Rozdział jedenasty. Religia zwykłego człowieka. Rozum, uczucie i wiara

Pozostaje inna trudność do usunięcia, taka, która dręczy liczne dusze, kiedy przybywają do progu katolicyzmu. John przedstawia to sobie w następujący sposób.

„Z pewnością przybyłem do drzwi Kościoła, podążając krok po kroku za tokiem myślenia, który szczególne cechy mojej sytuacji wydawały się sugerować w sposób naturalny. Ale skąd mam wiedzieć, czy przez cały czas się nie oszukiwałem? Istnieją z pewnością setki trudnych pytań, którymi się nie zajmowałem: święcenia anglikańskie, Komunia pod jedną postacią, odpusty, fakty historyczne, pisma Ojców Kościoła i inne kwestie. Nie zajmowałem się nimi, ponieważ nie wydają mi się istotne. Ale skąd mogę wiedzieć, czy takimi nie są? Wiele osób, które znam, tego typu rozważania po prostu powstrzymują od przejścia na katolicyzm i ci ludzie mówią mi, że nie mam prawa czynić poważnego kroku poddania się Rzymowi, dopóki nie będę całkowicie usatysfakcjonowany we wszystkich tych punktach.

Albo spójrz na to pytanie inaczej.

Kiedy czytam gazety, dzień po dniu, widzę, że na całym świecie dusze wlewają się do Kościoła rzymskokatolickiego. Z Rosji nadchodzą dziesiątkami tysięcy. Słyszałem, że w rzeczowej Ameryce panuje taki ruch, iż w ciągu kolejnych pięćdziesięciu lat Nowy Jork będzie praktycznie miastem katolickim. We Francji, podczas gdy burżuazja jako grupa odrzuca wiarę, najtęższe umysły spieszą, aby ją przyjąć. Niemalże nie mogę wziąć do ręki angielskiej gazety, nie widząc informacji, że wielebny Taki-to-a-taki, czy też Pani Jakaś-tam zostali przyjęci do Kościoła. A gdy rozważam to wszystko i kiedy odczytuję powody, dla których moi znajomi uczynili ten krok, dostrzegam, że nie podają nigdy dwóch takich samych przyczyn swej konwersji. Jednego przyciągnęła najpierw muzyka, innego – ceremoniał, jeszcze innego – ciągłość historyczna, kolejnego – przykład przyjaciół, następnego – widzialna jedność, jeszcze następnego – teksty Piotrowe i ich wyraźne wypełnienie.

Zatem bardzo dobrze. Czysty rozum ma z tym bardzo niewiele wspólnego. Prawa katolickie nie są tak logiczne, jak się wydają, albo, w pewnym sensie, nie ma logicznych powodów tego, iż ludzie dokonują podporządkowania Rzymowi. Nie istnieje jedna, prosta, bezsprzecznie rozumowa ścieżka, którą ludzie przychodzą do Kościoła katolickiego, ponieważ każdy podaje inny powód swej podróży. A jeśli nie idą dla czystego rozumu, mogą iść jedynie poprzez uczucie, a uczucie, jak wiemy, jest najbardziej niesatysfakcjonującą ścieżką, jaką można podążać. Uczucie potrafi nagle zniknąć i pozostawić daną osobę na pustyni.

„Kiedy zatem zdaje mi się, że musiałem dojść tu poprzez rozum, oszukuję się. Tak naprawdę to uczucie mnie prowadziło. A co się stanie, jeśli za pięć lat moje uczucie wyschnie i znajdę się, przywiązany do instytucji, w którą nie wierzę? Poza wszystkim, nie mogę sobie ufać!”

Podążanie za Johnem we wszystkich jego zmaganiach z tą ostatnią trudnością zajęłoby nam zbyt wiele czasu. Modli się, rozmyśla, czyta, rozpacza, ma nadzieję, aż w końcu w jego wyobraźni przybiera to formę pewnego rodzaju intelektualnej wizji.

Widzi wielkie miasto, takie samo, jak to, które jego patron ujrzał dawno temu na Patmos (por. Ap 21). Stoi ono na górze – miasto położone na górze – na górze świata, ponieważ jego fundament spoczywa na apostołach i na górze niebios, ponieważ jego szczyty sięgają raju. Nie ma w nim świątyni, gdyż są w nim Bóg i Baranek, a każdy jego cal jest ziemią świętą. Nie ma lampy, ani światła świecy, ponieważ Pan Bóg jest jego światłem i czyni je miastem ognia, światłem, które nie może się ukryć, tak, że nawet narody, które je odrzucają, nurzają się w przepychu, który z niego płynie.

