Rozdział osiemnasty. Wilczyca, która przygarnęła świętego Ailbe

To jest historia małego irlandzkiego chłopca, o którego okrutni rodzice w ogóle nie dbali. Ponieważ nie mogli go ani sprzedać, ani komuś oddać, próbowali się pozbyć w inny sposób. Owinęli go w kawałek szmaty i zabrali na zbocze góry i tam pozostawili samiutkiego w kępie wrzosu.

W tym czasie stara wilczyca wyszła na wieczorny spacer, aby odpocząć, bo cały dzień doglądała swoje małe. I gdy akurat przechodziła obok tego krzaku wrzosu, usłyszała cichutki płacz. Nadstawiła uszu i zapytała sama siebie: „A to co takiego?” Kiedy zaczęła węszyć wokół, dziwny zapach zaprowadził ją wprost do miejsca, w którym leżało małe, różowiutkie niemowlę, płaczące z zimna i głodu.

Serce matki wilczycy wzruszyło się na ten widok, bo pomyślała o swoich maleństwach i o tym, jak smutno byłoby widzieć je w takiej sytuacji – bezbronne, samotne i zapomniane. Ostrożnie chwyciła więc niemowlę w pysk i pobiegła z nim do swojego legowiska na skałach u podnóża góry. Dziecko, które miało na imię Ailbe, zamieszkało z małymi wilczkami, jadło razem z nimi śniadania, obiady i kolacje, bawiło się i kłóciło – jednym słowem, wspólnie dorastało. Mama wilczyca bardzo dbała, aby chłopcu niczego nie zabrakło, bo ogromnie go kochała.

Ailbe wiódł szczęśliwe życie w zielonych lasach Irlandii, rósł i z każdym dniem stawał się coraz silniejszy, wyższy i przystojniejszy.

Pewnego dnia, jakiś rok lub dwa po całym zdarzeniu, pewien myśliwy, wracając do domu z polowania, przejeżdżał koło jaskini, w której mieszkał Ailbe wraz z wilkami. Kiedy jechał tamtędy, pod drzewami zobaczył małą, jasnoskórą istotę, która przecięła mu drogę. Najpierw pomyślał, że to królik, ale stworzenie było za duże na królika, no i nie skakało. Myśliwy zeskoczył z konia i pobiegł za dziwnym zwierzęciem. Ponieważ miał dłuższe niż ono nogi, wkrótce dogonił je, gdy przycupnęło w kępie krzaków. Możecie sobie wyobrazić zdumienie myśliwego, gdy spostrzegł, że nie miało futra, ani rogów, ani czterech nóg, ani ogona – było to piękne dziecko, które nie umiało stać na dwóch nogach, ale jak wilczek biegało na wszystkich czterech kończynach! To był mały Ailbe, ulubieniec matki wilczycy, który wyrósł już na tyle, że był prawie samodzielny. Myśliwy pomyślał jednak, że chłopiec nie jest w stanie sam sobie dać rady, postanowił więc zabrać nieszczęsnego malca do domu, aby jego żona się nim zajęła. Złapał więc Ailbe za ramiona, choć ten kopał, piszczał i gryzł jak dzikie zwierzę, i zawinął go w swoją wielką opończę. Potem dosiadł konia i pogalopował przez las ku swojej wiosce.

Ale Ailbe nie chciał zostawiać swego leśnego domu, w którym mieszkał razem z braćmi-wilkami. Zwłaszcza zaś nie chciał opuszczać swojej przybranej matki. Tak więc krzyczał i walczył, aby uwolnić się od myśliwego, i wzywał wilki w ich własnym języku, aby przybiegły mu na pomoc. Wtedy z lasu wyskoczyła mama wilczyca z czwórką swoich dzieci, teraz już prawie tak dużych jak ona. Pędziła za uciekającym koniem i chwyciła zębami koniec opończy myśliwego, wyjąc z rozpaczy i gniewu. Ale nie mogła dopaść samego złodzieja, ani odzyskać swego adoptowanego synka, małego znajdy o gładkiej skórze. Wilki biegły tak za nimi przez wiele kilometrów, ale zaczęły zostawać coraz bardziej w tyle. W końcu, wyciągając zza welwetowego płaszcza myśliwego swe małe rączki w kierunku wilków, Ailbe zobaczył, że przestały biec i zawyły pożegnalnie. Z podkulonymi ogonami i nisko opuszczonymi głowami oddaliły się do swej samotnej jaskini, w której już nigdy nie miał zagościć ich mały towarzysz zabaw. To był bardzo smutny dzień dla mamy wilczycy.

Ale myśliwy zawiózł małego Ailbe na grzbiecie konia do jego nowej matki. Ailbe nigdy nie dowiedział się, kim była jego pierwsza matka, ale musiała być złą i okrutną kobietą. Jego drugą matką była dobra wilczyca. A trzecią okazała się piękna księżna – myśliwy był bowiem księciem i mieszkał w wielkim zamku nad jeziorem w pobliżu miasta Tipperary i miał setki służących, koni i psów, z którymi Ailbe mógł się bawić. Ailbe zamieszkał więc w zamku i był bardzo szczęśliwy. Nauczył się wszystkich tych rzeczy, które w owych czasach powinien był wiedzieć mały chłopiec, aby wyrosnąć na mądrego człowieka. Gdy Ailbe dorósł, był tak mądry, że mianowano go biskupem i dostał swój własny pałac w mieście Emly. Z bliska i z daleka przychodzili do niego ludzie, aby zapytać go o radę, przynosili mu prezenty, a on częstował ich posiłkiem.

