Rozdział ósmy. System modernistów, cz. 2

Czym jest Kościół według zapatrywań modernistów? Chrystus zdaniem ich wcale nie miał na myśli zakładać organizacji tak skonsolidowanej, jaką dzisiaj jest Kościół katolicki. Kościół katolicki sam się wytworzył z biegiem wieków, jako naturalne zespolenie się tych wszystkich, w których idee Chrystusowe znalazły oddźwięk, wzbudziły i do świadomości przywiodły tkwiące w nich, ale jeszcze nieuświadomione, podobne do Chrystusowych duszne nastroje i spowodowały podobne objawienie się w nich Bóstwa. Chrystus i to Chrystus wiary, tj. taki, jakiego sobie wyobrazili jego uczniowie i późniejsi wierni, różniący się od rzeczywistego, jak ideał od rzeczywistości, ten Chrystus może być nazwany najwyżej pośrednim założycielem Kościoła tak, jak każdy ideolog jest twórcą instytucji, której powstaniu przez swe idee dał impuls, choć inni ją do życia powołali. Nie ustanowił też Chrystus hierarchii kościelnej, ona sama wypłynęła z natury społeczności kościelnej. Mylnym też jest mniemanie, jakoby Chrystus nadał hierarchii kościelnej formę monarchiczną.

Władza kościelna, jeśli nie chce stać się anomalią i wejść w konflikt z dzisiejszym stanem kultury, musi sama ulec demokratyzacji, musi część swych przywilejów odstąpić klerowi niższemu, a nawet świeckim – słowem gruntowna decentralizacja władzy musi być spiesznie w Kościele przeprowadzona. Encyklika Pascendi tak po mistrzowsku kreśli zapatrywania modernistów na władzę kościelną: „W wiekach dawniejszych mniemano błędnie, że Kościół z zewnątrz, bezpośrednio od Boga otrzymał władzę, stąd słusznie uważano ją za autokratyczną. Ale obecnie pogląd to przestarzały. Jak Kościół wedle ich zapatrywań powstał z zespolenia samowiedzy, tak podobnie wypłynęła władza z Kościoła samego. Władza więc, jak i Kościół, dźwiga się z samowiedzy i stąd od niej zależy; jeśli zależnością tą gardzi, zamienia się w samowładztwo. Żyjemy przecież obecnie w czasie, w którym poczucie wolności najzupełniej się rozwinęło… Jeśli więc Kościół nie chce w sumieniach ludzkich rozbudzić i rozpłomienić walki wewnętrznej, winien demokratyczny przybrać ustrój, tym więcej, że zagraża mu zguba, jeśli tego nie uczyni. Bo trzeba by zaprawdę być z rozumu obranym, aby sądzić, że w poczuciu wolności, istniejącym obecnie, nastąpi zwrot kiedykolwiek. Skrępowane i powstrzymywane przemocą, wybuchnie tym gwałtowniej i zburzy Kościół i religię równocześnie”. Miejsce zdetronizowanego papieża i biskupów chcieli w tym demokratycznym Kościele zająć oczywiście moderniści. Wczas odkrył Pius X ich zamiary, co wywołało u nich łatwo zrozumiałe oburzenie, jako oddźwięk zawiedzionych nadziei!

„Państwo… należy rozdzielić od Kościoła, katolika od obywatela. Stąd katolik, ponieważ jest zarazem obywatelem, ma prawo i obowiązek, z pominięciem powagi Kościoła, z nieuwzględnieniem jego życzeń, wskazówek i przykazań, nawet z lekceważeniem jego nagan, pełnić to, co wedle jego mniemania przyczynia się do pożytku państwa. Nadużyciem władzy kościelnej, które wszystkimi siłami należy usunąć, byłoby podawanie z jej strony obywatelowi normy działania”.

Papież i biskupi nie są wcale nieomylnym Kościołem nauczającym, bo normą najwyższą wiary jest zbiorowa świadomość religijna, jaka się w pewnym okresie w Kościele wytwarza, a która jest wyrazem wewnętrznych objawień Bóstwa. Papieżowi i biskupom nic innego nie pozostaje, jak tylko do tej świadomości zgłosić swój akces. Chyba dość jasne, że tego rodzaju pojęcia o Kościele Chrystusowym, o jego organizacji, o urzędzie nauczycielskim – nie są katolickimi.

Czym jest dogmat w pojęciu modernistów i na czym polega u nich ewolucja dogmatu?

Przez dogmat w katolickim znaczeniu rozumie się pewną naukę, o której najwyższa powaga kościelna orzekła, że jest objawioną i dlatego należy ją za prawdę uznać, a przeciwną jej odrzucić.

