Rozdział ósmy. Gdy nadejdzie chwila, jak należy wybrać sobie małżonka? (1)

Jak wybrać? To zawiera dwa pytania:

1) W jaki sposób wybrać?
2) Jakich zalet poszukiwać?

W jaki sposób wybierać?

Możemy to określić jednym słowem: trzeba dać sobie czas do namysłu.

Miłość jest ślepa, każdy o tym wie. Zdarza się często, że okoliczność, która wywołała sympatię, jest sama w sobie nic nie znaczącym szczegółem, że zaleta, która nam się wydała z początku tak pociągająca, była tylko drugorzędna, a nawet w ogóle nie warta uwagi. A czynić tak ważny wybór na zasadzie tak powierzchownej, niewyrozumowanej, nieostrożnej, czyż nie jest to bardzo lekkomyślne?

Oto dwoje ludzi, którzy się przedtem nigdy nie widzieli. Przypadek ich zbliża, pada iskra, serca się odzywają, następnie krótka rozmowa, zamienia się kilka słów bez znaczenia; nic głębszego, żadnego poważnego zastanowienia ani z jednej, ani z drugiej strony; i to jest wszystko! Kochają się już, za trzy miesiące ślub. Prawdziwy romans o ekspresowym tempie: przedstawienie, rozmowa, oczarowanie, oświadczyny, radość, przygotowania, uroczystość ślubna…

I cóż dziwnego, że po podjęciu zobowiązań widzi się dopiero, iż się nie było dla siebie przeznaczonym, ale wówczas niestety jest już za późno. Najbardziej karygodny brak zastanowienia towarzyszył tej najważniejszej na świecie umowie, i Bogu dzięki, jeśli ten romans w ekspresowym tempie nie zakończy się aż nazbyt szybko katastrofą: nieporozumienia, kłótnie, rozwód!

Bohaterka powieści, bardzo rozumnie napisanej, La Confession d’une femme du monde, tak się wyraża o małżeństwie jednej ze swych przyjaciółek: „Pamiętam, że byłam zgorszona tą szybkością, z jaką się wszystko zdecydowało. Pewnego dnia oznajmiono jej, że młody człowiek z dobrej rodziny bretońskiej, hrabia de Reuzern, widział ją dwukrotnie i pragnie ją poślubić… Przez osiem dni przed pierwszym spotkaniem śmiałyśmy się z tego razem. Zobaczyła tego młodzieńca w niedzielę, przez pół godziny przechadzała się z nim i z jego rodzicami po parku, a gdy ją spytał, czy może mieć nadzieję, że zostanie jego żoną, odpowiedziała od razu, że tak”.

I dalej pisze: „Oburzyłam się na jej lekkomyślność; nie mogłam pojąć, że tak prędko powzięła postanowienie, od którego zależało całe jej życie. A choć nieraz zauważyłam, iż prawie wszystkie panny tak postępują, to jednak za każdym razem oburzenie moje było równie szczere i żywe; ale o ileż byłoby większe i jaki bunt byłby we mnie wezbrał i na zewnątrz się ujawnił, gdyby się wówczas ktoś ośmielił mi powiedzieć, że, gdy chwila nadejdzie, i ja tak samo postąpię. A jednak to właśnie się stało”.

Łatwo przewidzieć wynik. Cóż biedna autorka wiedziała o swoim przyszłym mężu? W czasie zaręczyn wprawdzie trochę się tym niepokoiła: „Jakże mało o nim wiem! Wówczas postanawiałam sobie następnego dnia rano zapytać go o jego przeszłość, o niego samego”. Ale do tego nie doszło.

Później tym się gryzie, bo po upływie miodowych miesięcy, jej mąż i ona, żyją obok siebie jak obcy ludzie.

„Życia nasze stykają się zawsze, ale nieskończone przestrzenie rozdzielają nasze dusze i trudno jest być sobie bardziej obcym niż my obecnie jesteśmy. Może tak zawsze było, tylko ja o tym nie wie działam. Ale obecnie wiem, że tak jest i w tym jest wszystko”.

A dalej czytamy:

„W rzeczywistości nic nie wiem o moim mężu, nic o jego prawdziwym życiu, i nigdy nic o nim nie wiedziałam. Na początku naszego małżeństwa, gdy czasem pytałam go o coś z jego przeszłości, to ściskał mnie, mówiąc, iż życie jego zaczęło się dopiero od chwili, gdy mnie po znał. Później, już mnie nie ściskał, potem przestał mi odpowiadać, a ja przestałam pytać.

Gdy wspominam sobie to, co słyszę co dziennie w przelotnych rozmowach o przeszłości tych i tamtych, bywa w tym prawie zawsze coś brzydkiego, często okropnego. W życiu niejednych ludzi – i mężczyzn i kobiet – znanych, przyjmowanych i u nas i wszędzie, bywały prawdziwe zbrodnie, takie, które prawo karze; może były one i w życiu mojego męża? Ale ja przeżyję życie obok niego i nigdy się o ni czym nie dowiem”.

