Rozdział piętnasty. Apostolstwo, cz. 3

Przesądy klasowe

Iluż ludzi przyzwyczajonych od kolebki do myśli, że należą do klasy uprzywilejowanej, że są jakimś gatunkiem wyższym i lepszym, uważa za całkiem naturalne i proste, że inni są u ich stóp, że są stworzeni po to, by im służyć.

Takie przekonania istnieją nawet w środowiskach niby to chrześcijańskich. W niektórych rodzinach już w dzieci wszczepia się te przesądy klasowe. Jeśli ktoś posiada trochę mniej majątku, już nie bywa się u niego, bo byłoby to „zdeklasowaniem się”. I tak powstają wśród ludzi nieprzebyte mury. Nie tylko w Indiach są bramini i pariasi. Istnieją we wszystkich naszych miastach. Czym będą później w życiu te dzieci, przyzwyczajone do myśli, że owe mury nie do przebycia, dzielące społeczeństwo, są rzeczą całkiem naturalną, że tych, co posiadają, od tych, co nie posiadają, dzieli przedział, którego nie trzeba wyrównywać, że wszystko na tym świecie jest ułożone ku ogólnemu zadowoleniu? Nie dziwię się, że tak myślą ci, którzy są po dobrej, po wygodnej stronie muru.

Od czasu do czasu wybiegnę myślą poza otoczenie i środowisko. Będę starała się przeżywać w myśli życie upośledzonych. Postawię się myślą na miejscu mojej służącej, na miejscu dziewczyny biednej i zaniedbanej, która idzie do fabryki. Zamienię role. Zapytam siebie, co myślą, co czują, czego pragną, czego spodziewają się ode mnie, jako od dobrej chrześcijanki. Gdybym ja była na ich miejscu? Nigdy o tym nie myślałam, a jednak takie to pouczające!

Zmysł społeczny

Wczoraj jechałam tramwajem. Było zimno. Na pięciu po sobie następujących przystankach wysiadali ludzie. Nikt nie pomyślał o tym, żeby zamknąć za sobą drzwi. Oni wysiadali – co ich obchodzili ludzie, którzy zostawali wewnątrz pojazdu?

Bardzo niewielu jest ludzi, którzy w takich lub podobnych sytuacjach pomyślą o drugich zanim pomyślą o sobie. Wysiadasz z pociągu, ktoś na ciebie czeka. Biegniesz ku niemu z wyciągniętą dłonią, zatrzymujesz się, żeby porozmawiać, tamujesz ruch… tym gorzej dla tych, co idą za tobą. Nie myślisz o nich.

Oczywiście nikt nie robi tego umyślnie. Po prostu nikt o tym nie myśli. Brak ludziom tzw. zmysłu społecznego, tego zmysłu miłości bliźniego, który sprawia, że przewidujemy następstwa, jakie mogą mieć dla drugich nasze postępki i przedsięwzięcia. Ile małych a i dużych przykrości przysparzamy bliźniemu przez brak zastanowienia.

Nie myślałam o tym… Odtąd będę myślała. Będę zastanawiała się nad konsekwencjami moich czynów. Mało który z naszych postępków jest bez skutków. Jaka szkoda, żeby mając tyle dobrej woli być dla drugich ciężarem i zawadą.

W tym tygodniu będę robiła nad tym rachunek sumienia.

Praca zarobkowa

Pewna młoda dziewczyna przed wojną zamożna, a teraz, jak tyle innych, zmuszona do zarabiania na życie, pisze te pouczające słowa:

„Czuję, że to życie biurowe tak czasami nudne dla dziecka (osiemnaście lat), tak niegdyś psutego, tak chronionego przed każdą przykrością, jak ja, zrobiło dla mnie wiele dobrego, że nauczyło wielu rzeczy, których przedtem nie wiedziałam. Traktowano mnie zawsze jako «panienkę»; w domu miałam życie łatwe i swobodne, praca nie była z niego wykluczona, ale każda trudność, każda przykrość była z niego usuwana.

A teraz, choć i tak jeszcze jestem psuta, jednak to moje życie jest trochę podobne do życia tych robotnic, które pracować muszą, do tych wszystkich, którzy walczą i cierpią, aby móc żyć. Teraz znam ich, znam ich życie i mam dla nich prawdziwy szacunek i przyjaźń.

Czasami rano, gdy muszę przerwać jakieś przyjemne zajęcie, aby nie spóźnić się do biura, lub gdy to życie monotonne i nieraz drażniące zbytnio mi dokuczy, myślę o tych wszystkich robotnicach i robotnikach, którzy ten ciężar żmudnej pracy dźwigają bez przerwy dzień po dniu, przez cały długi ciąg życia; i wtedy czuję, że mam dla nich prawdziwy szacunek, co mówię: czuję, że mam dla nich sympatię i podziw; kocham tych wszystkich pracowników, tych ludzi skromnych i cichych, którymi zbyt często pogardzamy, o których przykrościach i cichych cnotach zbyt często zapominamy.