Czy dogmat, przez Kościół ogłoszony, może ulec zmianie, innymi słowy, czy Kościół uznaje rozwój swoich dogmatów? – Uznaje, ale nie w tym znaczeniu, jakoby rozwój dogmatu polegał na „przyroście, po śmierci ostatniego apostoła, nowo objawionej prawdy lub skasowaniu dawnej definicji dogmatycznej lub na zmianie sensu dawnego dogmatu”.

Na czym więc polega ów rozwój dogmatu?

a) Rozwój dogmatu może na tym polegać, że Kościół ogłasza jako dogmat prawdę objawioną przez Chrystusa, ale która nie była dawniej z takim naciskiem, jak później, w Kościele przepowiadana. Między prawdami bowiem objawionymi są pewne, których zawsze z naciskiem uczono – to są prawdy, zawarte w Składzie Apostolskim. Inne, których znajomość na razie mniej była wiernym potrzebną, zostały niejako na drugim planie nauczania kościelnego. Potrzeby jednak czasu się zmieniają i dlatego mogło się stać, że prawda pewna, przedtem mniej podkreślana w nauczaniu kościelnym, nagle lub z wolna na pierwszy plan się wybiła. Przyczyną tego przesunięcia się prawd były zwykle herezje lub wątpliwości, w łonie samego Kościoła obudzone, czy pewna prawda jest objawioną, czy nie.

b) Rozwój dogmatu mógł dalej na tym polegać, że prawdę objawioną ujęto w pewną formułę lub użyto na jej określenie technicznego wyrazu. Bóg nie objawił ludziom systematycznie ułożonej dogmatyki ze stałymi wyrażeniami i naukowymi pojęciami, ale dostosował się do stanu umysłowego pierwszych odbiorców objawienia. „Ponieważ mowa ludzka i pojęcia się zmieniają, dlatego było rzeczą wielkiej wagi nadać prawdom wiary pewną stałą formę, aby razem ze zmianą mowy i pojęć same prawdy nie uległy zmianie. Kościół tedy ustalił terminologię”.

c) Rozwój dogmatu mógł polegać na wyciągnięciu konkluzji z prawd wyraźnie objawionych lub z dogmatów przedtem zdefiniowanych.

d) Wreszcie rozwój dogmatów polega na przystosowaniu prawd objawionych do praktycznego życia i do poszczególnych potrzeb ludności. Rozwój dogmatu w tym ostatnim znaczeniu zmierza do zapuszczenia coraz głębiej swych korzeni w życie ludzkie, uświęcenia i uszlachetnienia ludzkości.

Taką jest nauka katolicka o dogmatach i ich rozwoju; jakie zaś są zapatrywania modernistów w tym względzie?

