Rozdział ósmy. Krzyż zbawienia

W owych wczesnych dniach zjednoczonych Włoch, ze stolicą, którą odebrano papieżowi, panowało ogromne napięcie i otwarta wrogość między Kościołem i państwem, a postawa don Bosko wobec niechętnego rządu budziła ogólną krytykę.

– Jedyna polityka, jaką uznaję, to polityka Boga Ojca – odpowiadał. – Jego Królestwo wkrótce nadejdzie.

Chociaż ministrowie nowego systemu często zachowywali się wrogo w stosunku do Kościoła i religii, to przecież ich dusze też trzeba było zbawić, a zdaniem don Bosko, przyjaźń z nimi nie tylko dawała im szansę uczestnictwa w zbożnym dziele, lecz pozwalała jemu użyć wszelkich wpływów, by im pomóc.

– Gdybym dla zbawienia jednej duszy miał uchylić kapelusza przed diabłem, zrobiłbym to bez namysłu – powiedział kiedyś.

– Napisałem dziś listy do trzech ważnych osobistości – wyznał przy innej okazji, wchodząc do stołówki z plikiem listów w ręce. – Do króla, papieża i kata.

Jego słowa wywołały ogólną wesołość. Nikogo nie dziwiły dwie ostatnie postaci: papież był oczywisty, kat też – bo don Bosko często przebywał w więzieniach. Ale król…? Przygotowywany był projekt ustawy, rozwiązującej wszystkie zakony we Włoszech, ale don Bosko miał sen, który zwiastował rychłą śmierć królowej i królowej matki. Wierząc, że to Boskie ostrzeżenie, opisał swój sen w liście do króla – który nie zwrócił na niego uwagi. Ustawę wprowadzono, a w ciągu kolejnych dwóch miesięcy zginęli królowa, królowa matka i książę Genui, brat Wiktora Emanuela.

Wśród nowych ministrów byli tacy, którzy korespondencję z papieżem traktowali jak zdradę stanu i zalążek rewolucji. Krążyły plotki, że w oratorium przygotowuje się chłopców do walki, a w magazynach leżą ogromne ilości amunicji, czekając na wybuch powstania. Miarka się przebrała, kiedy Farini, minister spraw wewnętrznych, wydał nakaz rewizji i do domu opieki przyszedł oddział policji. Niektórzy policjanci stanęli na straży przy drzwiach, inni zajęli pozostałe miejsca i uważnie obserwowali każdy ruch chłopców.

– Proszę pokazać mi nakaz – powiedział uprzejmie don Bosko. – W przeciwnym razie będę musiał panów wyprosić.

– Zobaczymy – odparli goście.

– Przecież wiecie, że takie wtargnięcie do cudzego domu jest niezgodne z prawem – rzekł, na co policjanci wysłali gońca, żeby czym prędzej przyniósł dokument. Pismo oskarżało don Bosko i czterech jego przyjaciół o kompromitującą korespondencję z wypędzonymi jezuitami, z monsignore Franzonim, arcybiskupem Turynu, który również przebywał na uchodźstwie, a także z Rzymem. Zaprowadziwszy księdza do pokoju, przeszukali go od stóp do głowy, wykazując całkowity brak szacunku, na co don Bosko powiedział półgłosem:

– Et cum iniquis reputatus est (1).

– Co to znaczy? – zapytał jeden z oficerów.

– Tylko tyle, że traktujecie mnie tak samo, jak pewni ludzie potraktowali Pana Naszego.

Policjanci przeszukali wszystkie pokoje, zaglądali zwłaszcza do koszy na śmieci. Nic nie znaleźli. Zmęczeni i dość rozdrażnieni, wreszcie zwrócili się do niego z nieukrywaną pogardą:

– Marnujemy przez ciebie czas. Oddaj nam te papiery.

– Jakie papiery?

– Te, których szukamy.

– Nie mogę dać wam czegoś, czego nie mam.

– Nie masz żadnych papierów, potwierdzających twoją zażyłość z jezuitami, arcybiskupem i papieżem?

– Nie. Czy wyglądam na głupca?

– Tego nie mogę powiedzieć.

