Rozdział dwunasty. Stellante, cz. 2

Przez wiele tygodni dobry stary pustelnik otaczał czułą opieką życie nieznajomego, choć nie miał pojęcia, kto to jest i skąd przybył. Biedak powtarzał jedynie „Stellante, Stellante”, a poza tym nie wymówił ani słowa.

Kiedy wreszcie Bartolo wróciły siły, opowiedział po trochu swoją historię, a starzec wysłuchał jej ze współczuciem.

– Nie smuć się tak głęboko, mój synu – powiedział w końcu. – Coś mi mówi, że gwiazda twego życia jeszcze nie zgasła. Bądź pewien, Stellante żyje i pewnego dnia znów będziecie razem.

– Pewnie myślisz o Raju? – spytał Bartolo smutno. – Ależ ojcze, to jeszcze bardzo, bardzo długo.

Stary pustelnik pokręcił tylko głową i dalej nalegał, by Bartolo nie oddawał się rozpaczy.

– Co zamierzasz tu robić, mój synu? – spytał potem. – Czy mam rozpalić ogień na szczycie wzgórza, by zawinął tu jakiś statek i zabrał cię do domu?

– Nie, nie – odparł Bartolo szybko. – Wolę zamieszkać tu w spokoju, u twego boku. Świat nie był mi dotąd przyjacielem i mam go już dosyć.

Stary pustelnik zamyślił się głęboko, milczał kilka minut a potem położył czule dłoń na pochylonej głowie Bartolo.

– Jestem już stary, a mój czas na ziemi dobiega końca – powiedział. – Jeśli tu ze mną zostaniesz, moje dni na pewno upłyną weselej, dlatego musisz albo natychmiast wyjechać nim zacznę cię kochać i na tobie polegać, albo obiecać mi, że bez względu na to, co się stanie, nigdy się ze mną nie rozstaniesz.

– Przyrzekam ci to z całego serca – odparł Bartolo i ukląkł, by otrzymać błogosławieństwo z rąk pustelnika.

Dni mijały a pustelnik i Bartolo prowadzili razem proste życie. W ogrodzie czekało ich wiele pracy, trzeba było kopać i siać i przycinać winorośl, trzeba też było zamiatać podłogę w małej kapliczce i bić w dzwon o poranku i na nieszpory. Ledwie zauważali jak upływają im dni, aż pewnego razu obliczyli, że minął już cały rok odkąd Bartolo wylądował na wyspie.

Siedzieli tego popołudnia zatopieni w rozmowie, obserwując błękitne zwierciadło morza, kiedy nagle zauważyli statek pod pełnymi żaglami, płynący w stronę wyspy niczym biały motyl. Kiedy podpłynął bliżej i dostrzegli banderę, pustelnik poderwał się szybko na równe nogi i zwrócił do Bartolo.

– Mój synu, musimy się zaraz ukryć w jakimś bezpiecznym miejscu – powiedział. – Ci ludzie to tureccy piraci, a jeśli wylądują i znajdą nas tutaj, w ich rękach czeka nas straszny los.

Szybko więc obaj pobiegli do małej kapliczki. Była bardzo solidnie zbudowana i miała mocne, dębowe drzwi, które wzmocnili jeszcze dodatkowo kilkoma ławkami i zapasem drewna, który zaczęli już gromadzić na zimę.

Tak dobrze i szybko pracował Bartolo, że gdy piraci z okrzykiem triumfu odkryli ich kryjówkę i próbowali wyważyć drzwi, nie mogli ich uchylić nawet na centymetr. Próbowali jednak dalej, coraz bardziej zniecierpliwieni, bo nie mieli wiele czasu.

– Wychodź! – krzyczeli do Bartolo. – Nic ci nie zrobimy, jeśli otworzysz drzwi.

– Ale czy oszczędzicie również świętego człowieka, mego ojca? – zapytał ze środka Bartolo.

– Nie – odkrzyknęli piraci. – Ceną twojej wolności będzie życie tego starca.

– A zatem umrzemy razem – odparł Bartolo spokojnie.

Piraci przerwali na chwilę ataki, żeby rozważyć co robić dalej. Nie mieli czym podpalić małej kaplicy, a nadszedł już czas powrotu na statek.

