Rozdział siódmy. Całun Turyński a świadectwo badań naukowych, cz. 1

W nocy, 28 maja 1898 roku, fotograf Secundo Pia wywoływał w swojej ciemni pierwszą w historii fotografię Całunu. Jakież było jego zdziwienie i podziw, kiedy na negatywie pojawiła się pełna majestatu postać Jezusa Chrystusa. „Nieoczekiwanie Pia zdał sobie sprawę, że jest oto pierwszym człowiekiem w ciągu ostatnich 1900 lat, który ma okazję ujrzeć ciało Chrystusa, złożone do grobu” (1).

Stopniowo prawda dotarła do zdumionego fotografa – jeżeli negatyw daje obraz pozytywu, mogło to jedynie znaczyć, że także Całun był swoistym fotograficznym negatywem.

Niemiecki jezuita, ks. Werner Bulst, pisze:

„Czyż nie powinniśmy uznać Całunu Turyńskiego za dar dla naszego wieku? To dzięki sztuce fotografii odkryliśmy, na błonie negatywu, niezwykły wizerunek Pana, ukryty dotychczas w tym Płótnie. Jedynie współczesne i bardzo zaawansowane techniki badawcze były w stanie rzucić światło na tę unikatową, lecz jakże budzącą spory relikwię i potwierdzić jej autentyczność. Dla współczesnego człowieka, dla którego dowody naukowe mają tak ogromne znaczenie, otworzyliśmy nowy i jakże odpowiadający naszym czasom sposób podejścia do sprawy Jezusa Chrystusa” (2).

Niezwykła wiadomość o „sekrecie” Całunu prędko przedostała się do szerokich kręgów społeczności medycznej. Na Sorbonie grupa lekarzy podjęła się dogłębnego przestudiowania negatywu Secundo Pii i ostatecznie, w 1902 roku, Yves Delage, profesor anatomii dobrze znany ze swego agnostycyzmu i niechęci do wszystkich rzeczy niezwykłych bądź cudownych, przedstawił paryskiej Akademii Nauk raport podsumowujący wyniki przeprowadzonych badań.

Dokumenty te wywołały prawdziwą burzę. Marcellin Berthelot, sekretarz Akademii, odmówił opublikowania raportu w oficjalnych zapisach protokolarnych. Profesora Delage ostrzegano, że prezentując takie materiały narazić może na szwank swoją naukową reputację.

A oto, jak sam profesor opisywał później całe wydarzenie:

„Nie ukrywam, że nie znaleźliśmy ani jednego niepodważalnego dowodu, jednakże trzeba dostrzec, iż całość zagadnienia przedstawia się jako zespół zjawisk nad wyraz prawdopodobnych, z których niektóre bardzo bliskie są ostatecznego naukowego dowiedzenia… Niepotrzebnie do tego, w istocie czysto naukowego, zagadnienia przypięto etykietę «sprawy religijnej», gdyż przez to uległy rozpaleniu emocje wielu, ze szkodą dla rozumu. Gdyby, zamiast Chrystusa, problem dotyczył Sargona czy Achillesa lub jednego z faraonów, to wówczas nikomu przez myśl by nie przeszło, aby tak protestować. Badając tę sprawę, cały czas wierny byłem prawdziwemu duchowi nauki – skupiłem się na poszukiwaniu prawdy, bez względu na to, jak wpłynie ona na interesy przedstawicieli poszczególnych wyznań… Uznaję, że Jezus Chrystus był postacią historyczną, a skoro tak, nie rozumiem, dlaczego miałoby tak szokować, iż udało się odnaleźć ślady jego ziemskiej egzystencji” (3).