– Czy w takim razie wydaje się wam, że gdybym miał takie dokumenty, to w obecnych czasach trzymałbym je tutaj? Jeśli chcecie marnować swój czas, to proszę bardzo, ale ja mam dużo pracy. – Usiadł i zaczął pisać listy. Gdy skończył pierwszy, odebrali mu go i uważnie przeczytali. Nagle, szperając w wielkiej skrzyni, trafili na zamkniętą przegródkę.

– Co to jest? – krzyknęli triumfalnie.

– To mój sekret – odparł poważnie don Bosko.

– Otwieraj!

– Wybaczcie, ale nie mogę. Każdy ma prawo ukryć dokumenty, które mogłyby przynieść wstyd jemu albo jego rodzinie. Proszę, zostawcie to w spokoju.

– Otwieraj albo wyłamiemy zamek!

Otworzył, a oni wyciągnęli ze środka stertę dokumentów, stwierdzających, że don Bosko jest winien dużo pieniędzy swojemu piekarzowi, garbarzowi, który dostarczył skórę na buty, a mniejsze sumy różnym handlarzom za olej, ryż i makaron. Patrzyli na nie, osłupiali. Wtem odkryli zbiór dzieł bollandystów.

– Co to za książki?

– Och, to prace napisane przez jezuitów.

– Przez jezuitów! Aha! Konfiskujemy je.

– Sprawdźmy najpierw, czego dotyczą – powiedział jeden z nich, zaniepokojony wielkością zbioru.

– To Żywoty świętych. Bardzo budująca lektura – wtrącił don Bosko i, otwierając pierwszy z brzegu tom, zaczął czytać na głos o życiu św. Szymona Słupnika.

– Dość! Wystarczy – zawołali czym prędzej policjanci i zostawili bollandystów w spokoju.

O piątej po południu don Bosko przypomniał im, że tego dnia jest wigilia Zesłania Ducha Świętego i kilkaset dzieci czeka na spowiedź.

– Dobrze, już skończyliśmy – odparli. – Zdradź nam jednak pewien sekret. Większość ludzi boi się naszych wizyt, dlaczego więc ty zdajesz się raczej rozbawiony?

– Dobrzy ludzie – wyjaśnił – po prostu mam czyste sumienie.

Fakt, że w końcu mu uwierzyli, nie powstrzymał ich przed sprawdzeniem poczty, którą właśnie otrzymał. Pierwszy list przyszedł od ministra, który błagał, by don Bosko zajął się pewnym bezdomnym sierotą. Do listu był dołączony niewielki datek. Podpis, widniejący pod spodem, był tym samym podpisem, który umieszczono pod nakazem rewizji – natura ludzka jest niekonsekwentna. Zaskoczeni żandarmi zapomnieli o reszcie listów – na szczęście, bo było wśród nich pismo z Rzymu, w którym na pewno doszukaliby się zdrady we wszystkich jej odmianach. Rozstali się w dość przyjacielskiej atmosferze, po kieliszku wina, którego – jak don Bosko się domyślał – bardzo potrzebowali po długiej, mozolnej pracy.

Niebezpieczeństwo zdawało się zażegnane, ale prawdę mówiąc, to były tylko pozory. Dwa tygodnie później w oratorium znów pojawili się niechciani goście. Było ich trzech – sekretarz Fariniego, inspektor szkolnictwa i profesor z uniwersytetu. Ich celem było ustalenie źródeł dochodu don Bosko i znalezienie czegoś kompromitującego w systemie nauczania. Chcąc zmusić kwestora, don Alasonattiego, do przyznania, że dom utrzymuje się dzięki tajnym donacjom od papieża i wypędzonej włoskiej księżnej, dręczyli go tak grubiańskimi pytaniami i tak zaciekle atakowali, że ksiądz zemdlał ze strachu.

Don Bosko zastał go w tym stanie, wróciwszy z wyprawy, podczas której zbierał pieniądze. Powiedział gościom wprost, bez ogródek, co myśli o ich zachowaniu. Przesłuchanie, które mu zgotowali, nie wniosło nic nowego poza tym, co usłyszeli od kwestora: dom utrzymywał się dzięki skromnej pensji kilku chłopców, datkom od przyjaciół i dawno przeterminowanym kredytom u sklepikarzy. Pokonani na tym polu urzędnicy próbowali jeszcze potępić metody edukacyjne. Odwiedzili każdą salę lekcyjną, zadając podchwytliwe pytania, na które chłopcy natychmiast inteligentnie odpowiadali.