– Dobrze zatem – krzyknęli w końcu. – Otwórz drzwi a obu wam oszczędzimy życie.

Nawet ci zbóje poczuli wzruszenie na widok dwóch postaci, które wyszły z kaplicy. Stary pustelnik, kruchy ze starości, czepiał się drżącymi rękami młodzieńca, który kierował jego niepewnymi krokami z pełną czułości uwagą i patrzył nieustraszonym wzrokiem w twarze swych oprawców.

– Jesteś bardzo odważnym człowiekiem, a my kochamy odwagę – stwierdził kapitan piratów. – To prawda, będziesz odtąd niewolnikiem, ale obiecuję, że kiedy zostaniesz sprzedany, nie rozdzielą cię z ojcem, któremu uratowałeś życie.

Kapitan dotrzymał słowa i kiedy statek dopłynął do Konstantynopola, Bartolo i stary pustelnik zostali razem sprzedani ogrodnikowi sułtana i odtąd pracowali w ogrodach pałacu.

Ale co się działo w tym czasie ze Stellante? Tego strasznego dnia, kiedy kapitan tureckiego okrętu powiedział jej, że wie kim jest i że zamierza odwieźć ją z powrotem do Turcji, wykrzyknęła głośno, jak zawsze kiedy działo się coś złego, „Bartolo! Bartolo!”, pewna, że mąż zaraz przyjdzie i ją uratuje. Nigdy wcześniej jej nie zawiódł i nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by nie odpowiedział na jej wezwanie. Więc kiedy tym razem nie przyszedł, uwierzyła, że kapitan mówi prawdę i jej Bartolo nie żyje.

A wówczas wszystko przestało ją obchodzić i mogli z nią robić co chcieli, dlatego łatwo im przyszło utrzymać ją w zamknięciu do czasu, aż Bartolo został wysadzony na bezludnej wyspie. Jak złamana lilia siedziała w bezruchu i rozpaczy na koi i nie dawała się pocieszyć.

W końcu statek przybił do portu i kapitan przekazał dawno zaginioną księżniczkę jej ojcu, sułtanowi. Ale w sercu Stellante nie było radości, a jej gwiaździste oczy przygasły.

Sułtan ledwie poznał swą piękną córkę w tej bladej i smutnej pannie. Wysłuchał też z uwagą jej historii, choć Stellante nie śmiała mu wyznać, że jest teraz chrześcijanką.

– Czuję wielkie znużenie, a moje serce przepełnia rozpacz – powiedziała na koniec. – Pozwól mi żyć przez jakiś czas w ciszy i samotności, mój ojcze.

– Zrobisz, co tylko zechcesz – odparł sułtan, gotów obiecać wszystko, tak bardzo uradował go jej powrót do domu.

I tak Stellante zamieszkała w pałacu całkiem sama, z dala od wszystkich, mając do posługi tylko jedną czarnoskórą niewolnicę o imieniu Rachel.

Życie wydawało jej się teraz jedynie długą i ponurą drogą pozbawioną radości i niespodzianek. Drżała z rozpaczy rozmyślając codziennie o pustej, zimnej i szarej przeszłości, jaka ją czeka.

– Wasza wysokość, czy wszyscy chrześcijanie są tak smutni jak ty? – zapytała pewnego razu jej czarna niewolnica.

Stellante spojrzała na nią zdumiona.

– Nie, chrześcijanie są szczęśliwsi niż inni ludzie – odparła.

Stara Rachel uśmiechnęła się i pokręciła głową z niedowierzaniem, a Stellante po raz pierwszy poczuła wstyd za swój samolubny smutek i za ciągłe jęki, którymi dręczyła otoczenie. Po trochu uczyła starą kobietę, co to znaczy być chrześcijanką i była niemal szczęśliwa, kiedy widziała błysk zainteresowania zapalający się w oczach starej sługi. Razem planowały jak pomóc biednym niewolnikom, których widywały na terenie pałacu, a w nocy Rachel wykradała się z komnat i zanosiła im jedzenie i lekarstwa przygotowane w dzień przez Stellante.

