Rozdział pierwszy. O tym, jak Piotr wygłaszał kazania o Jerozolimie

Pewnego razu żył sobie mały brzydki chłopiec, któremu na imię było Piotr. Mieszkał we Francji w zamku swego ojca. Był bardzo niecierpliwym dzieckiem i zawsze chciał albo robić coś nowego, albo chociaż słuchać nowych opowieści. Tymczasem w domu panował wielki spokój, ponieważ jego ojciec, wielki rycerz, często na całe miesiące wyjeżdżał na wojnę.

Ale choć każdy dzień życia Piotra wyglądał dokładnie tak samo, jak poprzedni, chłopiec słyszał wiele opowieści o pielgrzymkach i o bitwach, a te sprawiały, że zaczynał tęsknić za chwilą, kiedy i jemu będzie wolno wyruszyć samodzielnie w świat.

Kraina, która rozciągała się wokół zamku była dokładnie tak samo wymarła, jak większość krain na Północy, a wieże i mury miast sprawiały ponure wrażenie. Jednak Piotr słyszał opowieści o innych krainach i innych miastach. Powiadano na przykład, że w Bizancjum, gdzie znajduje się pałac cesarza Greków, domy budowane są z marmuru, a ich ściany malowane złotem i że na polach wokół miasta rośnie bujne zboże i wielka obfitość owoców.

Często opowiadano też o innym mieście noszącym nazwę Jerozolima. Udawało się do niego wielu pielgrzymów, ponieważ to tam umarł Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel. Setki lat przed narodzinami Piotra, Helena, matka greckiego cesarza Konstantyna, znalazła krzyż, który uznała za Prawdziwy Krzyż, na którym umarł Chrystus. Powitała to odkrycie z wielkim zachwytem, a ponieważ chciała, aby wszyscy chrześcijanie mogli zobaczyć ten krzyż, ustawiono go w Jerozolimie w miejscu, w którym, jak przypuszczano, umarł na nim Jezus. Wiele lat po śmierci Konstantyna i jego matki, pewien król, który nie wierzył w Chrystusa, zabrał krzyż z Jerozolimy. Przez dziesięć lat walczył z nim cesarz, który rządził wtedy Grecją, aż wreszcie go pokonał, odzyskał Prawdziwy Krzyż i zdobył wiele ziem i złota. Ale nowe nabytki przyniosły mu o wiele mniej radości niż myśl, że tak ważna relikwia znowu stanie w Jerozolimie. Zachował dla siebie małą cząstkę krzyża i zabrał potem ze sobą do Bizancjum, a resztę zawiózł do Jerozolimy. Choć był wielkim i dumnym człowiekiem, na samą myśl o krzyżu i o strasznej męce Chrystusa przepełniało go uczucie pokory, dlatego zrzucił swe piękne szaty i boso, w prostej sukni, na własnych plecach dźwigał krzyż ulicami Jerozolimy, po czym ustawił go w kościele, który zbudowano w miejscu śmierci Naszego Pana.

Kiedy Piotr był jeszcze mały, do Jerozolimy wyruszały setki pielgrzymów, aby pomodlić się u stóp krzyża. Czynili tak z różnych powodów. Niektórzy dlatego, że kochali Chrystusa i bardzo pragnęli stanąć w miejscu, w którym On niegdyś stał i zobaczyć kraj, w którym On niegdyś żył. Inni, ponieważ sądzili, że jeśli udadzą się na pielgrzymkę, ich sąsiedzi pomyślą, że są bardzo dobrymi ludźmi i kiedy wrócą do domu, staną się sławni. Ale najwięcej pielgrzymów wyruszało dlatego, że papież i księża głosili, iż wszystkim, którzy w ubóstwie udadzą się do Świętego Miasta, odpuszczone zostaną wszelkie złe uczynki, jakie w życiu popełnili. Dlatego ludzie, których prześladowały myśli o popełnionych w tajemnicy strasznych zbrodniach, rozdawali cały swój majątek i ruszali w drogę nie mając na własność nic, oprócz laski.

