Rozdział dziewiąty. Nowe tłumy w Cova

Maria Róża dos Santos nie bardzo chciała komentować opowiedzianej jej przez dzieci porannej przygody. Przyznała jednak, że gałązka, którą Łucja przyniosła do domu, roztaczała cudowną woń. Zauważyli to także przyjaciele i sąsiedzi, i wkrótce po całej Fatimie rozniosła się wieść o wizycie Pani w Valinhos.

– Wiedzieliście od początku, że tam się zjawi – stwierdziła starsza kobieta, a w jej głosie słychać było nutę rozczarowania. – Och, dzieci! Dlaczego nam nie powiedziałyście? My też mogliśmy pójść do Valinhos.

– Ale my naprawdę nie wiedzieliśmy, że zdarzy się coś niezwykłego! – zawołała Hiacynta z przekonaniem. – Wizyta Pani w Valinhos była dla nas ogromną niespodzianką.

– Ale w następnym miesiącu ukaże się właśnie tam?

Łucja potrząsnęła przecząco głową.

– Ależ nie! We wrześniu Pani zjawi się w Cova, jak zwykle.

Im bardziej zbliżał się trzynasty września, tym bardziej rosło w całej Portugalii zainteresowanie objawieniami Pani. W gazetach i czasopismach pojawiały się artykuły mówiące o dziwnych wydarzeniach w Cova. Fatima, do tej pory praktycznie nieznana górska wioska, stała się najczęstszym tematem rozmów wszystkich Portugalczyków. Pobożni ludzie omawiali sposoby dotarcia do niej. Inni, nie tak pobożni, zastanawiali się głośno, czy nie udać się do tej niewielkiej miejscowości, położonej prawie sto kilometrów na północ od Lizbony, i nie rozpocząć tam jakiegoś małego biznesu.

– Musimy działać szybko – mówili. – Fatima może wkrótce stać się drugim Lourdes.

Trzynastego maja, gdy Pani po raz pierwszy ukazała się dzieciom, nie było ani jednego świadka tego cudu. Jednak podczas kolejnych wizyt już zawsze obecnych było wielu ludzi. Na przykład w czerwcu około siedemdziesięciu osób widziało błyskawicę, słyszało grzmot i obserwowało małych pastuszków, którzy patrzyli w zachwycie na gościa z Nieba. W lipcu przybyło ponad pięć tysięcy ludzi. W sierpniu (pod nieobecność dzieci) zjawił się ponad piętnastotysięczny tłum. Ale we wrześniu! Na wszystkich drogach do Fatimy tłoczyli się pielgrzymi! Przybywali na wozach bądź piechotą – w sumie około trzydziestu tysięcy osób pragnęło być świadkami piątej wizyty Pani. Wielu dotarło do Cova już bladym świtem. Większość klękała i odmawiała Różaniec, mężczyźni zdjęli nakrycia głowy, jakby byli w kościele, a kobiety miały na sobie kolorowe welony charakterystyczne dla portugalskich rejonów wiejskich. Jednak gdy zjawili się Łucja, Hiacynta i Franciszek, wszyscy powstali.

Dzieci praktycznie nie dostrzegły, jak wielki okazywano im szacunek – szepty, pełne podziwu spojrzenia. Ich umysły pochłaniała tylko jedna myśl: „za kilka minut znów ujrzą swoją przyjaciółkę z Nieba!”.

Jednak gdy podeszły do małego dębu, pod którym zwykły klękać i odmawiać Różaniec w oczekiwaniu na Panią, Łucja odwróciła się nagle do tłumu.

– Musicie się modlić – oznajmiła. – Musicie się modlić z całych sił.

Jasny głos dziewczynki uniósł się wśród zgromadzonych i w tym samym momencie rozległ się potężny grzmot. Trzydziestotysięczny tłum, który powstał, by powitać małych pastuszków, padł teraz na kolana. Setki ludzi płakało, gdyż tylko nieliczni przybyli tu jedynie z czystej ciekawości. Wielu przyszło z sercami pełnymi bólu, z ciężarami, które złagodzić lub zdjąć mogła tylko Królowa Nieba. Jak cudownie by było, gdyby to wszystko okazało się prawdą, gdyby faktycznie ukazała się tym trzem dzieciom z Fatimy! Jeśli to wszystko prawda, to rzeczywiście musi je bardzo kochać. No i na pewno planuje zrobić wielkie rzeczy dla nich i dla ich przyjaciół, którzy w Nią wierzyli i przybyli do Cova podczas tej i innych pielgrzymek.

– Och, jestem pewna, że właśnie tak jest! – szepnęła młoda kobieta z Lizbony do swojego męża. – Tylko spójrz na twarze tych dzieci! To nie są twarze kłamców.

Mężczyzna zgodził się z żoną i zaczął przesuwać palcami paciorki różańca z jeszcze większą pobożnością. Jednak nie skończył odmawiać nawet jednego dziesiątka, gdy przez tłum przeszła fala podniecenia. Słońce, jeszcze przed chwilą wielka ognista kula na bezchmurnym błękitnym niebie, teraz było dziwnie przyćmione. Na oczach zdumionego trzydziestotysięcznego tłumu stało się nagle niczym więcej, jak tylko bladym żółtym kręgiem!

