Rozdział jedenasty. Papież cierpiących

Jeszcze jako młody ksiądz w parafii Salzano, podczas wybuchu epidemii cholery w 1873 roku, Giuseppe Sarto był wsparciem i otuchą dla swoich wiernych. Pocieszał zrozpaczonych, pielęgnował chorych, chował umarłych, nie zważając zupełnie na własne bezpieczeństwo, myślał wyłącznie o swoich cierpiących parafianach. To współczucie wobec każdego bólu i smutku towarzyszyło mu przez całe życie. Nie bez przyczyny mawiano o nim, że „Ma największe serce ze wszystkich żyjących na tym świecie ludzi”. Już sam widok cierpienia poruszał go do łez, każda troska ciała i ducha budziła jego współczucie.

W czasach, gdy pełnił funkcję patriarchy Wenecji, spacerował któregoś dnia po jednej z najbiedniejszych dzielnic miasta. Nagle z jednego domu na końcu obskurnej uliczki rozległy się przeszywające krzyki dziecka bitego przez matkę. Kardynał pospieszył w tamtym kierunku i energicznie nacisnął na dzwonek. Po chwili nad jego głową otworzyło się okno i ukazała się głowa kobiety – prawdziwej sekutnicy, z twarzą aż purpurową od gniewu.

– Proszę natychmiast przestać bić to dziecko! – zabrzmiało pełne oburzenia polecenie.

Kobieta, zaskoczona widokiem patriarchy stojącego na progu jej domu, zmieszana zamknęła okno. Na pewien czas wszystko ucichło.

Wszystko, co przybierało jakąkolwiek formę tyranii, budziło natychmiastowy sprzeciw Piusa X. Kiedyś dotarł do niego bardzo szczegółowy, a przez to wiarygodny, raport dotyczący sytuacji pewnych plemion indiańskich w Ameryce Południowej oraz okrutnemu traktowaniu, jakiemu byli poddawani. Biskupi tego kraju otrzymali niezwłocznie nakaz, by zrobili wszystko, co w ich mocy aby ukrócić te praktyki, nie będące w rzeczywistości niczym innym, jak bezlitosnym niewolnictwem.

– Codziennie otrzymuję nowe wieści o prześladowaniach, jakie mają miejsce w Azji Mniejszej i Macedonii – powiedział kiedyś ze smutkiem podczas jednej z audiencji. – „Iluż biednych chrześcijan zostaje wystawionych na rzeź! Jakież tchórzostwo i barbarzyństwo cechuje tego sułtana, który trzęsie się ze strachu i błaga o darowanie życia, który zawsze jęczy „Przecież nigdy nikogo nie skrzywdziłem!” Ma w swoim pałacu sekretne pomieszczenie, w którym sam osobiście morduje swoje ofiary i gdzie zaledwie przed tygodniem pozbawił życia młodziutką dziewczynę!

To tylko przykłady tragedii, które zaprzątały serce papieża, tego, który „troszczył się o wszystkie kościoły”.

Jego współczucie budziły także kataklizmy, jakie spadały na świat: trzęsienia ziemi, powodzie, pożary, katastrofy kolejowe… Ofiarom tych tragedii miał do zaofiarowania nie tylko ciepłe słowo, ale i pomoc materialną. Już nawet niesprzyjająca mu prasa zauważyła, że z ojcowskim zainteresowaniem podchodzi do radości i smutków swych wiernych. Z niesłychanym odzewem spotkał się jego apel do miłosierdzia wszystkich katolików, kiedy trzęsienie ziemi na wybrzeżu kalabryjskim w 1908 roku w jednej chwili zniszczyło Messynę, Reggio, Sille i szereg otaczających je wiosek, grzebiąc pod gruzami ponad sto tysięcy ludzi. Siedem milionów franków ofiarowanych hojnie przez wiernych pozwoliło na zaspokojenie najpilniejszych potrzeb tych, którzy przeżyli trzęsienie, a którzy często utracili cały dorobek swego życia.