Pielgrzymów często traktowano w Jerozolimie bardzo okrutnie. Miasto należało wówczas do ludzi, których nazywano Saracenami albo muzułmanami, i którzy nie wierzyli w Chrystusa, tylko wyznawali wiarę proroka o imieniu Mahomet. Zmuszali pielgrzymów, żeby płacili im za wstęp do miasta i prześladowali chrześcijan, którzy mieszkali na stałe w Jerozolimie.

Pewnego razu, kiedy Świętym Miastem rządził Hakem, przezywany „szalonym sułtanem”, na ulicach zebrał się gniewny tłum. Wśród jaskrawych szat muzułmanów połyskiwały białe stroje żołnierzy Hakema, a na wszystkich twarzach malował się wielki gniew. Przeklinano głośno tych, którzy służyli Chrystusowi, a żydzi kryli się trwożliwie w zaułkach, ponieważ muzułmanie nienawidzili również i ich.

Kościoły muzułmanów nazywają się meczetami, a powodem wielkiego gniewu tłumu był martwy pies, którego znaleziono w jednym z takich meczetów. Wszyscy uważali, że zwłoki psa zbrukały świątynię i nie można się w niej modlić, póki nie zostanie poddana ceremonii oczyszczenia. Byli przekonani, że to chrześcijanie, przez złośliwość, podrzucili tam psa. Całe miasto obiegła wieść o tym zdarzeniu, a tłum z każdą chwilą stawał się większy i bardziej gniewny.

– Rzućmy się na te chrześcijańskie psy i zabijmy ich bez litości! – wołali muzułmanie. – Za kogo się uważają, że śmieją bezcześcić naszą świątynię?

Tymczasem przerażeni chrześcijanie zebrali się na placu. Wszyscy ubrani byli w bure, wyblakłe szaty, ponieważ nie wolno im było nosić ani jaskrawych kolorów, ani bieli, która przysługiwała tylko żołnierzom Hakema. Wszyscy nosili też skórzane rzemienie na znak, że muzułmanie sprawują nad nimi władzę. Ich twarze były jeszcze bardziej ponure niż ich szaty. Jeśli Saraceni zabiją ich wszystkich, kto pozostanie w Kościele Chrystusowym w Jerozolimie? Czekali ze strachem, co stanie się dalej. Jednak słowa, które nagle usłyszeli nie były tymi, których się obawiali. Oto silnym głosem przemówił jeden z nich, noszący imię Olindo.

– Upadek Kościoła będzie złem, do którego nie wolno nam dopuścić – powiedział. – Dlatego ja umrę za was wszystkich i za naszą wiarę. Nie zapomnijcie nigdy o mnie, ani o moich ludziach.

Wszyscy wybuchli płaczem, ale choć myśl o śmierci Olinda przepełniła ich smutkiem, nikt nie próbował go zatrzymać. Młodzieniec szybko wyszedł z tłumu i ruszył na spotkanie muzułmanów, którzy szli rozprawić się z chrześcijanami.

– Ja jeden jestem winien temu, co się stało – oświadczył. I nie zdążył dodać nic więcej, gdyż padł martwy na ziemię, przebity mieczami Saracenów.

