Rozdział jedenasty. Eugenika. Prawdziwa historia włóczęgi

Obudził się w średniowieczu i wyczuł w ciemności świt; wiedział już, że nie jest całkowicie niewolnikiem. Tak jakby w jakiejś baśni Hansa Andersena stołek pozostawiony na noc w ogrodzie ożył i wypuścił korzenie jak drzewo. To bowiem tak naprawdę oznacza ta stara prawnicza fikcja krajów utrzymujących niewolnictwo – że niewolnik jest „dobytkiem”, to znaczy przedmiotem takim jak stołek. Jestem pewien, że w sensie duchowym nigdy nie było to tak chore urojenie, jak przypuszczają dzisiaj pogrobowcy Nietzschego. Z pewnością żadna istota ludzka – poganin lub chrześcijanin – nigdy nie myślał o innej istocie ludzkiej jak o krześle albo stole. Umysł nie może uwierzyć, że kometa jest kapustą, ani że człowiek jest stołem. Nikt nie był nigdy nieświadomy obecności innej osoby, ani nawet obojętny na jej opinię. Kobieta, która podobno chlubiła się tym, że nie wstydzi się swojej nagości przed niewolnikami, po prostu się popisywała – albo chodziło jej o coś innego. Władca, który zabijał niewolnika, by nakarmić ryby, przybierał tak jak kanibale szatańską pozę. Kobieta była świadomie bezwstydna, a władca świadomie okrutny. Ale nie mieści się w ludzkiej głowie, by ciosać ludzi jak drewno albo oglądać kobiety jak kość słoniową, tak jak nie do pojęcia jest, by dwa plus dwa równało się pięć.

Jednak to prawnicze porównanie do mebla wyrażało pewną prawdę: niewolnik, choć z pewnością był człowiekiem, był też w pewnym sensie martwym człowiekiem, bo był mieniem ruchomym. Nie mógł poruszać się z własnej woli: pan poruszał jego rękami i nogami jak marionetką. Otóż jest niezwykle istotne, by zrozumieć, co oznaczałaby opowiedziana przeze mnie bajka o stołku zapuszczającym korzenie jak krzew. Współcześnie bowiem życie i wolność zazwyczaj kojarzy się w jakiś sposób z nowością i ruchem. Ale stołek porusza się właśnie dlatego, że jest martwy. Drzewo stoi nieruchomo dlatego, że jest żywe. Taka też była główna różnica między pogańskim niewolnikiem a chrześcijańskim chłopem pańszczyźnianym. Chłop wciąż należał do pana, jak stołek, który zapuścił korzenie w ogrodzie. Wciąż należał do właściciela ogrodu, ale stał się żywą własnością. Dlatego właściciel był zmuszony, przez prawa natury, traktować go z pewnym szacunkiem, bo coś mu się należało. Nie mógł wyrwać go, nie zabijając go; zyskał on miejsce w ogrodzie – albo w społeczeństwie. Współcześni jednak bardzo się mylą, przypuszczając, że tylko zmiana, wakacje i urozmaicenie dają wolność. Jeśli ktoś chce, może powiedzieć, że pracodawca przenoszący wszystkich zatrudnionych do nowej fabryki w mieście-ogrodzie daje im większą swobodę, leśne krajobrazy i niebo bez dymu. Skoro już o tym mowa, można by też stwierdzić, że handlarze niewolników zabierali Murzynów z ich zaściankowych, prymitywnych afrykańskich wiosek i zapewniali im luksusy zamorskich podróży, tak korzystnych dla zdrowia. Ale pojęcie obywatelstwa i niezależności, zrodzone na glebie średniowiecznego poddaństwa, nie miało nic wspólnego z tym, co dobrego pan mógł zrobić dla chłopa. Polegało na tym, że nie mógł mu zrobić paru niemiłych rzeczy. Nie było ich wiele, ale jedną z nich było wygnanie. Pan nie mógł całkowicie pozbawić chłopa ziemi i zostawić go na pastwę losu bez dostępu do środków produkcji, choć niewątpliwie to raczej pole posiadało chłopa niż chłop pole. Ale nawet gdyby nazwać chłopa zwierzęciem polnym, to jednak nie był on tym, w co próbujemy zmienić robotnika miejskiego – zwierzęciem bez pola. Foullon powiedział o francuskich wieśniakach: „Niech jedzą trawę”. Gdyby powiedział to o współczesnym londyńskim proletariacie, mógłby usłyszeć odpowiedź: „Nie zostawiliście nam do jedzenia nawet trawy”.