Objawienia się Bóstwa w nas nie podają nam szczegółowych prawd, jak je już skrystalizowane w dogmatach katolickich znajdujemy, ale tylko rzucają ogólne, bogate treścią i płodne w następstwa myśli o naszym stosunku do Boga, np. że Bóg jest Ojcem naszym, że się nami opiekuje, że chce swe królestwo założyć na ziemi itp. Skrystalizować te prawdy i niejako je rozdrobić, ująć w dogmaty jest rzeczą ludzką. Dogmaty to twory ludzkie. Kiedy pewne objawienie doszło do świadomości wielu ludzi, stara się ta świadomość zbiorowa ująć to objawienie, jeszcze nie dość jasne, w pewne formy, w pewien symbol. Teraz rozum zaczyna swą pracę. Nie wolno mu badać, czy owe objawienia od Boga pochodzą czy nie, czy są prawdziwe, czy fałszywe; nie ma on być ich sędzią, ale tłumaczem, analitykiem, ma szukać dla nich odpowiedniej zewnętrznej szaty, wyrazu, symbolu. Ten symbol, gdy zostanie przez Kościół zatwierdzony, staje się dogmatem. Dogmaty więc są tylko symbolami pewnych objawień. Dogmaty te nie zawierają bezwzględnej prawdy i to z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, bo bezwzględnej prawdy nie ma, jest tylko względna. Wszak prawda religijna to tylko jeden z objawów życia, a to ciągłej fluktuacji, zmianie podlega, a z nim i prawda. To, co dziś jest prawdą, objawieniem religijnym, wskutek nowych potrzeb życia, wyższego stanu kultury może przestać być prawdą, musi być inną zastąpione, jest prawdą tylko do czasu. Po wtóre, Bóg jest nieskończony w doskonałościach, stąd jedno objawienie Go nie wyczerpuje, ale nowe, doskonalsze mogą nastąpić, które swym blaskiem zaćmią tamte, dawne. A wreszcie, symbole dogmatyczne są urobione według pojęć czasów, w których powstały. Cały kulturalny poziom tych czasów w nich się odbija. Nic więc dziwnego, że noszą na sobie braki kultury minionych wieków. Są tylko nieudolnymi określeniami dobroci Bożej, jego ojcowskiego do nas stosunku. Stąd zawierają wiele przesady, nieścisłości, błędów. Muszą tedy w miarę nowych, dokładniejszych objawień o Bogu, jako też w miarę postępu zmieniać się i dogmaty. Stare formuły nie obejmą już nowych prawd, nowe objawienia rozsadzą je. Jak długo jednak Kościół nie zmienia dogmatów, tak długo wierni powinni je wyznawać. Bo Kościół jest siłą zachowawczą Tradycji. Działalność jego w tym względzie w pewnych granicach jest uprawnioną i zbawczą. Siła bowiem, rwąca do postępu, mogłaby rozwój religijny sprowadzić z drogi Tradycją wskazanej. Władza więc kościelna dobrze robi, że ową siłę, prącą do postępu, miarkuje. Z drugiej atoli strony Kościół nie powinien tamować rozwoju dogmatów. Kiedy w samowiedzy ludzi prywatnych, lepiej odczuwających Bóstwo, niż władza, nowe objawienia się ukażą, Kościół powinien się z tym liczyć, nie upierać się przy dawnych dogmatach, ale dla nowych objawień nowych poszukać formuł, słowem nowe ogłosić dogmaty. Moderniści właśnie siebie uważają za narzędzie nowych objawień, a wywieranie nacisku na władzę kościelną, by w kierunku tych objawień zmieniła dogmaty, uważają za swój obowiązek. „Łatwo stąd zrozumieć, czemu się moderniści tak dziwią, skoro się ich zgani, albo ukarze. Co im się poczytuje za winę, to oni za święty swój obowiązek uważają. Nikt nie ma lepszej potrzeby samowiedzy jak oni, bo bardziej bezpośrednio ją odczuwają, niż władza kościelna. Gromadzą więc niejako w sobie owe potrzeby i stąd zniewala ich obowiązek, aby podnosili głos publicznie i pisali. Niech ich gani władza, jeśli się jej podoba, oni na poczuciu obowiązku się opierają i z wewnętrznego wiedzą doświadczenia, że nie zasługują na nagany, ale na pochwały… Nie zrażają się do władzy, choć im sprawia przykrości… Skarżą się jedynie, że się ich wcale nie słucha; w ten sposób wstrzymuje się ruch duchowny, ale przyjdzie z całą pewnością godzina, że ustanie zwłoka, bo prawa rozwoju można zacieśnić, ale nie można ich zniszczyć”.

Dla uzupełnienia poglądów modernistycznych musimy jeszcze przypatrzyć się choć jednemu punktowi etyki modernistów. Encyklika Pascendi, mówiąc o reformatorskich zapędach modernistów, ich projekt reformy moralności chrześcijańskiej tak przedstawia: „W sprawie obyczajów przyswajają sobie zasadę amerykanizmu, że cnoty czynne przenosić trzeba nad cnoty bierne i rozwijać je przez ich wykonywanie”. Kilka słów dla objaśnienia tego określenia. Amerykanizm, to system religijny, propagowany głównie przez ks. Izaaka Haeckera, najpierw redemptorystę, potem kapłana kongregacji paulistów (zm. 1888). Dzielił on cnoty na bierne i czynne. Do cnót biernych zaliczał np. pokorę, cierpliwość, łagodność, umartwienie, posłuszeństwo, czystość… w ogóle te wszystkie, które, zdaniem systemu, małej przy wykonywaniu wymagają energii, mało czynu. Cnoty czynne to te, które czynnością na zewnątrz się zaznaczają, ujawniają energię danego osobnika, dużo wymagają ruchliwości, jak np. cnota męstwa, ufności w swe siły, przedsiębiorczości itp. Twierdził o. Haecker, że cnoty bierne były pożądane w średniowieczu i jeszcze w czasie reformacji, gdy wybujałą indywidualność należało za pomocą biernych cnót trzymać w ryzach, ale dziś tego niebezpieczeństwa nie ma, a świat od sług ołtarza domaga się czynu. Epoka rzymskiego katolicyzmu, a więc hierarchii, dyscypliny, kultu zewnętrznego musi ustąpić katolicyzmowi anglosaksońskiemu, katolicyzmowi siły, czynu, samodzielności. Dodawał, że cnoty bierne niwelują indywidualność ludzką, odbierają jej inicjatywę, cnoty zaś czynne rozwijają indywidualność, obrotność, samodzielność – a właśnie dziś potrzeba ludzi z takimi przymiotami. Jako curiosum, do jakich ekstrawagancji doprowadziła zasada cnót czynnych pewnych duchownych, może posłużyć cytat, wyjęty z artykułu pewnego kapłana, zamieszczony u o. Weissa w „Religiöse Gefahr”. Autor wspomnianego artykułu tak sobie wyobraża ideał nowoczesnego kapłana-ascety: „Przez fałszywe pojęcie ascezy – powiada – jakie niegdyś panowało, niejeden stawał się moralnym karłem i niszczył całą swą indywidualność. Dziś musi się asceza w innym rozwinąć kierunku: spacer, bilard, gra w kręgle, w tenis, wiosłowanie, gimnastyka pokojowa itp.; także w kwestii systematycznych ćwiczeń ciała musi kler być solą ziemi. W ten sposób osiągnie się moralną silną świadomość, wytworzy się doskonała chrześcijańska indywidualność”.