Stopniowo ciężka szara chmura zalegająca na duszy Stellante zaczęła się rozwiewać, a na długiej ponurej drodze przez życie zaczęły się pojawiać pierwsze błyszczące białe kryształki spokojnych i szczęśliwych dni. Ale pomimo tylu zajęć ciągle aż nadto miała czasu na smutek, a blask, który niegdyś rozświetlał jej gwiaździste oczy często gasiły łzy płynące prosto z pełnego rozpaczy serca.

Pewnego dnia stanęła w oknie patrząc na jasne słońce i wesołe kwiaty, zastanawiając się czy jej złamane serce jeszcze kiedykolwiek wypełni szczęście i radość. Gdy tak trwała w zamyśleniu w jej oczach zagościł odległy wyraz – wróciła myślami do Wenecji i tych minionych dni pełnych czystego szczęścia, kiedy małe wysepki laguny zdawały się zapraszać na gładką niczym szkło taflę morza, a ich maleńkie wieżyczki odbite w wodzie wyglądały zupełnie jak długie palce. Ta wizja wydała jej się tak realna, że miała wrażenie iż słyszy dobrze znaną melodię i słowa pieśni, którą ukochała.

– Bartolo! Bartolo! – zawołała do siebie łkając cicho, a wówczas wizja zniknęła, jak tyle razy wcześniej. Ale znajoma pieśń wciąż drżała w powietrzu, a jej słowa dobiegały wyraźnie z oddali, z pałacowych ogrodów.

A więc nie wyobraziła sobie tego głosu, ktoś naprawdę śpiewał w ogrodzie. Choć Stellante nie mogła dostrzec śpiewaka z okna, była pewna, że to jakiś biedny włoski więzień, którego porwano ze słonecznej krainy, by pracował jako niewolnik w ogrodach sułtana. Ta myśl nie dawała jej spokoju, zawołała więc zaraz Rachel i poprosiła, by się dowiedziała czy wśród niewolników są jacyś Włosi.

Miała wrażenie, że Rachel nie wraca całe wieki. Krążyła niecierpliwie po pokoju, nie bardzo wiedząc dlaczego jest taka niespokojna. Chyba dlatego, że pieśń obudziła w niej stare wspomnienia, które zebrały się wokół niej jak niewyraźne duchy.

– Czy znalazłaś śpiewaka? – wykrzyknęła natychmiast gdy usłyszała powolne kroki powracającej Rachel.

– Cierpliwości, moja pani – wysapała stara kobieta. – Powiem ci wszystko, jeśli dasz mi odzyskać oddech.

Stellante splotła dłonie i niecierpliwie stukała obcasem w podłogę, tak trudno jej było poczekać nawet te kilka sekund. Ale w końcu stara kobieta zaczęła mówić.

– Miałaś rację, pani, ogrodnik ma nowego niewolnika, który mówi dziwnym językiem. Powiadają, że to włoski i że ten niewolnik jest chrześcijaninem. To młody człowiek, a mnie na jego widok ścisnęło się serce, gdyż jest taki smutny i znużony. Wątpię jednak, byśmy mogły mu pomóc, ponieważ to chyba nie ciężka praca tak go unieszczęśliwia. Widziałam bowiem jak, kiedy sądził, że nikt go nie widzi, wyciągnął zza koszuli klejnot w kształcie gwiazdy zawieszony na złotym łańcuszku, ucałował go i wzdychał tak mocno, jakby mu miało pęknąć serce. A klejnot cały aż błyszczał od łez. Ale, moja pani, czemu tak zbladłaś i czemu drżysz?

Gdyż Stellante zrobiła się blada jak lilia i zachwiała się tak, jakby nie miała siły ustać na nogach.

– Czy powiedziałaś klejnot w kształcie gwiazdy zawieszony na złotym łańcuszku? – wykrzyknęła. – O Bartolo, Bartolo, czyżbyś to naprawdę był ty?

Biedna stara niewolnica przez chwilę obawiała się, że jej ukochana księżniczka straciła rozum. Ale jej obawa zamieniła się w radość, kiedy Stellante, śmiejąc się przez łzy opowiedziała jej o łańcuszku, który uplotła z własnych włosów i o klejnocie w kształcie gwiazdy, który własnoręcznie zawiesiła na szyi męża.

