Rozdział piąty. O tym, jak Ludwik pogardzał śmiercią

Przed pierwszą krucjatą na tereny Palestyny przybyli Turcy, a obecnie, przed ostatnią z krucjat, z Chin przybył tu nowy, dziki i brutalny lud. Nazywano go Tatarami, a lęk przed nimi docierał nawet do bardzo odległych krajów. Wieśniacy we Francji i Włoszech bledli widząc na niebie chmury o dziwnych kształtach – uważali je za znak, że nadciągają straszliwi Tatarzy. Ludzie kulili się ze strachu na widok pożaru lasu – sądzili, że wywołali go Tatarzy.

Lud ten najechał Ziemię Świętą, a wówczas chrześcijanie i muzułmanie połączyli siły, aby przegnać strasznego wroga. Ale chociaż walczyli dzielnie ramię w ramię, nie byli w stanie pokonać tych dzikich wojowników. Tatarzy napierali coraz bardziej, aż wreszcie wjechali konno na ulice Jerozolimy. Miasto było wymarłe, ponieważ wszyscy uciekli. Ale zwycięzcy byli ludźmi okrutnymi i nie zadowalało ich samo zajęcie miasta – chcieli również zabić jego mieszkańców. Aby to osiągnąć, wywiesili na murach sztandar z krzyżem i bili radośnie w dzwony chrześcijańskich kościołów. W jaskiniach i wśród skał wokół Jerozolimy ukrywały się setki ludzi. Kiedy usłyszeli dzwony, zaczęli wyglądać co się stało, a wówczas ujrzeli nad murami miasta nie chorągwie wroga, tylko własne. Wieść o tym rozeszła się szybko wśród uchodźców i tłumy rozradowanych ludzi pospieszyły do domów, do miasta. Ale bicie dzwonów i chorągwie z krzyżem zwabiły ich tylko w pułapkę. Wrogowie zaczekali, aż wszyscy albo wejdą do miasta, albo zbliżą się do bram, a wówczas opadli bezbronnych i wymordowali wszystkich, co do jednego.

W owym czasie król Ludwik Francuski był młodym dwudziestosześcioletnim mężczyzną. Jego ojciec umarł, kiedy miał zaledwie dziesięć lat, a od tamtej pory jego matka, królowa Blanka, strzegła jego ziem i uczyła go, jak być dobrym i sprawiedliwym człowiekiem. Była to mądra kobieta, silna i piękna, a także bardzo uprzejma. Potrafiła bez trudu oczarować tych, którymi rządziła.

Ludwik był przystojnym młodzieńcem, smukłym i pięknym, a długie włosy opadały mu na ramiona. Nie zależało mu na pięknych strojach i bardziej dumny był z włosiennicy, którą nosił pod zbroją, niż z szat króla. Do wszystkich poddanych odnosił się łagodnie i z wielką uprzejmością.

Pewnego razu ciężko zachorował, a wokół jego łoża zebrali się parowie Francji. W pewnej chwili sądzili nawet, że już umarł, ale on nagle przemówił słabym głosem i poprosił biskupa Paryża, aby umieścił na jego ramieniu krzyż Świętej Wojny.

Kiedy wyzdrowiał, wielu poddanych pragnęło, aby pozostał we Francji i rządził nimi jak dawniej, gdyż Ludwik pomyślał o wielu rzeczach, które uczyniły łatwiejszym ich życie, ustanawiał dobre prawa, był sprawiedliwy i dobry. Ci, którzy chcieli, aby pozostał w domu, twierdzili, że nie musi dotrzymywać obietnicy udania się na krucjatę, ponieważ złożył ją będąc tak ciężko chorym, że pewnie nie zdawał sobie sprawy z tego, co czyni. Kiedy doniesiono o tym Ludwikowi, przypadkiem na dworze przebywał właśnie biskup Paryża. Król zerwał nagle krzyż z ramienia i podał go biskupowi, po czym odezwał się w te słowa:

– Dziś jestem przy zdrowych zmysłach i przysięgam, że nie wezmę do ust żadnego pożywienia, póki ten krzyż nie znajdzie się ponownie na moim ramieniu.

