Rozdział piąty. Liberalizm a katolicyzm

Liberalizm dotyczy wszystkich, począwszy od wolnomularzy, od XVIII-wiecznych filozofów, aż do liberalnych katolików, potępionych przez Piusa IX oraz wszystkich papieży. Jest cała skala liberalizmu. Stwierdzamy to, studiując encyklikę Libertas papieża Leona XIII, dokument wagi pierwszorzędnej, ponieważ dokładnie pokazuje rozmaite stopnie liberalizmu.

Przedmiotem naszych refleksji nie będzie liberalizm wyznawany przez teoretyków tej „wolności”, przez wolnomularzy i protestantów. Musimy natomiast lepiej poznać roznosicieli trudniejszej do rozpoznania choroby, czyli wszędzie obecnych liberalnych katolików. Jesteśmy zalani przez liberalne idee, zbyt wielu biskupów, księży i wiernych katolików, którzy powodowani fałszywie pojętą miłością, błędnym apostolatem i chęcią pojednania, pragnęliby nawiązać kontakty z prawdziwymi liberałami, z nieprzyjaciółmi Kościoła, zamiast ukazać im prawdę.

Oczywiście należy prowadzić dialog z tymi, których trzeba nawrócić! Lecz liberalni katolicy nie mają tego na celu, ale praktykują to, co opisane jest w Le liberalisme catholique (Katolicki liberalizm), w dziewiątym tomie Dictionnaire de theologie catholique (Słownik teologii katolickiej). Znajdziemy tam bardzo dobry, niesłychanie interesujący artykuł, który daje dokładną definicję takiego liberalizmu:

„Katoliccy liberałowie nie przestawali odpowiadać, iż bardzo pragną ortodoksji, tak samo jak osoby najbardziej bezkompromisowe i że troszczą się jedynie o interesy Kościoła. Zgoda, której poszukiwali, nie jest czymś teoretycznym i abstrakcyjnym, lecz praktycznym”.

Wprowadzili także fałszywy podział na to, co nazywają tezą i hipotezą: „…nie jest to pogodzenie się na mocy prawa, lecz faktu. Jeżeli przeciwnicy potępiają ich, to oznacza, iż biorą pod uwagę tezę; oni zaś zawsze znajdują się w hipotezie (to znaczy w przekonaniach). Wychodzą z praktycznego założenia i z jakiegoś faktu, który uważają za bezsporny. Takim założeniem jest, iż nie pozostając w harmonii ze swoim otoczeniem, Kościół nie może być wysłuchany w konkretnym środowisku, w którym winien wypełniać swoje Boskie posłannictwo”.

Jest to zręczny argument: „Kościół nie może być wysłuchany w środowisku, w którym się znajduje, jeżeli nie jest w zgodzie z tym środowiskiem”.

Dokąd to prowadzi? Jeżeli do tego, aby przyjąć błędy otoczenia, to tak nie może robić Kościół, gdyż to już nie jest apostolat. Mówią jednak, że teoria to jedna sprawa, że są zgodni co do teorii, że prawda nie może uznać błędu i nie można mieszać światła i ciemności. W tej kwestii są zgodni, ale pozostawiają ten problem na uboczu. Pod hasłem praktycznego działania i konkretnego posłannictwa uważają, że trzeba umieć się porozumieć z ludźmi, czyli przyjąć ich sposób myślenia, aby ich zrozumieć. W ten sposób zaczynają mieszać błąd z prawdą.

Liberałowie nie myślą kategoriami scholastycznymi. Św. Tomasz naucza, iż oczywiście istnieją zasady i że są ustalone dla zastosowania w praktyce. Każda zatem praktyka ogranicza się i sprowadza, jak mawiał ks. Berto, do słusznych zasad tomistycznych. Oczywiście cnota roztropności uczy, jak należy postępować, aby zastosować je w praktyce, gdyż zasady winny kierować naszym działaniem. Lecz nie można uznać, że zasady to odrębna sprawa, gdyż od tej chwili przestajemy zwracać na nie uwagę.