– To nie może być nikt inny! – zapewniała. – Och, Rachel, musisz mi pomóc się z nim dziś zobaczyć!

Ale Rachel pokręciła odmownie głową.

– To nie może być – powiedziała. – Jeśli ktoś cię zobaczy poza bramami pałacu, sułtan, twój ojciec, każe cię natychmiast stracić.

– Musimy znaleźć jakiś sposób – odparła Stellante spokojnie. – Muszę się z nim natychmiast zobaczyć i przekonać się czy to on, nawet gdybym miała zapłacić za to życiem.

Rozmawiały ze sobą długo i z powagą, aż wreszcie uzgodniły cały plan. Był niebezpieczny, ale ponieważ Stellante upierała się iść, postanowiły, że przebierze się w obszerne szaty Rachel, zasłoni welonem twarz i stanie przy studni, skąd niewolnicy czerpią wodę o zachodzie słońca.

Tego wieczoru Stellante czekała w cieniu wielkiego, rosnącego koło studni drzewa, ze spuszczoną głową i twarzą zasłoniętą welonem. Rzadko kto na nią spoglądał, gdyż często stawała w tym miejscu stara niewolnica, a część zmęczonych niewolników nawet jej nie zauważyła. Kiedy ją mijali, Stellante zaglądała z napięciem w ich smutne, zmęczone twarze. Słońce zniknęło już za horyzontem, kiedy odszedł ostatni z niewolników, a wówczas w sercu księżniczki umarła wszelka nadzieja. Nie, nie było go tutaj, to tylko straszna pomyłka i musi wracać pilnie do swojej samotni.

Ale kiedy miała już odejść, wstrząsana gorzkim szlochem, usłyszała jeszcze jedne nadchodzące kroki, a mroku zamajaczyła przygarbiona zmęczeniem postać. Ktoś zdążał powoli do studni. Stellante nie musiała nawet czekać, aż zobaczy twarz przybysza, jej serce poznało te kroki, więc z cichym okrzykiem radości wybiegła na spotkanie męża.

– Kim jesteś? – spytał Bartolo wyrwany gwałtownie z marzeń przez dziwną kobietę z zasłoniętą twarzą, która zarzuciła mu ręce na szyję.

– Bartolo! Barotlo! – wykrzyknęła na to i nie musiała dodawać nic więcej, ponieważ mąż objął ją mocno i przycisnął do serca.

– Stellante, gwiazdo mego życia – wyszeptał. – Powiedz mi, że jesteś tu naprawdę, że to nie sen, który zniknie i że nie zostanę sam kiedy się obudzę.

Tymczasem w pałacu godziny wlokły się bez końca, a stara niewolnica czekała na swą panią pełna obaw. Podrywała się na każdy hałas na korytarzu i załamywała ręce z rozpaczy, kiedy czas upływał, a księżniczka nie wracała.

– Na pewno została odkryta! – zawodziła głośno. – Och, dlaczego pozwoliłam jej wystawić się na takie niebezpieczeństwo!

Lecz nagle rozległo się ciche pukanie do drzwi, a kiedy drżącymi rękami otworzyła, do pokoju wślizgnęła się Stellante. Nie trzeba było pytać czy znalazła tego, kogo szukała, ponieważ blask jej oczu i rozjaśniona urodą twarz zdawały się rzucać wkoło czar. Przejęta niewolnica padła więc na kolana i jęła całować ręce Stellante i zraszać je łzami radości.

Miały teraz wiele spraw do przemyślenia i trudnych rzeczy do zaplanowania, ponieważ Stellante postanowiła, że nie tylko uciekną z pałacu razem z Bartolo, ale zabiorą też ze sobą wszystkich chrześcijańskich niewolników. Trudności okazały się wcale nie tak wielkie, ponieważ księżniczka miała dość złota, by opłacić wszelką potrzebną jej pomoc.

W cudownie szybkim czasie wszystko gotowe było do drogi. Wynajęto dobry statek, który stał w porcie gotów do wypłynięcia. Wszystkim niewolnikom przykazano, by o zachodzie słońca zjawili się w porcie, gdzie będą na nich czekać łodzie, które zawiozą ich na statek.