W ten sposób poddani zrozumieli, że nie zdołają go zatrzymać.

W Boże Narodzenie król zasiadł w słabo oświetlonej sali i polecił wezwać do siebie wybranych szlachciców, którym zgodnie ze starym francuskim zwyczajem chciał rozdać płaszcze. Takie zaproszenie było wielkim zaszczytem, więc wszyscy wezwani z radością pospieszyli do króla i z wielką radością narzucili na ramiona poły pięknych płaszczy. Następnie wszyscy obdarowani towarzyszyli królowi na Mszę świętą. Ale kiedy na ich nowe szaty padły promienie słońca, poczuli ogromne zdumienie. Wszyscy mieli na ramieniu naszyty krzyż Świętej Wojny! Każdy najpierw zobaczył ten krzyż u swego sąsiada, a dopiero potem na swoim płaszczu. Niektórzy zaczęli się śmiać, inni wzdragali się przed takim ślubem, ale wola króla była wówczas prawem i szlachta francuska zaczęła szykować się do krucjaty.

Tym razem nie było kolorowych szat czy końskich rzędów wysadzanych drogimi kamieniami. Nie było też obdartej hołoty, jaka zwykle podąża za wojskiem. Armia Ludwika składała się z silnych żołnierzy i dzielnych rycerzy.

Dzikie plemię, które tak okrutnie wymordowało mieszkańców Jerozolimy, opuściło już Święte Miasto i na powrót rządził nim sułtan Egiptu. Ludwik miał nadzieję zaskoczyć go atakiem u ujścia Nilu, ale Egipcjanie dowiedzieli się, że nadciąga i przygotowali odpowiednie powitanie. Sułtan posłał statki w deltę Nilu, a na brzegach rzeki zebrało się wojsko.

Kiedy obie floty spotkały się, na przestrzeni wielu kilometrów widać było na morzu statki. Flota Egiptu trzymała się blisko brzegu. Otaczały ją półokręgiem połyskujące w słońcu statki krzyżowców, a z każdego masztu powiewała flaga z krzyżem. Jeszcze dalej, na morzu, dryfował samotny okręt. Z jego pokładu Małgorzata, żona Ludwika, obserwowała bitwę.

Rankiem rycerze, którzy mieli walczyć na lądzie, sprowadzili ostrożnie konie z pokładów statków na barki. Zwierzęta szarpały się i podskakiwały na chybotliwych łodziach, a po wodzie niósł się szczęk zbroi. Panował straszny hałas. Setki wioślarzy trudziło się przy wiosłach. Kiedy barki wreszcie wyruszyły, całe niebo pociemniało. Włócznie i strzały Egipcjan tak gęsto leciały w stronę krzyżowców, że ci zupełnie nie mogli dostrzec nieba. Wioślarze osłabli w wysiłkach, ale kiedy usłyszeli głos swego króla, jęli wiosłować jeszcze usilniej. Wreszcie łódź, na której płynął Ludwik, dotknęła brzegu. Monarcha wskoczył do wody, choć sięgała mu do ramion i runął naprzód z mieczem w dłoni, a za nim pospieszyli rycerze i żołnierze. Wojska, które stały nad brzegiem rzeki, złamały szeregi i uciekły. Ale jeszcze nim krzyżowcy zdołali ustawić się w szyku, uderzyła na nich od strony pustyni muzułmańska konnica.

Ludwik zachował całkowity spokój, ukląkł tylko na chwilę na piasku.

