Rozdział pierwszy. Święty Alban i ksiądz

Dawno, dawno temu, kiedy całym światem rządził Rzym, a wszędzie można było spotkać rzymskich żołnierzy i obywateli, nawet maleńka wyspa Brytania stała się jedną z kolonii wielkiego imperium. Rzymianie wybudowali tutaj drogi, miasta i świątynie swoich bogów, a mieszkającymi tu barbarzyńcami rządzili twardą ręką. W owych czasach w Brytanii mieszkało wiele bogatych rzymskich rodów, a choć tutejsze życie było surowe i pozbawione wygód, do jakich przywykli we wspaniałym mieście Rzym, budowali tu niemal równie luksusowe domy i próbowali się nimi cieszyć.

To właśnie w jednym z tych wspaniałych domostw, gdzie na podłogach ułożono mozaiki, a wanny wykonano z marmuru, urodził się Alban, dziedzic wielkiego rzymskiego rodu. Jego rodzice osiedlili się w mieście Verulamium nad brzegami niewielkiej rzeczki Ver, ale zawsze uważali Brytanię jedynie za miejsce zesłania i planowali, że gdy tylko synek dostatecznie podrośnie, poślą go do Rzymu, żeby się nauczył jak być rzymskim obywatelem.

Ale chłopiec czuł się w Brytanii szczęśliwy. W jego oczach strumień, który płynął pod miastem zmieniał się w cudowną rzekę; puszczał po niej łódki, które nurt unosił prosto do dalekiego morza. Zielone wzgórze na drugim brzegu było cudownym miejscem zabaw, gdzie można było radośnie staczać się w dół zbocza po trawie. Wielka puszcza, na pozór ponura i ciemna, wywierała na chłopca magiczny wprost wpływ, a Alban uwielbiał też obserwować szare mgły snujące się nad bagnami i przemieniające dobrze znany krajobraz w krainę tajemnic.

Nie było chyba na świecie szczęśliwszego dziecka niż Alban. Ale źródłem jego szczęścia nie były rozliczne przyjemności, lecz wrodzona dobroć i hojność, które okazywał wszystkim bez wyjątku. Zupełnie jakby w jego serduszku, niczym w złotej klatce zamknięty był maleńki ptaszek, który wyśpiewywał wyłącznie radosne piosenki, ptaszek, któremu na imię było Bezinteresowność.

Gdy tylko chłopiec podrósł dostatecznie, rodzice wysłali go zgodnie z planem do Rzymu, ponieważ chcieli, aby poznał wiele rzeczy, których nie można się było nauczyć na małej wyspie Brytanii. Kiedy Alban po raz pierwszy zobaczył miasto Rzym, miał wrażenie, że wkroczył do zupełnie innego świata. Przywykł do życia w małym miasteczku, gdzie wśród prymitywnych chat stało zaledwie kilka porządnych domów, do snujących się po mokradłach mgieł i szarego nieba. Nigdy nawet nie śnił o takim mieście. Pałace z białego marmuru triumfalnie wznosiły swe białe kolumny prosto w niebo, świątynie bogów piękniejsze były niźli sen, zaś w łaźniach czekał na klientów przepych, jakiego nie powstydziłby się sam król. A nad tym wszystkim górowało bezchmurne błękitne niebo. Alban nigdy nie sądził, że niebo może być aż tak błękitne i że słońce może ogrzewać go mocniej niż zimowe futra.

W tym nowym, pełnym przepychu i zadziwiającym świecie tyle było rzeczy do nauczenia się i do zrobienia, ale dorastając Alban czuł wyraźnie, że bardziej niż cały ten przepych i luksus kocha coś innego. Hen daleko, na brzegach małej rzeczki, na wyspie, gdzie pod szarym ciężkim niebem snują się gęste mgły, zostawił coś, co spętało jego serce złoty mi nićmi miłości i wspomnień, których nie sposób zerwać. Choć dom w Verulamium trudno by nazwać wielkim pałacem, zaś odległa wyspa była krajem prostym i dzikim, zimnym i często ponurym, tam był jego dom. Wielka puszcza, pokryte kwiatami zielone wzgórza i wszechobecne mgły zdawały się przyzywać go do siebie. Bo dla Albana był to dom, który ukochał bardziej niż całą świetność Rzymu.