Jeden po drugim niewolnicy zbierali się potajemnie w umówionym miejscu. Bartolo dopilnował, by Stellante i stara Rachel wsiadły do pierwszej łodzi, a potem pouczył mężczyzn, gdzie mają płynąć.

Jednak kiedy liczył pospiesznie przybyłych, w jego oczach pojawił się niepokój.

– Gdzie jest ten starzec, mój ojciec? – zapytał zmartwiony.

Ale nikt nie widział starego pustelnika, a w pośpiechu wszyscy o nim zapomnieli.

Właśnie w tej chwili w oknach pałacu zapaliły się światła, a niewolnicy usłyszeli odległe nawoływania.

– Nasza ucieczka została odkryta! – wykrzyknęli. – Szybko, odbijajmy, albo wszystko przepadnie!

– Bartolo! Bartolo! Och, wsiadaj szybko! – krzyknęła Stellante i wyciągnęła ręce do męża, by wciągnąć go do łodzi.

– Nie, nie mogę uciekać bez tego starca – odparł Bartolo. – Przyrzekłem mu, że go nie opuszczę.

– A zatem zginiemy wszyscy – zawołali zrozpaczeni niewolnicy.

– Oczywiście, że nie – uspokoił ich Bartolo. – Odbijajcie od brzegu i płyńcie jak najszybciej na statek. Ja zostanę i odszukam starego pustelnika.

– Nie zostaniesz! – wykrzyknęła Stellante. – A jeśli musisz zostać, to ja zostanę wraz z tobą!

Ale nim skończyła mówić łódź zepchnięto na wodę i Bartolo został na brzegu sam. Na próżno błagała i groziła wioślarzom, by po niego wrócili. Niewolnicy wiosłowali z całych sił i nie zwracali uwagi na jej krzyki. Dla nich była to kwestia życia lub śmierci, gdyż wiedzieli, że już wkrótce turecki okręt wyruszy za nimi w pogoń. W pośpiechu wnieśli na pokład omdlewającą Stellante, która potem przez całą noc leżała z głową na kolanach starej Rachel, blada i milcząca jak śmierć. Była to zresztą okropna noc dla wszystkich zbiegów. Turecki okręt doganiał ich szybko i na pewno by ich zatrzymał, gdyby niespodziewanie nie opadła niezwykle gęsta mgła i nie ukryła ich w swych białych tumanach. Ale i wtedy niespokojnie wypatrywali świtu, nie mając pojęcia, gdzie podział się wróg.

Przed samym świtem mgłę zaczął zmywać drobny deszczyk, a blada księżniczka, spoczywająca dotąd z twarzą na łonie Rachel, zaczęła powracać do życia, kiedy chłodne krople deszczu zrosiły jej policzek. Stopniowo uświadomiła sobie całą smutną prawdę, a wtedy wstała i wyprostowała się dumnie dzięki sile czerpanej z gniewu i rozpaczy. Jej oczy płonęły, gdy nazwała zbiegłych niewolników zdrajcami i tchórzami.

– Pomógł wam wszystkim, jemu zawdzięczacie swą ucieczkę, a jednak uciekliście bez niego, zostawiliście go w niebezpieczeństwie, żeby bezbronny stawił czoła gniewowi i zemście waszych panów! – krzyczała.

Mężczyźni zwiesili głowy i nic nie odpowiedzieli na jej zarzuty. Nie chcieli się z nią spierać, gdyż jej rozpacz była tak wielka, że obawiali się, iż rzuci się w fale.

Ale jak większość gwałtownych burz, tak i gniew Stellante wkrótce ucichł i znów usiadła szlochając i opierając głowę na ramieniu starej Rachel.

– Księżniczko – odezwała się stara kobieta. – Twój gniew i rozpacz nam nie pomogą. Módlmy się lepiej, żeby wszystko dobrze się skończyło.

Ale Stellante tylko pokręciła głową. Nie mogła się nawet modlić, dlatego stara niewolnica sama odmówiła szybko pacierz, a potem prosiła Boga, by ustrzegł od niebezpieczeństwa Bartolo i starego pustelnika.