– Mówią, że tak dzieje się chwile przed tym, jak Pani ukazuje się dzieciom – wyjaśniła młoda żona nabożnym tonem. – Jest tak jasna i piękna, że w Jej obecności blednie nawet słońce.

Zanim jej mąż zdążył cokolwiek odpowiedzieć, po całej Cova rozniósł się głośny krzyk:

– Pani! Pani nadchodzi! Spójrzcie tam!

Młoda para odwróciła się i westchnęła z zachwytu. Mała, lśniąca chmurka płynęła majestatycznie po niebie ze wschodu na zachód. Powoli zbliżała się do ziemi i chwilę potem osiadła na małym dębie. Gdy to się stało, na twarzach dzieci pojawiła się nieopisana radość. I choć tłum nie mógł dostrzec wizji, wszyscy byli pewni, że Pani znów przyszła do dzieci. Ukazała się im po raz piąty, na szczycie małego drzewka, cała w oślepiającej bieli i złocie.

Na wpół świadoma cudu, którego nie było dane jej zobaczyć, młoda żona próbowała odgadnąć, co właśnie ma miejsce.

– Jestem pewna, że dzieci widzą teraz Panią – wyszeptała. Chłopiec nie słyszy ani słowa. Młodsza dziewczynka słyszy, ale nie mówi. Ale ta druga dziewczynka, och, tylko spójrz na nią! Zapomniała, że trzydzieści tysięcy ludzi obserwuje jej każdy gest. Widzi i słyszy tylko Panią!

Faktycznie, podobnie jak przy wcześniejszych okazjach, dziesięcioletnia Łucja nie posiadała się z radości. Pani znowu przybyła i teraz nie liczyło się nic oprócz chęci jak najlepszego wykorzystania czasu tej wizyty.

– Co mamy zrobić? – zapytała bez wahania.

Oczy Pani były pełne powagi.

– Odmawiajcie dalej Różaniec w intencji zakończenia wojny.

– W październiku przyjdę do was razem ze świętym Józefem i Dzieciątkiem Jezus. Bóg jest zadowolony z waszych ofiar.

– A co z chorymi, którzy tu dziś przyszli? Uzdrowisz ich?

– Uzdrowię niektórych, ale nie wszystkich, gdyż Pan Bóg nie pokłada w nich zaufania. W październiku dokonam cudu, aby wszyscy mogli we mnie uwierzyć.

Po chwili Pani zaczęła unosić się z drzewka w powietrze. Łucja z żalem stwierdziła, że wizyta dobiegła końca i odwróciła się w stronę tłumu.

– Pani właśnie odchodzi – rzekła.

Łucja nie skończyła nawet wymawiać tych słów, gdy biała chmura uniosła się ze szczytu dębu wysoko do góry. Następnie popłynęła na wschód, aż w końcu rozpłynęła się w powietrzu. W tym samym momencie na dzieci i drzewko spadł deszcz białych płatków.

– Patrzcie! Kwiaty z Nieba! – zawołały setki zgromadzonych jednym głosem.

– Tak! Łapcie je! Łapcie! – zawtórował im drugi chór głosów.

Jednak choć tłum natychmiast ruszył szaleńczo do przodu, nikomu nie udało się złapać nawet jednego płatka. Dosłownie kilka centymetrów nad ziemią tajemnicze białe kwiaty rozpływały się w powietrzu!

– Nie ma się czym emocjonować – stwierdził elegancki mężczyzna, najwyraźniej z miasta. – To tylko sztuczka, którą zorganizowali rodzice tych dzieci.

Na te słowa ze wszystkich stron rozległy się głosy oburzenia.

– Sztuczka? O nie, proszę pana! Proszę nie mówić takich rzeczy!

– A dlaczego nie? Ludzie często organizują takie przedstawienia, żeby zdobyć darmową reklamę. Znam takie rzeczy. Pracuję w gazecie.

Przez chwilę zapanowała cisza. Po chwili jednak z tłumu wyłonił się stary pasterz i pogroził nieznajomemu ostrzegawczo swym suchym, powykręcanym ze starości palcem.

– Nie rozumie pan, że była tu Nasza Pani? – zawołał piskliwie. – I że Bóg zesłał te białe kwiaty, by pokazać nam, że Cova to teraz miejsce święte?

Reporter roześmiał się głośno.

– Cóż, przyjacielu, jeśli Nasza Pani faktycznie tu była i jeśli faktycznie jest to miejsce święte, dlaczego nie zjawił się tu dziś lokalny proboszcz? Miałem nadzieję go zobaczyć i zadać mu kilka pytań, ale mówią, że go tu nie ma.

Staruszek rzucił nieznajomemu ostre spojrzenie, a po chwili spuścił wzrok.

– Ksiądz Ferreira jest bardzo zajęty – wyszeptał. – W końcu w takiej wiejskiej parafii jak Fatima jest zawsze wiele do zrobienia.

– Och, a więc naprawdę go tu dzisiaj nie ma?