Zarówno więc w teorii, jak i w praktyce, chłop pańszczyźniany posiadał pewne poczucie bezpieczeństwa, ponieważ ożył i zapuścił korzenie. Pan nie mógł w każdą pogodę stać na polu z toporem, by uniemożliwić mu wygrzebanie czegoś z ziemi, tak jak w mojej bajce człowiek z parasolem nie mógł przesiadywać całej nocy w ogrodzie, by pozbawić krzew deszczu. Relacje pana i chłopa były więc kombinacją nierówności i stabilności. Wiem, że niektórzy od razu śpiesznie wskażą na różne przykłady – prawdziwe i nieprawdziwe – niepewności życia w średniowieczu. Nie pojmują oni jednak, co rozumiemy pod pojęciem charakterystycznych instytucji danego społeczeństwa. Można przytoczyć wiele przykładów średniowiecznej równości – rzemieślników zrzeszonych w cechach albo mnichów wybierających opata. Współczesna Anglia nie jest państwem feudalnym, mimo że pozostaje po nim osobliwa instytucja zwana kolegium heraldycznym (1), a Irlandia państwem handlowym, mimo że pozostaje po nim osobliwe miasto zwane Belfastem. Tak samo prawdą jest, że w społeczeństwie, które powstało w średniowieczu i przestało istnieć wraz z reformacją, nie każdy miał równy status, ale każdy miał jakiś status. Tak więc już na samym początku tego okresu nawet niewolnik stał się niewolnikiem, którego nie można się było pozbyć, jak szkockiego służącego, który uparcie twierdził, że nawet jeśli jego pan nie ma dobrego służącego, to on ma dobrego pana. Wolny chłop mógł odejść lub zostać. Niewolnik nie mógł ani odejść ani zostać. Chłop pańszczyźniany nie mógł odejść, ale mógł zostać.

Co więc zrobiliśmy z tym człowiekiem? To bardzo proste. Nie ma tu żadnych historycznych komplikacji. Nie jest już wolny i nie może zostać. Wypędziliśmy go z jego pola i bez względu na to, czy była to niesprawiedliwość – jak wypędzenie wolnego chłopa z jego pola – czy też jedynie okrucieństwo wobec zwierzęcia – jak wypędzenie krowy z pastwiska – pozostaje faktem, że stoi bezradnie na środku drogi. Przede wszystkim pozbawiliśmy go stabilności, natomiast wcale nie wyeliminowaliśmy nierówności. Wszystkie klasy, wszystkie przyjazne lub wrogie istoty, wciąż rozumieją, że ta najniższa warstwa społeczna jest oddzielona od wyższej, a nawet średniej warstwy; jest odrębna jak chłopstwo pańszczyźniane. Przybysz z Marsa, nieznający żadnego słowa w naszym języku, wiedziałby, że włóczęga znajduje się na samym dole hierarchii, tak samo jak kiedyś chłop pańszczyźniany. Włóczęga nie ma wokół siebie muru z gliny, ale ma buty oblepione gliną. Ostry żywopłot rośnie mu nie w ogródku, ale na podbródku. Ale błoto i zarost wciąż towarzyszą mu jak upiorna aureola i oddzielają go od pozostałych ludzi. Marsjanin bez trudu zauważyłby, że włóczęga jest najbiedniejszy w całym społeczeństwie. Nie jest możliwe, by poślubił dziedziczkę, stoczył pojedynek z księciem, ubiegał się o miejsce w parlamencie, dostał się do klubu na Pall Mall, otrzymał stypendium w kolegium Balliol, spędził wieczór w operze, wystąpił z projektem dobrej ustawy albo zaprotestował przeciwko złej – tak samo jak nie było to możliwe dla chłopa pańszczyźnianego. Różni się od niego czymś zupełnie innym. Utracił to, co było możliwe dla chłopa. Nie może już za dnia grzebać w ziemi, a w nocy spać na ziemi, nie będąc niepokojonym przez policjanta.