– Niech się dzieje wola Twoja – wyszeptał. Potem poderwał się i ruszył do walki. Królowa Małgorzata, która obserwowała bitwę z pokładu statku, widziała jak Oriflamme, święty sztandar Francji, przesuwa się powoli w głąb plaży. Jeden po drugim tonęły statki strzegące ujścia rzeki, przebite dziobami francuskich okrętów. Jeszcze przed zapadnięciem zmroku wywalczono zwycięstwo, a w obozie krzyżowców słychać było okrzyki radości.

Rankiem na południu ujrzeli łunę pożaru. To płonęła Damietta, miasto, które Ludwik miał nadzieję zdobyć. Spalił ją sam wróg. W mieście nie zostawiono nic cennego, aby nie kusić wrogiej armii. Spalenie miasta równocześnie i pomogło i przeszkodziło Ludwikowi. Na brzegu wylądowała królowa Małgorzata i zorganizowała swój dwór w osmalonych ruinach Damietty. Armia czekała na resztę statków i żołnierzy, a ich obóz cały czas atakowały bandy wroga. Arabowie napadali na te części, które wydawały się słabiej strzeżone, wchodzili do namiotów, zabijali wszystkich, których tam zastali, ucinali im głowy i zabierali je ze sobą. Zanosili je potem sułtanowi, który za każdą wypłacał im złotą monetę. Ich konie były tak szybkie i lekkie, że zawsze zdążyli uciec przed ciężkozbrojnymi rycerzami. Kiedy Ludwik czekał na resztę swych sił, sułtan był bardzo zajęty. Miasto Al-Mansura położone jest w miejscu, gdzie wielka rzeka Nil rozdziela się na liczne kanały i tworzy u swego ujścia deltę. Tutaj muzułmański władca szykował się do starcia z królem francuskim. Zbudował mury obronne i wieże i umocnił całe miasto.

W końcu krzyżowcy wyruszyli, ale kiedy dotarli do Al-Mansury, od miasta oddzielał ich bystry nurt rzeki i żeby stoczyć bitwę, musieli się przeprawić na drugą stronę. Ludwik nakazał swoim ludziom wznieść groblę, ale gdy ją usypywali, wróg na drugim brzegu poszerzał kanał w piasku, aby jak wcześniej wody oddzielały go od krzyżowców.

Nagle usłyszano okrzyk: „Bród! Bród!”.

Nie był to dobry, płytki bród, ale dawało się nim przeprawić na drugą stronę i wojska ruszyły przez kanał. Robert, brat króla, nalegał, by wolno mu było ruszyć przodem. Przyrzekł, że będzie czekał na drugim brzegu i strzegł brodu, póki reszta armii nie przeprawi się przez kanał. Odparł atak grupy muzułmanów, którzy próbowali powstrzymać go przed przekroczeniem rzeki, a ci rzucili się do ucieczki.

Wówczas Robert zapomniał o obietnicy bronienia brodu i postanowił ruszyć w pogoń. Towarzyszyli mu mistrzowie zakonów rycerskich z Jerozolimy, którzy błagali, żeby przemyślał swą decyzję, gdyż wiedzieli, jak wielkim błędem jest oddzielanie się od reszty amii. Ale Robert był zbyt rozochocony, żeby ich słuchać. W odpowiedzi na nalegania rzekł im wiele bolesnych słów i dał do zrozumienia, że uważa, iż próbują zatrzymać władzę w swoich rękach. Mistrzowie poczuli się tym bardzo urażeni, a mistrz templariuszy, aby dowieść, że nie jest ani tchórzem, ani człowiekiem nieposłusznym, zakrzyknął:

– Wznieście zatem sztandar!

Tylko Wilhelm Longsword z Anglii nadal starał się powstrzymać Roberta od popełnienia tej wielkiej głupoty.

– Jakimiż tchórzami są ci Anglicy! – stwierdził wówczas Robert.