Chociaż Ailbe stał się sławnym człowiekiem, nigdy nie zapomniał o swojej drugiej matce, dobrej wilczycy, ani o swoich czworonożnych braciach w szarych futrach. Czasami – gdy jego goście byli niezbyt mądrzy i zostawali zbyt długo albo gdy zadawali zbyt dużo pytań lub też gdy dawali prezenty, które mu się nie podobały – Ailbe tęsknił za swoim swobodnym życiem w lesie, wśród dobrych zwierząt. Miały dużo więcej rozumu niż ludzie, choć nigdy nie pocałowały Kamienia z Blarney, który sprawia, że ten, kto go pocałuje, mówi dobrze po irlandzku.

Pewnego dnia wiele lat później w mieście Emly urządzono wielkie polowanie. Wszyscy wielcy panowie z okolicy pojechali polować na zwierzęta. Wśród nich był też książę, przybrany ojciec Ailbe, ale biskup do nich nie dołączył. Uważał, że zabijanie biednych zwierząt to nie jest dobra zabawa. Było już prawie ciemno, a ludzie z Emly wyczekiwali powrotu myśliwych. Biskup wracał właśnie z kościoła. Gdy szedł ulicą, usłyszał od strony wzgórz przybliżający się dźwięk rogów myśliwskich. To był znak, że nagonka się kończy.

Coraz głośniej słychać było dźwięk rogów „tantara-tara!”, stukot końskich kopyt i szczekanie psów gończych. Nagle serce biskupa zamarło. Wśród wszystkich tych odgłosów usłyszał dźwięk, który coś mu przypominał. To było wycie wilka, smutny skowyt strachu i bólu w języku, który Ailbe prawie zapomniał. Nie miał wiele czasu na zastanawianie się – ulicą miasta biegł ogromny, wynędzniały zwierz, uciekając wielkimi susami przed psami, które były na czele sfory. To była matka wilczyca, która przygarnęła niegdyś Ailbe.

Gdy tylko zobaczył jej zielone oczy i białą łatkę na prawej przedniej łapie, od razu ją rozpoznał. Ona także go poznała – w jaki sposób, nie mam pojęcia, bo przecież bardzo się zmienił od czasu, gdy widziała go po raz ostatni, kiedy był jeszcze nagim, opalonym chłopczykiem. W każdym razie, mimo że Ailbe był teraz odziany w purpurowe szaty ozdobione koronkami, miał na głowie mitrę, a w ręce pastorał, matka wilczyca wiedziała, że to jej drogi syn. Z piskiem radości skoczyła ku niemu i położyła swoją głowę na jego piersi, jakby wiedziała, że obroni ją przed warczącymi psami i myśliwymi o okrutnym spojrzeniu. Biskup okazał się wiernym synem. Owinął swoim pięknym, aksamitnym płaszczem zmęczoną, dyszącą wilczycę i położył z miłością rękę na jej głowie. W drugiej ostrzegawczo uniósł swój pastorał, aby odgonić rozwścieczone psy.

– Obronię cię, stara matko – powiedział z czułością. – Kiedy byłem mały i słaby, ty mnie karmiłaś, pielęgnowałaś i ochraniałaś. Teraz gdy się zestarzałaś, posiwiałaś i osłabłaś, czyż nie powinienem odwdzięczyć ci się taką samą miłością i opieką? Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić.

Wtedy nadjechali myśliwi na spienionych koniach i zatrzymali się, aby dowiedzieć się co się stało. Niektórzy z nich byli rozgniewani i nawet w tej sytuacji chcieli zabić biedną wilczycę, podobnie jak krążące wokół psy, które wyły z rozczarowania. Ale Ailbe na to nie pozwolił. Zakazał im choćby tknąć wilczycę, a ponieważ był takim mądrym i świętym człowiekiem, nikt nie śmiał mu się sprzeciwić, mimo że zepsuł im polowanie, wyrywając im w ostatniej chwili niedoszłą zdobycz.

Ale zanim myśliwi odjechali wraz z psami, św. Ailbe musiał im coś powiedzieć. Poprosił też wszystkich mieszkańców miasta, którzy zgromadzili się wokół niego i wilka, aby także posłuchali. Powtórzył jeszcze raz obietnicę, którą uczynił wilczycy, i ostrzegł wszystkich, że nie wolno im skrzywdzić ani jej, ani jej dzieci – ani w mieście, ani w lesie, ani w górach. I odwracając się ku wilczycy, rzekł:

– Matko, nie musisz się już lękać. Teraz, kiedy odnalazłaś swego syna, nikt już nie zrobi ci nic złego. Przychodź codziennie ze swymi synami do mojego stołu, a podzielę się z wami jedzeniem, tak jak wy kiedyś dzieliliście się ze mną.

I tak też się stało. Do końca swojego życia stara matka wilczyca przyprowadzała swe dzieci do pałacu biskupa i wyciem prosiła odźwiernego, aby ich wpuścił. I on za każdym razem wpuszczał ich, a potem lokaj prowadził całą piątkę do wielkiej jadalni, gdzie przy stole siedział Ailbe. Na stole było zawsze przygotowanych pięć nakryć dla wilczej rodziny. I tak wilczyca w otoczeniu swoich ukochanych synów jadła smakołyki, jakie przysyłali biskupowi jego przyjaciele. Ale dziecko, które kochała najbardziej, nie miało ani futra, ani długich wąsów jak ona sama – był to święty człowiek o niebieskich oczach, odziany w biało‑purpurowe szaty, który siedział na końcu stołu.

A św. Ailbe zwykł był patrzeć na swoją wilczą mamę i braci, i śmiać się z zadowoleniem.

– Ach, jaką piękną tworzymy rodzinę! – mawiał. I była to prawda.

Abbie Farwell Brown

Powyższy tekst jest fragmentem książki Abbie Farwell Brown Święci przyjaciele zwierząt. Fascynujące opowieści o świętych.