O bardzo często jesteśmy zbyt surowi dla wad i błędów ludzi prostszych, biedniejszych czy mniej wykształconych; zapominamy zbyt łatwo o trudnościach, wśród jakich żyją. Czy wiemy, jacy bylibyśmy my, będąc na ich miejscu? Bóg nas ustrzegł, dał nam życie przyjemne, nawet spełnianie obowiązków religijnych uczynił dla nas łatwiejsze i dostępniejsze; powinniśmy Mu za to wszystko dziękować i wyznawać w pokorze, że pozostawieni naszym własnym siłom upadlibyśmy może jeszcze niżej niż ci biedacy, nad którymi się litujemy.

Co do mnie, przez ten rok pracy wyzbyłam się wielu uprzedzeń i wielu iluzji; przedtem miałam rzeczywiście poglądy zepsutego dziecka, dziecka, które nic nie wie o życiu”.

Miłość dla najbiedniejszych

Trzy teksty wyjaśniają moje obowiązki względem tych, którym Opatrzność mniej dała: „Żal mi ludu” (Mk 8, 2), „Błogosławieni miłosierni” (Mt 5, 7), „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili” (Mt 25, 40).

Kochać biednego, rozumieć biednego, wspierać biednego.

Kochać tak jak Pan Jezus, który się rozczulił, patrząc na głodne rzesze. Tak jak św. Paweł, który nazywał niewolnika Onezyma „swoim własnym sercem”. O dzieciach samolubnych powiedział La Fontaine: „ten wiek jest bez litości”. Ile „wieków” jest bez litości! Ilu ludzi zasklepia się w okrutnym egoizmie. „Cóż mnie obchodzi krew lub pot mego brata?”

Rozumieć. Jest to jeszcze ważniejsze niż kochać, a może rzadsze. Zwłaszcza dla kobiety. Kobieta myśli, że ma tkliwe serce i że to wystarcza, aby się zbliżyć do potrzebujących. Serce to dużo; ale samo serce nie wystarcza, jeśli obok niego nie ma głębokiej znajomości duszy ludzkiej i zasad Kościoła co do nauki społecznej itd. Dużo ofiarności i poświęcenia, zwłaszcza kobiecego, idzie na marne, bo nie jest dostatecznie oświecone. Zagadnienia społeczne są skomplikowane, zwłaszcza dzisiaj. Nikt nie żąda ode mnie głębokiej technicznej znajomości tych problemów; ale jeśli chcę pracować użytecznie, muszę mieć przynajmniej wiadomości początkowe i praktyczne. Istnieją bardzo dobre dzieła w tym zakresie: zapoznam się z nimi. Istnieją kursy i wykłady, będę na nie uczęszczać. Stokrotnie opłaci się trud, który sobie zadam w tym kierunku.

Działać. Zbliżać się w duchu wiary do nędzy i biedy fizycznej. Tym bardziej do nędzy moralnej, a już nade wszystko do nędzy nadprzyrodzonej. Tu także istnieje hierarchia: zasadniczo lepiej jest oświecić umysł, niż złożyć złamaną nogę lub rękę, lepiej jest nauczyć kogoś katechizmu, niż zrobić mu opatrunek. Zresztą, muszę się kierować okolicznościami, zdolnościami, zamiłowaniem. Pracy jest dość dla wszystkich.

Praca społeczna

Nie każda praca społeczna ma tę samą wartość. Najpierw trzeba odróżnić prace, które mają za cel dobro duchowe bliźniego od prac zajmujących się jego dobrem doczesnym. Co do tego to, uwzględniwszy oczywiście zamiłowania i okoliczności, należy zawsze dawać pierwszeństwo dziełom: sprawiedliwości raczej, niż miłosierdzia; które mają za przedmiot nie jednostki, ale pewne grupy, np. rodzinę, jakiś zawód itd.; które starają się złemu raczej zaradzić, niż naprawiać zło już dokonane.

Np. lepiej jest starać się zorganizować i polepszyć warunki pracy szwaczek, czy jakiegokolwiek innego zawodu, niż wspomagać jedną lub drugą poszczególną robotnicę, która wskutek złych warunków pracy popadła w nędzę. Lepiej jest kobietę pracującą w fabryce przywrócić rodzinie, niż wspomagać rodzinę, której matka pracuje w fabryce.

Podobnie lepiej jest przyczynić się do otrzymania słusznej zapłaty dla pracujących, niż wspomagać ofiarę niedostatecznego wynagrodzenia; zanim da się jałmużnę jakiemuś stowarzyszeniu, dowiedzieć się, czy jego personel jest dostatecznie opłacany.

Po trzecie należy zawsze przedkładać środki zapobiegające nad środki leczące. Bardzo dobrze jest chodzić na kursy Czerwonego Krzyża, aby móc pielęgnować gruźlików; ale lepiej jest zwalczać nędzę, brud, brak higieny i alkoholizm w robotniczych mieszkaniach, aby zapobiec rozwojowi gruźlicy. Lepiej jest jakąś instytucję udoskonalać, niż bronić ją przed skutkami szkodliwej działalności. Pod tym względem należałoby właściwie rozeznać możliwość społecznego zaangażowania.

Nic nie pomoże opatrywać rany, jeśli się nie wzmocni całego organizmu. Ważniejszą rzeczą jest sięgać do przyczyn, niż zajmować się skutkami.

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Dziewczętom ku rozwadze.