Nie była to prawda, ale królewski brat postawił na swoim, ruszył w pogoń wraz ze swymi ludźmi i ścigał muzułmanów aż do twierdzy Al-Mansura. Ale okazało się, że pokonał jedynie część armii muzułmańskiej. Bibars, dowódca Saracenów, ujrzał co się stało, zebrał siły i nim Robert zdążył się zorientować, nieprzyjaciel otoczył Al-Mansurę, odcinając miasto ze wszystkich stron. Brat króla i jego ludzie stali się więźniami w twierdzy, którą właśnie zdobyli. Walczyli dzielnie przez cały dzień i bardzo niewielu z nich dożyło następnego ranka. Wilhelm Longsword, którego Robert nazwał tchórzem, okrył się taką sławą, że sami wrogowie zapamiętali miejsce, gdzie poległ i po bitwie zwrócili jego ciało przyjaciołom.

Na długo przed zmrokiem Ludwik wraz z resztą armii przekroczył bród, ale zamiast oddziałów brata, znalazł tylko ślady walki, a zewsząd otaczał go nieprzyjaciel. Siły obu armii podzieliły się na wiele grup. Zamiast jednego wielkiego starcia, rozegrano tu setki małych bitew. Nikt nie słyszał rozkazów Ludwika, gdyż jego głos niknął w zgiełku bitwy. Nikt nie miał pojęcia co czynić. Zdawało się, że wszystko jest już stracone.

Wówczas Ludwik wraz ze swą niewielką strażą przyboczną rzucił się naprzód. Jego pośpiech był tak wielki, że pozostawił rycerzy w tyle i nagle znalazł się sam, otoczony przez sześciu muzułmanów, którzy po zbroi poznali, że jest królem. Sytuacja wydawała się beznadziejna, ale Ludwik był wielkim rycerzem i nie wiedział, co to strach. Dlatego bronił się sam przeciwko sześciu atakującym, póki nie dołączyli do niego jego rycerze. Potem poprowadził armię do wielkiej szarży i wywalczył zwycięstwo. Ale choć krzyżowcy wygrali, ponieśli tak wielkie straty, że rozsądniej z ich strony byłoby się wycofać do Damietty. Nie uczynili tego jednak. Rozbili obóz obok pola bitwy, a wkrótce bardzo wielu z nich zachorowało i umarło. Prawie nie mieli jedzenia, a powietrze w obozie było cuchnące i zabójcze. Ludwik doglądał swych ludzi. Opiekując się nimi okazał się równie czuły i cierpliwy, jak był śmiały i nieustraszony na wojnie. Po pewnym czasie on również zachorował.

Wiedział, że trzeba przedsięwziąć jakieś kroki, aby zawrzeć pokój z sułtanem, ponieważ Jerozolima nie mogła spodziewać się żadnej pomocy od grupy chrześcijańskich żołnierzy umierających w piaskach Egiptu. Wysłał do władcy Egiptu wiadomość, że opuści jego kraj, jeśli muzułmanie oddadzą Jerozolimę chrześcijanom. Na co sułtan odpowiedział:

– Zgoda, jeśli sam król będzie moim jeńcem do chwili, kiedy ostatni krzyżowiec opuści Egipt.

Ludwik pragnął przyjąć ten warunek, ale jego towarzysze nie chcieli o tym nawet słyszeć. A ponieważ w ten sposób zawarcie pokoju stało się niemożliwe, krzyżowcom nie pozostało nic poza odwrotem. Ale nawet on wydawał się beznadziejną sprawą, choć nie mieli innego wyjścia. Na tych kilka łodzi, jakie im zostały, zapakowali wszystkich chorych oraz kobiety i dzieci. Potem, w środku nocy, spuścili je na wodę, aby popłynęły z prądem do Damietty. Rycerze nalegali, by Ludwik również wszedł na pokład.

– Nie, będę maszerować, póki żyje choć jeden z moich żołnierzy – odparł Ludwik.

Kiedy armia opuściła obóz, natychmiast została zaatakowana, a Ludwik walczył zajadle w obronie swoich ludzi.

