Rozdział osiemnasty. Tajne listy

Mniej więcej w miesiąc po śmierci Dominika Karol Savio leżał w nocy w łóżku, nie mogąc zasnąć. Pamięć o synu była dla niego z jakiegoś powodu szczególnie żywa tamtej nocy. Patrząc na szary sufit, miał narastającą świadomość czegoś niezwykłego. Sufit nad jego głową zaczął świecić, początkowo słabo, potem coraz jaśniej. W końcu stał się kręgiem światła, a w jego środku ukazał się Dominik, promienny i uśmiechnięty.

– Dominiku! Dominiku! – zawołał Karol. – Gdzie jesteś? Gdzie jesteś? W niebie?

– Tak, tato. Jestem już w niebie.

– Och! Jeśli Bóg jest dla ciebie taki dobry, módl się za swoich braci i siostry, by też mogli pójść do nieba!

– Dobrze, tato. Będę się za nich modlił.

– I módl się za swoją matkę i mnie, byśmy mogli ocalić nasze dusze.

– Dobrze, tato. Będę.

Wizja znikła; światło przygasło, a sufit powrócił do poprzedniej posępnej szarości.

Ojciec Dominika, który na starość zamieszkał w Oratorium, był parokrotnie przepytywany przez don Bosko w związku z tym widzeniem. Przesłuchiwali go także inni, a ten poczciwy człowiek po prostu wciąż opowiadał tę samą historię. O ile było mu wiadomo, nie spał wtedy i nie mógł zasnąć jeszcze długo potem. Nigdy przedtem ani później, we śnie czy na jawie, choćby nie wiedzieć jak pragnął, nie doświadczył niczego podobnego.

Później, 6 grudnia 1876 roku, don Bosko był bardziej skłonny uwierzyć ojcu chłopca. Miał wizję, którą Ojciec Święty kazał mu zapisać. Była wyjątkowo długa, a w swej istocie przebiegała następująco:

„Stałem na wzniesionym skraju równiny – pisał – która rozciągała się daleko przede mną. Długi szereg osób szedł powoli w moją stronę ze znacznej odległości. Kiedy podeszli bliżej, zobaczyłem, że to byli sami chłopcy. Prowadził ich Dominik, ubrany w śnieżnobiały, ozdobiony klejnotami strój, przewiązany czerwonym pasem.

Zrozumiałem wtedy, że szlachetna biel stroju i piękne klejnoty symbolizują jego czyste serce. Czerwony pas, koloru krwi, był symbolem wielkich poświęceń, jakie czynił dla czystości. To mi uświadomiło, że był gotowy, gdyby wymagały tego okoliczności, ponieść męczeństwo, aby pozostać czystym w oczach Boga.

Ofiarował mi bukiet z róż, fiołków, słoneczników, goryczek, kłosów zbóż, lilii i nieśmiertelników.

– Co oznaczają te kwiaty? – spytałem.

– Przedstawiają cnoty, które musimy praktykować, by zadowolić Boga – wyjaśnił Dominik.

– Jakie, Dominiku?

– Róże – miłosierdzie, fiołki – pokorę, słoneczniki – posłuszeństwo, goryczki – pokutę, kłosy zboża – częstą Komunię Świętą, lilie – czystość. Nieśmiertelniki oznaczają, że cnoty te powinny trwać zawsze. Symbolizują wytrwałość.

– Powiedz mi, Dominiku – odrzekłem – ty, który zawsze praktykowałeś te cnoty. Co dało ci największą pociechę w godzinie śmierci – czystość?

– Nie tylko.

– Czyste sumienie?

– To dobra rzecz, ale nie największa.

– Nadzieja na chwałę w niebie?

– Nawet nie to, don Bosko.

– Więc co? Zgromadzenie wielu zasług?

– Nie.

– Proszę, co? – spytałem, zmieszany i zawstydzony.

– To była obecność Matki Bożej w chwili śmierci. Niech ksiądz to powie chłopcom. Powie im, by nigdy nie zapominali modlić się do Niej przez wszystkie dni swojego życia.

Ksiądz Bosko próbował skłonić Dominika, by opowiedział mu o szczęściu, jakim rozkoszują się święci. Dominik mówił o pięknym świetle, które, jak powiedział, don Bosko widzi teraz tylko niewyraźnie w swojej wizji. Człowiek nie zniósłby patrzenia na nie bezpośrednio.

– Czy nie możesz mi opisać dokładniej, czym cieszycie się w niebie? – zapytał don Bosko.