Jak łatwo można sobie wyobrazić, wkrótce zarówno lekarski establishment, jak i wywodzący się z kręgów katolickich moderniści zaczęli jednogłośnie występować przeciwko teorii o prawdziwości Całunu. Kanonik Ulisses Chevalier razem z jezuitą angielskim, Herbertem Thurstonem, opublikowali serię dokumentów, datujących się na XIV wiek, które utrzymywały, iż Całun jest jedną wielką mistyfikacją. Doktor Pierre Barbet, autor jednej z najlepszych książek o Całunie, zatytułowanej A Doctor at Calvary [Doktor na Kalwarii], tak podsumowuje argumenty modernistów:

„Całun w Lirey… przeszkadzał nie tylko biskupowi z Troyes, lecz przede wszystkim Henrykowi z Poitiers, a trzydzieści lat później Piotrowi z Arcy, który sprzeciwiał się wystawianiu Całunu na widok publiczny przez kanoników z Lirey. Żalono się, iż wierni opuszczają relikwie w Troyes, aby całymi gromadami śpieszyć do Lirey. Rodzina Charny (właściciele Całunu) prędko zabrała go do siebie i trzymała w zamknięciu przez trzydzieści lat.

W 1389 roku sprawę przedstawiono legatowi nowego papieża z Awinionu, a następnie także antypapieżowi. Obaj wydali zgodę na wystawianie Całunu pomimo zakazu Piotra z Arcy. Kiedy ten zaczął występować z zażaleniami wobec takiego traktowania jego decyzji, Klemens VII zakończył sprawę (niezbyt zresztą godziwie) oświadczając, iż biskup nie może dłużej sprzeciwiać się wystawianiu Całunu na widok publiczny, ale że w każdym z miejsc zostanie odczytana deklaracja, stwierdzająca, iż jest to kopia, przedstawiająca prawdziwy Całun Chrystusowy.

W memorandum, złożonym na ręce Klemensa, Piotr z Arcy wystąpił z bardzo poważnymi i równie oszczerczymi oskarżeniami o symonię wobec kanoników z Lirey. Oświadczył również, iż jego poprzednik prowadził już w sprawie Całunu dochodzenie i uzyskał zeznanie artysty, który namalował Płótno.

Nigdy nie znaleziono śladów przeprowadzenia takiego dochodzenia, ani też zeznania owego malarza. Jeśli nawet istniał rzeczywiście taki człowiek, odnaleziono wówczas najprawdopodobniej jedynie twórcę kopii Całunu z Lirey, przechowywanej następnie w Besançon.

Nie ulega wątpliwości, iż wszystkie ówczesne decyzje były wynikiem konfliktu interesów poszczególnych osób i opierały się na argumencie, iż żadna z Ewangelii nie wspomina o obecności jakiegoś obrazu na płótnie grzebalnym Chrystusa. Wydaje się, że przy okazji tego średniowiecznego sporu ani razu nie pokuszono się o bezstronne zbadania samego Całunu. Gdyby to zrobiono, osoby wypowiadające wówczas swoje sądy o tej relikwii miałyby okazję przekonać się, w taki sam sposób, w jaki uderza to na pierwszy rzut oka każdego, kto dziś ogląda Całun, że na całym płótnie nie odnajdzie się choćby śladu malarskiej farby. Ale, jak się wydaje, antypapież Klemens VII nie zaprzątał sobie uwagi taką drobnostką” (4).

W typowo modernistyczny sposób zarówno kanonik Chevalier, jak i ks. Thurston, zupełnie zignorowali wyrażane przez kolejnych papieży, począwszy od XIV wieku aż do współczesnego im papieża Leona XIII, stwierdzenia autentyczności Całunu.

Doktor Barbet pisze dalej:

„Widzimy więc, iż antypapież Klemens VII przyjął postawę w takim samym stopniu niejednoznaczną, co uwarunkowaną politycznie. Superkrytyczny historyk Ulisses zdaje się przywiązywać specjalną wagę do tej niezdecydowanej postawy Klemensa, tylko dlatego, iż w jego mniemaniu dostarcza ona argumentu przeciwko prawdziwości Całunu. Mógłby jednak, z nieco większą dozą bezstronności, zrównoważyć zdanie tamtego antypapieża przytoczeniem nieustannych oznak czci, przejawianych przez późniejszych, już prawomocnie wybranych papieży. Kiedy Całun znalazł się w Chambery, Piotr II ustanowił kolegiatę z dwunastoma kanonikami przy kościele, gdzie płótno zostało umieszczone przez księcia Amadeusza IX. W 1480 roku Sykstus IV nadał jej imię «Saint Chapelle», a w roku 1506 Juliusz II zezwolił na odprawianie tam specjalnej Mszy i oficjum w przypadający na dzień 4 maja odpust. Leon X rozszerzył to święto z Saint Chapelle na całą Sabaudię, a Grzegorz XIII aż na cały Piemont, dodając nowe odpusty dla udających się tam pielgrzymów.

