Rozdział jedenasty. Ostatnia zgryzota

Blisko dwa lata trwał pobyt Teresy w klasztorze Wcielenia, aż wreszcie ojciec Hernandez zezwolił na odwiedziny kilku klasztorów reformowanych, gdzie jej obecność była pilnie potrzebna. Dom w Pastranie znajdował się w szczególnie w trudnym położeniu, gdyż jego fundatorka, księżna Eboli, straciwszy nagle męża oznajmiła swój zamiar wstąpienia do Karmelu.

Tamtejsza przeorysza była skonsternowana, nie bez racji, bowiem doświadczyła już nieco fanaberii i kaprysów tej arystokratki. Wiadomość, że księżna sama oblekła się w habit we własnym pałacu i jest w drodze do klasztoru, napełniła wszystkich przerażeniem. Gdy odrzucono jej żądanie natychmiastowego dopuszczenia dwu dam dworu do nowicjatu, zwróciła się do przeora reguły złagodzonej szukając poparcia. Na obiekcje przeoryszy, że przyjmowanie w klasztorze osób składających kondolencje z powodu śmierci męża jest w najwyższym stopniu niewłaściwe, samozwańcza nowicjuszka odparła, że klasztor należy do niej, więc ona postępuje tu wedle własnego uznania. Po trzech tygodniach odeszła tak nagle, jak przyszła, chyba zdając sobie sprawę, że się ośmieszyła, okropnie oburzona na wszystkich i wszystko. By dać upust złości odwołała wszelkie darowizny własne i swego męża dla klasztoru, pozostawiając siostry w biedzie nadzwyczaj nikczemnej.

Teresa była zajęta fundacją w Segowii, lecz jak tylko się z nią uporała, pośpieszyła do Pastrany, zdecydowana wyrwać zakonnice z nieznośnego położenia i w ogóle zrezygnować z tego domu. Ale księżna, choć nie chciała zrobić już nic więcej dla sióstr, uważała, że mają pozostać. Zmuszone więc były uciekać pod osłoną nocy. Z niejakim trudem dotarły do Segowii, gdzie przeorysza została postawiona na czele nowego klasztoru.

Właśnie wtedy minął termin sprawowania przez Teresę urzędu w klasztorze Wcielenia i bardzo trudno było uchronić się przed reelekcją.

– Kocham ten dom jak własną matkę, ale nie mogę z wami zostać; inne domy też bardzo mnie potrzebują – argumentowała.

Więc tamtejsze karmelitanki prosiły, by poleciła następczynię. Wskazała podprzeoryszę, którą natychmiast wybrano. Teresa jeszcze raz oddała się pracy nad fundacjami.

Miała ponad sześćdziesiąt lat, wyniszczona ciężką pracą i chorobami, ale jej duch był mężny jak zawsze. „Cierpieć lub umrzeć” było jej hasłem, a pragnienie uczestniczenia w męce Boskiego Mistrza miało się urzeczywistnić w ostatnich latach życia pełniej niż kiedykolwiek.

Reformowane klasztory męskie, inaczej niż żeńskie, nie były pod bezpośrednim zwierzchnictwem generała zakonu, lecz prowincjałów reguły złagodzonej. Wcześniej czy później ujawniłyby się wady takiej organizacji, czego Teresa od początku była świadoma, lecz na razie nie można było nic poradzić. Dominikańscy wizytatorzy, ojcowie Hernandez i Vargas, byli zafascynowani zapałem i pobożnością, jakie stwierdzili w szeregu nowych klasztorów reformowanych. Ojciec Vargas posunął się nawet do tego, że jednemu z najbardziej utalentowanych karmelitów bosych, Hieronimowi Gratianowi, przekazał własne uprawnienia wizytatora zakonu.