Stellante siedziała w milczeniu, jednak w pewnej chwili uniosła głowę i zaczęła nasłuchiwać. Następnie wstała i podbiegła szybko do burty statku. Wśród mężczyzn zrobiło się poruszenie, ponieważ nie byli pewni co zamierza, ale ona tylko uniosła palec do ust i gestem nakazała milczenie. Stała tak nasłuchując i wpatrując się w mgłę. Po chwili i oni usłyszeli dźwięk wioseł zanurzanych w wodzie w regularnym rytmie, a we mgle dostrzegli niewyraźny zarys zbliżającej się łodzi, w której siedziało dwóch ludzi. Łódź podpłynęła powoli do statku, a wówczas na pokładzie rozległy się okrzyki radości. Wszyscy poznali, że to ich dwaj zagubieni towarzysze, Bartolo i stary pustelnik.

Wyciągnięte dłonie pomogły im wspiąć się na pokład, a niespokojne głosy wypytywały jak udało im się uciec. Początkowo uciekinierzy byli zbyt zmęczeni, by mówić, więc dano im się pokrzepić jedzeniem i winem. Wtedy, trzymając mocno Stellante za rękę, Bartolo opowiedział jak wrócił po starca. W zamieszaniu nikt ich nie zauważył więc ukryli się przed wrogami w gęstej mgle. Stary pustelnik wiosłował z wielką siłą, a jego oczy przenikały chyba białe tumany, ponieważ pokierował łódź prosto do statku.

Radośnie pożeglowano dalej, porzucając nieprzyjazne wybrzeże i okrutnych prześladowców. Z każdym dniem zbliżano się bardziej do drogiej ojczyzny, a wszystkie serca robiły się coraz lżejsze i wypełniały coraz większą radością. Wszystkie, prócz jednego, które z każdym dniem stawało się coraz smutniejsze. Kiedy na koniec na horyzoncie ukazała się długa, purpurowa smuga wskazująca gdzie leży ląd, stary pustelnik zwołał wszystkich uciekinierów i poprosił, by wysłuchali co ma do powiedzenia.

Najpierw opowiedział zbiegom historię życia Bartolo. Rozpoczął ją od dobrych uczynków, jakie ich przywódca spełnił, kiedy był jeszcze dzieckiem, a potem opowiedział o ocaleniu Stellante i wszystkich przygodach, które później nastąpiły. Wspomniał o wielu rzeczach, o których zapomniał nawet sam Bartolo, coraz bardziej zdumiony wiedzą pustelnika. Słuchając długiej listy swoich dobrych uczynków poczuł się bardzo zawstydzony, szczególnie gdy wszyscy wykrzyknęli chórem: „Niech żyje nasz kapitan!”.

Jednak stary pustelnik uniósł rękę prosząc o ciszę, aby mógł kontynuować opowieść.

– Muszę wam jeszcze wyjawić tylko jedno, czyli mój udział w tej historii – powiedział. – Jestem bowiem nikim innym jak tym biednym, zhańbionym dłużnikiem, którego Bartolo znalazł na rynku w Amalfi i któremu pozwolił spocząć w spokojnej mogile. W krainie cieni pozwolono mi poznać grożące mu niebezpieczeństwa i powrócić na pewien czas na ziemię, aby się nim opiekować i go chronić. Czekałem na niego na tej bezludnej wyspie i od tamtej pory strzegłem i chroniłem. Ale teraz, moje dzieci, mój czas dobiega końca. Bartolo, już mnie nie potrzebujesz, ponieważ twój drugi obrońca, gwiazda twego życia, oświetla znów jasno twoje ścieżki, a od tej pory, w nagrodę za dobre uczynki, czeka was tylko spokój i szczęście.

I nagle starzec zniknął, a zebrani zrozumieli, że był to Anioł Stróż zesłany, by chronić Bartolo i mu pomagać, ponieważ on sam nigdy nie przestał pomagać ludziom i chronić tych, którzy tego potrzebowali.

Stellante i Bartolo, trzymając się mocno za ręce, zaczęli od nowa życie w pięknej Wenecji, a błogosławieństwo, na jakie sobie zasłużyli, unosiło się wokół nich niczym złoty krąg, który zamykał ich w swym pełnym miłości, spokoju i prawdziwego szczęścia wnętrzu, odżegnując od nich wszelkie zło.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Marziale, herszt zbójców oraz inne fascynujące opowieści.