– Ile jest rodzajów władzy królewskiej?

– Dwa: władza absolutna i konstytucyjna.

– Która jest lepsza?

– Każda forma rządów jest dobra, jeśli znajduje się w rękach dobrych ludzi.

– Kto zabił Juliusza Cezara?

– Brutus.

– Czy miał rację, zabijając tyrana?

– Nie, bo poddani nigdy nie powinni stawać przeciwko swojemu władcy.

– A jeśli władca działa na ich szkodę?

– Wtedy Bóg go ukarze.

– Czy nie powinno się wywołać buntu przeciwko Wiktorowi Emanuelowi, żeby zrozumiał, że ma zostawić w spokoju papieża, biskupów i księży?

– Nie, to by było niewłaściwe. Jego poddani muszą się modlić i przetrzymać kryzys.

– Ale przecież wszyscy prześladowcy Kościoła są zepsuci. Wiktor Emanuel prześladuje Kościół, więc jest…

– Pan wie więcej niż ja, więc pańskie sądy są bardziej trafne. Don Bosko zawsze uczy nas, że powinniśmy szanować króla i rodzinę królewską. Tutaj nikt nie mówi o nim takich rzeczy.

Sprawy nie wyglądały zbyt obiecująco. Wizytatorzy przeszli więc do kuchni i stołówki, żeby sprawdzić, czy uda im się udowodnić, że dzieci są głodzone, potem ruszyli do kościoła i warsztatów. Otworzyli każdą szafkę, każdą skrzynkę na narzędzia. Przeszukanie trwało siedem godzin, ale znaleźli tylko jeden podejrzany przedmiot – stronę łacińskiego tekstu ze znanej encykliki Piusa IX, której używano do dyktand. Skonfiskowali wszystkie zeszyty, bo można było ich użyć jako dowodów przestępstwa politycznego.

– Spryciarz z tego księdza – stwierdzili, gdy opuścili mury domu. – Do niczego nie można się przyczepić, a jak ci chłopcy go uwielbiają!

Zdegustowani faktem, że nie znaleźli nic, co mogliby użyć przeciw don Bosko, jego przeciwnicy zaczęli przesłuchiwać ludzi, których zatrudniał w różnych okresach. Pierwszym był szewc, który uczył chłopców rzemiosła i dorabiał jako woźny. Chcieli dowiedzieć się czegoś o poglądach politycznych don Bosko.

– Jego poglądy sprowadzają się do zapewnienia chłopcom środków utrzymania.

– Nie rozmawiał z tobą ani z nikim innym o konieczności dołączenia do wojsk papieskich, żeby wypowiedzieć wojnę królowi?

– Jedyna walka, o jakiej wspomina, to walka z diabłem przez modlitwę i przyjmowanie sakramentów.

– Słyszeliśmy, że Pius IX przekazał mu dużo pieniędzy.

– Podczas ostatniej wizyty w Rzymie papież dał mu pieniądze na ucztę dla chłopców. Gdyby dał mu więcej, don Bosko nie musiałby wciąż żebrać i się zapożyczać.

Dawny przyjaciel don Bosko, Ratazzi, który już nie piastował urzędu ministra, dowiedział się o przykrych wizytach i posłał po niego, żeby opowiedział wszystko, co się stało. Wpadł w wielką złość.

– Nie przepadam za księżmi – powiedział – ale cenię dobrą pracę, bez względu na to, kto ją wykonuje.

Zasugerował, że trzeba by poruszyć tę sprawę w parlamencie, ale don Bosko odparł, że wolałby napisać prywatny list do ministra spraw wewnętrznych i ministra edukacji publicznej. Jeśli zaś chodzi o resztę, to oddaje siebie i swoje sprawy w ręce Opatrzności. Sporządził więc dokładny opis swojej działalności, a także wizyt, które mu ostatnio złożono.

Mógł oszczędzić sobie trudu. Złośliwe i oszczercze ataki prasowe nadal przedstawiały oratorium jako centrum działań wywrotowych, a urzędujący ministrowie chętnie wierzyli we wszystko, co godziło w księży.