W owym czasie chrześcijanie kłócili się również między sobą. Tak naprawdę były dwa Kościoły: grecki i rzymski. Papież, który panował w Rzymie, zawsze marzył o podporządkowaniu sobie Kościoła greckiego i zjednoczeniu chrześcijaństwa. A w czasach, kiedy żył Piotr, wydawało się nawet, że wielkie marzenie papieża może się ziścić. Zza wielkiego Chińskiego Muru ruszyło na zachód wojownicze plemię nazywane Turkami. Ulegało im wszystko, cokolwiek napotkali na drodze, oprócz wiary proroka Mahometa, którą wyznawali muzułmanie. Ona jedna nie upadła, ponieważ Turcy, zamiast ją niszczyć, sami zaczęli ją wyznawać. Była dla nich wygodna, ponieważ nauczała, że każdy, kto zginie walcząc w imię religii z ludźmi, którzy nie są posłuszni Mahometowi, pójdzie prosto do nieba. Z tego powodu, zamiast uczynić z pokonanych muzułmanów niewolników, Turcy przyłączyli ich armie do swoich wojsk i razem ruszyli na wojnę z greckim Cesarstwem. Papież, który wówczas panował, sądził, że zdoła ponownie zjednoczyć Kościoły rzymski i grecki, ponieważ Grecja poprosiła Rzym o pomoc przeciwko Turkom. Miał nadzieję, że jeśli jej udzieli, cesarz spełni to, o co go potem poprosi.

O takich sprawach myśleli i rozprawiali ludzie światowi w czasach, kiedy Piotr był jeszcze chłopcem. Kiedy dorósł, chciał brać udział we wszystkich wielkich rzeczach, jakie działy się na świecie. Aby je poznać, wstąpił na służbę biskupa Paryża, chcąc zostać księdzem, by mieć czas na czytanie ksiąg. Zawsze pragnął wszystko robić sam. Biskup bardzo go polubił i zamierzał zatrzymać przy sobie na zawsze, ale niespokojny młodzieniec nie chciał zostać. Poszedł walczyć we Flandrii, ale wojna wkrótce przestała mu się wydawać wesoła i miła. Dostał się do niewoli i przekonał się, że w więziennej celi jest bardziej ponuro, niż podczas studiów w Paryżu.

Uciekł w końcu z lochu i na własną rękę wrócił do domu. Tu przez kilka lat mieszkał z żoną, Beatrycze, która jednak szybko umarła i zostawiła go z trójką małych dzieci. Piotr przekazał opiekę nad nimi swemu przyjacielowi, a sam uciekł zamieszkać w pustelni. Wydawało mu się, że spróbował już wszystkiego i nie zostało mu nic poza samotnym życiem poświęconym rozmyślaniom i modlitwie, póki śmierć nie zabierze go z tego świata.

Ponieważ nie był ani stary, ani chory, od śmierci dzieliło go jeszcze wiele czasu i maleńka pustelnia wkrótce stała się dla niego więzieniem. Czuł się w niej zupełnie jak lew w klatce. Skoro jednak złożył przysięgę, że będzie żył do końca życia jak pustelnik, a śmierć nie chciała nadejść i go wyzwolić, pozostawało mu tylko jedno: udać się na pielgrzymkę. Tylko w ten sposób mógłby równocześnie dotrzymać ślubu i brać udział w życiu świata. Gdy tylko o tym pomyślał, jego ciemne oczy rozjaśniło dawne światło.

– Udam się boso do krainy, po której wędrował Chrystus – powiedział sobie. – Zroszę łzami Jego grób i uklęknę przed Jego krzyżem.

Wyruszył więc w drogę i po wielu przygodach i niebezpieczeństwach dotarł do Jerozolimy. Po drodze mijał wiele pięknych miast i żyznych dolin, więc kiedy zobaczył nagie wzgórza otaczające Święte Miasto, poczuł zdumienie, że Chrystus umarł w tak ponurym miejscu.

„To dziwne, że sam Bóg wybrał równie jałową okolicę” – pomyślał.

