dobrzy, opuszczają Kościół?

Powtórzę, mówię o ludziach, którzy wydają się być trwale oddzieleni od Boga; i choć nie możemy na nikogo wskazywać palcem, i z tej też przyczyny nie możemy na nikogo wydawać wyroku, chciałbym mimo to położyć na sercu wszystkim, których zasmuca i wprawia w konsternację oddzielenie takich osób (a tak może być), że choćby tamci wydawali się tak bardzo świątobliwi i religijni, to wcale nie znaczy, że są takimi, choćby z tego względu, że ciąży na nich ten jeden tajemny grzech wskazany w Piśmie Świętym. Tak jak człowiek może być dobrego zdrowia, w pełni władać rękoma i dłońmi, być przy zdrowym umyśle i sprawnie się nim posługiwać, lecz jeden z jego narządów mimo to może chorować (ta choroba nie musi się ujawniać, lecz może być uśpiona, choć śmiertelna i dopiero w ostateczności przynieść śmierć), tak też może być z nimi. Zatem, co do rozważanej tu kwestii: człowiek może być prawy i szlachetnego umysłu, całym sobą skierowany ku wyższym celom, uprzejmy i łagodny, pełen umartwienia i miłosierny, lecz mimo to może odczuwać jakąś osobistą urazę i lubować się myślą o zemście, a tym samym pokazywać, jak mało jest w jego sercu miłości Boga – podobnie wydaje się być z ludźmi, którzy wydają się być dobrymi, a mimo to z rozmysłem żyją poza Kościołem. Ich religijna doskonałość, czymkolwiek by była, nie uchroni ich przed takim czy innym grzechem wynikłym z zatwardziałości.

„Moralne konsekwencje pojedynczych grzechów”, Kazania parafialne, s. 757–758.

Dlaczego słabostki prowadzą do grzechów ciężkich?

Kwestia ta każe przypomnieć, że lżejsze grzechy prowadzą ku cięższym i do straty łaski. A nie jest to bynajmniej drobiazg w tych okolicznościach.

Oto ilustracja, która pokaże co mam na myśli, a przy tym może rzucić światło na całe zagadnienie. Jak wiecie, często się zdarza, że chwyta człowieka jakaś dolegliwość, a wówczas lekarz, zapytany czy to niebezpieczne, odpowiada: „Nie w tej chwili, lecz nie wiadomo co będzie w przyszłości, gdyż ta przypadłość może się zmienić w coś bardzo poważnego; choć teraz to jeszcze nic wielkiego, jeśli jednak nie będzie regularnych badań, i co ważniejsze, jeśli choroba zostanie zaniedbana, sprawa przybierze poważny obrót”. To samo, jak myślę, odnosi się do życia chrześcijan, dzień po dniu, jeśli chodzi o stan ich dusz. Zawsze niedomagają, zawsze drzemie w nich choroba, są chorowici, łatwo poddają się nieładowi, muszą uważać na siebie, zważać na powietrze, słońce i pogodę; pełno w nich podatności na wszelkiego rodzaju ciężkie choroby i muszą nieustannie badać przyczyny tego stanu, po najdrobniejszych symptomach, choćby nie przyszło jeszcze na nich to, co najgorsze. Z drugiej strony, jeśli chrześcijanin upadnie, dopuszczając się jakiegoś poważnego grzechu, natychmiast zostaje pozbawiony łaski uświęcającej, niby człowiek, który pod brzemieniem zaraźliwej gorączki znajduje się w zupełnie innym stanie niż ten, który jest jedynie wątłego zdrowia.

Teraz, traktując z wszelką powagą ów proces wiodący od grzechów lekkich do ciężkich przestępstw, nie potrzebujemy sięgać po Pismo Święte, podobnie jak i przed chwilą, by udowodnić prawdziwość tego, o czym poucza nas każdy dzień, a mianowicie, że człowiek dopuszczający się grzechów lekkich zmierza ku grzechom ciężkim, i że popadanie w grzechy jest równe ciągłemu upadkowi, i że nie ma w tym nic zaskakującego dla kogoś, kto bada tę kwestię, i że najgorsza przewina wydaje się zatwardziałemu grzesznikowi błahostką, a najlżejsza słabostka jest brzemieniem dla świętości. „Ten kto zlekceważy rzeczy małe – powiada mędrzec – upadnie z powodu najmniejszej z nich”. Oto z pewnością nauka co do joty inspirowana przez Pismo.