Jego fundamenty są wysadzane wszelkimi klejnotami, które uczynił Bóg. Nie ma żadnej cnoty ani łaski, która by nie znalazła tam miejsca, a niebieska chwała prześwieca z wnętrza poprzez czystość diamentu, żarliwość rubinu, delikatność ametystu, nadzieję szmaragdu.

Jednak każda brama to jedna perła. Podczas gdy w ornamentach miasta panuje różnorodność, w jego wejściach jest inaczej. Ludzie przybywają z daleka, przyciągnięci światłem tej czy tamtej cnoty, ale mogą wejść jedynie przez perłę – perłę wielkiej ceny – poświęcić za nią wszystko inne to niewielka cena.

Te bramy, wszystkie jednakowe, stoją po trzy z każdej strony, zwrócone ku czterem ćwiartkom ziemi, ponieważ narody z Północy, Południa, Wschodu i Zachodu przynoszą do miasta to, co stanowi ich dumę.

Anglik przynosi swą niezachwianą sprawiedliwość, Amerykanin – swoją bystrą roztropność i rozwagę, Francuz – swoją delikatną żarliwość, Niemiec – swoją rzetelną wiedzę, Chińczyk – swoją niewiarygodną cierpliwość, Hindus – swoją filozoficzną przenikliwość, Hiszpan – swoją płomienną pasję. Każdy naród ma dar do ofiarowania, każda jednostka – swój wkład. Ale każdy po kolei przechodzi przez jedną i tę samą bramę, aby jego oferta została przyjęta, a to, czego mu brak – uzupełnione.

Istnieją tysiące ścieżek, prowadzących do tego miasta. Nie ma dwóch osób, które by przyszły tą samą drogą, ponieważ żaden charakter nie jest podobny do drugiego. Ten podąża za dźwiękiem organów, inny – za zapachem kadzidła, ów idzie z Pismem w dłoni. Kolejny jest historykiem, tamten – mistykiem, jeszcze inny – filantropem. Ten jest grzesznikiem i szuka przebaczenia, a ów jest prostym człowiekiem i potrzebuje oświecenia. Inny jest świętym i pragnie jedności z Bogiem, tego prowadzi ręka matki, tamten zrywa z przyjaciółmi, aby podążyć za Chrystusem. Napływają więc dziesiątkami tysięcy, każdy podąża własną ścieżką, każdy popychany przez siłę, której w pełni nie rozumie, ale na końcu wszyscy spotykają się przy tej samej bramie. Każdy musi wejść przez perłowe drzwi.

„Jest zatem – wykrzykuje John – tylko jedna rzecz, której wymaga się od każdego, kiedy przechodzi ze świata do miasta Boga. Może mnie przywieść rozum lub uczucie, ten tok myślenia, czy inny – prosto do murów miasta, ale mogę wejść tylko przez jedną bramę. Mogę być ślepy lub uprzedzony, głupi lub mądry, czy jednostronny. Mogę podejść do bramy z najbardziej niewłaściwych i nieprzekonywujących powodów, ale kiedy tam dotrę, muszę zadać sobie tylko jedno pytanie: czy wierzę, że ta perłowa brama pozwala wejść do miasta Boga? Czy jestem przekonany, że to jest Kościół katolicki Chrystusa, czy też nie? Nie wolno mi zawrócić, nie udzielając odpowiedzi. Nie wolno mi kwestionować prawdziwości ścieżki, która mnie tu przywiodła, ani powątpiewać, czy byłem uprawniony, aby nią podążyć, ani czy nie powinienem był przyjść w pewniejszy sposób, inną drogą. W końcu nie ma znaczenia, jak się tu dostałem. Pozostaje faktem, że tu jestem.

W jakiś sposób zostałem tu przywiedziony. Tam wznosi się perłowa wizja. Może to być iluzja chmur i światła. Mogą to nawet być zamaskowane drzwi do piekła. Ale nie ośmielę się, przez wzgląd na mą duszę, wahać się z odpowiedzią. Jeśli jestem przekonany, muszę iść naprzód. Jeśli nie jestem przekonany – musze zawrócić”.

***

Następnie John chce się zastanowić, czym jest owa wiara, czy też święte przekonanie, które, jako jedyne, pozwala wejść do miasta.

Wiele lat temu po raz pierwszy spotkał swojego przyjaciela Jamesa. Byli razem w college’u. Potem los rzucił ich razem do prowincjonalnego miasta. John obserwował Jamesa w wielu sytuacjach. Widział go publicznie i prywatnie, kiedy był w towarzystwie obcych i kiedy nie pełnił swych obowiązków. Kłócił się z nim, dyskutował i godził się. Widział jego wady, jego słabości, jego cnoty i jego możliwości. A w końcu doszedł do wniosku, że w każdym razie James jest absolutnie honorowym człowiekiem. Nie pretendował do nieomylności, ale jedynie do pewności. John był całkowicie pewien, że James jest niezdolny do niehonorowego działania.