Ale kiedy zwiedzał miasto, czuł wielkie poruszenie. Tak wyraźnie potrafi ł sobie wyobrazić wszystko, co się tu kiedyś wydarzyło, że aż brakowało mu tchu w piersiach i pragnął umrzeć w miejscu, gdzie oddał życie nasz Zbawiciel. Przerażeniem napawał go widok ludzi, którzy nie wierzyli w Chrystusa, z pogardą traktowali święte miejsca, bezcześcili je, a nawet rabowali i prześladowali pielgrzymów, którzy prosili tylko o to, by wolno im było modlić się i rozmyślać w spokoju. Odszukał człowieka, który stał na czele tutejszego Kościoła, którego nazywano patriarchą Jerozolimy, i porozmawiał z nim o tym, jak uwolnić Święte Miasto z rąk muzułmanów. Obiecał potem miejscowym chrześcijanom, że gdy powróci do domu, zwoła ludzi z Europy, aby przybyli walczyć w obronie Świętego Miasta.

Wieczorem, w przeddzień wyjazdu z Jerozolimy, poszedł pomodlić się do kościoła, w którym stał Prawdziwy Krzyż. Był znużony dyskusjami, rozmyślaniami i odwiedzaniem świętych miejsc, dlatego na chwilę zmorzył go sen. Przyśnił mu się sam Jezus Chrystus, który odezwał się do niego w te słowa:

– Powstań Piotrze i uczyń to, co obiecałeś, a ja będę przy tobie.

Piotr podniósł się z kolan, czując wielką radość, po czym opuścił Jerozolimę i pospieszył do Rzymu. Tu uzyskał posłuchanie u papieża, który wysłuchał go uważnie i dał mu swoje błogosławieństwo. Następnie polecił Piotrowi chodzić od miasta do miasta i od kraju do kraju i wszystkim, którzy zechcą słuchać, opowiadać o cierpieniach pielgrzymów i o tym, w jak niegodny sposób traktuje się pamięć Chrystusa w Ziemi Świętej.

To było zupełnie inne życie, niż los pustelnika. Wiele się teraz działo, wiele zachodziło zmian, a przede wszystkim serce Piotra wypełniała wielka nadzieja, że pewnego dnia zobaczy Jerozolimę w rękach armii chrześcijańskiej, a pielgrzymi będą przyjmowani ciepło w miejscach, gdzie tyle wycierpieli.

Piotr pozostał brzydkim człowiekiem. Był niski i niezgrabny, ale miał płomienne czarne oczy, a ci, którzy natrafi li na jego wzrok, zapominali przyjrzeć się jego twarzy. Nie skończył jeszcze pięćdziesięciu lat, ale ciężkie życie, jakie prowadził, pokryło siwizną jego włosy i brodę. Nie nosił ani butów, ani kapelusza, zaś przepasywał się zwykłym sznurem. Kiedy jechał na mule, długie, szorstkie poły jego szaty powiewały zabawnie wokół jego bosych stóp. W ręku nosił zawsze ciężki krucyfiks.

Kiedy zaczynał przemawiać, ludzie zwykle uważali, że jest głupi i nic nie wart, ale już po kilku zdaniach tłoczyli się wokół niego i słuchali, otwierając szeroko ze zdumienia oczy i usta. Ten mały, brzydki człowieczek potrafi ł sprawić, że widzieli to, co on niegdyś widział i czuli to, co on wtedy czuł. Słowa Piotra powodowały, że dla słuchaczy zaczynała się liczyć na świecie tylko jedna rzecz: uwolnienie Jerozolimy z rąk muzułmanów.

Tłumy, które podążały za Piotrem, wkrótce ogarnęło wielkie podniecenie. Ludzie uważali go za świętego i sądzili, że jeśli go dotkną, albo wyrwą włos z ogona jego muła, staną się lepsi i szczęśliwsi.

Piotr opowiadał o Jerozolimie setkom ludzi, aż wreszcie papież postanowił spotkać się z jak największą liczbą z nich. Zwołał więc ich w jedno miejsce, ale miasto nie mogło pomieścić takich tłumów. Dlatego, choć była zima i panował ostry mróz, rycerze i szlachta, mnisi i chłopi, obozowali na okolicznych, zamarzniętych polach.