– Tego nie da się opisać – odrzekł Dominik. – Mogę ci powiedzieć tylko jedno: cieszymy się Bogiem.

Dominik wyjawił potem dokładnie i wyraźnie, co miała Świętemu przynieść przyszłość. Kiedy don Bosko obudził się, spisał te przepowiednie, bo chciał je później porównać z rzeczywistymi zdarzeniami.

Oto te przepowiednie wraz z krótkim opisaniem spełnienia każdej z nich:

„Sześciu chłopców i dwóch kleryków umrze w przepowiedzianym czasie.”

Owych sześciu chłopców i dwóch kleryków rzeczywiście zmarło w przepowiedzianym czasie. Księgi Oratorium podają, że dwóch kleryków i sześciu chłopców zmarło w roku 1877. Jeden z kleryków umarł 31 grudnia 1877 roku – w ostatniej minucie czasu podanego we śnie!

Oprócz don Bosko ktoś jeszcze interesował się tymi szczegółami: kapitan Piccono, odpowiedzialny za okręg policji, do którego należało Oratorium. Usłyszał o proroctwach i postanowił przeprowadzić na własną rękę małe śledztwo. Skrupulatnie badał każdy przypadek i sprawdzał zgodność faktycznej daty śmierci z przepowiedzianą.

Kiedy ósma śmierć nastąpiła wskazanego dnia, kapitan Piccono nieoczekiwanie porzucił pracę w policji, wstąpił do salezjanów i wyjechał na misje do Ameryki Południowej.

„Imię salezjanów rozprzestrzeni się wkrótce na cztery strony świata.”

Don Bosko wydał swój periodyk „Biuletyn Salezjański” w sierpniu 1877 roku. Przetłumaczony na trzynaście różnych języków, szybko rozsławił imię salezjanów w świecie. Teraz jest drukowany w dwudziestu dwóch językach i rozprowadzany w około czterdziestu krajach.

„Następne lata życia don Bosko będą pełne trosk.”

Ci, którzy znają życie Świętego, wiedzą, że mimo zdumiewającego sukcesu swego dzieła przeżył dwanaście lat niemal ciągłych prześladowań.

Najważniejsze z wszystkich proroctw były te dotyczące Ojca Świętego, papieża Piusa IX. Dominik wspomniał Ojca Świętego w proroctwie zwanym „Widzenie Anglii”. Teraz powiedział księdzu Bosko, że „Ojcu Świętemu zostało bardzo mało czasu, by cierpieć za Kościół”.

Papież Pius wycierpiał już wiele za Kościół. Przy końcu jego pontyfikatu sprawy zaszły tak daleko, że 20 września 1870 roku generał Bixio, jeden z generałów Garibaldiego, zamierzał wystrzelić armatnią kulę w bazylikę Świętego Piotra. Został powstrzymany przez innego oficera, który zagroził, że wbije miecz w serce Bixio, jeśli ten odważy się wystrzelić. To wtedy studenci Collegium Americanum w Rzymie zaofiarowali się, że chwycą za broń, by bronić Ojca Świętego za cenę własnego życia.

– Koniec papiestwa jest bliski! – wieszczyli znowu fałszywi prorocy.

Stało się tak, jak przepowiedział Dominik. Papież Pius IX, po długim, trwającym trzydzieści dwa lata pontyfikacie – najdłuższym w historii papiestwa – podczas którego został wywieziony z Watykanu na wygnanie do Gaety, umarł w Rzymie, 7 lutego 1878 roku. Rok i dwa miesiące po proroctwie Dominika.

Don Bosko w swojej wizji dalej zadawał Dominikowi pytania.

– Czy wszyscy moi chłopcy będą zbawieni, Dominiku?

– Chłopcy, których powierzył ci Bóg, będą podzieleni na trzy grupy. Czy widzisz te trzy kartki papieru? Wręczył księdzu Bosko trzy złożone kartki papieru. Na pierwszej były napisane słowa: „nie zranieni”. Zawierała imiona tych, których Szatan nigdy nie zdołał zwieść na pokuszenie i wciąż zachowywali czystość serca. Było ich wielu i nie znał wszystkich. Ci, których nie znał, mieli później stać się uczniami w jego szkołach. Chodzili wyprostowani, pełni godności, i nie bali się pokus, które roztaczał przed nimi diabeł.

Na drugiej kartce don Bosko przeczytał słowo: „zranieni”. Tu były imiona tych, którzy kiedyś ulegli pokusie, później jednak odzyskali łaskę Bożą. Jak we wszystkich trzech przypadkach, widział każdego chłopca, odczytując jego imię. Druga lista była najdłuższa.