Kiedy mówię, że ów człowiek jest ciemiężony jak mało kto, nie posługuję się retoryką. Mam na myśli coś konkretnego i jestem pewien, że zdołam to wyjaśnić uczciwemu czytelnikowi. Nie twierdzę, że traktuje się go gorzej, ale inaczej niż innych nieszczęśników w poprzednich wiekach. Różnica jest taka, że wszystkim innym kazano coś robić, a kiedy robili coś innego, zabijano ich lub torturowano. Temu człowiekowi nie każe się nic robić, a jedynie zabrania robić cokolwiek. Kiedy był niewolnikiem, mówiono mu: „Śpij w tej szopie; zbiję cię, jeśli będziesz spał gdzie indziej”. Kiedy był chłopem pańszczyźnianym, mówiono mu: „Masz pracować na tym polu; powieszę cię, jeśli znajdę cię na cudzym polu”. Ale teraz, kiedy jest włóczęgą, słyszy: „Pójdziesz do więzienia, jeśli znajdę cię na cudzym polu, ale nie dam ci pola”. Mówią mu: „Jeśli będziesz spał poza swoją szopą, spotka cię kara: ale nie ma żadnej szopy”. Jeśli ktoś odpowie, że współcześni sędziowie pokoju nie mogliby nigdy przeczyć sobie w tak idiotyczny sposób, odpowiem z całkowitą pewnością, że to czynią. Niedawno dwóch włóczęgów stanęło przed sądem pokoju za spanie pod gołym niebem, chociaż nie mieli żadnego innego miejsca do spania. To jednak nie wszystko. Tak naprawdę zabawne jest to, że obaj skwapliwie wyciągnęli z kieszeni dwupensowe monety, by udowodnić, że mogli pozwolić sobie na nocleg, gdyby tylko chcieli, na co policjant odparł, że za dwa pensy nie wykupiliby noclegu i dlatego (przekonywał ów wnikliwy funkcjonariusz) powinni zostać ukarani za niewykupienie go. Ta argumentacja wywarła wielkie wrażenie na sędzim, który postanowił uwięzić tych dwóch mężczyzn za niezrobienie tego, czego nie mogli zrobić. Nie omieszkał jednak wyjaśnić, że gdyby popełnili to wykroczenie dobrowolnie i z czystej przekory, opuściliby sąd bez skazy na swojej reputacji; skoro jednak nie mogli go uniknąć, to muszą otrzymać karę. Takie rzeczy zdarzają się codziennie w całej Anglii. Mają nawet swoje odpowiedniki w każdym dzienniku, ale nie w innych narodach ani epokach, z wyjątkiem szalonego rozkazu faraona, by wyrabiać cegły bez słomy, który sprowadził wszystkie plagi egipskie. Znany historyczny żart o Henryku VIII, który powiesił człowieka za katolicyzm i spalił na stosie za protestantyzm jest tylko symbolicznym żartem. W czasach Tudorów sceptyk mógł coś zrobić: mógł zawsze zgodzić się z Henrykiem VIII. Dzisiejszy zdesperowany człowiek nie może nic zrobić. Nie może przecież zgodzić się z szaleńcem ze słomą we włosach, który zasiada za stołem sędziowskim i mówi: „Zdobądź znikąd trzy pensy, a pozwolę ci się bez nich obejść”.

Jeśli ktoś powie, że włóczęga może iść do przytułku (2), stwierdzę, że taka odpowiedź jest nieporozumieniem. To prawda, że może iść do przytułku, ale jedynie w tym sensie, w jakim może iść do więzienia, tylko w tym sensie, w jakim chłop pod szubienicą mógł odnaleźć spokój w grobie. Wielu ubogich zamiast przytułku znacznie chętniej wybrałoby grób, ale w tym miejscu nie o to mi chodzi. Rzecz w tym, że ogólną zasadą polityki pana wobec chłopów nie mogło być zabijanie ich wszystkich jak os. Jego stałą radą dla chłopów nie mogło być: „Powieście się”. Sędziowie pokoju nie mogą stale radzić wszystkim obywatelom, by poszli do więzienia. Równie oczywiste jest, że bogaci nie mogą stale radzić biednym, by poszli do przytułków. To oznaczałoby ogromne zwiększenie liczby biednych, a utrzymanie tej wielkiej rzeszy niewolników byłoby dla bogatych kosztowne. Według pana Belloca może do tego dojść, ale nie na tej teorii opiera się przytułek. Sama architektura, a nawet rozmiary przytułków wskazują na to, że utworzono je dla pewnych całkiem wyjątkowych osób – tak jak zakłady dla obłąkanych. Jeśli powiemy komuś: „Idź do zakładu dla obłąkanych”, odpowie nam: „Na czym polega moje szaleństwo?”. Jeśli powiemy włóczędze śpiącemu pod żywopłotem: „Idź do przytułku dla nieudaczników”, odpowie nam, równie słusznie: „Włóczę się, bo nie mam domu; chodzę pieszo, bo nie mam konia; śpię na trawie, bo nie mam łóżka. Na czym polega moje nieudacznictwo?”. Być może będzie na tyle inteligentny, że doda: „Wysoki sądzie, jeśli ktoś zawinił, to nie ja”.