W ten sposób postępuje liberał. W swojej rodzinie jest katolikiem, w jego domu rodzina odmawia pacierz rano i wieczorem, w niedzielę idzie na Mszę Świętą, szanuje swojego proboszcza. Lecz po wyjściu z domu, podczas pracy, w polityce, w życiu publicznym, we wszystkich kwestiach społecznych odnajdujemy go w towarzystwie socjalistów, a być może wkrótce i komunistów. Będzie przychylny ideologii wrogów Kościoła, a więc nie jest już katolikiem, zagłosuje na byle jaką partię, będzie przychylny rozwodom, ale o własnej rodzinie powie, że są żarliwymi katolikami. Natomiast poza rodziną już nie jest katolikiem. Gdy jest poza domem, praktycznie przechodzi do obozu nieprzyjaciela, jest w ciągłej sprzeczności. Liberalny katolik mówi wtedy o sobie: „ależ to zupełnie inna sprawa. to należy do domeny polityki i nie dotyczy katolika, to inny punkt widzenia. Przyjmuję ogólny punkt widzenia, trzeba umieć porozumieć się z innymi, trzeba potrafić z nimi współpracować”.

Człowiek ten mówi to być może również z powodu ambicji, ponieważ chce być posłem lub merem swojego miasteczka. Jeśli tak jest, to koniec, gdyż liberał ma zupełnie niekatolickie poglądy, inny sposób postrzegania spraw. Błąd ten jest wstrętny, gdyż jest zdradą religii.

Kolejni papieże potępiali rewolucję oraz jej szkodliwe zasady, ale we wszystkich krajach tacy katolicy, jak Lamennais czy nawet Montalembert mówili, że nie zawsze należy zwalczać błędy, gdyż trzeba się jakoś ułożyć z tym porządkiem. Chcieli przeprowadzić kompromis między zasadami rewolucji i katolicyzmem, w gruncie rzeczy chcieli powiązać Kościół z rewolucją. Stąd wynika podział w Kościele na tych, którzy byli przeciwni tym zasadom i tych, którzy chcieli przystosowania się do nich…

Istnieją liczne książki, których lektura jest bardzo pomocna w poznaniu liberalizmu, na przykład traktat o Kościele kardynała Billota. W drugim tomie jego dzieła De Ecclesia, „relacje między Kościołem i świeckim społeczeństwem”, autor poświęcił około czterdziestu stron na omówienie błędów liberalizmu. Czytamy tam na przykład: „Liberalizm jako błąd w dziedzinie wiary i religii jest różnorodną doktryną, mniej lub bardziej dążącą do wyzwolenia człowieka od Boga, od Jego prawa, od Jego objawienia. Wobec tego liberalizm niszczy wszelką zależność świeckiego społeczeństwa od społeczeństwa religijnego, to znaczy od Kościoła, będącego strażnikiem prawa objawionego przez Boga, który je wykłada i naucza”.

Kardynał Billot bardzo dobrze wyjaśnia liberalizm, który określa mianem nielogiczności. Ponieważ z jednej strony katolicki liberał potwierdza swoją katolicką wiarę, a z drugiej w działaniu zachowuje się niezgodnie z wiarą i jest w stanie ciągłej sprzeczności. Jest to bardzo charakterystyczne.

Gdy liberałowie są świadomi tego, co robią, to nie mogą mieć spokojnego sumienia. Liberalizm to choroba, która polega na dążeniu do porozumienia się ze wszystkimi, nawet z wrogami Kościoła, aby, jak mówią liberałowie: „zrozumieć się nawzajem, skończyć ze wzajemnym zwalczaniem się”. Program ten jest jednak nie tylko utopijny, ale nawet sprzeczny z drogą wyznaczoną nam przez pana Boga.

Pan Bóg przepowiedział, że będzie trwać walka, gdy rzekł do szatana: „Między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej [to znaczy między diabła a najświętszą Maryję pannę i naszego pana Jezusa Chrystusa] wprowadzę nieprzyjaźń”. To „potomstwo twoje” oznacza zwłaszcza wolnomularstwo oraz sekty, a ogólnie cały ten zależny od szatana świat. Między tym światem a najświętszą Maryją Panną oraz Jej potomstwem (to jest naszym panem Jezusem Chrystusem i Jego Ciałem Mistycznym – Kościołem), będzie nieprzyjaźń, nieustanna walka. Dlatego św. Augustyn napisał, iż od początków ludzkości walczą ze sobą dwa państwa. Trwa walka, a nasz pan Jezus Chrystus przyszedł na świat, aby walczyć i zatryumfował przez swój Krzyż, jest to najwspanialszy czyn, jakiego dokonał. Zapanował przez swój Krzyż.