Wszyscy oni, w uroczystych oświadczeniach, wyrażali wiarę w to, iż Całun był prawdziwie tym, w który owinięto ciało Zbawiciela przed złożeniem do grobu. Każdy z nich dodawał jeszcze, iż pamiątki ludzkiej natury Chrystusa zawarte na Całunie, w postaci Jego Świętej Krwi, zasługują na oddawaną im cześć i uwielbienie. Tak wygląda prawda o kulcie latrii, przeciwko któremu z taką żarliwością występowali biskupi z Troyes, zyskując ostatecznie poparcie antypapieża Klemensa VII. Jest to o tyle ważne, że wiele decyzji tych nieprawnie wybranych papieży zostało po zakończeniu schizmy uprawomocnionych przez ich już pełnoprawnych rzymskich następców.

Chcąc opowiedzieć o licznych oznakach czci wobec Całunu, otwarcie wyrażanych przez kolejnych papieży i o wielu odpustach, nadanych i potwierdzonych przez nich, byłoby koniecznym wymienienie z imienia niemalże wszystkich po kolei papieży, aż do naszych czasów. Pius VII upadł przed Całunem na twarz wracając w roku 1814 w tryumfie do Watykanu po zakończonym wygnaniu, a papież Leon XIII doznał głębokiego wzruszenia i radości, gdy pokazano mu w roku 1898 pierwszą fotografię Pii” (5).

Kiedy Secundo Pia robił ją w roku 1898, Całun znajdował się pod ochronnym, szklanym przykryciem i zdjęcie wykonane przez Pię jest stosunkowo marnej jakości.

W roku 1931, w związku z ogromnym postępem, jaki dokonał się w dziedzinie fotografii, poproszono Giuseppe Enriego, aby raz jeszcze wykonał dokumentację zdjęciową Całunu, już bez ochronnej, szklanej warstwy nad nim. Te wspaniałej jakości odbitki, które do dnia dzisiejszego nie mają sobie równych, zapoczątkowały zupełnie nową erę w medycznych badaniach Całunu. Doktor Barbet i inni lekarze, na przestrzeni siedemdziesięciu lat przeprowadzili serię, czasem nieco makabrycznych doświadczeń na zwłokach lub pozostałych po amputacjach kończynach, a nawet, w niektórych przypadkach, na samych sobie lub ochotnikach spośród studentów (na przykład wisząc na rękach), w celu ustalenia przyczyny śmierci Zbawiciela.

Niech wolno mi będzie przytoczyć zaledwie jeden z przykładów poszukiwań naukowych doktora Barbeta. W Ewangelii św. Jana czytamy: „…jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda. Zaświadczył to ten, który widział, a jego świadectwo jest prawdziwe. On wie, że mówi prawdę, abyście i wy wierzyli” (J 19, 34–35).

Historyczne prawdopodobieństwo tego zdarzenia zostało ośmieszone przez wielu Wybitnych Przeciwników i ich uczniów, zaliczających się do grona katolickich modernistów. Ksiądz Bulst pisze:

„Przez lata krytycy z kręgów liberalnych zakładali na wejściu, że opis Janowy może być wszystkim, ale na pewno nie historyczną relacją o prawdziwym zdarzeniu i że bynajmniej nie w celu podania rzeczywistych informacji został włączony do tekstu Ewangelii. W najlepszym wypadku ludzie ci uważali, że jest to raczej teologiczna przenośnia, o ile nie w ogóle jednoznaczna aluzja do mitologicznych wyobrażeń. Na poparcie swojego poglądu w tej sprawie liberałowie wskazywali na «wiele mówiące milczenie» synoptyków, oraz na nieprawdopodobieństwo fizjologiczne (sic!) wypłynięcia ze zwłok krwi i wody. Przedstawiali nawet paralelne teksty z pogańskich mitologii. Posunęli się wreszcie i do twierdzenia, iż sam autor Ewangelii przypisywał krwi i wodzie «mitologiczne znaczenie». Głoszono wiele innych, temu podobnych rewelacji, na przykład R. Bultman uważał za śmieszne («komisch» w języku niemieckiego oryginału), aby w ogóle brać pod uwagę, jak to czynił Weiss, fizjologiczną możliwość wypłynięcia krwi i wody” (6).

W 1907 papież, święty Pius X, w swojej encyklice Lamentabili potępił wiele spośród modernistycznych sądów odnośnie prawdziwości Ewangelii św. Jana:

„[Błędem jest uważać, iż] narracja Janowa nie opisuje konkretnych zdarzeń historycznych i że jest tylko mistyczną kontemplacją Dobrej Nowiny, lub że Janowy wykład sprowadza się jedynie do teologicznych medytacji nad tajemnicą Zbawienia, pozbawionych prawdy historycznej.

[Równie błędne jest twierdzenie, że] czwarta Ewangelia wyolbrzymia cuda nie tylko po to, aby podkreślić niezwykłość zdarzeń, ale także, by lepiej pasowały one do opisu działania i chwały Słowa Wcielonego.

[Nie ma również prawdy w przekonaniu, że] Jan, przypisujący sobie tytuł świadka Chrystusa, jest w rzeczywistości jedynie niezwykłym świadkiem życia Kościoła, tzn. działania Jezusa w Kościele końca pierwszego wieku” (Denz. 2016–2018).

A oto co ma do powiedzenia na ten temat doktor Barbet:

„Już przy pierwszych sekcjach zauważyłem, że worek osierdziowy zawsze zawiera pewną objętość płynu (hydropericardium), wystarczającą, aby ujrzeć jej swobodny wypływ w chwili nacięcia ściany osierdzia. W niektórych przypadkach obserwowałem nadzwyczaj obfity strumień takiej treści.

Wziąłem zatem strzykawkę i wsuwając bardzo powoli igłę poprzez kolejne struktury cały czas podciągałem tłok. W ten sposób byłem w stanie wyczuć opór włóknistej ściany osierdzia, a w chwili jej sperforowania w strzykawce pojawiała się znaczna ilość płynu. Podciągając tłok i wsuwając igłę jeszcze głębiej uzyskiwałem następnie domieszkę krwi z uszka prawego przedsionka.

Wziąłem więc skalpel i tnąc z taką samą jak uprzednio ostrożnością, ujrzałem, jak wypływa treść osierdziowa, a następnie, przy zagłębianiu się noża, krew.

Wreszcie, gdy zaniechałem ostrożności i jednym zdecydowanym ruchem zagłębiłem skalpel w serce, z uczynionej w ten sposób rany wypłynęła obficie krew, lecz na brzegu tego strumienia krwi dostrzegłem pewną ilość domieszanego płynu osierdziowego”.

Tak więc Janowa „woda” była w istocie płynem osierdziowym.

„I można sobie wyobrazić – pisze dalej doktor Barbet – że w przypadku szczególnie bolesnej agonii, jak w przypadku Zbawiciela, szczególnie dużo tego płynu mogło zgromadzić w osierdziu, do tego stopnia, że nawet święty Jan, naoczny świadek Ukrzyżowania, był w stanie dostrzec obie wypływające z przebitego serca frakcje: zarówno krew, jak i wodę. Piszę «wodę», gdyż sądził on, że wypływająca ciecz jest właśnie wodą i nic w tym dziwnego, bo oba płyny nie różnią się zbytnio wyglądem. Ponieważ jednak w żadnej przestrzeni ciała ludzkiego nie znajdziemy nigdy czystej wody, lecz jedynie różnego rodzaju płyny ustrojowe, wiemy, że i w tamtym przypadku nie miano do czynienia z wodą. Dlatego w naszych badaniach, zamiast słowa «woda» używaliśmy terminu «hydropericardium», które oznacza właśnie ten zawarty w osierdziu wodnisty płyn” (7).