Ale Pius nie poprzestawał wyłącznie na nakłanianiu innych do pomocy. Sam także pomagał, jak tylko mógł. Na drugi dzień po katastrofie wysłał ludzi, by sporządzili szczegółowe raporty, odnaleźli najbardziej potrzebujących i przywieźli ich do Rzymu. Zapełnione po brzegi pociągi z ofiarami trzęsienia przybywały codziennie do papieskiego hospicjum świętej Marty. Papież osobiście przejął odpowiedzialność za ponad pięćset osieroconych dzieci. Jego wielkie współczucie, wspaniała inicjatywa i doskonała organizacja pomocy humanitarnej wzbudziła ogromne uznanie nawet w rzymskich kręgach antykościelnych, a i inne narody Europy wyrażały swój podziw. „Ten oto papież, o którym mówiło się, że jego jedyną polityką jest Ewangelia i Wyznanie wiary, a jedyną dyplomacją dziesięć przykazań, dał światu wiele do myślenia dzięki swojej apostolskiej odwadze, pokorze, prostocie i pełnej determinacji wierze”.

„Nikt, kto go spotkał – pisał monsignore Benson – nie zapomni wrażenia, jakie na człowieku wywiera jego twarz i sposób bycia, dobroć w jego oczach, zrozumienie pojawiające się w jego głosie, wielka ojcowska troska, która pozwala mu znosić nie tylko własne smutki, ale i indywidualne troski wszystkich dzieci Kościoła, które tak licznie składane są na jego barkach”. Cierpiących przyciągał do niego nieodparty impuls szukania jego obecności i zanoszenia mu próśb o modlitwę. I nie zdarzało się, by ci, którzy uciekali się do niego po pomoc, takiej pomocy nie uzyskali.

Być może to właśnie to pragnienie pomagania ludziom i kojenia wszelkiego bólu, połączone z własną pobożnością i gorliwą modlitwą sprawiały, że dotyk jego ręki, a nawet zwykłe błogosławieństwo odnosiły tak wielki skutek w uzdrawianiu. Cały Rzym mówił o łaskach spływających na ludzi dzięki modlitwom i dotykowi Il santo, a świadectwo dawali wszyscy ci, którzy na własne oczy widzieli te cuda.

Wieści o tych wydarzeniach doszły wkrótce do uszu katolików w innych częściach świata. Pewna młoda Angielka, która czytała Dzieje Apostolskie zapragnęła z całego serca pojechać do Rzymu. Twarz i szyję pokrytą miała ropiejącymi wrzodami, których w żaden sposób nie można było wyleczyć. Cień świętego Piotra padając na chorych, uzdrawiał ich – mówiła – więc zrobi to i cień jego następcy. Matka zabrała dziewczynę do Rzymu i obie wzięły udział w audiencji publicznej. Papież przechodził powoli wśród tłumów, zatrzymując się tu i ówdzie, by zamienić z kimś kilka słów. Nie odezwał się ani słowem do klęczącej dziewczyny, ale ona poczuła, że została wyleczona. I rzeczywiście – po powrocie do hotelu, matka zdjęła córce bandaże i ujrzała całkowicie wyleczoną skórę.

Ale bardziej niezwykły, bo potwierdzony przez większą liczbę świadków, był przypadek dwóch sióstr zakonnych z Florencji, cierpiących na pewną nieuleczalną chorobę. Z wielkim trudem przyjechały do Rzymu i zostały przyjęte przez papieża na osobistej audiencji. Obie błagały o uzdrowienie.

– Dlaczego chcecie być uleczone? – zapytał Pius X.

– Abyśmy mogły pracować ku chwale Chrystusa – odparły.

Papież położył dłonie na ich głowach i pobłogosławił.

– Nie traćcie wiary – powiedział. – Wyzdrowiejecie i zrobicie wiele ku chwale Chrystusa.

W tej samej chwili zakonnice zostały uzdrowione. Pius poprosił, by nikomu nie mówiły, co się wydarzyło, ale trudno było zaprzeczyć faktom. Do sali audiencyjnej weszły bardzo schorowane, wlokąc nogę za nogą. Wyszły z niej uzdrowione i pełne sił. Taksówkarz, który je przywiózł, prosty człowiek, odmówił zawiezienia ich z powrotem do klasztoru.

– Nie – powiedział. – Ja czekam na te dwie zakonnice, które tu przywiozłem, żywe lub martwe.

– Ale to nas pan przywiózł – przekonywały.

– O nie – powtórzył vetturino. – Te, które przywiozłem były jedną nogą na tamtym świecie, wy na takie nie wyglądacie.