Ale walka nadal trwa i my, chrześcijanie, nie możemy nagle powiedzieć, że teraz wojna się skończyła, trzeba pokoju, pokoju za wszelką cenę, zgody z naszymi nieprzyjaciółmi, że należy porozumieć się z nimi, teraz już nie ma wojny.

Jest to niemożliwe, gdyż sprowadza się do wniosku, że nie ma już demona, że nie ma już ludzi pozostających pod jego wpływem. Ale liberał jest całkowicie opętany zabiegami o jedność i nie chce zwalczać zła. Z tego powodu liberałowie niszczą opór Kościoła, poszukują kompromisu, tak jak gazeta „l’Avenir” Lamennais, który mawiał: „We Francji wielu katolików kocha wolność (a można to powiedzieć o wszystkich krajach). Niechaj więc prawdziwi liberałowie dojdą z nimi do porozumienia, aby domagać się całkowitej i absolutnej wolności przekonań, doktryny, sumienia i wyznania oraz wszystkich swobód obywatelskich… Bez przywilejów, bez ograniczeń… Z drugiej strony, niech katolicy zrozumieją, że religia potrzebuje tylko jednej rzeczy: wolności”.

Jakiż zamęt! Lamennais sam wyszedł naprzeciw temu, czego domagali się nieprzyjaciele Kościoła. Lecz, jak to słusznie powiedział ks. Roussel we wstępie do zbioru swoich odczytów, liberał jest tym, kto mąci wszystkie pojęcia, a słowa, jeżeli nie są dokładnie zdefiniowane, łatwo stają się dwuznaczne, zwłaszcza w przypadku słowa „wolność”.

„Katolik – mówi ks. Roussel – potwierdza i podtrzymuje dwie zasady: rzeczywistą wolną wolę człowieka, wbrew zwolennikom determinizmu, jej konieczną zależność od Boga, od Jego praw i pochodzącej od niego władzy. Człowiek jest zarazem wolny psychicznie, ponieważ jest obdarzony niematerialną duszą, wolną od determinizmu materii; jest też zobowiązany lub moralnie zdeterminowany, ponieważ jest zależny od Boga i Jego praw… Liberał, na odwrót, zaczyna od zagmatwania tych pojęć i dzięki powstałym w ten sposób dwuznacznościom nie omieszka podnieść swoich pragnień, swoich chęci, swoich kaprysów do rangi absolutnych praw. Jeden przykład pozwoli lepiej zrozumieć owe podstawowe przeciwieństwo: liberał, podobnie jak katolik, wychwala wolność sumienia”.

Zauważmy niejasność. Cóż ma na myśli katolik, gdy mówi się, że pragnie wolności sumienia? Albowiem można to rozumieć w dwojaki sposób. Ogólnie katolik zgadza się na wolność sumienia i przychyla się do opinii drugiego, który używa tego terminu. Ksiądz Roussel wyjaśnia jednak znaczenie, jakie prawdziwy katolik nadaje wolności sumienia: „Katolik pojmuje przez nią pełne i wolne prawo każdego do poznania, kochania i służenia Bogu, prawo do swobodnego wykonywania praktyk religijnych religii katolickiej i do zagwarantowania mu, iż ustawodawstwo jego kraju będzie ją chronić i wspierać, prawo Kościoła do wypełniania swego posłannictwa na świecie: «ut destructis adversitatibus et erroribus universis, Ecclesia tua secura tibi serviat libertate»”.

Jest to modlitwa liturgiczna: prosimy, aby Kościół, po zniszczeniu wszystkich błędów oraz tego wszystkiego, co się mu przeciwstawia, mógł służyć Bogu w prawdziwej wolności. Następnie wspomniany autor wyjaśnia, co z kolei liberał rozumie przez wolność sumienia: „Liberał chce przez to wyrazić całkowitą niezależność każdego człowieka w porządku religijnym, wolność wierzenia w to, co zechce, lub nawet nie wierzenia w nic; jest to prawo do błędu i do apostazji, a ponadto prawo do wymagania, aby ustawy jego kraju wzięły pod uwagę jego sceptycyzm i niewiarę”.

