Rozdział dwunasty. Obowiązki stanu, cz. 3

Rodzina

Pewien humorysta tak określa rodzinę: „Przymusowe zgromadzenie pod jednym dachem kilku osób, które się wzajemnie nie znoszą”. Jest to stanowczo zły i bolesny żart.

Przeciwnie, cóż słodszego jak rodzina, w której każdy po chrześcijańsku spełnia swój obowiązek, każdy stara się być pełnym miłości, poświęcenia, zaparcia się siebie, każdy jest wesoły i pamięta o drugich? Oczywiście, że gdyby rodzina była jedynie zbiorem egoizmu, natłoczeniem w mniej lub więcej szczelnym zamknięciu istot kłótliwych i złośliwych, to humorysta ten miałby rację. Niestety! Czyż nie trzeba przyznać, że niekiedy definicja jego się sprawdza?

Św. Paweł powiada: „Dla wszystkim stałem się wszystkim, abym wszystkich zbawił” (1 Kor 9, 22). Będę naśladować św. Pawła. Pewna dziewczyna, najstarsza spośród dwanaściorga rodzeństwa mawiała, że trzeba dawać się wywłaszczać dla celów użyteczności wspólnej. Będę ją naśladować. Ja, moje interesy, moja wola, moje zachcianki, to wszystko się nie liczy. Będę uśmiechać się do każdego, kto mi przeszkadza; będę uprzejma właśnie dla tych, do których mam mniejszą sympatię; będę wstrzymywać się od wszelkich słów czy oznak wyrażających niezadowolenie; nigdy nie odmówię, gdy ktoś mnie poprosi o jakąś przysługę: wszystko będę brała z dobrej strony.

Cokolwiek by się stało będę zawsze pogodna i wesoła. Gdy Titanic natrafiwszy na górę lodową zatonął, łódki ratowały tonących podróżnych. Wówczas pewna dziewczyna chcąc wśród powszechnego przerażenia dodać otuchy wioślarzom zaczęła śpiewać.

Będę Aniołem Stróżem, który dyskretnie, bez niczyjej wiedzy, wszystkim pomaga, wszystkich zachęca, wszystkim dodaje odwagi i wszystko rozpromienia. Gdy wszystko idzie źle, potrafię przez dobry humor i wesołość znaleźć tajemny klucz do tego, aby z powrotem wszystko szło dobrze. Gdzie się znajdzie dziewczyna, która wypełni ten program, tam atmosfera rodzinna będzie zawsze pełna uroku.

Przyszłe ognisko domowe

„Istnieje przygotowanie do zawodu ojca, ale do zawodu matki nie ma przygotowania” – mówił pewien pisarz.

Jest to i prawdą i nieprawdą.

Prawdą jest, że każda kobieta posiada w głębi swej natury przyrodzone zdolności do macierzyństwa.

Ale prawdą też jest, że można te zdolności rozwinąć, wzbogacić, nadać im wartość nadprzyrodzoną.

Byłam już matką, zanim stałam się dorosłą dziewczyną. Jako małe dziecko bawiłam się lalkami i jak czułą troskliwością otaczałam „moje dzieci”, począwszy od pięknej porcelanowej damy, skończywszy na nędznej laleczce naprędce skleconej z resztek jakichś szmatek. Bóg od młodości psychologicznie przygotowywał mnie do mych przyszłych obowiązków, i w tej zabawie spontanicznie i bez wysiłków znajdowałam ruchy i słowa, które za kilka lat powtórzę dla moich prawdziwych żywych dzieci.