– Poczekajcie na króla! Poczekajcie na króla! – rozległy się wołania na brzegu rzeki. Łodzie zatrzymały się, ale Ludwik kazał im odpłynąć. W końcu wszyscy opuścili obóz. Król jechał konno, jednak bez hełmu czy napierśnika. Niestety, wszystkie wysiłki krzyżowców poszły na marne. I łodzie i żołnierze wpadli w ręce wroga. Król był chory i słaby, ale nadal pozostawał na wolności, choć jego rycerze widzieli, że nie może jechać dalej. Znaleźli mu schronienie w pewnym domu w egipskim mieście, gdzie opiekowała się nim prosta kobieta pochodząca z Francji. Ale choć rycerze dzielnie bronili wejścia, muzułmanie wdarli się do środka i zakuli króla w kajdany. Zawieźli go do Al-Mansury na pięknie przyozdobionym na cześć tak ważnego jeńca statku. Z pokładu, płynąc w górę rzeki, Ludwik widział jak jej brzegami ciągną skuci łańcuchami krzyżowcy.

W niewoli Ludwik okazał się człowiekiem równie wielkiego formatu, jak na wojnie. Nosił suknię z szorstkiego sukna, ponieważ nie chciał się zniżyć do noszenia kolorowych szat jakie przysłał mu sułtan, odmawiał również udziału w ucztach muzułmanów, choć go zapraszali.

Codziennie widział, jak kilku jego ludzi wyprowadzano z więzienia. Kiedy odmawiali porzucenia wiary chrześcijańskiej i przyjęcia religii proroka natychmiast zabijano ich na oczach uwięzionego króla. Dla Ludwika było to straszne doświadczenie. Dzień po dniu patrzył, jak ludzie, których kochał i którzy walczyli dzielnie u jego boku, zabijani są w niezwykle barbarzyński sposób.

Kiedy sułtan uznał, że już dość długo poddawał króla cierpieniom i jego więzień powinien się zgodzić na każde warunki, zaofiarował mu wolność w zamian za Damiettę i miasta w Palestynie. Ludwik zdobył Damiettę w bitwie, ale nie miał żadnych praw do Ziemi Świętej.

– Te miasta nie należą do mnie, lecz do Boga – wyjaśnił.

Wówczas sułtan zagroził, że podda go torturom.

– Jestem jeńcem sułtana, który może ze mną zrobić, co zechce – odparł król.

Był tak spokojny i stanowczy, że pewien muzułmanin, który obserwował całą scenę stwierdził:

– Traktujesz nas panie tak, jakbyś to ty trzymał nas w niewoli, a nie my ciebie.

Ale choć sułtan groził Ludwikowi torturami, nadal zmuszał go tylko, by patrzył, jak umierają jego ludzie. Kiedy doszedł do wniosku, że król nie ustąpi, sam złagodził swoje warunki i zgodził się przyjąć Damiettę w zamian za wolność króla oraz wielką sumę pieniędzy za tych jego ludzi, którzy jeszcze ocaleli.

Rycerze nie pozwolili Ludwikowi zaczekać, aż wszyscy jego żołnierze zostaną uwolnieni. U ujścia Nilu czekał już na niego statek, który wyszedł w morze, gdy tylko król wszedł na jego pokład wraz z królową. Wkrótce na powrót znalazł się we Francji.

