Rozdział siedemnasty. Ballada o świętym Idzim i łani

W dalekim, ciemnym, dzikim lesie,
Pustelnik mieszkał sobie.
Zwano go Idzim i wieść niesie,
Że był to święty człowiek.

Domem mu była skalna grota
Pod osikowym drzewem
I jedną bliską miał istotę –
Swobodne, leśne zwierzę:

Czerwoną łanię w drobne cętki,
Mieszkankę gęstwy leśnej.
Na głos Idziego biegła prędko,
Z nim czuła się bezpiecznie.

Tak oswojonej łani nie znał
Nikt w pięknej Francji całej
Ach, jak cudownie, lekko biegła,
Kiedy ją zawołałeś!

Karmić go zwykła własnym mlekiem,
Gdy ją w swej chatce gościł.
Cóż to za dziw: zwierzę z człowiekiem
W tak bliskiej zażyłości!

Szczęśliwie żył Idzi w swej celi
U stóp sosen zielonych,
Pośród mieszkańców dzikiej kniei –
Zwierząt zaprzyjaźnionych.

Dla obcych groźna była puszcza
I każdy jej się lękał.
Nikt w podróż tędy nie wyruszał,
Nie zabrzmiał głos człowieka.

Lecz wczesnym rankiem pewnej wiosny,
Gdy w pełni był już kwiecień,
Rozległ się rogu ryk donośny,
Dźwięk gwizdków i psów szczucie…

I ujadanie ich wrzaskliwe,
I galopada jeźdźców!
To łowów hałas przeraźliwy
W mig rozdarł ciszę leśną.

Zamknął się Idzi w swojej celce,
Słysząc jak jadą łowcy;
Zadrżało jego biedne serce,
A smutek zamglił oczy.

Nie kochał łowców: dla nich życie
Zwierzaków nic nie znaczy.
Nie kochał tych, co rządzą krajem –
Bezbożnych, złych bogaczy.

Lecz ledwie zdążył w progu stanąć
Z dębową laską w dłoni,
Jak sztorm na morzu rozpętany
Dobiegł go ryk pogoni.

Z resztką nadziei ocalenia
Z rąk łowców, kłów ogarów,
Szlachetny kształt – jakby jelenia –
Przez leśny pędził parów.

Ach, poznał Idzi, kto ucieka
U kresu wyczerpania:
To resztką sił ku niemu biegła
Najmilsza jego łania!

Tuż za nią pędziła skokami
Obława psów przeklętych,
Szczekając i łyskając kłami!
Zbladł Idzi, trwogą zdjęty.

Popatrzył zatem na swą łanię,
Popatrzył w gęstwę leśną –
I pojął, jak nieubłaganie
Nadciąga śmierć bolesna.

Położył łani dłoń na głowie
I rzekł: – Czyż mam pozwolić,
Byś tak zginęła nieszczęśliwie,
I patrzeć na twój koniec?

Pogłaskał ją po gładkim boku
I szepnął: – Za nic w świecie! –
I wybiegł przed nią o pół kroku:
– Mnie prędzej zabijecie!

Zadrżała łania przerażona
Wpatrzona weń z miłością;
Jej serce biło jak szalone…
Aż z krzaków wybiegł pościg.

– Bierz ją! Bierz ją! – krzyknęli łowcy,
Wypadłszy na polanę.
Wpierw łucznik zręczny i ochoczy
Wziął na swój cel ofiarę.

Szybciej od myśli posłał strzałę,
Wyciągnął Idzi ramię…
Niestety, celnie szybowała –
Bolesną odniósł ranę!

Ach, jakżeż grot ów wyostrzony
Okropnie go ugodził!
Upadł i leśny mech zielony
Swą krwią czerwoną zrosił.

Upadłszy objął ręką łanię
I krzyknął jak najgłośniej:
– Za zwierzę to niewinne daję
Wam moje życie, proszę!

I kiedy już przytomność tracił,
Fatalnie w pierś trafiony,
Przygalopował król z orszakiem
I spojrzał nań, wzruszony.

– Hejże! – zapytał król. – Dworzanie,
A któż to mieszka w lesie?
Któż z łanią dzieli tu schronienie
I broczy krwią boleśnie?

Gdy wszystko już się wyjaśniło,
Zawołał król ze smutkiem:
– To człek odważny jest i miły,
Nie wolno mu tak umrzeć!

Kto życie daje za drugiego –
Królewskiej pieczy godzien.
Do celi wnieście więc Świętego,
Sam będę przy nim co dzień!

I tak z uratowaną łanią
W tej prostej, zwykłej celi
Przez wiele smutnych dni ofiarnie
Świętego boleść dzielił.

Popatrzcie: władca ten bezbożny,
Poganin zatwardziały,
Świętego troską tak otoczył,
Aż ten wstał ozdrowiały.

Lecz wcześniej zdążył król ciekawy
Nauczyć się wszystkiego,
Co panom obce jest, lecz prawy
Człowiek zna od małego.

Gdyż zdobył Idzi jego serce
Swym pięknym, dzielnym czynem
I przez to król zapragnął wielce
Zostać chrześcijaninem.

Za świadka mając płową łanię
Solennie też poprzysiągł
Wierzyć i zawsze strzec przykładnie
Wszystkiego, co usłyszał.

W końcu przyjaciół leśnych parę
Opuścił dobry władca.
Szczęśliwy był pustelnik stary,
Że spokój do nich wraca.

Bezpiecznie teraz żyli sobie,
Chronieni od polowań
Chrześcijańskiego króla słowem:
Idzi i łania płowa.

Abbie Farwell Brown

Powyższy tekst jest fragmentem książki Abbie Farwell Brown Święci przyjaciele zwierząt. Fascynujące opowieści o świętych.