Dwa lata wcześniej John otrzymał niepokojącą wiadomość. Pewien przyjaciel zwrócił się do niego, aby go ostrzec przed Jamesem i aby przedstawić fakt dowodzący, że jest on niewątpliwie winny podłości i oszustwa. Dowód wydawał się jak najbardziej przekonujący. Zdawało się niemożliwe, aby go wytłumaczyć w inny sposób, jednak nie wywarło to na Johna najmniejszego wpływu.

„Mówię ci – odpowiedział – James jest po prostu do tego niezdolny. Nie mogę obalić twego dowodu, ale nie wierzę w niego ani przez chwilę. Jestem absolutnie pewien, że nie mógł zrobić niczego takiego, jak to, co opisujesz. Powiadam ci, że całkowicie mu ufam”.

„To właśnie – myśli John – jest wiara. Nie mogę powiedzieć dokładnie, w jaki sposób przychodzi, ile ma w tym udziału mój rozum, moje uczucia, czy moje intencje. To był pewien rodzaj daru, który otrzymałem poprzez moje kontakty z Jamesem. To pozwoliło mi wierzyć w niego, pomimo wszystkich czarnych dowodów przeciw niemu. I było to uprawnione. Dziś wiem, że choć pozory świadczyły przeciw niemu, był niewinny. Wszystko zostało wyjaśnione. To zatem jest jeden rodzaj wiary”.

Następnie John przechodzi w sposób naturalny do rozważania tego rodzaju wiary, jaką przyjaciele pokładali w Jezusie Chrystusie, kiedy przebywał na ziemi.

W większej części byli bardzo niedouczonymi ludźmi. Nie zostali przeszkoleni w zakresie psychologii, a jednak byli zdolni do okazania cnoty, której faryzeusze i uczeni nie posiadali. Czasem musieli mieć ogromne trudności. Ich przyjaciele niewątpliwie przychodzili do nich i spierali się w kwestii ich wyjątkowej głupoty.

„Jak możecie wierzyć, że Jezus z Nazaretu jest Bogiem? To po prostu nieprawdopodobne – żeby Bóg miał być wcielony. Poza tym, czy nie widzieliście, jak Jezus dorastał, od dzieciństwa do wieku chłopięcego i od wieku chłopięcego do męskiego? Czy nie widzieliście, jak robi stoły i krzesła w warsztacie Józefa? Czy nie znacie Maryi, Jego matki? Czy nie chodził do szkoły, jak inni chłopcy, nie odmawiał modlitw, nie jadł, nie spał, nie bawił się, nie rozmawiał? Jak możecie być tak śmieszni, aby mówić, że On jest Bogiem Wszechmogącym?”

„I co, na Boga – pyta John – mogli odpowiedzieć ci biedni ludzie? Nie mogli dyskutować o filozofii i rozwoju, o Trójcy Świętej i Cur Deus Homo (1) oraz o całej reszcie. Nie mogli w żadnym razie wyjaśnić w kategoriach rozumowych, dlaczego wierzą, że On jest Bogiem. Mogli jedynie wzruszyć ramionami, uśmiechnąć się i próbować powiedzieć, że świetnie wiedzą, iż Jezus Chrystus był człowiekiem, ale że w jakiś sposób – nie potrafią powiedzieć dlaczego – są mocno przekonani, iż był On także więcej niż człowiekiem – że są tak pewni, iż gotowi są dla Niego umrzeć, śledzić Jego najmniejszy gest, na szept Jezusa pozostawić swoje sieci, swoich przyjaciół i swoją reputację ludzi rozsądnych oraz wszystko inne, co wydaje się warte posiadania, i pójść za Nim przez świat.

I pomimo wszystko – wykrzykuje John – ta niewytłumaczalna rzecz, nazywana wiarą, wywróciła świat do góry nogami. Piotr, Jakub i Bartłomiej są znani i szanowani na całym zamieszkanym obszarze ziemi, podczas gdy nie znamy nawet imion tych mądrych ludzi, którzy się z nimi spierali, śmiali z nich i nimi pogardzali.