Tak więc Całun Turyński jest doskonałym potwierdzeniem prawdziwości relacji historycznych, zawartych w czterech Ewangeliach, a szczególnie tej według św. Jana. Doktor Barbet tak podsumowuje wyniki swoich wieloletnich badań:

„Dlaczegóż Całun nie miałby być poddany badaniom z użyciem metod naukowych? Wychodząc z takiej zasady, podjąłem się sprawdzenia, czy zachowane na nim ślady zgodne są z realiami anatomii i fizjologii. Rozpoczynając moje poszukiwania byłem gotowy w równym stopniu do przyjęcia, iż jest to umiejętnie przygotowany falsyfikat, jak i do zaakceptowania autentyczności tego płótna, z upływem czasu jednak zmuszony byłem przyznać, że w każdym, najmniejszym nawet szczególe, ślady te zgodne są z tym, co wiemy na temat fizjologii i anatomii człowieka. Co więcej, to, co początkowo wydawało się najbardziej absurdalne i nieprawdopodobne, okazało się najbardziej zgodne z wynikami przeprowadzonych przeze mnie eksperymentów. Tych krwistych śladów nie uczyniły ludzkie ręce. Kontury, obecne na Całunie, powstały przez odbicie zakrzepłej na ciele krwi. Żaden artysta nie potrafi łby wyobrazić sobie tych tysiąca maleńkich szczegółów, które dziś należą do wiedzy o procesach krzepnięcia krwi, a które w XIV wieku były jeszcze zupełnie nieznane. Mówiąc krótko, nawet nikt spośród nas nie potrafi łby stworzyć takiego obrazu, nie popełniając przy tym jakiegoś łatwego do wychwycenia błędu.

Te jednorodne, jakże liczne dowody, bez obecności choćby jednego słabego punktu przekonały mnie. Opierając się na zasadzie prawdopodobieństwa należy przyjąć, że z punktu widzenia anatomii i fizjologii autentyczność Całunu jest faktem potwierdzonym naukowo” (8).

Zanim Barbet opublikował całość swoich prac w książce A Doctor at Calvary wydał kilka wstępnych studiów, poświęconych poszczególnym, już przebadanym zagadnieniom. Jedna z takich monografii nosi tytuł Les Cinque Plaies [Pięć Ran] i w związku z nią doktor Barbet przytacza piękną opowieść:

„Kiedy ukazało się pierwsze wydanie Les Cinque Plaies udałem się do Ecole Practique, aby pokazać tę pracę mojemu przyjacielowi, profesorowi Hovalacque. Pasjonował się on zagadnieniami anatomii, którą wykładał na Uniwersytecie Paryskim, z pewnością jednak nie można go było nazwać człowiekiem wierzącym. Profesor Hovalacque z rosnącym entuzjazmem czytał opisy przeprowadzonych przeze mnie eksperymentów i konkluzje, jakie z nich wynikały, a kiedy dokończył lektury, odłożył książkę i przez chwilę nie odzywał się, najwyraźniej rozmyślając nad jakąś kwestią. Nagle odezwał się, z tą przejmującą prostotą, która od lat cementowała naszą przyjaźń i oznajmił: «Ale, przyjacielu, skoro sprawa tak wygląda… Znaczy to, że Chrystus naprawdę powstał z martwych! ». Niewiele razy w całym moim życiu odczuwałem tak wielkie wzruszenie i radość, jak w tamtej chwili, gdy oglądałem niewierzącego, który z czysto naukowego wywodu potrafi ł wyprowadzić tak istotne dla siebie wnioski. Hovalacque zmarł kilka miesięcy później i ośmielam się wierzyć, że Bóg wynagrodził jego postawę” (9).