Ale nawet tam, gdzie istnieje instynkt i zdolności wrodzone, sztuka może dopomóc i udoskonalić naturę. Oprócz strony fizycznej, higieny ciała (a i tu ile rzeczy jest do nauczenia się) istnieje cała strona duchowa, budzenie się dziecka do życia, do życia nadprzyrodzonego. Czy tak łatwo w małej istocie rozbudzić i wykształcić życie nadprzyrodzone, zmysł moralny? Ilu rodziców, ile matek nie umie tego życia ukształtować, a nieraz nawet jakże je zniekształca. Czy aż tak łatwo jest być stanowczym, mówić tylko wtedy, kiedy trzeba i to, co trzeba, umieć karać, umieć pozyskać zaufanie dziecka, umieć sprostować, wzmocnić, pokierować? Wystarczy spojrzeć dookoła siebie. „Nie ma już dzieci” – mówi się dziś. Nie ma dzieci, bo mało jest rodziców, a zwłaszcza mało matek. Zastanowię się nad tym i będę się starała w miarę możliwości zaradzić złemu, przygotowując się pilnie i sumiennie do mojej przyszłej roli matki.

Przyszła wychowawczyni

Pytano Napoleona: Kiedy powinno rozpocząć się wychowanie dziecka? „Dwadzieścia lat przed jego urodzeniem – odpowiedział cesarz – przez wychowanie jego matki”.

Jak wielkim zadaniem jest założenie rodziny! Nieraz patrząc na wychodzącą za mąż dziewczynę i wiedząc jak jest płytką, płochą, jak nie umie pokierować sobą, jak bardzo jest istotą tylko na pokaz, jak nie ma w sobie nic osobistego i wyrobionego, pytam nieraz z trwogą, co taka osoba zrobi, kiedy Bóg da jej dzieci?

Czasami, by zrobić przyjemność młodej mamie, mówią ludzie przy kołysce nowo narodzonego dziecka: „O! Wykapana matka”. Doskonale. Przypatrzmy się tej matce. Kim ona jest? Postać blada, nic nie znacząca, dusza bez charakteru, bez prawdziwej miłości, bez ugruntowanych zasad i bez ugruntowanej cnoty. I to dziecko będzie kimś w tym samym rodzaju. Prawdziwie cenne dary dała mu ta matka, wydając go na świat!

Pomyślę o tej sprawie poważnie. Nie jestem zobowiązana zakładać rodziny, lecz jeśli ją zakładam, muszę zdawać sobie sprawę, że dzieci będą uczynione na mój obraz. I gdybym jeszcze mogła wybierać, co chcę przekazać moim dzieciom! Ale to jest niemożliwe; wybór nie jest mi zostawiony. A oprócz tego wpływu dziedziczności, jak wielki jest wpływ matki na rozwijające się dziecko. Wpływ wychowania jest może jeszcze większy, niż wpływ dziedziczności. Czy stoję na wysokości tego zadania? Aby wychowywać, trzeba samemu wzbić się ponad przeciętność.

Parafia

Jako członek Kościoła należę do pewnego koniecznego w nim ugruntowania, a mianowicie należę do swej parafii. Sobór Trydencki chcąc tym skuteczniej zapewnić pracę dla zbawienia dusz, rozkazał biskupom rozdzielić swoje diecezje na części tak, aby każda z tych części miała swój kościół i swego kapłana.

W kościele parafialnym obmyła mnie woda Chrztu świętego, w kościele parafialnym czeka na mnie stół eucharystyczny, gdzie tak często, jak chcę, co dzień, jeśli dobrze zrozumiałam moją wiarę i życzenia Mistrza, mogę przyjmować Chleb żywy, który więcej niż wszystko inne pomoże mi w Bożym życiu.

W kościele parafialnym jest ołtarz ofiarny, ołtarz niewysłowionego dobrodziejstwa Mszy świętej, jest ambona, z której pada w me serce słowo Boże – a jeśli, niestety, straciłam łaskę Bożą lub jeśli potrzebuję rady dla mego wewnętrznego życia – to w kościele parafialnym znajdę konfesjonał.

Z uczęszczania do kościoła parafialnego mam jeszcze tę korzyść, że przez ten kościół wchodzę w kontakt z życiem całego Kościoła, z ludźmi, dziełami i potrzebami, które orbitują dookoła niego.