„Znużeni na drogach nieprawości”, było napisane na trzeciej kartce. Była to lista tych, którzy żyli teraz w grzechu śmiertelnym.

Chcąc poznać ich imiona, don Bosko niecierpliwym ruchem sięgnął po kartkę. Dominik powstrzymał go.

– Nie. Nie. Zaczekaj – powiedział. – Kiedy to rozwiniesz, poczujesz odór, który przyprawi cię o mdłości. Weź to i użyj dla dobra swoich chłopców.

Kiedy skończył mówić, cofnął się, jakby chciał uciec. Ksiądz Bosko rozwinął kartkę i z początku nic na niej nie zobaczył. Potem ujrzał jednego po drugim tych, których imiona były na liście, jak gdyby stali tuż przed nim. Rozpoznał większość z nich, a wielu miało opinię dobrych chłopców.

Kiedy rozwinął papier, buchnął z niego tak odrażający zapach, iż przez chwilę myślał, że naprawdę go zabije! Niebo się zachmurzyło, wizja znikła, a don Bosko usłyszał huk grzmotu…

„Kiedy się obudziłem – napisał ksiądz Bosko – drżałem, a wstrętny odór z kartki przenikał ściany i przylgnął do mojego ubrania. Czułem ten zapach jeszcze długo potem i nawet teraz jego wspomnienie przyprawia mnie o mdłości.

Przepytałem po kolei wszystkich chłopców, by sprawdzić to, co widziałem we śnie, i ku memu żalowi odkryłem, że sen był prawdziwy”.

***

Pozwalając Dominikowi opuścić Oratorium, Bóg miał w tym swój cel. Cmentarz Świętego Piotra w Okowach, gdzie grzebano wszystkich, którzy zmarli w Oratorium, został zamknięty w kilka lat później. Szczątki zmarłych przeniesiono i pochowano masowo na nowym cmentarzu komunalnym. Nie można było, na przykład, odnaleźć szczątków mamy Małgorzaty, kiedy postanowiono je przenieść na bardziej odpowiednie miejsce spoczynku. Gdyby Dominik zmarł w Oratorium, też zostałby pochowany na cmentarzu Świętego Piotra w Okowach, a jego szczątki by zaginęły.

Pierwsza pielgrzymka do jego grobu w Mondonio odbyła się 11 marca 1857 roku i stała się corocznym wydarzeniem. Najpierw lokalnym, organizowanym głównie przez tych, którzy znali Dominika osobiście. Chcieli pomodlić się przy grobie, którym opiekował się jego ojciec.

W roku 1859 kupiec z Genui otrzymał wielką łaskę za wstawiennictwem Dominika. Z wdzięczności zamówił bardziej okazały nagrobek na jego grób. Wieść o łasce i nagrobku rozniosła się i nadała pielgrzymkom większy rozmach.

Od tego czasu oddanie dla Dominika wzrosło tak bardzo, że trzy razy zmieniano miejsce pochówku, a raz trumnę. Liczba i zasięg pielgrzymek zwiększyły się. Przybywali nawet pielgrzymi z innych krajów.

Postanowiono wreszcie przenieść szczątki Dominika do kościoła Najświętszej Maryi Panny Wspomożenia Wiernych w Turynie. Miały spocząć obok relikwii jego przewodnika i przyjaciela don Bosko.

Odpowiedzialni za tę decyzję nie wzięli jednak pod uwagę mieszkańców Mondonio. Gdy miejscowi zwietrzyli, na co się zanosi, postawili straż wokół cmentarza. Nikt nie mógł im odebrać „małego Savio”, jeśli tylko mieli na to jakiś wpływ. Za bardzo go kochali. Ostatecznie rozgniewana opozycja doprowadziła plan do upadku, przynajmniej na razie, i ważni ludzie, którzy przyjechali zabrać „małego Savio”, musieli wracać bez niego.

Po długich negocjacjach sprawę wznowiono. Tym razem zachowano możliwie najściślejszą tajemnicę. W nocy 27 października 1914 roku przeniesiono szczątki Dominika w ciszy i pod osłoną nocy, włożono w pośpiechu do czekającego samochodu, który szybko odjechał w stronę Turynu. Zostały złożone na stałym miejscu spoczynku obok don Bosko w bazylice Najświętszej Maryi Panny Wspomożenia Wiernych w tym mieście.

cdn.

Peter Lappin

Powyższy tekst jest fragmentem książki Petera Lappina Dominik Savio. Nastoletni święty.