Dlaczego jednak inni doktorzy nie potrafi li uwierzyć tak jak Hovalacque? Mniej więcej w tym samym czasie papież Pius XI przesłał do Pontyfikalnej Akademii Nauk tekst, w którym ostrzega ludzi nauki:

„Aby nie stało się to, przed czym gorąco ostrzega Apostoł Narodów, gdy mówi, że wielki intelekt powinien oddać się szczeremu poszukiwaniu prawdy, aby nigdy nie miała miejsca tragedia, polegająca na tym, że istota rozumna, choć stworzona przez Boga i przez Niego samego oświecana, odwraca się jednak od swojego Stwórcy. Człowiek taki zasługuje bowiem na zdecydowane i należne wyrazy potępienia, wyrażone przez apostoła w słowach: «ita ut sint inexcusabiles» («tak, że nie mogą się wymówić od winy»), przez które chce powiedzieć, że nie ma żadnego wytłumaczenia dla postawy, kiedy ktoś, chociaż poznał dzieła Boga i Jego stworzenia, nie chce jednak poznać Jego samego” (10).

Sobór Watykański II w konstytucji duszpasterskiej O Kościele w świecie współczesnym (Gaudium et spes) z grudnia 1965 roku ogłasza niezwykle istotne wnioski, odnoszące się do nauki i naukowców:

„Bez wątpienia sam współczesny postęp nauki i techniki może prowadzić, w pewnym stopniu, do fenomenizmu czy agnostycyzmu. Dzieje się tak, gdy naukowe metody badawcze, które nie potrafi ą dosięgnąć najgłębszej natury rzeczywistości, są uważane, całkiem niesłusznie, za jedyny i najlepszy sposób określenia, co jest prawdą, a co nie. Wiąże się z tym jeszcze jedno niebezpieczeństwo, polegające na tym, iż człowiek współczesny, poprzez swoją nadmierną wiarę w postęp cywilizacji, może dojść do wniosku, iż jest samowystarczalny i zaniechać poszukiwania wyższych wartości.

Te niekorzystne zjawiska w pewnym tylko stopniu wynikają ze współczesnej kultury i nie powinny przesłonić nam wielu pozytywnych aspektów obecnych czasów. Wśród wartościowych zjawisk chcielibyśmy zwrócić uwagę na pogłębianie wiedzy o świecie i całkowitą wierność prawdzie podczas prowadzenia badań naukowych, konieczność pracy zespołowej przy rozwijaniu nowych technologii, poczucie solidarności pomiędzy narodami, rosnącą świadomość ekspertów o ciążącej na nich odpowiedzialności za los bliźniego, chęć polepszenia warunków życia wszystkich ludzi, szczególnie tych, o których nikt się nie troszczy lub którzy cierpią wskutek braku dostępu do podstawowych dóbr. Wszystkie te dobre dzieła mogą w pewnym stopniu uwrażliwiać człowieka na przekaz Ewangelii i otworzyć go na przyjęcie miłosierdzia Tego, który przyszedł, aby zbawić świat” (11).

Br. Thomas Mary Sennot

(1) Wilson, op. cit., s. 14.

(2) Bulst, op. cit., s. 110.

(3) Wilson, op. cit., s. 20.

(4) Dr Pierre Barbet, A Doctor at Calvary [Doktor na Kalwarii], w tłumaczeniu hrabiego Wicklow, Nowy Jork 1963, s. 6, 7.

(5) Barbet, op. cit., s. 8, 9.

(6) Bulst, op. cit., s. 109, 110.

(7) Barbet, op. cit., s. 140, 141.

(8) Ibid., s. 1.

(9) Ibid., s. 29, 30.

(10) „L’Osservatore Romano”, 31 stycznia 1938.

(11) O. Augustin Flannery OP (red.), Vatican Council II [Sobór Watykański II], Collegeville 1975, s. 962.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Br. Thomasa Mary Sennota Nie uczynione ludzkimi dłońmi.