Nic głębszego nie przywiązało tej kobiety do męża i też nic głębszego nie będzie stanowiło o ich rozstaniu: wybuch nerwowy, który ją podrażni i poprosi o rozwód.

***

Dobra to rzecz, żeby lepiej móc się zdecydować i wiedzieć, gdzie się idzie, zdobyć się, o ile to możliwe, na kilka dni zamkniętych rekolekcji, gdzie sam na sam z Bogiem można przygotować się do powzięcia decyzji.

Było to wkrótce po wojnie. Młody kapitan, lat dwadzieścia siedem, odznaczony wielokrotnie na polu bitwy, stara się o rękę młodej dziewczyny, ona jednak pragnie się skupić, zanim się wypowie; jej narzeczony, gorliwy katolik, przychyla się do jej zdania i pisze do niej co następuje:

„23 czerwca 1919 roku
Droga moja!

W ciągu tych czterech dni masz w swym sercu losy nas obojga. Los mój składam w twoje ręce. Co postanowisz, będzie doskonałe, a twoje szczęście stanie się moim. Z głębi duszy mogę cię zapewnić, iż byłoby bardzo pięknie, gdybyś wstąpiła do klasztoru, przyczyniłbym się do tego wyższego życia istoty kochanej, która tak jest tego godna i takie ma do tego prawo.

I również uznałbym za rzecz zupełnie naturalną i dobrą, gdybyś, nie czując upodobania do życia zakonnego, uznała jednak, że nie jesteśmy dla siebie stworzeni. Nie krępuj się ani na chwilę tą myślą, że jesteś narzeczoną… Zastanawiaj się dla siebie samej i dla mnie, dla nas obojga. Poweźmij twe postanowienie w pełni spokoju, rozwagi, z zupełną pogodą ducha. A zwłaszcza skup się całko wicie… W tej wielkiej, a płodnej samotności rozmyślania, w obliczu prawdy, sama wobec Boga, poweźmiesz ostateczną decyzję.

Wśród trzech ewentualności, jedno jest najważniejsze: abyś znalazła twoją drogę; a więc: narzeczeństwo nadal albo zerwanie, albo życie zakonne. Wybierz jedną z nich, a będę szczęśliwy, bo ta, którą ty wybierzesz, będzie dla mnie je dynie dobra i prawdziwa. I mówię ci to zupełnie szczerze, tak bowiem naprawę myślę”.

***

Czy należy wchodzić młodo w stan małżeński?

Nie można doradzać zbyt długiej zwłoki: najpierw, bo może stąd wyniknąć poważne niebezpieczeństwo dla duszy, czego nie można lekceważyć, zwłaszcza gdy chodzi o natury, którym trudno się pohamować; następnie szkoda, by najlepsze lata minęły bez tej doskonalszej radości, jaką daje życie we dwoje, i szkoda tu czekać chwili, w której już podstarzałym i zblazowanym można oddać się towarzyszowi czy towarzyszce życia.

To jednak oczywiście nie znaczy, że trzeba się żenić przedwcześnie, bez rozwagi, ani konkretnych możliwości założenia rodzinnego ogniska. Zresztą zachodzą tu nieraz wypadki typowe.

Co myśleć na przykład o takiej możliwości? Młody student, lat dwadzieścia, kocha młodą dziewczynę w tym samym wieku, też studentkę; oboje pragną założyć chrześcijańską rodzinę, gdy tylko skończą swoje studia i oboje są siebie warci. Młodzieniec oznajmia o tym swoim rodzicom, prosząc, by mógł im przedstawić ową panienkę. Ale rodzice stanowczo odmawia ją: „To nie ma sensu zaręczać się na trzy lata przed ślubem!”. Zostawmy na razie na boku sprawę długich zaręczyn, o tym będzie mowa później; mówmy tylko o wieku: czy tym dwojgu młodym, tak po chrześcijańsku usposobionym, należy się nagana, czy też przyzwolenie? Rzecz ta oddana pod osąd grona rodzicielskiego została dwojako rozstrzygnięta: rodzice mający lat pięćdziesiąt, głosowali za odmową, inni, mający lat trzydzieści, nie odważyli się potępić.

***

I tutaj występuje problem zaręczyn z pozwoleniem, czy też bez zezwolenia rodziców. Jasne jest, że jeśli powód podany przez rodziców nie ma wagi, lub ma wagę bardzo małą, to młodzi ludzie mogą obejść się bez ich pozwolenia. Ale jeżeli, i jak to zresztą najczęściej bywa, powody rodziców są rozsądne, to będzie ze strony młodych dowodem rozumu i uszanowania synowskiego, poddać się przynajmniej w tym sensie, żeby zastanowić się na nowo i rozważyć bezstronnie racje podane przez rodziców. W tych zwłaszcza sprawach nie zawsze jest się dobrym sędzią i inni, tym bardziej rodzice, jaśniej rzeczy widzą.

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Narzeczonym ku rozwadze.