Na innej audiencji pojawił się mężczyzna, niosący na ręku swojego synka, sparaliżowanego od urodzenia, który nigdy nie chodził.

– Proszę mi go dać – powiedział Pius X. Wziął chłopca na kolana i zaczął rozmawiać z grupką pielgrzymów. Kilka minut później dziecko zeszło z kolan papieża i zaczęło biegać po sali.

Przecież Pismo Święte mówi (1), że dotyk świętego, dotknięcie jego ubioru, a nawet cień, który rzuca na chorego, mają moc uzdrawiającą. „Może i tak – powiedzą niektórzy – ale czasy cudów dawno już minęły”. Czasy cudów jednak nie minęły i nie miną dopóki na ziemi żyje wiara, bo wiara, jak to mówił Jezus Chrystus, sama czyni cuda. W Nazarecie nawet jego wszechmocna siła, nie czyniła cudów, z powodu ludzkiej niewiary. Jeśli czas wiary minie, minie też czas cudów. Jednak w Kościele Chrystusowym przetrwają.

Jeszcze bardziej niezwykłymi łaskami, niż te wynikające z bezpośredniego kontaktu z Piusem X były łaski, które miały miejsce dzięki jego błogosławieństwu i modlitwom, nierzadko na dużą odległość.

W jednym z klasztorów żeńskich Najświętszego Serca Jezusowego w Irlandii mieszkała zakonnica cierpiąca na schorzenie stawu biodrowego. Od ośmiu miesięcy nie mogła wesprzeć się na lewej nodze, ponieważ próba taka powodowała przeszywający ból. Choroba szybko postępowała. W październiku 1912 roku siostra przełożona, która słyszała o przypadku uzdrowienia wywołanego przez modlitwę i błogosławieństwo Ojca Świętego, postanowiła zwrócić się do niego o pomoc. Poprosiła małą sześcioletnią dziewczynkę, córkę stolarza pracującego dla klasztoru, by napisała do papieża z prośbą o błogosławieństwo i modlitwę dla chorej zakonnicy. W nocy 29 października zakonnica nagle poczuła, że ból całkowicie opuścił chore biodro – na tyle, że mogła przewrócić się na dotychczas chory bok i położyć na nim. Rankiem usiadła na łóżku i poprosiła o zgodę na przejście się. Wstała, pościeliła łóżko i udała się do kościoła, gdzie uklękła zatopiona w modlitwie. Dopiero później dowiedziała się o liście wysłanym do papieża.

– Nie wiedziałam, co się stało – opowiadała. – Wiedziałam tylko, że ból zniknął, a ja mogę chodzić.

Inna osoba, pracownik kolei, miał dwuletniego synka ciężko chorego na zapalenie opon mózgowych. Lekarz nie dawał już żadnych szans dziecku, więc poprosił księdza, by ten przekazał smutną wiadomość jego rodzicom. Ci natychmiast zawołali:

– Napiszemy do papieża! Kiedy byliśmy dziećmi, chodziliśmy do niego do spowiedzi w Mantui, bo chociaż był biskupem, spowiadał też i ubogich.

Napisano i wysłano list, a Pius osobiście nakreślił kilka zdań w odpowiedzi, prosząc młodych rodziców o modlitwę i nie tracenie nadziei. Następnego dnia chłopiec wyzdrowiał.

A oto kilka z wielu przykładów łask pozyskanych w podobny sposób. Uzdrowienie siostry redemptorystki w zaawansowanym stadium nowotworu przez przyłożenie fragmentu tkaniny, którą miał na sobie Pius X, czego świadkiem był kardynał Vice y Tuto. Nagłe przywrócenie do życia Rafaela Merry del Val, ojca sekretarza stanu w Watykanie, po modlitwie żony, która – kiedy potwierdzono zgon – zastosowała ten sam sposób. Kobieta z Francji, śmiertelnie chora na serce, która nie wierzyła w istnienie Boga, nie tylko została uzdrowiona błogosławieństwem papieża, ale i nawrócona do Kościoła i od tego momentu stała się żarliwą katoliczką. To zaledwie wybrane przypadki cudów. Pius X robił wszystko, co mógł, by ich nie rozgłaszać.

– Ja nie mam z tym nic wspólnego – powtarzał nieustannie. – To potęga kluczy podarowanych Piotrowi.