Ludwik był równie wielkim władcą jak rycerzem i wiele myśli poświęcał potrzebom i obowiązkom tych, nad którymi przyszło mu panować, zupełnie inaczej niż wcześniejsi władcy. Gdy czynił Francję potęgą, a swych poddanych szczęśliwymi ludźmi, sułtanem Egiptu został Bibars – ten sam, który tak sprytnie wciągnął Roberta w pułapkę pod Al-Mansurą – i zaraz potem spustoszył Ziemię Świętą. Wieść o tym czynie dotarła do północnych krain, z których niegdyś wyruszały krucjaty, a Ludwika jeszcze raz opanowało ogromne pragnienie ocalenia Jerozolimy. Znowu wziął krzyż. Słyszał pogłoski, że pewien wielki król w Afryce chce zostać chrześcijaninem i snuł wspaniałe marzenia o tym, że może uda mu się nawrócić króla pustyni i jego czarnych poddanych na wiarę chrześcijańską, namówić do walki pod jego sztandarem, pokonać z jego pomocą armie muzułmańskie i uwolnić Święte Miasto, a nawet całą Palestynę.

Flota francuska popłynęła więc do Afryki. Po wylądowaniu wojska ruszyły na pustynię, choć dławił ich porywany wiatrem gorący kurz. Nie spotkało ich tu przyjacielskie przyjęcie, a król, z którym Ludwik wiązał takie nadzieje, myślał jedynie o wojnie i przelewie krwi. Armię dziesiątkowały choroby. Jedną z pierwszych ofiar zarazy był syn Ludwika. Wkrótce i sam król znalazł się na łożu śmierci, w namiocie, na rozpalonej pustyni.

– Jerozolima! Jerozolima! Ruszymy na Jerozolimę! – krzyczał.

Jego posłanie było proste i bardzo niewygodne, takie, jakie sam kazał sobie przygotować. Poprosił mianowicie, aby rozsypano na ziemi popiół i położono go na nim. Kiedy towarzysze króla spełnili jego wolę, zobaczyli, że usta umierającego poruszają się lekko. Pochylili się nad nim nasłuchując, a wówczas dobiegły ich słowa:

– Ojcze, w Twoje ręce oddaję mą duszę.

Potem król zapadł w sen, który pogłębiał się coraz bardziej, aż wreszcie zebrani wokół niego panowie zrozumieli, że więcej się już na tej ziemi nie obudzi.

W lichym świetle namiotu, na posłaniu z popiołu, spoczywały doczesne szczątki dobrego króla Ludwika. Jego piękna twarz nadal emanowała wielkością, którą tak kochali przez całe życie jego poddani. Umarł w smutnym, nawiedzonym przez zarazę obozie, a wokół jego ciała zdawało się świecić niebiańskie światło.

Ludwik był ostatnim bohaterem krucjat, ale jeszcze przez wiele lat po jego śmierci chrześcijanie utrzymywali niektóre miasta w Ziemi Świętej. W końcu zostali jednak wypędzeni ze wszystkich twierdz i muzułmanie przejęli pełne rządy na tym terenie.

Dzisiaj nie istnieje już Królestwo Jerozolimy, jednak liczne pozostałości zamków i kościołów dowodzą, jak wielka była niegdyś moc wojowników Krzyża.

Ale choć marzenie, ukryte w idei krucjat, nigdy się nie ziściło i chociaż wysiłki krzyżowców niemal nie zostawiły śladu na życiu Wschodu, zmianie uległy kraje, z których wyruszali rycerze.

Nad drzwiami jednego ze starych domostw w Edynburgu wyrzeźbiono w kamieniu muszlę świętego Jakuba, przypominającą kształtem te, które przywozili ze sobą pielgrzymi z Ziemi Świętej. Witano tu ciepło i dawano opiekę ludziom, którzy odbyli długą podróż na Wschód i wrócili strudzeni albo chorzy. Muszla nad drzwiami przetrwała setki lat, opowiadając potomnym o dawnych czasach. Podobnie dzieje się w całej historii Europy. Znak krucjat został na zawsze wyryty w duszy narodów, które poprowadziły swe armie do Ziemi Świętej, dokładnie tak samo, jak muszla świętego Jakuba została wyryta w kamieniu nad progiem starego domu w Edynburgu.

Janet Harvey Kelman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Janet Harvey Kelman Bohaterowie krucjat.