Dlatego pewnego dnia powrócił na mglistą wyspę i ponownie zamieszkał w położonym nad brzegiem rzeczki domu, w którym się niegdyś urodził. Był bogatym człowiekiem, miał wielkie wpływy i posiadał wszystko, czego tylko może zapragnąć ludzkie serce, jednak był szczęśliwy jak dawniej, ponieważ wszyscy kochali go za jego dobroć i hojność. W swym domu przyjmował bez różnicy bogatych i biednych, i nikt nigdy nie prosił go o pomoc na próżno. Nigdy nie odmawiał też nikomu schronienia, dlatego podróżni chętnie zatrzymywali się u jego bram.

Pewnego razu, późno w nocy, kiedy zaryglowano już drzwi, a wszyscy udali się na spoczynek, usłyszano niecierpliwe, choć niezbyt głośne pukanie. Kiedy słudzy poszli sprawdzić, kto szuka schronienia o tak późnej porze, okazało się, że przed bramą stoi znużony człowiek w długim płaszczu. Poprosił, aby udzielono mu schronienia i ukryto przed pościgiem, który jest już blisko.

Słudzy, znając dobrze wolę swego pana, bezzwłocznie wpuścili przybysza do środka, po czym jeden z nich poszedł powiedzieć Albanowi o przybyciu gościa.

– Ma na sobie dziwaczny płaszcz i chyba jest nauczycielem, jednym z tych, których nazywają chrześcijanami. Twierdzi, że jest ścigany i że wcześniej strasznie go prześladowano – opowiadał sługa.

– Dopilnuj, aby dobrze go tu ugoszczono – rozkazał Alban. – I niech nikt się nie dowie, że on tu jest. Zakazuję wam rozpowiadać o jego przybyciu.

Biednego, ściganego człowieka, który rzeczywiście był chrześcijańskim księdzem, ukryto zatem zgodnie z wolą Albana, a ci, którzy go szukali, stracili trop.

Alban wiedział dobrze jak okropnym torturom poddawani są chrześcijanie, dlatego spodziewał się, że jego gość będzie przerażony. Jednak ku swemu zaskoczeniu stwierdził, że ksiądz wydaje się spokojny, a nawet radosny.

– Nie lękasz się, że odnajdą cię tu twoi prześladowcy? – spytał zaciekawiony.

– Mój Pan jest od nich silniejszy – odparł ksiądz spokojnie. – On mnie ochroni.

– A kto jest twoim panem? – zapytał Alban.

– Jezus Chrystus – wyjaśnił przybysz.

– Ten biedak, który umarł na krzyżu jak przestępca? – zażartował Alban.

– Król Niebios, który zstąpił na ziemię w ciele bezbronnego dziecka i który stał się Człowiekiem, aby nauczyć nas jak być Ludźmi – poprawił go ksiądz.

– A jaką nagrodę otrzymasz za służbę u tego Króla? – dowiadywał się Alban mierząc wzrokiem podarte szaty i znużoną, wychudłą twarz stojącego przed nim człowieka.

– Ci, którzy służą Chrystusowi nie myślą o nagrodzie – objaśnił chrześcijanin. – Myślą jedynie o tym, jak służyć swemu Panu. Chłosty, prześladowania, tortury i śmierć to nagrody, które Jego oddani żołnierze zniosą z radością, aby tylko wolno im było nazywać Go „Panem”. Czy chcesz wysłuchać historii mego Króla?

– Mówisz zadziwiające rzeczy, ale nie chcę dalej słuchać – odparł Alban. – Twoje słowa brzmią w moich uszach jak wezwanie do broni, choć wiem przecież, że to głupota. Zamilknij więc. Nie chcę już słuchać o takich sprawach.