Liberał rozumie wolność sumienia w ten sposób, że naród wszystko akceptuje, łącznie z ateizmem, i że przyznawane jest prawo do rozpowszechniania wszystkich błędów.

Jednak prawdziwy katolik nie może pojmować wolności w taki sposób, jest to niemożliwe. Dla niego wolność sumienia polega na tym, iż człowiek, zgodnie ze świadomością swego obowiązku, ma wolność trzymania się tego, czego żąda pan Bóg w przepisach religii. Pan Bóg dał nam religię przez naszego pana Jezusa Chrystus, który założył Kościół i ustanowił tę religię. Nie ma np. trzydziestu sześciu religii, ale jest jedna religia, jedyna i prawdziwa, ustanowiona przez boga religia katolicka. Prawdziwy katolik domaga się zatem wolności swojego sumienia, aby móc być posłusznym nakazom Boga.

Ze swej strony liberał mówi: „ależ nie, tylko nie rozkaz, tylko nie przymus, każdy musi mieć zupełną wolność czynienia tego, co chce”. Zatem pragnie wolności nie tylko z religijnego punktu widzenia, z punktu widzenia wiary, lecz oczywiście również wolności myśli i etyki, czyli wolności absolutnej. Tak liberał rozumie wolność sumienia. Należy więc bardzo uważać, gdy używa się tych słów, dobrze je zdefiniować, ponieważ ryzykujemy, że damy wodę na młyn naszych nieprzyjaciół i wpadniemy w zastawione na nas sidła. Nie pozwólmy sobie przez nieostrożność, w zapale źle zrozumianej wspaniałomyślności, posunąć się do tego, aby powiedzieć: „ależ tak, wszyscy zgadzamy się, wszyscy pragniemy wolności sumienia i praw człowieka”. Byłoby to zupełne pomieszanie pojęć. Ksiądz Roussel bardzo wyraźnie to precyzuje: „Gdy zatem Kościół domaga się wolności sumienia (albo lepiej sumień), jesteśmy pewni, iż jednoznaczność sformułowania ukrywa zasadnicze nieporozumienie. Używa się tych samych słów, a rozumie się zupełnie coś innego”.

Właśnie katolicki liberalizm godzi się na dwuznaczność i jest to dla niego charakterystyczne.

Podobnie Joseph de Maistre opisał tych, którzy w imię wolności pragną odrzucić Boga. W swoich Essais sur les principes generateurs des constitutions politiques (eseje na temat zasad tworzących konstytucje polityczne) pisze:

„Przede wszystkim we Francji filozoficzna wścieklizna nie znała już granic i wkrótce słyszano ją, jak jednym groźnym głosem, powstałym z wielu zebranych razem głosów, krzyczała do Boga pośrodku winnej Europy: zostaw nas w spokoju. Czy zatem będziemy musieli wiecznie drżeć przed panami i otrzymywać od nich nauki, jakie spodoba się im nam dać? W całej europie prawda ukryta jest przez dymy kadzielnicy. Czas, żeby wydostała się z tego fatalnego obłoku.

Wszystko, co istnieje, irytuje nas, ponieważ twoje imię zapisane jest na wszystkim, co żyje. Chcemy wszystko zniszczyć i wszystko odbudować bez Ciebie. Opuść nasze zgromadzenia, opuść nasze akademie, wyjdź z naszych domów. Rozum nam wystarczy, daj nam spokój”. Tymi słowy de Maistre trafnie opisał liberalizm, który sprowadza się do zawołania: „Boże, zostaw nas w spokoju!”.

Jesteśmy zdumieni, widząc ignorancję biskupów, księży i licznych katolików, którzy nie chcą przyjąć do wiadomości tej walki, bezustannie trwającej wojny, która trwa i która musi dalej trwać, gdyż pan Bóg do tego dopuścił, chociaż nie pragnie zła, ale zezwala na zło dla osiągnięcia większego dobra…

Powyższy tekst jest fragmentem książki Liberalizm potępiony przez papieży.