Uczęszczając do parafii daję dobry przykład innym. Nie wystarcza, abym była chrześcijanką tylko sama dla siebie, w skrytości serca. Muszę być nią dla wszystkich i wobec wszystkich. Moim braciom w wierze muszę swoim przykładem pomagać w wyznawaniu i praktykowaniu tej wspólnej nam wiary. Wielki adwokat czasów Restauracji (1), Berryer, który urzędował w Paryżu, a mieszkał na wsi w Angerville, zawsze dwa razy odprawiał spowiedź i przyjmował Komunię Wielkanocną: raz w Paryżu dla zbudowania swoich kolegów z biura i z sądu, drugi raz w Angerville dla zbudowania włościan. Piękny przykład solidarności i ducha parafialnego.

Słowo Boże

Savonarola (2) porównywał tych, którzy słuchali jego kazań, do wron gnieżdżących się na wieży kościelnej. Gdy po raz pierwszy słyszą dzwony – uciekają, później oswajają się z ich głosem i już się nie płoszą.

Niejeden człowiek słysząc po raz pierwszy jakąś prawdę, która go uderzy, wstępuje na drogę lepszego życia; później jednak ta prawda mu powszednieje. Dzwon może sobie dzwonić; już nie porusza go ten głos. Jak świętą już bym była, gdybym była korzystała ze wszystkich usłyszanych kazań!

Na początku ery chrześcijańskiej św. Piotr wygłosił jedno kazanie, po którym nawróciło się trzy tysiące ludzi. Dlaczego teraz pięć tysięcy kazań nie powoduje ani jednego nawrócenia?

Czy Duch Święty się zmienił? Nie.

Czy może Piotr był bez błędu? Miał z pewnością łaski specjalne, ale po ludzku sądząc, czy był stylistą, oratorem? A w dziedzinie nadprzyrodzonej, czy to nie jego tak surowo napomina Pan Jezus, czy to nie on jeszcze niedawno zaparł się Pana Jezusa?

Różnica leży przede wszystkim w słuchaczach. Zamiast sądzić siebie, przychodzę, żeby sądzić kaznodzieję. I czego szukam, na co zwracam uwagę? Uważam na to, kto mówi, a nie na to, o czym mnie poucza. Myślę o tym, jak ksiądz mówi, a nie o tym, jak mam do siebie słyszaną naukę zastosować.

Będę sobie od czasu do czasu przypominać historię o Savonaroli i wronach.

Spowiedź

Będę zapatrywać się na spowiedź jako na środek pomagający w osiągnięciu należnej godności życia, jako na instytucję opiekuńczą i narzędzie doskonałości.

Spowiedź pomaga w pogłębieniu powagi życia, przez znajomość siebie, jakiej wymaga. Pierwszym nakazem każdej poprawy życia jest słowo: poznaj samego siebie. Dobrze zrobiony rachunek sumienia odkrywa przed nami słabe strony naszego charakteru i podstępy szatana. Nie może być poważnej walki bez znajomości terenu. Z drugiej strony nie należy nadużywać ani źle używać tej broni znakomitej, jaką jest rachunek sumienia. Nie należy ciągle grzebać w swej duszy, nie należy dzielić włosa na cztery części. Są ważniejsze rzeczy do robienia. Trzeba szczerze zdać sobie sprawę ze stanu swej duszy. Gdy dusza jest przejrzysta i dobrze wyszkolona, nie jest to trudne. A zbadawszy faktyczny stan duszy, iść dalej, do pracy.

Spowiedź jest dobrodziejstwem poprzez możliwość sakramentalnego wyznania grzechów. Powiem to, co widziałam. Powiem z głębokim żalem o moich niewiernościach, ale z radością, wiedząc, że krew Zbawiciela zmyje wszystkie moje nędze. A więc przy spowiedzi będę odczuwać zarazem cierpienie i radość, skruchę i ukojenie. Dusza moja będzie zbolała, ale i promienna.