Kiedy nadszedł wielki dzień, papież zasiadł na tronie na rynku miasta, u boku mając Piotra. Piotr jeszcze raz opowiedział o Jerozolimie i o tym, co tam widział; a kiedy skończył, papież wstał z tronu i obiecał, że jeśli ci, którzy przyszli go wysłuchać, udadzą się na Świętą Wojnę, choćby popełnili w przeszłości ciężkie grzechy, po śmierci pójdą prosto do Nieba.

Tłum, bardzo podekscytowany samą przemową Piotra, słysząc tak wspaniałą obietnicę z ust papieża, zaczął skandować:

– Taka jest wola Pana! Taka jest wola Pana!

– Taka jest wola Pana – zgodził się papież. – Niech te słowa staną się waszym zawołaniem wojennym. A ponieważ chcecie uwolnić miasto naszego Zbawiciela, waszym znakiem będzie krzyż. Noście go na ramieniu i na piersiach. Bo walcząc za niego z pewnością albo zwyciężycie, albo zostaniecie męczennikami.

A wówczas szlachta w błyszczących zbrojach i z kolorowymi proporcami, a także wieśniacy w grubych, brązowych tunikach, zaczęli się tłoczyć, by z rąk papieża przyjąć czerwony krzyż, symbol Świętej Wojny.

Po tym wydarzeniu wielu poszło w ślady Piotra i zaczęło nawoływać do krucjaty. Wszędzie, gdzie się zjawili, na drogi wylegali mężczyźni, kobiety i dzieci ze znakiem krzyża na ramieniu.

Rycerze i szlachetnie urodzeni, którzy wzięli krzyż, przed wyruszeniem do Ziemi Świętej musieli przygotować wiele rzeczy. Sprzedali klejnoty i srebrne naczynia, aby zdobyć pieniądze na żywność dla swoich ludzi na podróż, a potem na wojnę. Musieli znaleźć kogoś, pod czyją opiekę mogliby przekazać swe dzieci i zamki. Ale wśród prostych ludzi było wielu głupców, którzy nie mieli pojęcia, co to znaczy udać się pieszo do Ziemi Świętej, czy walczyć z dzikimi Turkami. Ci ludzie nie mieli niczego, co trzymałoby ich na miejscu, dlatego tłoczyli się wokół Piotra i nalegali, by nie czekał na nikogo, tylko zaraz poprowadził ich do Świętego Miasta. Piotr nie miał pojęcia o wojnie, a chociaż wiedział co nieco o niebezpieczeństwach podróży, nie przyszło mu do głowy, że o wiele trudniej będzie wyżywić po drodze tysiąc osób niż jedną. Sądził również, że ludzie, których gorliwe twarze widział wszędzie wokoło, są równie szczerzy w swoich zamiarach, jak on sam, i równie gotowi na cierpienia czy nawet śmierć. Zresztą przecież sam nie był nigdy człowiekiem cierpliwym. Chciał jak najszybciej zobaczyć chorągiew z krzyżem powiewającą nad murami Jerozolimy i ledwie mógł znieść samą konieczność długiego marszu, dzielącego go od zwycięstwa, nic więc dziwnego, że nie czekał na zebranie się armii rycerskich, tylko wyruszył na wschód wraz z wielką liczbą niezdyscyplinowanych prostaków, którzy nie potrafi li nie tylko walczyć, ale nawet okazać posłuszeństwa.

Niewielu z tych pierwszych krzyżowców dotarło do Ziemi Świętej. Kiedy Piotr wraz z garstką tych, którzy mu nadal towarzyszyli, dotarł do Bizancjum, zachowywali się tak okropnie, że grecki cesarz zaczął żałować, iż poprosił Rzym o pomoc i znienawidził samą myśl o armiach krzyżowców, nim jeszcze prawdziwi rycerze dotarli do jego kraju.

Janet Harvey Kelman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Janet Harvey Kelman Bohaterowie krucjat.