Amerykanizm został zganiony przez papieża Leona XIII w liście do kardynała Gibbonsa. Tenże wielki papież zbija, jak nikt inny lepiej, argumenty amerykanistów. Na ich twierdzenie, że dzisiejsze czasy wymagają innych cnót niż czasy ubiegłe, odpowiada: „Tylko ten tak może mówić, kto przeocza słowa apostoła: «których przejrzał i przeznaczył, aby byli podobni obrazowi Syna Jego» (Rz 8, 29). Nauczycielem i wzorem wszelakiej świętości jest Chrystus; do Jego nauk ma się stosować, kto chce być zbawionym. A Chrystus nie zmienia się z biegiem wieków, ale jest ten sam wczoraj i dziś i na wieki. A zatem do ludzi wszystkich czasów stosują się Jego słowa: «Uczcie się ode mnie, żem jest cichy i pokornego serca »; zawsze staje przed nami Chrystus posłuszny aż do śmierci. Do ludzi wszystkich wieków odnoszą się słowa apostoła: «Którzy są Chrystusowi, ciało swe ukrzyżowali z namiętnościami swymi»”. Sam podział cnót na bierne i czynne spotkał się z naganą we wspomnianym liście papieskim. W rzeczy samej cnota, virtus, równoznaczna etymologicznie z męstwem, może być tylko czynną. Każda wymaga rozwinięcia energii w wysokim stopniu, a tzw. bierne może jeszcze więcej niż czynne. Zwycięstwo, odniesione nad sobą, nawet u pogan uchodziło za największe zwycięstwo. A temu właśnie zwycięstwu służą cnoty tzw. bierne.

Poddać swą samowolę przez posłuszeństwo przełożonym, woli Bożej, zdusić w sobie egoizm, ujarzmić w sobie zwierzę przez umartwienie, nałożyć pożądliwości oczu kaftan bezpieczeństwa przez wyrzeczenie się dóbr doczesnych, to wymaga energii, nieraz heroicznej. Cnoty bierne nie znoszą indywidualności, ale ją oczyszczają z wszystkiego, co w niej małego, niskiego, na urojeniu o swej wielkości, a nie na prawdzie opartego. Dość wspomnieć imiona takich świętych, jak Franciszek Seraficki, Dominik, Ignacy Loyola, Franciszek Salezy, Alfons Liguori, Wincenty a Paulo – ile indywidualności, ile piękna w tych postaciach, a ile przy tym energii woli, heroizmu! A przecież to wszystko ludzie, którzy już ze swego zakonnego stanowiska musieli praktykować przede wszystkim cnoty bierne. Imiona te dowodzą także, że cnoty bierne nie tylko nie osłabiają energii w czynnej miłości bliźniego, w cnotach tzw. dziś socjalnych, przez amerykanistów zwanych czynnymi, ale są ich źródłem, stamtąd te ostatnie czerpią swą siłę, wytrwałość, nadprzyrodzoną wartość, piękność. Tyle tylko idealizmu na świecie, ile ludzi wykonujących cnoty bierne! Stąd znowu – tak pięknie, głęboko i trafnie mówi Leon XIII : „Dałby Bóg, by większą była liczba tych, którzy wykonują cnoty, które święci w ubiegłych czasach wykonywali, którzy przez swą pokorę, swe posłuszeństwo, swe umartwienie potężnymi się stali w słowie i czynie, nie tylko ku pożytkowi religii, ale całej ludzkości”.