I w końcu spowiedź jest narzędziem doskonałości przez mocne postanowienie poprawy, którego się domaga. Muszę się poprawić z tego, z czego przed chwilą się oskarżyłam – z tego, z czego się stale oskarżam. Będzie to trwać długo, ale z wytrwałością dojdę do celu. Niech tylko między jedną spowiedzią a drugą będzie prawdziwy wysiłek.

I będę też pamiętać o tym, że uczynione wyznania, otrzymane rady nie są tematem rozmów, ani zwierzeń między znajomymi i przyjaciółkami. Spowiedź jest sakramentem tajemnicy, nie tylko dla kapłana, ale także i dla mnie.

Duchowe kierownictwo

Trzeba, aby ktoś mną kierował. Ale jakie ma być to kierownictwo? Jego zalety streszczają się w trzech słowach: nadprzyrodzoność, prostota, precyzja.

Nadprzyrodzoność. „Czymże jest kobieta, którą ktoś kieruje – zapytywał ironicznie La Bruyere (3). – Czy jest to kobieta uprzejma dla męża, łagodniejsza dla podwładnych? Czy to kobieta o mniej nieznośnym charakterze, kobieta, która mniej dba o wygody życia? Nie. Nic podobnego. To jest po prostu kobieta, która ma kierownika”. Nie należy szukać w duchowym kierownictwie powodów do przechwałek, okazji, żeby w jakimś zebraniu móc powiedzieć, że ojciec taki a taki jest moim kierownikiem; nie należy też szukać zadowolenia próżności i miłości własnej przez możliwość ciągłego opowiadania o wszystkim, co mi się zdarzyło.

Prostota. Powiedzieć o co chodzi: po prostu, jasno, bez wykrętów. Istnieje sposób mówienia wiele bez powiedzenia czegokolwiek. Izraelici, podczas gdy Mojżesz przebywał na górze Synaj, wznieśli złotego cielca. Gdy Mojżesz wrócił, tak się tłumaczyli: Zebrano klejnoty i zausznice, to wszystko przetopione uczyniło cielca. Można by przypuszczać, że cielec powstał sam. Nie będę rozgrzeszać się sama, zanim otrzymam rozgrzeszenie. Tym bardziej będę uważać, aby nie spowiadać się w ten sposób, by dać o sobie lepsze wyobrażenie. Będę przestrzegać doskonałej szczerości.

Precyzja. Im krótsze będzie moje wyznanie, tym lepiej. Co do okoliczności mam wymienić tylko te, które zmieniają materię lub rodzaj grzechu. Inne okoliczności przemilczę. Jeśli chcę poprosić o radę, co do jakiegoś punktu doskonałości, pytanie moje będzie jasne, zwięzłe, dokładne. Kapłan ma co innego do roboty, jak wysłuchiwać moich czczych opowiadań. Wysłuchanie po raz setny jednej i tej samej rady nie uświęci mnie: uświęci mnie jedynie jej wypełnienie. A więc mniej pytań, a więcej czynów.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Restauracja – przywrócenie obalonej dynastii lub dawnego ustroju w państwie. Po upadku Napoleona we Francji dwukrotnie dochodziło do restauracji dynastii Burbonów – w roku 1814 po abdykacji Napoleona oraz w roku 1815 po klęsce pod Waterloo. Czasy Restauracji dotyczą okresu panowania dwóch ostatnich Burbonów na francuskim tronie: Ludwika XVIII (1814–1824) oraz Karola X (1824–1830).

(2) Girolamo Savonarola (1452–1498) – włoski kaznodzieja, dominikanin, występował publicznie przeciwko zepsuciu duchowieństwa i zeświecczeniu papieży; przywódca powstania we Florencji, które obaliło rządy Medyceuszy i zaprowadziło rządy teokratyczne; ekskomunikowany; w trakcie rozruchów oskarżony o herezję i spalony na stosie.

(3) Jean de La Bruyere (1645-1696), eseista francuski, studiował prawo, później pracował w skarbowości; opublikował Charaktery zawierające satyryczne portrety współczesnych i ostrą krytykę społeczeństwa, co przysporzyło mu wielu wrogów.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Dziewczętom ku rozwadze.