Poruszony i niezadowolony Alban odszedł, ale słowa księdza przez cały dzień dźwięczały mu w uszach. Jakże godnie służyli ci ludzie swemu Królowi! Kim był Ten, który mógł od nich wymagać aż takich poświęceń? Alban słyszał wcześniej o Królu chrześcijan, ale nigdy nie poczuł potrzeby, by poznać Jego życie.

Jednak kiedy wieczorem zasnął, Bóg zesłał mu sen, w którym poznał historię Króla Niebios, tę samą, której nie chciał wysłuchać w dzień. Zobaczył Człowieka ukoronowanego cierniową koroną; zobaczył Jego pełną mocy i majestatu twarz spoglądającą żałośnie na okrutną bandę, która Go uwięziła i przybiła do krzyża. Zobaczył ciało leżące w grobowcu, a potem postać żywego Chrystusa wstępującą w chwale do Nieba, za którym przepychając się, podążała wielka chmara ludzi w białych sukniach. Szli za Tym, który pokonał śmierć, za Tym, za którego oni również oddali swe życie.

Następnego dnia wczesnym rankiem Alban zszedł do tajemnej komnaty, gdzie ukrywał się ksiądz i zapytał co może oznaczać ten sen.

– Bóg okazał ci łaskę, mój synu – odparł duchowny z powagą. – Sam nauczył cię tego, czego nie chciałeś wysłuchać ode mnie.

– Opowiedz mi więcej na ten temat – poprosił pokornie Alban. – Wysłucham wszystkiego, co zechcesz mi powiedzieć.

A ksiądz z radością opowiedział mu raz jeszcze historię życia Naszego Pana, zaś Alban słuchał z uwagą. W jego uszach znów zabrzmiało wezwanie do broni i z całego serca zapragnął służyć takiemu Panu.

– Ale czy dobrze obliczyłeś koszty służby jaka cię czeka? – zapytał nauczyciel. – Nasz Pan nie oferuje łatwego losu.

– A ja go nie szukam – odparł Alban.

– Może się okazać, że twą jedyną nagrodą będzie okrutna śmierć – ostrzegł ksiądz. – Czy nie będziesz żałował, że dałeś schronienie chrześcijaninowi?

– Nie, ponieważ przyniosłeś mi życie w miejsce śmierci – odparł Alban. – Nigdy jeszcze nie żałowałem ani uprzejmości, ani litości jaką okazałem ludziom.

Wówczas ksiądz przestał się opierać i ochrzcił nowego żołnierza Chrystusa, przyjmując go na służbę wielkiego Króla. Ale kiedy uklękli razem by się pomodlić, nadbiegli słudzy wołając, że na dziedziniec wdarła się banda żołnierzy, którzy ścigają zbiega i chcą przeszukać dom.

Alban poderwał się na równe nogi i chwycił ciężki płaszcz i kaptur księdza.

– Szybko, uciekaj w mojej opończy, a ja zostanę tu zamiast ciebie – zawołał. – Odkryją kim jestem jak już będziesz daleko stąd, poza ich zasięgiem.

– Jak mógłbym uczynić coś podobnego? – zapytał ksiądz. – Przecież będziesz cierpieć zamiast mnie!

– To moje pierwsze wezwanie do broni – odparł Alban radośnie. – Pozwól mi rozpocząć służbę u naszego Króla.

Nie było czasu na dyskusje, gdyż żołnierze stali już u drzwi. Ale kiedy weszli do środka, zastali tylko okrytą płaszczem postać. Człowiek ten nie stawiał żadnego oporu i w milczeniu oddał się w ich ręce.

Rzymski sędzia był właśnie w świątyni, gdzie składał ofiarę swym bogom, kiedy przyprowadzono do niego zbiegłego chrześcijanina, aby go osądził. Ale kiedy nakazał więźniowi zdjąć płaszcz, okazało się, że stoi przed nim młody rzymski patrycjusz. Wówczas sędzia bardzo się rozgniewał, ponieważ zrozumiał, że został oszukany.

– Ukrywałeś w swoim domu zdrajcę, zatem zasługujesz na karę zarezerwowaną dla niego! – wykrzyknął ze złością. – A może i ty sam jesteś chrześcijaninem? Natychmiast złóż ofiarę naszym bogom i błagaj o litość!