– Słyszałam, że zwą ekscelencję santo i że ekscelencja czyni cuda – powiedziała kiedyś entuzjastycznie pewna kobieta, wykazując brak taktu.

– Pomyliła pani głoskę – zaśmiał się papież. – Jestem tylko Sarto.

Równie dowcipna była jego odpowiedź ma prośbę człowieka, który prosił o kardynalskie nakrycie głowy dla jednego ze swoich przyjaciół.

– Ale ja nie mogę dać pańskiemu przyjacielowi tego nakrycia głowy – powiedział Ojciec Święty. – Nie jestem kapelusznikiem, tylko krawcem (sarto).

W roku 1911 roku przybył papieżowi kolejny powód do zgryzoty. Stała się nim tzw. rewolucja portugalska. W jej wyniku, kraj ten zaczął prowadzić politykę antykatolicką i antyklerykalną. Pierwszym krokiem jej władz było wypędzenie zakonów i przejęcie ich majątku. Wszystko to prowadzono z wyjątkową brutalnością – plądrowano klasztory, mordowano, zakonnice wtrącano do więzień. Wiele osób zmarło z nędzy, a inni postradali zmysły. W szkołach państwowych zakazano nauczania religii, księża byli aresztowani i więzieni. Biskupa Porto wypędzono z diecezji. Ciężar rozdziału Kościoła od państwa, jaki spadł na barki Kościoła w Portugalii był nawet większy niż ten, który miał miejsce wcześniej we Francji. Religia katolicka miała zostać wyeliminowana ze społeczeństwa portugalskiego.

Dla Ojca Świętego, który smucił się zawsze wtedy, gdy smuciły się jego dzieci, był to powód ogromnej troski. Sprzeciwił się tej niesprawiedliwości w encyklice Iamdudum in Lusitania, w której przedstawił i potępił ucisk stosowany przez władze państwa. Prześladowani kapłani portugalscy przesłali mu wzruszający list, w którym wyrażali swoją wdzięczność za tak odważny protest. Niewielką pociechę stanowił fakt, że istniała spora szansa, iż w ciągu kliku następnych lat najsurowsze z ustanowionych praw miały zostać złagodzone.

Wiosną 1913 roku zdrowie papieża pogorszyło się. Atak grypy, który znacznie osłabił jego organizm, wystąpił ponownie, tym razem z oznakami zapalenia oskrzeli. Z każdej strony świata napływały zapewnienia o modlitwach i wyrazy współczucia, a serca Rzymian drżały z troski o stan papieża. Pius X szybko odzyskiwał siły. Nie był jednak wzorowym pacjentem, bowiem lekarze z trudem utrzymywali go w łóżku. Gdy tylko wyzdrowiał, oskarżył ich o despotyzm, o to, że jedyne co robili, to tracili jego czas, który należał do Kościoła. W trakcie choroby nieustannie przekonywali się, że w czasie ich nieobecności papież lekceważył sobie zalecenia lekarskie, przyjmował kogoś lub zajmował się jakąś pilną sprawą.

– Proszę pomyśleć o naszej odpowiedzialności wobec świata! – powiedział któregoś dnia doktor Amici do swojego krnąbrnego pacjenta.

– A proszę pomyśleć o mojej wobec Boga! – odrzekł.

Lekarze próbowali wymóc na nim obietnicę, że będzie się stosował do ich zaleceń.

– Proszę się nie gniewać – odpowiedział z trudem powstrzymując uśmiech. – W końcu moje wyzdrowienie leży tak samo w moim interesie, jak i waszym.

W czasie ostatniej zimy poprzedzającej chorobę papieża, zmarła Rosa Sarto, jego najstarsza siostra. Prawie całe swoje życie spędziła u boku brata, przyszła do niego w wieku siedemnastu lat, by mu pomagać, jeszcze kiedy był wikariuszem w Tombolo, a potem przeniosła się wraz z nim do Salzano. Kiedy Pius pracował w Treviso i Mantui, zamieszkała z matką i została z nią aż do jej śmierci. Potem przyjechała do Wenecji wraz z dwiema młodszymi siostrami oraz siostrzenicą. Po wyborze kardynała Sarto na papieża, kobiety zamieszkały w Rzymie, w małym mieszkanku nieopodal Watykanu, gdzie wiodły spokojne życie poświęcając się pracy dobroczynnej.

