Pewnego słonecznego popołudnia Flot, stary pies pasterski, który pilnował podwórka przy domu na wsi, postanowił zajrzeć do stodoły i odwiedzić swoją przyjaciółkę panią Mufkę i jej dwa kocięta, ponieważ dawno z nimi nie rozmawiał.
Po drodze rozejrzał się wokoło, by sprawdzić czy wszystko w porządku. Było ciepło. Kury mościły się pod jabłonią, a cętkowane cielę spało w cieniu stodoły. Kaczki i gęsi pływały po stawie, konie pracowały daleko w polu, krowy i owce pasły się na łące i tylko gniady źrebak brykał po podwórku. Flot zaszczekał więc zadowolony i wszedł do stodoły.
W środku pani Mufka myła pyszczek, a jej dwa kocięta spały na sianie. Ucieszyła się na widok gościa.
– Dzień dobry, pani Mufko – rzekł.
– Witam, przyjacielu – odparła.
– Jak tam dzieci? – spytał pies. – Dobrze rosną?
– Och! – zawołała kocica. – Powinien pan zobaczyć jak się bawią! Jakie sztuczki wymyślają! Puszek jest weselszy i bawi się swoim ogonem, kiedy nie może znaleźć nic innego. A Dreptuś potrafi się wspinać jak nikt. Mówi nawet, że wejdzie na szczyt stodoły i pewnie kiedyś mu się to uda.
– Bez wątpienia – odparł Flot. – Dzieci są teraz niezwykłe!
– Ale co słychać u pana, przyjacielu Flocie? – spytała pani Mufka.
– A nic takiego. Na podwórku spokój.
Kiedy to powiedział, na zewnątrz rozległ się wielki hałas. Flot skoczył na nogi, aby zobaczyć co się dzieje, a kocięta obudziły się przestraszone. Na podwórzu zapanował zgiełk. Wszyscy mówili jednocześnie. Kury gdakały, koguty piały, kaczki kwakały, ciele muczało, a daleko na drodze rozlegał się stukot końskich kopyt.
– Co się stało? – zapytał Flot trzech gęsi, które przechodziły obok w pośpiechu z wyciągniętymi szyjami.
– Brama otwarta, źrebak uciekł, ciele też się gdzieś wybiera, a i my o tym myślimy, gęg, gęg! – odparły gęsi, pani Chodzik, pani Brodzik i pani Trajkocik.
– Dokąd idziecie? – spytała pani Mufka, wysuwając głowę przez drzwi stodoły.
– W świat – odparły na raz trzy gąski.
– Lepiej wracajcie nad staw – zaszczekał Flot i pobiegł pomóc kucharce. Machała fartuchem, chcąc zatrzymać cętkowane ciele, podczas gdy dojarka zamykała bramę, a mały Rysiek biegł drogą za gniadym źrebakiem.
Koń wierzgał kopytami i nic sobie nie robił z goniącego go chłopca. Miał przed sobą cały świat. Zielona trwa rosła wszędzie, odrzucił więc głowę do tyłu i pogalopował w stronę błękitnych wzgórz.
Po chwili się obejrzał, by zobaczyć czy Rysiek nadal za nim podąża, ale nikogo nie było widać. Położył się więc i zaczął tarzać po łące pełnej stokrotek. Było to tak przyjemne, że robił to raz po raz, aż w końcu się zmęczył.
Potem skubał trochę trawę i postanowił znowu pobiegać. Galopując po okolicy, wzbił taki tuman kurzu, że ptaki wyjrzały z listowia, by zobaczyć co się dzieje. A zając, który przebiegał drogę, tak się przeraził, że zatrzymał się dopiero przy swoim domu w gęstwinie.
– Hurra! – zakrzyknął źrebak. Nie dlatego, że wiedział, co to znaczy, ale słyszał kiedyś, jak Rysiek tak woła. – Hurra! Może już nigdy nie wrócę na podwórko!
Naraz z sąsiedniego pola doleciał jakiś straszny łoskot i choć był to tylko odgłos młockarni, źrebak tak się wystraszył, że przeskoczył przez płot na pole bawełny.
– Och! – jęknął, ponieważ skaleczył się o ostre druty w ogrodzeniu i zranił w nogę, przeskakując niezgrabnie na drugą stronę. „Tak bardzo chciałbym zobaczyć Ryśka”, pomyślał.
Rysiek był jednak w domu. Gonił źrebaka co sił w nogach, wołając: „Heja! Heja!”, ale koń nie słuchał. Chłopiec wrócił więc do zagrody ze zwieszoną głową, ponieważ to właśnie on zapomniał zamknąć bramę.
Jego mama siedziała w kuchni i było jej bardzo przykro z powodu tego, co się stało, ponieważ wiedziała, jak bardzo jej lekkomyślny syn lubił źrebaka. Kiedy ojciec wrócił z pola, zbyt późno, by szukać uciekiniera, powiedział, że wszyscy, także duzi i mali chłopcy, muszą pilnować tego, czego nie chcą stracić. Rysiek rozpłakał się, ale na nic się to nie zdało.
Krowy przyszły do domu razem z ojcem. Kiedy cętkowane ciele zobaczyło swoją mamę wracającą z pastwiska, ucieszyło się, że nie uciekło z podwórka. Kurczaki poszły spać do kurnika, konie dostały siano, a źrebaka jak nie było, tak nie było, choć Rysiek i Flot wiele razy wychodzili na drogę, by go wypatrywać.
– Ryśkowi jest tak przykro – oznajmił Flot pani Mufce podczas kolacji. Po powrocie do stodoły kotka opowiedziała o wszystkim Puszkowi i Dreptusiowi.
Biedny mały Rysiek i biedny źrebak. Tej nocy często myśleli o sobie nawzajem. Wczesnym rankiem następnego dnia właściciel pola bawełny zobaczył młodego konia na swoim terenie i wypędził go stamtąd.
– Chciałbym wiedzieć – rzekł, odganiając go – co robisz na moim polu.
Koń zwiesił głowę tak samo jak wcześniej Rysiek i oddalił się, kuśtykając. Ruszył przed siebie bitą drogą. Ptaki szczebiotały w krzakach, jakby mówiły:
– Czy to ten sam gniady źrebak, który wczoraj wzbił wielki tuman kurzu?
Och, jak długa i trudna to była droga, gdy tak szedł utykając na nogę. W końcu jednak dotarł do domu, akurat w porze dojenia krów. Kiedy dojarka ujrzała źrebaka stojącego przy bramie, zaczęła krzyczeć z radości i wszyscy wybiegli z domu.
Rysiek, kucharka i Flot wpadli na siebie w pośpiechu. Na podwórzu powstał taki rozgardiasz, że jedna kura zgubiła swoje kurczaki i znalazła je dopiero po kwadransie.
– Co widziałeś za bramą? – spytało źrebaka cętkowane ciele.
– Dlaczego wróciłeś? – pytały gęsi. Tylko Rysiek i jego przyjaciel Flot nie zadawali żadnych pytań, bo znali odpowiedź.
To wszystko wydarzyło się dawno temu. Gniady źrebak jest już teraz silnym koniem, a Rysiek dużym chłopcem, ale żaden z nich nigdy nie zapomni dnia, w którym chłopiec był nieuważny i zapomniał zamknąć podwórzową bramę.
Maud Lindsay
Powyższy tekst jest fragmentem książki Maud Lindsay Opowieści mojej mamy.