Moderniści, ponieważ wszystko wydaje się im w Kościele złem, a wydać się takim musi, bo na zasadach diametralnie przeciwnych ich zasadom oparto, wszystko na gwałt chcą reformować, oczywiście w duchu swych zasad. Filozofię scholastyczną pragną zastąpić nowoczesną filozofią na Kancie opartą. W teologii dogmatycznej spekulację scholastyczną ma zastąpić historia okrojona i spreparowana według systemu krytyki modernistycznej. Wprowadzenie do teologii dogmatycznej więcej pierwiastka pozytywnego i historycznego, niż było go dotąd, uznaje za potrzebne i Pius X, ale występuje przeciw rugowaniu scholastyki. „Dodajemy tu, że na pochwałę zasługują ci, którzy z niezłomnym poszanowaniem dla Tradycji Ojców Kościoła i Nauczycielskiego Urzędu Kościoła, usiłują na podstawie rozsądnego zapatrywania i zasad katolickich wyjaśnić światłem, zapożyczonym z prawdziwej historii, teologię pozytywną. Więcej z pewnością uwzględnić trzeba teologię pozytywną niż dawniej, ale to w ten sposób dziać się powinno, żeby na tym nie ucierpiała teologia scholastyczna”. W obrzędach świętych zmniejszyć należy wedle mniemania modernistów zewnętrzne formy nabożeństwa i rozrost ich powstrzymać. Władza kościelna, o czym już wspominaliśmy, ma ulec decentralizacji i demokratycznymi ideami przesiąknąć. „Twierdzą także – słowa encykliki – że działalność władzy kościelnej w sprawach politycznych i społecznych należy zmienić, aby nie wkraczała w ustawy świeckie, ale się dostosowała do nich.” W ogóle duch nowatorstwa, tak niebezpieczny w religii zawsze, jest cechą modernizmu, duch, „który w pogoni za oryginalnością – słowa Leona XIII – wyśmiewa pobożność wiernych, a głosi nowy rodzaj życia chrześcijańskiego, nowe przykazania kościelne, nowe duszy nowoczesnej aspiracje, nowe socjalne powołanie kleru, nowe miłosierdzie chrześcijańskie i wiele innych tego rodzaju nowości”.

Oto system modernistów w zarysie przedstawiony. Już choćby z tego krótkiego szkicu widać, iż modernizm niszczy jeden dogmat za drugim. Bóstwo Chrystusa, cuda, Pismo Święte, Tradycja, Kościół, dogmat – słowem, wszystko, co podwalinę i istotę religii katolickiej stanowi, nie może się ostać wobec zasad modernizmu. Mówi wprawdzie modernizm o wierze w te prawdy, ale same te prawdy uważa lub uważać logicznie musi nie za rzeczywiste, obiektywne, lecz za wytwór uczucia, więc ostatecznie fantazji ludzkiej. Cała ta wiara ma urojenia za przedmiot, za podstawę nieokreślone, niekontrolowane, niesprawdzone, zmienne, jak powiew wiatru, uczucie ludzkie. Prowadzi konsekwentnie do zupełnego nihilizmu religijnego, do ateizmu. Jakże słusznie Pius X nazywa modernizm stekiem wszystkich herezji – omnium haereseon conlectum! „Zapewniamy – słowa papieża – że gdyby ktoś był zapragnął zestawić wszystkie błędy przeciwne wierze, jakie kiedykolwiek się pojawiły, nie mógłby tego uczynić dokładniej, jak to uczynili moderniści w swym systemie. A nawet posunęli się dalej, niwecząc nie tylko religię katolicką, ale… niwecząc zupełnie religię wszelką”. Błąd to tym niebezpieczniejszy, że się zasłania troską o dobro Kościoła. „Moderniści – mówi Pius X – z pozornej ku Kościołowi miłości… zuchwale narzucają się na odnowicieli Kościoła… Nie mija się z prawdą, kto uważa modernistów za wrogów Kościoła, niebezpieczniejszych od wszystkich innych” (1).

Ks. Maciej Sieniatycki

(1) Tekst za: ks. dr M. Sieniatycki, System modernistów, odbitka z „Gazety Kościelnej”, Lwów 1916 (pozwolenie Władzy Duchownej: nihil obstat: Lwów, 19 grudnia 1915, ks. Aleksander Pechnik, L. 3212; pozwalamy drukować: z Konsystorza Metropolitalnego obrządku łacińskiego we Lwowie, 23 grudnia 1915, Józef arcybiskup).

Powyższy tekst jest fragmentem książki Modernizm potępiony przez papieży.