Wyjątkowość krzywdy wyrządzonej temu człowiekowi polega więc na tym, że jest to jedyna historyczna krzywda, która trąci absurdem. Może się zdarzyć jedynie w koszmarze, a nie w logicznym i racjonalnym piekle. To szczytowa anarchia w umyśle rządzących, która, jak powiedziałem na początku, jest główną cechą współczesności, zwłaszcza w Anglii. Ale jeśli pierwszym najbardziej charakterystycznym wyróżnikiem naszej polityki jest szaleństwo, to drugim jest z pewnością podłość. Istnieją dwie szczególnie podłe i haniebne prawne pułapki, w które wpada ów nieszczęśnik. Pierwsza nie pozwala mu na to, co zrobiłby każdy dzikus albo koczownik – wykorzystanie tego, co daje przyroda.

Zabronienie tego jest czymś bardzo nikczemnym, bo ducha przygody i włóczęgostwa sławią najbardziej w swoich książkach, wierszach i przemówieniach warstwy wykształcone. Czuć znużenie drogą, polować na bezimiennych wzgórzach i wędkować w tajemnych strumieniach, nie mieć stałego adresu oprócz „za górami i jeszcze dalej”, jeść na śniadanie jagody i świt, a na kolację zmierzch i wilgotną skórkę chleba oraz znowu być chłopcem – wszystko to jest ostatnio najbardziej energicznym i szczerym impulsem współczesnej kultury, obecnym w pieśniach i opowieściach Stevensona, w kulcie George’a Borrowa (3) i we wspaniałych książeczkach wydawanych przez pana E. V. Lucasa. To jedyne co naprawdę przemawia za imperializmem i trochę łagodzi niechlujną prozę i bezmyślną nikczemność człowieka, który „przybył do Londynu z dwoma pensami w kieszeni” i zrobił karierę. Lecz gdy biedniejszy, ale odważniejszy człowiek, który nie ma w kieszeni nawet dwóch pensów, czyni błękitne niebo swoim domem – dokładnie to, co zawsze wysławiamy – wtedy wysyłamy go do domu niesławy i chłosty. Pozwalamy na ubóstwo tylko z pewnym zastrzeżeniem – jedynie bogatym wolno być biednymi. A najbardziej bezlitośni jesteśmy wobec tych, którzy usiłują przetrwać dzięki temu, co wysławiają powieści dla chłopców – polowaniu i łowieniu ryb. Wyjątkowo surowe angielskie prawo łowieckie uderza najbardziej w to, co najbardziej nieodpowiedzialnie sławią angielskie powieści. Cała nasza literatura pełna jest pochwały łowów i szukania wiatru w polu. Gdyby jednak ubogi człowiek podążył, jak mówi Tennyson, „tam dokąd leci dziki łabędź i gdzie świat opada ku morzu i piaskom”, Tennyson raczej nie pozwoliłby mu schwytać ptaka. Gdyby biedak upolował najdzikszą gęś na najdzikszych mokradłach w najdzikszym zakątku Anglii, prawdopodobnie szybko przekonałby się, że bogaci nigdy nie śpią i że w Anglii nie ma nic dzikiego.

Mówiąc krótko, rządzący Anglią ciągle odwołują się do narodu myśliwych, a jednocześnie dokładają wszelkich starań, żeby Anglicy przypadkiem nie zasmakowali w łowiectwie. Imperialista zawsze zauważa z radością, że przeciętny Anglik może żyć przygodą w każdym zakątku globu. Jeśli jednak przeciętny Anglik spróbuje żyć przygodą w Anglii, traktuje się go równie surowo jak złodzieja i niemal równie surowo jak uczciwego dziennikarza. To hipokryzja. Sędzia pokoju, który daje swojemu synowi Wyspę skarbów, a potem wsadza do więzienia włóczęgę, jest hipokrytą; dziedzic, który jest dumny z angielskich kolonistów i pobłażliwy wobec angielskich chłopców, a jednocześnie okrutny wobec angielskich kłusowników, zbliża się do owego głębokiego miejsca, które jest udziałem wszystkich kłamców. Chodzi nam tutaj o to, że nikczemność wobec włóczęgi polega na mąceniu mu w głowie przez pozbawienie go możliwości poprawy. Oczywiście to prawda, że w czasach niewolnictwa albo poddaństwa ubogim groziły jeszcze gorsze kary za zakłócanie polowań bogatym. Jednak dawniej były dwie bardzo istotne różnice, z których druga jest głównym tematem tego rozdziału. Pierwsza natomiast polega na tym, że w stosunkowo dzikim społeczeństwie, choćby nawet pełnym zagorzałych myśliwych, jest raczej niemożliwe, by płoty i leśniczy byli tak wszechobecni i skuteczni jak w społeczeństwie pełnym map i policjantów. Druga różnica, o której już mówiłem, jest taka, że jeśli niewolnikowi albo pół-niewolnikowi zabraniano szukać żywności w zielonym lesie, to pozwalano mu szukać jej gdzie indziej. W tamtym przypadku nie można więc mówić o obłędzie.