Sprawy wyglądały tak źle, że don Bosko postanowił w końcu bezpośrednio stawić czoła Fariniemu w jego własnych komnatach i zmusić go do posłuchania głosu rozsądku. Napisał podanie o audiencję, ale spotkał się z odmową, więc napisał znów – tym razem do Spaventy, sekretarza Fariniego. Wciąż mu odmawiano z nadzieją, że wreszcie się zniechęci, ale don Bosko nie tracił cierpliwości. Ostatecznie minister zgodził się wysłuchać go któregoś dnia o jedenastej rano. Don Bosko wszedł do jego domu i się zaanonsował. Lokaj przyniósł mu wiadomość, że z powodu pilnych interesów minister nie może go przyjąć.

– Poczekam, aż będzie mógł się ze mną spotkać – powiedział więc pokornie don Bosko i usiadł. Czekał, poszcząc, aż do szóstej po południu. W tym czasie wiele osób odwiedziło ministra. Najwyraźniej nie mieli problemu z dostaniem się do gabinetu. W końcu nawet woźni zaczęli wyrażać swoje oburzenie. Spaventa, który chyba wyczuł napięcie, podszedł do drzwi gabinetu.

– Czego tam, don Bosko? – krzyknął opryskliwie.

– Chcę z panem zamienić kilka słów.

– O co chodzi?

– To prywatna sprawa.

– Możesz mówić tutaj. Tym ludziom można zaufać.

– Signore – zaczął zdecydowanie don Bosko. – Mam pod opieką pięciuset ubogich chłopców. Składam ich los w pańskie ręce i proszę o zapewnienie im przyszłości.

– Kim są ci chłopcy?

– W większości bezdomne sieroty, które rząd mi podesłał, a teraz chce wyrzucić je na ulicę.

– Gdzie oni są?

– W moim domu.

– Kto się nimi zajmuje?

– Moi przyjaciele oferują wszelką pomoc.

– A rząd?

– Nie daje ani centisima.

Podczas tej rozmowy zaintrygowani interesanci, zgromadzeni w przedsionku, podeszli bliżej, żeby lepiej słyszeć. Czując, że ich sympatia jest po stronie księdza, zaprosił go do gabinetu i kazał usiąść.

– Wiem, że robi ksiądz wiele dobrego – powiedział, zmieniając ton. – Co mogę dla księdza zrobić?

– Byłbym wdzięczny za udzielenie wyjaśnień na temat wizyt, które niedawno mi złożono, i prześladowania, którego celem się stałem.

– Hm, wasze opinie na temat polityki… Nie mogę powiedzieć nic więcej, ale udzielę księdzu cennych wskazówek. Gdyby się ksiądz wyrażał jasno i odkrył przed nami swoje tajemnice, nic by się księdzu nie stało.

– Jakie tajemnice!?

– Sekrety jezuitów, których szuka policja.

– Nic mi o nich nie wiadomo. Jeśli porozmawia pan ze mną otwarcie, ja odpowiem tym samym.

– Och, nie mogę mieszać się w te sprawy. Proszę jednak porozumieć się z ministrem.

– Cóż, jeśli nie może mi pan pomóc inaczej, to proszę chociaż załatwić mi audiencję.

– Zobaczę, co da się zrobić. W międzyczasie niech ksiądz nikomu nie mówi nic na ten temat.

Wyszedł z biura. Wrócił po półgodzinie. Powiedział, że minister jest zajęty i nie może przyjąć don Bosko. Tak więc, głodny i wyczerpany, ksiądz poszedł do domu. Była godzina ósma.

Następnego dnia do oratorium przyszło zawiadomienie, że Farini może spotkać się z don Bosko nazajutrz o jedenastej. To był dzień poświęcony Maryi Pannie z Góry Karmel. Chłopcy mieli modlić się gorąco w „wyjątkowej intencji”, której ofiarowali Mszę świętą i Komunię.

Farini zachowywał się dość uprzejmie. Wspomniał, że don Bosko robi wiele dobrego dla biednych chłopców z Turynu i zapytał, jak może pomóc.

– Proszę mi wytłumaczyć powód tych wizytacji, którymi ostatnio nękany jest mój dom – powiedział don Bosko.

– Oczywiście. Dopóki zajmował się ojciec tylko pomocą dla biednych, rząd całkowicie popierał tę działalność, ale ponieważ ojciec zaczął mieszać się do polityki, musieliśmy wzmóc czujność.

– Przez całe życie stroniłem od polityki – odparł don Bosko. – Czy mógłby pan wskazać, które z moich działań wydają się wam podejrzane?