„Odstępstwo i niegodziwości”, Kazania parafialne, s. 1079–1080.

Jak możemy opisać osobę, która nie chce się wyrzec wszelkich żywionych przez siebie urazów?

Kolejny obraz można zarysować biorąc za wzór stan umysłu, jaki nierzadko przydarza się osobie, która została zraniona lub znieważona, a którą przynagla obowiązek przebaczania winowajcom. Myślę o człowieku dobrej woli i religijnym, który często i we właściwej mierze postępuje w zgodzie z tym nakazem, lecz w tym samym czasie budzą się w nim rozterki, a to ze względu na uznanie dla własnej godności, lub też z chęci zaspokojenia swego poczucia sprawiedliwości, co powoduje, że „bierze sprawy we własne ręce”. Nie jest w stanie uczciwie wyrzec się jakiejś części żywionych urazów i zostawić swej sprawy wyłącznie Bogu, zapominając przy tym o słowach: „do Mnie należy pomsta, Ja wymierzę zapłatę” (por. Rz 12, 19; Kpł 19, 18). Ta niechęć, poza innymi okolicznościami, jest czasem nader widoczna w przypadku dzieci, które, bądź to ze względu na swój nastrój, czy przez upór, czy z jakiejkolwiek innej przyczyny, nie są w stanie sprostać temu, co właściwe, co jest ich powinnością, a co by wystarczało i prowadziło do zamierzonego celu. Dzieci mają wystarczającą świadomość, że czynią źle i chciałyby być dobre; stąd zdobywają się na kilka dobrych uczynków, z wyjątkiem tych, które właśnie są wymagane; chcą pokazać swe pragnienie pojednania z tymi, którzy są z nich niezadowoleni; przymierzają się do spełnienia swych obowiązków – lecz z powodu pychy lub innych złych uczuć, wzbraniają się przed nimi – by wreszcie, jak to bywa, wypełnić je. I ta sytuacja się powtarza: jeśli popełnią błąd, szukają wymówek, połowicznie przyznają się do winy; czynią wiele, lecz w stopniu niewystarczającym, co ostatecznie nie pozwala im osiągnąć pokoju serca.

„Świadectwo sumienia”, Kazania parafialne, s. 1105–1106.

Dlaczego grzesznicy są nieszczęśliwi?

Gdy mężczyzna lub kobieta, niezależnie od ich wieku, mają świadomość mniejszego lub większego zła, którego się dopuszczają, czy to przez to, że nie przychodzą do kościoła bez wystarczającego powodu, czy to przez to, że zaniedbują osobistej modlitwy, żyją nieostrożnie, lub oddają się grzechom, powiadam wtedy, że nieczyste sumienie jest dla nich nierzadko męczarnią. Przez chwilę, być może, nie czują tego, lecz cierpienie znów się pojawia. Jest jak otwarta rana, nękająca, niepokojąca, niczym nienawistny ból, który odbiera grzesznikom ich szczęście. Mogą odczuwać przyjemności, lecz nie mogą być szczęśliwi. Wiedzą o tym, że w tym lub innym czasie, nawiedzi ich Bóg, który będzie sądził i karał. Próbują wyrzucić tę myśl z pamięci, lecz powraca ona niby ostrze strzały; nie daje się usunąć. Próbują zbyć to śmiechem, ukryć się za gruboskórnością lub zuchwałością, gniewem lub przemocą. Hałaśliwością lub nijakimi odpowiedziami zbywają tych, którzy upominają ich słowem lub czynem. Ale grzech ma ich w swych objęciach. A bywa i tak, że wszyscy ci ludzie, którzy nie poddali się zupełnie grzechowi, źli na równi z dobrymi, pragną być świętymi jak Chrystus był święty, czyści jak Chrystus był czystym, choć dotąd nie starali się o to, lub też modlą się do Boga, by uczynił ich świętymi i czystymi. I czynią tak nie dlatego, że „polubili” religię, lecz dlatego, że poczuli pewność, zrozumieli i przekonali się do tego, że jedynie w religii jest szczęście.

„Religia Miłości, czyli nowa natura”, Kazania parafialne, s. 1511–1512.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Kardynał Newman. 101 pytań i odpowiedzi.