Czy nie wydaje się zatem, że wiara ta uzasadniła swoje istnienie? I czy nie jest możliwe, iż wiara, którą otrzymałem – ponieważ udawanie, że jej nie otrzymałem, jest bezcelowe – to przekonanie, że wizja miasta nie jest iluzją, ale że perłowa brama jest rzeczywistością i że światło, którego strumienie płyną z twarzy Boga… – Czekaj! Jak to otrzymałem? Kiedy? Poprzez jaki szczególny wywód? Nie wiem. Boże pomóż mi! Nie wiem…

Cóż to jest, to, co mi się przydarzyło?…

Czuję, że za mną otworzyło się szeroko okno, wysyłając promień światła w głąb ogrodu, gdzie tak długo stałem w półmroku. Sześć miesięcy temu wszystko było mgliste i nieokreślone. Te ciemne kształty mogły być krzewami, niedźwiedziami, albo ludźmi – życzliwymi, nieprzyjaznymi lub obojętnymi. Teraz zaświeciło światło. Nie wiem kto otworzył to okno, ale sądzę, że może to być tylko jedna Osoba. Być może teraz ponownie zamknie okno, ale czy to sprawi jakąś różnicę? Oczywiście nie. Teraz doskonale wiem, gdzie jestem i co się wokół mnie znajduje. Wiem, że jestem w ogrodzie, nie w menażerii. Wiem, że ta pobłyskująca rzecz to posąg, a ta blada smuga to żwirowa ścieżka, a tamta plama czerni to cyprys. Zawsze będę to wiedział, cokolwiek się stanie, chyba, że rozmyślnie zamknę oczy i zmuszę się, aby myśleć co innego.

Cóż, zatem to właśnie przydarzyło się mojej duszy.

Wpatrywałem się i zastanawiałem, i dyskutowałem o tych sprawach, i wytężałem wzrok, i słuchałem wyjaśnień, i robiłem co w mojej mocy, aby znaleźć się we właściwej pozycji i zobaczyć co jest prawdą, a co nie. Robiłem co w mojej mocy, aby nie być zgorzkniałym i sarkastycznym. Próbowałem dostrzec punkt widzenia wszystkich innych i zrozumieć co oni mają na myśli, a co ja. Nie kłopotałem się sprawami, które nie wydawały się mnie dotyczyć. Nie pytałem o drobne szczegóły, których nie mogę znać, a nawet o wielkie i ważne rzeczy, które nie wydawały się znaczące dla mnie osobiście. A teraz pojawiło się okno i wiem.

Kiedy ludzie pytają mnie dlaczego właściwie wierzę, nie mogę im tego ściśle powiedzieć. Nie mogę dowieść im, że krzak jest krzakiem a nie niedźwiedziem. Nie było ich tutaj kiedy otworzyło się okno. Mogę jedynie powiedzieć, że jestem absolutnie pewien. Mogę jedynie powiedzieć, że miałem trudności i że już ich nie mam, że niektóre z owych trudności stały się w rzeczywistości pomocą dla mojej wiary, a inne stopniały. Istnieje prawdopodobnie także wiele innych trudności, ale jak powiedział kardynał Newman: «Dziesięć tysięcy trudności nie powoduje jednej wątpliwości» (2).

Kiedy mówią mi, że Kościół katolicki to instytucja ludzka, że jego ważność wyrosła z faktu, iż Rzym był stolicą dawnego świata, że wiara rozwijała się stopniowo, że ambicja odgrywała wielką rolę, i wszystkie te inne rzeczy, odpowiadam, że jestem całkowicie świadomy wszystkich tych faktów, że wiem, iż Kościół jest ludzki, ale to nie stoi na przeszkodzie, aby był także Boży. Kiedy jednak wysuwają poważniejsze oskarżenia, na które nie mogę kategorycznie odpowiedzieć, opieram się na wierze, jak to zrobiłem w tej sprawie z Jamesem i mówię im, że jestem absolutnie pewien, iż Kościół jest niezdolny do takich rzeczy, że wiem, iż nie może wypowiadać kłamstw i że żadne dowody nie sprawią, abym w to uwierzył.

Innymi słowy, otrzymałem dar wiary, który, jak dawno temu powiedział mi Penny Catechism, chociaż wtedy tego nie rozumiałem, pozwala mi wierzyć bez wątpliwości, we wszystko, cokolwiek Bóg objawił…

A… a najlepszą rzeczą, jaką mogę w tej chwili zrobić, jest włożyć kapelusz i zajrzeć na plebanię”.

Ks. Robert Hugh Benson

(1) Cur Deus Homo (dlaczego Bóg stał się człowiekiem) – tak zatytułowany został jeden z najpiękniejszych traktatów św. Anzelma z Canterbury (XI/XII w.).

(2) Kardynał John Henry Newman, Apologia pro vita sua, Londyn 1878; por. Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 157.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Religia zwykłego człowieka.