Karmelici reguły złagodzonej byli zazdrośni z powodu wzrostu i rozwoju reformy. Gdy tylko usłyszeli o tym kolejnym wyróżnieniu, pełni oburzenia donieśli na ojca Vargasa generałowi zakonu rezydującemu w Rzymie. Twierdzili, że ten nowy sukces reformowanych burzy spokój w zakonie, w którym może dojść wkrótce do schizmy. Pod adresem zakonnic i zakonników reguły pierwotnej rzucano wszelkie oskarżenia: że są buntowniczy, nieposłuszni, zakładają nowe klasztory bez pozwolenia, chcą narzucić swą reformę całemu zgromadzeniu.

Ojciec Rubeo uwierzył. Surowo zgromił bosych i wysłał do Hiszpanii swego przedstawiciela, Portugalczyka, ojca Tostado, z pełnomocnictwem do rozstrzygania wszelkich spraw w zakonie. Rozpoczęła się długotrwała i wyczerpująca walka. Nuncjusz papieski i król wspierali reformowanych, ale znacznie potężniejsza armia złagodzonych z ojcem Tostado na czele była zdecydowana wypędzić ich z klasztorów. Teresa modliła się i cierpiała. Dorobkowi długich lat groziło zniszczenie, lecz ufała Bogu, z którego inspiracji działała.

Tymczasem powstawały nowe klasztory żeńskie w Veas i Sewilli. Do Sewilli Teresa wyruszyła w towarzystwie kilku swoich córek, w samym środku upalnego kastylijskiego lata. Jechali zakrytym wozem. Teresa podczas podróży zapadła na malarię. Jedyne schronienie, jakie udało się zdobyć, to poddasze, raczej strych, w małej nędznej gospodzie. Nie było tam okien, a niemiłosierne słońce wdzierało się przez drzwi, gdy tylko ktoś je otworzył. Lepiej już było kontynuować jazdę, niż szukać odpoczynku w takim miejscu. Kiedy siostry przekraczały rzekę Guadalquivir, prąd wody zniósł prom i niewiele brakowało by utonęły.

Gdy zatrzymały się na polu w pobliżu Alvino, wybuchła gwałtowna sprzeczka między rolnikami a przechodzącymi żołnierzami. W ruch poszły noże i miecze, sprawa wyglądała groźnie i zakonnice były naprawdę przestraszone. Lecz Teresa weszła śmiało w sam środek bójki, napominając walczących, że Bóg na nich patrzy, a pewnego dnia będzie ich sądził. Było coś w jej wyglądzie i głosie, co uśmierzyło zawziętość mężczyzn. Broń pochowano, złości zapomniano i każdy poszedł spokojnie w swoją stronę.

Wreszcie dotarły do Sewilli. Powstał kolejny klasztor, lecz założycielkę czekało nowe zmartwienie.

W trakcie tworzenia klasztoru w Pastranie księżna Eboli zażądała, by Teresa dała jej do przeczytania sprawozdanie z życia, napisane na polecenie spowiednika. Teresa odmówiła, co w najwyższym stopniu zagniewało wielką panią, która jako jedna z protektorek zakonu czuła się uprawnioną do zaznajomienia się z tekstem, skoro miały do tego okazję księżne Alba i de la Cerda. Autorka ustąpiła, choć niechętnie. Niechęć, jak się okazało, była uzasadniona; księżna najwyraźniej nie potrafiła zrozumieć co czyta i pożyczyła książkę znajomym. Teresa nie była w stanie jej odzyskać. Potem nastąpiła śmierć księcia i niemiły incydent z klasztorem, który uczynił z wdowy nieprzejednanego wroga Teresy. Teraz nadarzyła się okazja do zemsty; dostojna dama zadenuncjowała dzieło Inkwizycji jako nieortodoksyjne.

Doniesienie poparli wybitni teolodzy, toteż Teresa w swej pokorze uwierzyła, że to, co napisała, musi być bardzo grzeszne. Ogromnie przygnębiona obawiała się, że w razie potępienia książki odium spadnie na cały zakon. Wkrótce jednak obawy się rozwiały. Inkwizycja nie tylko zaaprobowała sprawozdanie, lecz nawet pochwaliła. Złośliwość księżnej przyniosła Teresie więcej pożytku niż szkody.