– To przede wszystkim artykuły, które ojciec pisze w gazecie „Armonia”, reakcyjne spotkania w waszej siedzibie i korespondencja z wrogami narodu.

– Czy mogę mówić równie szczerze, jak pan? – zapytał don Bosko. – Nie znam prawa, które zabraniałoby mi pisać do „Armonii” ani żadnej innej gazety, ale prawdę mówiąc, mogę zapewnić, że nigdy nie pisałem artykułów prasowych.

– Może się ojciec zaklinać na wszystkie świętości, a ja i tak potrafię udowodnić, że wiele tekstów w tej gazecie wyszło spod jego pióra.

– Nie obawiam się pańskich dowodów, ekscelencjo, bo są bezpodstawne – odparł don Bosko.

– Chce ojciec powiedzieć, że jestem kłamcą?

– Nie. Po prostu wierzy pan we wszystko, co panu mówią. Winni są ci, którzy świadomie źle interpretują fakty.

– Ojcze, wiesz, że potępiając moich podwładnych, potępiasz cały rząd…

– Jeśli ekscelencja udowodni, że się mylę, wycofam każde słowo.

– Dobry obywatel nie krytykuje władzy.

– Nie chcę nikogo krytykować. Po prostu bronię się przed fałszywymi oskarżeniami, które są wymysłem złośliwych ludzi, chcących oszukać władze, wyrażających się niesprawiedliwie i nietolerancyjnie.

Odwaga don Bosko zadziwiła Fariniego.

– Chyba nie zdajesz sobie sprawy, ojcze, że rozmawiasz z ministrem, który może wtrącić cię do więzienia.

– Ekscelencjo, przecież za bardzo cenisz honor i sprawiedliwość, żeby uwięzić niewinnego obywatela, którego jedynym celem jest czynienie dobra bliźniemu.

– Czy możesz oficjalnie przysiąc, że w twoim domu nie odbywają się spotkania reakcjonistów i że nie utrzymujesz korespondencji politycznej z jezuitami, arcybiskupem Franzonim i Rzymem?

Don Bosko zapewnił, że to tylko fałszywe pomówienia. Nawet nie znał adresu jezuitów, a jego relacje z arcybiskupem i papieżem nie odbiegały od normalnych związków, jakie utrzymuje każdy ksiądz ze swoimi kościelnymi zwierzchnikami.

– Dysponujemy dowodami, że jest wręcz przeciwnie – powiedział Farini.

– Mam prawo prosić, żeby pan mi je przedstawił – odparł don Bosko. – Domagam się sprawiedliwości.

W tej chwili drzwi się otworzyły i wszedł hrabia Cavour. Don Bosko odetchnął, bo chociaż Cavour miał poglądy podobne do Fariniego, uważał się za przyjaciela księdza. Święty opowiedział mu całą historię o prześladowaniu, szczególny zaś nacisk położył na szkody, jakie to wyrządza oratorium. Cavour zapewnił, że nikt nie miał zamiaru szkodzić oratorium, ale potwierdził zarzuty, jakie stawiał mu Farini, mówiąc, że zasady i duch, którymi kieruje się ośrodek, są niezgodne z polityką rządu.

– Od dwudziestu lat mieszkam w Turynie – powiedział don Bosko – i jestem pewien, że nikt nie może mi zarzucić, że słowem czy czynem sprzeciwiam się władzom.

– Daj spokój – wtrącił Farini. – Nigdy w życiu nie przekonasz mnie, że podzielasz nasze poglądy.

– Czy wasza tyrania sięga aż tak daleko, żeby karać człowieka za jego poglądy? – zawołał don Bosko. – Mogę tylko jeszcze raz stanowczo powiedzieć, że nigdy nie powiedziałem ani nie zrobiłem nic, przez co miałbym się stać wrogiem publicznym. Co więcej, robię co w mojej mocy, żeby współpracować z rządem, wychowując wykolejonych chłopców, żeby zaczęli normalnie żyć i zarabiać, zamiast stać się zagrożeniem dla społeczeństwa i kraju. Taka jest moja polityka. Nie uznaję innej.

Ministrowie byli pod wrażeniem. Obiecali, że odtąd zostawią don Bosko, żeby mógł bez przeszkód opiekować się biednymi. Nawet poprosili, żeby się za nich modlił.