To jest pierwsza podłość, a druga jest do niej podobna. Jeśli współczesna ambitna literatura jest pełna czegoś poza przygodami, jest to altruizm. Nieustannie słyszymy, że mamy pomagać innym, uważać nasze bogactwa za należące do nich, czynić wszelkie dobro, jakie możemy, bo okazja ku dobremu się nie powtórzy. Humanitaryści nawołują ze wszech stron, byśmy pomagali kulawym psom, ale zdaje się, że niektórzy z nich nie są aż tak bardzo zainteresowani kulawymi mężczyznami i kobietami. W każdym razie miłosierdzie pozostaje jednym z głównych tematów w naszej literaturze i wszystkich innych wielkich literaturach. Ale co z naszym prawodawstwem? Bardzo charakterystyczną cechą współczesnego prawodawstwa odróżniającą je od wszystkich wielkich tradycji prawnych jest to, że zakazuje miłosierdzia. To zdumiewający paradoks, sprzeczny z wszelką logiką i sumieniem, że człowiek, który weźmie pieniądze kogoś innego za jego przyzwoleniem, może być za to ukarany, tak jakby wziął je bez pozwolenia. We wszystkich ciemnych wiekach przeszłości, w czasach niewolnictwa, feudalnej bezczelności, zarazy, wojen domowych i wszystkiego innego, co może wyniszczyć słabych, pozwalano biednym prosić o jałmużnę, a dawanie jej uważano za chwalebne. Mówiąc krótko, we wszystkich poprzednich wiekach złe czyny złych ludzi mogły być częściowo naprawione przez dobre czyny dobrych ludzi. Teraz jednak jest to zabronione, bo żebranie dałoby włóczędze ostatnią szansę.

Do tej pory powinno już stać się jasne, że ów interesujący naukowy eksperyment na włóczędze polega na tym, by nie pozostawić mu żadnej szansy, a nie (jak w przypadku niewolnika), by dać mu jedną. O ekonomicznych usprawiedliwieniach prześladowania żebraków przyjdzie mi powiedzieć w następnym rozdziale. Tutaj wystarczy zauważyć, że to jedynie usprawiedliwienie dla wytrwałej choć prawdopodobnie w dużej mierze nieświadomej polityki – nieświadomej na sposób egoistyczny i ateistyczny. Ta polityka miała jakiś cel, bo inaczej nigdy nie byłaby w stanie tak okrutnie przezwyciężyć współczesnej sentymentalnej, ale szczerej mody na altruizm i przygody. Jej cel można łatwo określić. Chodziło o to, by zmusić bardzo biednego człowieka, żeby za byle jaką albo żadną zapłatę pracował dla kapitalisty. O wszystkim tym będę mówić również w następnym rozdziale, a w tym miejscu chcę tylko przedstawić ostatnią prawdę dotyczącą zrozpaczonego człowieka. Prawo łowieckie pozbawiło go ludzkiego panowania nad przyrodą. Prawo o żebractwie pozbawiło go ludzkiej pomocy. Jest jeszcze jedna ludzka rzecz, której znacznie trudniej go pozbawić. Choć została upodlona przez niego samego i wyżej od niego postawionych, wciąż jest czymś pochodzącym z Edenu, gdzie Bóg uczynił człowieka półbogiem. Rzecz ta nie jest zależna od pieniędzy i tylko trochę od czasu. Człowiek może stwarzać na swój obraz. Ta niesłychana prawda tkwi w sercu setek legend i tajemnic. Jak Jupiter został ukryty przed pożerającym wszystko Chronosem, jak dziecię Jezus zostało ukryte przed Herodem, tak dziecko, które jeszcze się nie poczęło jest wciąż ukryte przed wszechwiedzącym ciemiężcą. Ten, który jeszcze nie żyje, on sam tylko został, a oni godzą jeszcze i na jego życie (4).

Gilbert Keith Chesterton

(1) Heralds’ College – urząd regulujący heraldykę i nadający nowe herby.

(2) Chodzi o workhouse – przytułek, w którym ubodzy zarabiali na swoje utrzymanie.

(3) George Borrow (1803–1881) – autor powieści i książek podróżniczych opartych na własnych doświadczeniach.

(4) Por. 1 Krl 19, 14.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Gilberta Keitha Chestertona Eugenika i inne zło.