Tymczasem sprawy domów reformowanych szły już nie źle, ale bardzo źle. Pomówienia kierowane raz po raz pod adresem klasztorów spadały też na założycielkę. Dekret kapituły generalnej nakazał Teresie zamknąć się w jednym z jej klasztorów i pozostać tam na stałe. Miała to być kara za nieposłuszeństwo. Odpisała ojcu Rubeo w duchu dziecięcej uległości, choć z najgłębszym smutkiem, że jedyną pociechą w udrękach, które musiała znosić, było przekonanie, że wykonuje rozkazy ojca Rubeo i czyni Bożą wolę.

Siostry z Sewilli, sądząc, że Teresa opuści je na zawsze, uprosiły, by brat Jan od Miłosierdzia z jednego z reformowanych klasztorów namalował jej portret. Był to artysta bez talentu, bardziej biegły w modlitwie niż sztukach pięknych, lecz po niezliczonych seansach oświadczył, że obraz jest gotowy.

– Niech Bóg ci wybaczy, bracie Janie, że zrobiłeś mnie taką szkaradną, bo mimo wszystko dałeś mi cierpieć! – zawołała portretowana wesoło, gdy zobaczyła swą podobiznę.

Jesienią 1576 roku widzimy Teresę w Toledo w towarzystwie młodej, pobożnej siostry Anny od świętego Bartłomieja, która odtąd miała stać się jej nieodłączną towarzyszką.

Ojciec Tostado, chcąc utwierdzić tryumf swojego obozu, zwołał kapitułę prowincji, na której zakonnikom reformowanym narzucono strój (buty, habit) i zwierzchników reguły złagodzonej, polecono otworzyć klasztory dla wszystkich, którzy będą do nich posłani, i na żądanie przenosić się do innych domów zakonnych.

Oznaczało to kompletne unicestwienie reformy. Bosi bracia postanowili stawić opór, a bracia reguły złagodzonej użyli siły. Ojca Jana od Krzyża uwięziono i tak źle traktowano, że jego życie znalazło się w niebezpieczeństwie. Rzymowi przedstawiano sprawy fałszywie, a skutkiem tego był kolejny dekret, poddający reformowane zakonnice i zakonników władzy przełożonych reguły złagodzonej i zakazujący naboru do nowicjatu. Zniszczenie było powszechne i zupełne. Gdy wieść o tym dotarła do Teresy w klasztorze świętego Józefa, zrazu opuściła ją jej moc ducha. Cały dzień w samotności modliła się i płakała.

Było to w Wigilię i gdy noc się dłużyła siostra Anna od Świętego Bartłomieja zapukała delikatnie do Teresy prosząc, by coś zjadła zanim pójdzie na chór na jutrznię. Skłoniła Teresę do przejścia do refektarza i postawiła przed nią jedzenie. Ale ta siedziała bez ruchu, owładnięta bólem. Wtedy siostra Anna miała widzenie, że Pan stanął przed Teresą, spoglądając na nią z miłością i współczuciem, wziął chleb ze stołu, pobłogosławił i kazał jeść przez miłość do Niego. Teresie wróciła odwaga i nadzieja; Mistrz nie porzucił dzieła, które zainspirował. Następnego dnia wysłała list do wszystkich domów reformowanych, by podwoiły modlitwy i pokutę; napisała równocześnie do króla błagając o pomoc.

Władze, przejściowo wprowadzone w błąd, zaczynały dostrzegać, gdzie leży prawda. Wyszedł na jaw fałsz oskarżeń pochodzących od zakonników reguły złagodzonej. Po długim i męczącym oczekiwaniu zostało ogłoszone brewe, gdzie wyjęto wszystkie klasztory reformowane spod władzy złagodzonych. Wkrótce potem papież Grzegorz XIII postanowił, że siostry i bracia reguły pierwotnej mają być połączeni w oddzielną prowincję, zarządzaną przez prowincjała, którego sami wybiorą. Teresa została uwolniona z zamknięcia. Reforma była ocalona.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Teresa z Avili. Odnowicielka Karmelu.