Ale kłopoty jeszcze się nie skończyły. Po niedługim okresie spokoju wrogowie znów przypuścili atak. Tym razem jego głównymi przeciwnikami stali się Gatti, wysoki urzędnik w ministerstwie edukacji, i Selmi zwierzchnik władz oświatowych w Turynie. Obrali sobie za cel zamknięcie jego szkół, a żeby to osiągnąć, oskarżyli go o zatrudnianie wykładowców bez dyplomów. Selmi nakazał mu przedstawić listę wszystkich swoich nauczycieli i ich dokumentów uprawniających do nauczania. Don Bosko wysłał listę nazwisk i wyjaśnił, że wkrótce będą mieli dyplomy, kiedy ukończą studia na uniwersytecie w Turynie. Tłumaczył, że ponieważ jego szkoły służyły głównie ubogim, dostał zezwolenie od ministra edukacji, by na razie działać w ten sposób. Selmi nie przyjął wyjaśnień i zażądał, by don Bosko natychmiast przyjął wykwalifikowanych nauczycieli albo zamknął szkoły. Ksiądz jeszcze raz odwołał się od tej decyzji, ale bez skutku.

W końcu zaproponowano, żeby jak najszybciej przysłał kierowników szkół na egzamin, który miał potwierdzić ich przygotowanie do nauczania. Kiedy jednak Gatti dowiedział się, że jego sugestia została przyjęta z radością, wpadł w złość i postanowił, że zrobi wszystko, by egzamin wypadł niepomyślnie. Teraz, kiedy stało się jasne, że Gatti chce zamknąć szkoły, don Bosko zwrócił się do Selmiego, który mógł nadać nauczycielom warunkowe dyplomy.

Selmi przyjął go z wystudiowaną pogardą. Po długiej tyradzie, potępiającej księży, papieża, jezuitów, samego don Bosko i jego szkoły, której zainteresowany wysłuchał z uśmiechem, urzędnik wybuchł:

– Widzisz, że jestem zły, więc dlaczego się uśmiechasz?

– Bo to, o czym pan mówi, mnie nie dotyczy.

– Nie dotyczy! Czy to nie ty jesteś don Bosko, słynny jezuita i ich nauczyciel?

– Nie – odparł Don Bosko. – Nie jestem. Proszę, żeby mnie pan cierpliwie wysłuchał.

– Co to za szkoły, które mamy traktować ulgowo?

Don Bosko wytłumaczył, że chodzi o szkoły dla ubogich chłopców z całych Włoch, którzy uczą się i ćwiczą w różnych zawodach. Wspomniał też, że wraz ze studentami jest ich około tysiąca.

– Kto płaci za ich utrzymanie?

– Nic na tym nie zarabiam. Utrzymujemy się z darów, a sam też ciężko pracuję, żeby zdobyć środki.

Selmi się uspokoił.

– Źle mnie poinformowano – mruknął. – Ale dlaczego jesteś tak wrogo nastawiony do rządu?

Don Bosko powiedział, że nigdy nie okazywał wrogości wobec władz, a wśród jego najlepszych przyjaciół są ministrowie, wcześniej zaś rząd popierał jego działalność.

Rozmowa trwała jeszcze długo, a Selmi myślał coraz bardziej roztropnie. Po chwili zapytał, na czym polegają jego problemy z władzami oświatowymi.

– Prosiłem tylko, żeby obecni nauczyciele mogli nadal prowadzić zajęcia, aż uzyskają potrzebne dyplomy.

Selmi od razu udzielił odpowiedniego zezwolenia. Powiedział, że jeśli dostanie listę nazwisk, wyśle don Bosko oficjalne pismo. Ten zaprosił go do oratorium, po czym obaj rozstali się w serdecznych nastrojach.

Selmi dotrzymał słowa, ale don Bosko musiał jeszcze uporać się z Gattim, ten zaś oznajmił, że wspomniani nauczyciele nie mogą nadal pracować ani nie wolno im przystąpić do egzaminu, ponieważ nieregularnie chodzili na wykłady uniwersyteckie. Don Bosko wykazał, że to nieprawda.

– Nie rozumiem – powiedział. – Najpierw pan twierdzi, że moi nauczyciele muszą zdać egzamin, zanim dostaną dyplomy, a teraz odmawia im pan prawa przystąpienia do tego egzaminu?