Wszystkich przybyłych by pomodlić się przy trumnie Rosy Sarto, uderzyła wielka skromność pomieszczenia i spokój w nim panujący. Mały pokoik, zwykłe żelazne łóżko, pełna dobroci, prawie przezroczysta twarz staruszki w prostym białym czepku, ułożone wokół ciała fiołki. Pogrzeb odbył się w kościele Świętego Wawrzyńca za Murami, obecni byli wszyscy kardynałowie rzymscy oraz wielki tłum ludzi pragnących oddać cześć komuś tak bliskiemu i drogiemu sercu Ojca Świętego. Sam papież nie mógł niestety w nim uczestniczyć. Towarzysząc duchem konduktowi pogrzebowemu, klęczał w swojej prywatnej kaplicy, modląc się za duszę zmarłej siostry. Napływały telegramy z całego świata, świadczące o współczuciu, w jakim ludzie łączyli się z papieżem, który przecież wszystkie smutki świata traktował jak własne. Ta manifestacja miłości i zainteresowania stanowiła dla niego wielkie ukojenie w żałobie i głęboko go wzruszała.

Wkrótce nadszedł kolejny cios, tym razem wymierzony w jego dzieci Meksyku. Carranza (2) stanął na czele rewolucji wymierzonej przeciwko prezydentowi Meksyku, Victoriano Huercie. Dawny kryminalista o nazwisku Villa, główny sojusznik Carranzy, rozpoczął własną kontrrewolucję, a wkrótce nastąpiły systematyczne prześladowania religijne. Księża zostali zmuszeni do ucieczki z kraju, dziesięciu biskupów przekroczyło granicę Stanów Zjednoczonych, by uniknąć typowego podstępu stosowanego przez powstańców: aresztowania biskupa i wykorzystania miłości wiernych do kapłana przez zażądanie niebotycznego okupu. Reakcją był ogromny gniew władz. Księża byli rozstrzeliwani, wieszani albo wtrącani do więzień. Kościoły zamieniano w koszary, święte kielichy służyły jako naczynia do picia w barach. Czcigodny arcybiskup Durango został zmuszony do zamiatania ulic. Członkowie organizacji religijnych byli mordowani, gdy nie chcieli wydać swoich braci. A losie niektórych zakonnic aż strach wspominać. Rząd rewolucyjny otworzył biuro praso we w Stanach Zjednoczonych by zaprzeczać wszystkim tym doniesieniom i pisać oszczerstwa przeciw Kościołowi, ale prawda zaczęła wychodzić na jaw. Nie nastąpiło to całkowicie za życia papieża, ale w wystarczającym stopniu, by zadać kolejny cios jego staremu, mężnemu sercu…

„Lektyka została wniesiona – pisał jeden z obecnych na nabożeństwie w bazylice Świętego Piotra – unosząc papieża ponad głowami ludzi. Miał na sobie czerwoną szatę i wysoką złotą mitrę. Na twarzy malowała się dobroć i smutek, a jego dusza – daleka od całego tego przepychu – wydawała się zatopiona w kontemplacji odległości, jaka dzieli rzeczy na ziemi od rzeczy w Niebie. W tym czasie jego dłoń poruszała się w niemym błogosławieństwie. Na tej zamyślonej twarzy malował się tak głęboki smutek, że chyba żaden uśmiech nie byłby w stanie go rozpędzić. To prawda, że na swoich ramionach dźwigał ciężar zmartwień całego świata. Nagle jakieś poruszenie w tłumie spowodowało, że procesja zatrzymała się. Papież podniósł swoją zatroskaną twarz, jakby obudził się z zamyślenia. Pochylił się do przodu. Na krótką chwilę, smutne rysy jego twarzy rozświetlił uśmiech niesłychanej dobroci i słodyczy, niczym promyk słońca rozświetla zimowe niebo. Usłyszałem tuż obok szept dwóch Włochów: «Ojcze drogi, nasz drogi Ojcze!»”

cdn.

Frances Alice Forbes

(1) Dz 5, 15 oraz 6, 12; Mt 13, 58.

(2) Venustiano Carranza (1859–1920), gubernator meksykańskiego stanu Coahuili, przywódca opozycji, późniejszy prezydent Meksyku.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Pius X. Dobry pasterz.