– Nie.

– Ale był chyba podczas innych wizyt Pani?

Na te słowa nieznajomy roześmiał się śmiechem jeszcze głośniejszym i dłuższym, niż poprzednio.

– Cóż, dziękuję ci, przyjacielu. Zobaczyłem już wystarczająco, by wiedzieć, o co tu naprawdę chodzi. Wrócę teraz do miasta i napiszę mój artykuł.

Jednak zachowanie reportera spowodowało, że stary pasterz postanowił go ostrzec po raz drugi:

– Proszę się nie naśmiewać z tego, co tu się dzieje, proszę pana. To miejsce święte. A nasz dobry ksiądz kocha Maryję Pannę tak samo mocno, jak wszyscy.

– A więc jak wyjaśni pan to, że nie przyszedł tu modlić się z innymi? Czy nie interesuje go Pani? Nie wierzy, że te maluchy naprawdę Ją widzą?

Starszy pan zawahał się. Następnie, powoli i z wielką nabożnością zrobił znak krzyża.

– Nasz ksiądz jest ostrożny – rzekł w końcu. – Wie, że wrogowie Kościoła tylko czekają, by go skrytykować jeszcze bardziej.

To była prawda. Od samego początku burmistrz Ourem upierał się, że w wydarzeniach w Cova nie ma nic nadprzyrodzonego. Z uporem maniaka nazywał trójkę dzieci spiskowcami, którzy chcą tylko zarobić pieniądze dla kościoła parafialnego.

– Niedługo będą pobierać opłaty za wstęp do Cova – powtarzał szyderczo. – Tylko poczekajcie, a zobaczycie.

Ksiądz Ferreira wierzył, że najlepiej zaprzeczy tym oszczerstwom, jeśli będzie się trzymał z dala od Cova w dni wizyt Pani. Oczywiście, o wiele bardziej wolałby uczestniczyć w tych wydarzeniach z innymi, gdyż teraz miał już pewność, że dzieci naprawdę były świadkami objawienia, i że z jakiegoś powodu Najświętsza Maryja Panna wybrała właśnie ich do zadania mającego na celu pomoc zbłąkanym duszom. Wiedział jednak, że dopóki biskup nie pochwali oficjalnie pielgrzymek do Cova, nie powinien zrobić żadnego kroku, który mógłby być źle odczytany. Biskup natomiast nie mógł złożyć takiej deklaracji, dopóki do Fatimy nie uda się wielu świątobliwych i mądrych księży i nie powróci z niej ze swoimi sprawozdaniami i komentarzami. Ogólnie rzecz biorąc, rozmyślał ksiądz Ferreira, może minąć wiele miesięcy, zanim biskup wyda oficjalne oświadczenie.

– I tak właśnie powinno być – powiedział do siebie stanowczo. – W końcu musimy być bardzo rozważni w tej całej sprawie z Panią i Jej objawieniami. Przecież nie chcemy dawać naszym wrogom szansy, by drwili z nas przez to, że nazwaliśmy coś cudem, choć nie byliśmy tego pewni.

Na rozpoczęcie wnikliwego dochodzenia nie trzeba było jednak długo czekać. Dwa tygodnie po piątej wizycie Pani, dwudziestego siódmego września, w domu dos Santos zjawił się dziwny ksiądz. Był to profesor teologii z seminarium w Lizbonie i chciał zadać dzieciom kilka pytań dotyczących ostatnich wydarzeń w Cova.

– Chciałbym najpierw pomówić z Łucją – poinformował mamę dziewczynki, odrywając ją tym samym od prac domowych. – Jest w domu?

Zdziwiona i podenerwowana kobieta potrząsnęła przecząco głową. Nie, Łucji nie było w domu. Zbierała winogrona w małej posiadłości rodzinnej, oddalonej o około półtora kilometra. Ale, oczywiście, ktoś mógłby po nią pójść…

– Nie trzeba – odparł gość uprzejmym tonem. – Jeśli Łucji teraz nie ma, to może mógłbym porozmawiać z Franciszkiem i Hiacyntą. Mieszkają niedaleko, prawda?

Maria Róża przytaknęła, przeprosiła grzecznie księdza i pobiegła co tchu do domu bratowej. Już od wielu tygodni różni ludzie przychodzili do ich domów i pytali o pozwolenie na rozmowę z Łucją i jej ciotecznym rodzeństwem. Większość z nich stanowili prości ludzie ze wsi, którzy chcieli usłyszeć o niebiańskiej Pani z ust samych dzieci. Jednak teraz przyszedł ksiądz, a do tego jeszcze uczony profesor z seminarium! Przez takich gości dzieci wkrótce będą się uważać za bardzo ważne! A stąd już całkiem niedaleko do ich całkowitego zepsucia.

„Matko Przenajświętsza!”, myślała Maria Róża gorączkowo. „Dlaczego ja w ogóle pozwoliłam Łucji wyprowadzać owce na pastwisko? Gdybym tylko trzymała ją w domu, pewnie nigdy nie doszłoby do tego całego zamieszania z niebiańską Panią z Cova…”

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Dzieci z Fatimy.