– To było, zanim zbadaliśmy sprawę – odpowiedział Gatti. – Teraz postanowiliśmy co innego.

Jego słowa wyraźnie zabrzmiały jak świadectwo złej woli.

– Co mam zrobić? – zmartwił się don Bosko.

– Musi ksiądz przyjąć uprawnionych nauczycieli.

– Ale nie mogę ich znaleźć, a nawet gdyby to mi się udało, nie miałbym czym im zapłacić.

– Pozostaje więc zamknąć szkoły.

– Do końca roku mogę działać. W przyszłym zobaczę, co da się zrobić.

– Na jakiej podstawie twierdzi ksiądz, że nie zamknie szkół od razu?

– Na podstawie decyzji zwierzchnika władz oświatowych.

– Signore Selmi nie ma prawa się w to mieszać.

– Ale dał zezwolenie moim nauczycielom na ten rok.

Don Bosko pokazał mu dokument. Gatti jakby się wściekł.

– To ignorant! Niech lepiej pilnuje własnego nosa!

– Wiem tyle, że jest głową szkolnictwa w okręgu turyńskim i musimy zgadzać się z jego opinią – odparł don Bosko.

Zostawił Gattiego i poszedł do Selmiego, żeby powiedzieć mu, co się stało. Ten bardzo się zdenerwował. Kazał don Bosko iść do domu i się nie przejmować. Zapewnił, że wszystko będzie dobrze.

Nawiązała się oszczercza korespondencja między Gattim i Selmim, a nauczyciele don Bosko spokojnie podnosili kwalifikacje. Kiedy nadszedł czas egzaminów, do oratorium przyszedł list z odmową przyjęcia tamtejszych nauczycieli. Don Bosko natychmiast odwołał się od tej decyzji. W rezultacie nowa komisja odwiedziła oratorium i przez dwa dni wszystkiemu się szczegółowo przyglądała.

Wszystko poszło gładko, a inspektor stwierdził, że satysfakcjonuje go wszystko, co zobaczył i usłyszał. Dlatego don Bosko był boleśnie zaskoczony, kiedy po kilku dniach dotarła do niego wiadomość, że bardzo nieprzychylny raport inspektora utwierdził ministerstwo w przekonaniu, iż oratorium jest siedliskiem działalności wywrotowej. Niezrażony, don Bosko wybrał się do Amatiego, ministra edukacji, do którego wysłano raport.

– Co mogę dla ciebie zrobić, ojcze?

– Wciąż nachodzą mnie jacyś „inkwizytorzy” – powiedział don Bosko. – Chcę wiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Zawsze byłem lojalnym poddanym.

– Kim jesteś?

– Nazywam się don Bosko, jestem dyrektorem oratorium św. Franciszka Salezego, w którym szkolę i wychowuję ubogich chłopców.

– Słyszałem, że twoja placówka zmieniła się w szkołę dysydentów i reakcjonistów. Właśnie dlatego zarządziłem inspekcję.

– Kontrolerzy nachodzą mnie już od trzech lat – zaoponował don Bosko. – To raczej prześladowanie, a nie inspekcja. Chłopców zmusza się nawet do zdradzania swoich najskrytszych myśli.

– Nie taką inspekcję nakazałem – zdziwił się minister. Sięgnął po dzwonek i nakazał wezwać Gattiego i inspektora. Ci weszli i usiedli, a ponieważ było dość ciemno, nie zauważyli don Bosko.

– Jakie są wyniki pańskiej wizyty w oratorium? – zapytał minister, zwracając się do inspektora.

– Jak może pan wyczytać w raporcie, przeważają tam szkodliwe wpływy.

– A co może pan powiedzieć o poziomie nauczania?

– Proszę sobie wyobrazić, panie ministrze, że w całym budynku nie było ani jednego portretu króla!

– A co z poziomem nauczania? – powtórzył niecierpliwie Amati.

– Dostał zezwolenie, które pozwala mu działać do końca roku – powiedział Gatti. – Ale mamy wszelkie podstawy, by wierzyć, że już niedługo jego działalność stanie się nielegalna.

– Chyba powinniśmy posłuchać, co sam don Bosko ma nam do powiedzenia na ten temat – rzekł minister, odwracając się do ukrytego w cieniu księdza.