– Jest tak, jak powiedziałeś, jestem chrześcijaninem – odparł Alban spokojnie. – Służę Królowi Niebios i nie złożę ofiary twoim fałszywym bogom.

W głosie młodego Rzymianina zabrzmiała nuta triumfu, a wszyscy zdumieli się, że stoi przed nimi tak zupełnie bez strachu, a nawet wydaje się uradowany. Czyżby nie zdawał sobie sprawy z tego, co to znaczy przyznać się do bycia chrześcijaninem? Był taki młody i bogaty, miał wielkie wpływy, a wszystkie przyjemności życia, cała radość i pokusy jakie ono ze sobą niesie, leżały przed nim jak na dłoni. Mógł bez wysiłku zdobyć wszystko, czego pożądają ludzie, a jednak wybierał tortury, hańbę i śmierć. Dlatego w sercach obecnych raz po raz odbijało się echem pytanie „dlaczego?”.

Ale nie było czasu na takie rozważania. Na rozkaz sędziego żołnierze chwycili Albana i powlekli na tortury, a potem poprowadzili go na śmierć, na drugą stronę rzeki.

Wszyscy mieszkańcy miasteczka ruszyli obejrzeć egzekucję. Niektórzy spoglądali na skazańca ze współczuciem, pamiętając uprzejmości, jakich doświadczyli z rąk tego młodego rzymskiego patrycjusza. Byli pewni, że teraz na jego twarzy nie będzie gościł uśmiech. Ale kiedy przepchnęli się przez tłum i spojrzeli na bladego młodzieńca, wszelkie drwiny ucichły, a w ich sercach zrodził się dla niego wielki szacunek. Bo na twarzy Albana nie tylko gościł dawny wyraz szczęścia, ale nawet wydawał się teraz głębszy i bogatszy, jakby przydano mu czegoś dostojniejszego i czystszego. Niesamowita radość zdawała się promieniować z jego twarzy niczym jasne światło, a przyglądający mu się ludzie czuli zapewne to samo co ci, którzy obserwowali niegdyś świętego Stefana: „Widzieli jego twarz i zdawało im się, że to twarz anioła”.

Żołnierze poprowadzili Albana nad znajomą rzeczkę; ale kiedy dotarli do mostu, nie mogli przejść na drugą stronę, tak wielki zebrał się tu tłum. Wydano wtedy rozkaz, by przeprawić się w bród, ale według legendy wody rozstąpiły się przed świętym Albanem, który przeszedł na drugi brzeg suchą stopą.

Dalej legenda opowiada, że kat, który zobaczył ten cud z drugiego brzegu rzeki, poczuł wielki strach i wyrzuty sumienia. Jak miał odebrać życie człowiekowi, którego z taką mocą strzegły same Niebiosa? Nie chciał walczyć z Bogiem Albana, więc rzucił na ziemię miecz i odmówił wykonania rozkazu.

A Alban nieugięcie dążył na miejsce egzekucji. Wchodził wijącą się wśród kwiatów ścieżką, wśród zapachu tymianku i stokrotek o złocistych oczkach na porośnięte murawą zbocze, gdzie tak bardzo kochał się bawić jako chłopiec. Owego pogodnego czerwcowego dnia kwitnące na wzgórzu kwiaty, ścieliły się niczym dywan u stóp pierwszego angielskiego męczennika.

Znaleźli się inni kaci gotowi wykonać rozkaz namiestnika i na tym zielonym pagórku pierwszy angielski żołnierz Chrystusa służący w szlachetnej armii męczenników oddał swe życie za wiarę.

Powiadają, że w miejscu egzekucji świętego Albana, w pobliżu miasta Verulamium, które dziś nazywa się St Albans, zaczęło bić źródełko krystalicznie czystej wody. Ale ten cud tak naprawdę nie był potrzebny, gdyż pamięć o tym, który w służbie Króla Niebios poświęcił własne życie, by ocalić inne, jest sama w sobie źródełkiem, które nigdy nie wyschnie.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Święta Brygida i wilk króla. Fascynujące opowieści o świętych.