Dwaj wspólnicy wyglądali na zaskoczonych, kiedy go ujrzeli. Inspektor, który najpierw wychwalał Instytut pod niebiosa, a potem za jego plecami napisał niepochlebny raport, nie mógł mu spojrzeć w twarz. Gatti natomiast wymówił się ważnym spotkaniem i czym prędzej czmychnął.

– Mów – poprosił Amati, na co don Bosko przedstawił szczegółowo wszystko, przez co musiał przejść. Na zakończenie dodał, że w domu wiszą co najmniej trzy portrety króla.

– Mamy więc do czynienia z zatajeniem i wypaczeniem faktów – dodał. – W ten sposób przedstawiciele władzy mieli zostać wprowadzeni w błąd.

Nie było trudno odgadnąć, po czyjej stronie leży prawda. Minister odprawił inspektora i zwrócił się do don Bosko:

– Niech to będzie dla mnie ostrzeżeniem, że powinienem staranniej dobierać sobie podwładnych. Nie rozumiem jednak, skąd się wzięły te wszystkie pomówienia. Czy jest jakiś powód, o którym nie wiem? Jeśli mi powiesz, to może uda mi się tobie pomóc.

Don Bosko zapewnił, że to po prostu złośliwe pogłoski, rozsiewane przez wrogów religii. Poświęcił się bez reszty dla dobra chłopców, ciężko pracował w więzieniach i szpitalach, a tymczasem najgorzej potraktowali go ci, z których strony spodziewał się pomocy i ochrony.

Tak więc, po wielu cierpieniach wreszcie nastał pokój. Rząd zrozumiał, że don Bosko i jemu podobni umieli połączyć obowiązki dobrego katolika i lojalnego obywatela. Przy okazji don Bosko dowiedział się dokładnie, czego od niego wymaga nowe prawo, i jako pierwszy posłał swoich kleryków i księży na egzaminy, podczas których osiągnęli wspaniałe wyniki.

W tych trudnych czasach często wspominał słowa matki:

– Kiedy zaczniesz odprawiać Msze święte, weźmiesz na barki ciężki krzyż.

Niósł go na ramionach przez całe życie, ale nie upuścił go, chociaż czasem bardzo mu ciążył. Szedł odważnie, wyprostowany, a z upływem lat krzyż stawał się coraz cięższy i przeważał w różne strony. Słabości i bolączki zaczęły doskwierać ciału, które całkiem się zużyło w służbie Bogu. Wzrok tracił ostrość, aż w końcu pisanie stało się niemożliwe. Don Bosko zaczął czuć bóle w plecach, a dolegliwości kręgosłupa pochyliły do ziemi silny organizm, ale się nie poddawał. Dopóki tliła się w nim odrobina życia, którą mógł użyć dla zbawienia dusz, to na pewno jej użył. Nadal spędzał długie godziny w konfesjonale, chociaż tylko on wiedział, jakim kosztem.

Jego rodzina wzrastała, silna i chętna do współpracy. Poza tym don Rua – jego ukochany przyjaciel – zawsze był przy nim, by pomóc nieść ciężar, który stawał się za wielki. Spoglądał na minione lata – na pracę, zleconą przez Boga – i śpiewał z wdzięczności i umiłowania. Matka Boża Wspomożycielka Wiernych zawsze odwzajemniała zaufanie, jakie w niej pokładał.

– Zawsze się nadwerężałeś – łajał go znany lekarz, którego wezwano pod koniec życia Świętego, żeby sprawdził co jeszcze można zrobić. – Twój organizm przypomina znoszony, przetarty płaszcz. Nic nie można zrobić. Trzeba odpoczywać. Tylko odpoczywać.

– To jedyne lekarstwo, którego nie mogę przyjąć – usłyszał w odpowiedzi. – Mam zbyt wiele pracy.

Pracował więc do ostatniego dnia. Dopóki były dusze do uratowania, dopóty nie zaznał wytchnienia.

– Odpoczywać będziemy w niebie – powiedział dawno temu do jednego ze swoich przyjaciół.

Dopiero wtedy przestał przeć naprzód, kiedy nogi ostatecznie odmówiły mu posłuszeństwa.

cdn.

Frances Alice Forbes

(1) „W poczet złoczyńców został zaliczony” – Mk 15, 28.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Jan Bosko. Przyjaciel młodzieży.