Rozdział drugi. Odpowiedzialność rodzicielska

Rodzina – warsztat życia na ziemi, warsztat na życie w wieczności!

1. Warsztat życia: Jakaż to moc mieć kontrolę nad stwarzaniem życia! Bóg, który mógł stworzyć istoty ludzkie całkowicie sam, zechciał dać swoim stworzeniom dar mocy, która należała tylko do Niego. W rezultacie dusze nie ujrzą światła dziennego, jeżeli rodzice się na to nie zgodzą. Oni – rzecz jasna – nie stworzą dusz, lecz zradzając ciała dają Bogu impuls do pomnożenia liczby dusz.

Czy dostatecznie często medytowałem nad tą wspaniałą mocą, która została mi powierzona? Mocą, którą dzielę równo z tą, która jest towarzyszką mojego życia? Czy zastanawiałem się nad chwałą ojcostwa, chwałą macierzyństwa? Czy zastanawiałem się, jak ciężkim grzechem jest wykonać akt generujący życie, a następnie przewrotną wolą uniemożliwić jego zaistnienie u potencjalnej istoty ludzkiej, albo unicestwić życie rozwijające się w łonie matki?

Autor powieści Jeanne, w sztuce, którą stworzył ze swojej powieści, choć sam nie chrześcijanin, wyraźnie broni moralności chrześcijańskiej. Następująca scena streszcza temat całej sztuki:

„Madeleine: Jeanne jest ciągle obecna… Czy wiesz, co mi się ciągle śni? Widzę małą rączkę, która usiłuje otworzyć drzwi. Nam jest bardzo wygodnie, tobie i mnie, i oboje z całych sił pchamy drzwi, tak żeby Jeanne nie mogła wejść i wziąć trochę z naszego spokoju, naszego luksusu, naszego ciepła… Później mała rączka opada, a my zaczynamy liczyć złote monety, żeby tylko niczego nie słyszeć… Ciche łkanie…

Andre: To koszmar nocny!…

Madeleine: Dla ciebie tak. Wyrzut sumienia jest jak policjant…

Andre: Madeleine, czy już mnie nie kochasz?

Madeleine: Odkąd zostaliśmy współsprawcami… Kochałam cię do szaleństwa, ale ta miłość została wydarta razem z moim dzieckiem. Gdy wróciłam po aborcji, nie zauważyłeś zmiany w mojej postawie. Lecz, Andre, obejmowałeś swymi ramionami już inną kobietę… rodzaj umarłej…

Andre: Czy zatem zawsze, na zawsze pozostanie to między nami?

Madeleine: Nie między nami: z nami!”.

Czy myślałem kiedyś o tragicznych intymnych dramatach, pojawiających się w życiu rodziców wskutek oszustwa w małżeństwie? Czy myślałem o krzywdzie wyrządzonej społeczeństwu w czasach pokoju? Krajowi, który kocham, przez osłabienie jego zdolności obronnych, zagrożenie jego bezpieczeństwa w czasie wojny? Kościołowi, który miałby kilkoro świętych wśród owych dzieci, którym odmówiono możliwości urodzenia się, na pewno – kilkoro księży i zakonnic… Czy pomyślałem o tym wszystkim?

2. Warsztat na życie wieczne: Rodzina nie tylko przyczynia się do wzrostu egzystencji ziemskiej, lecz również pomnaża życie Boże na ziemi, a to w dwojaki sposób: od momentu swego założenia oraz później.

W dniu, w którym mężczyzna i kobieta otrzymuj ą sakrament małżeństwa, wytwarzają, jeżeli możemy się tak wyrazić, więcej życia Bożego; każde bowiem z dwojga samo staje się bogatsze w życie Trójcy Przenajświętszej; to, co wieczne w większym stopniu włączone jest w egzystencję obojga. Następnie przychodzą dzieci. Każde będzie miało w sobie zalążek wieczności, coś z życia, które nigdy się nie skończy. Śmierć nadejdzie, żeby zakończyć żywot na tym padole, lecz to życie ma rozkwitnąć na nowo: „Wierzę w ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny”, recytujemy w Credo.

Niewątpliwie, dzieci mają wolną wolę, mogą nie osiągnąć swego przeznaczenia. Diabła i złą pożądliwość należy nieustannie zwalczać. Jeżeli jednak dzieci pochodzą z rodziny chrześcijańskiej, jeżeli rodzice zrobili, co było w ich mocy, żeby wypełnić swoje obowiązki i wychować potomstwo, jak się należy, byłoby obrazą wobec nadziei pomyśleć, że rodzina mogłaby być na całą wieczność odcięta od któregoś ze swoich członków.

Będę się gorąco modlił, żebyśmy mogli połączyć się znowu w niebie, żebyśmy mogli śpiewać wiecznie Sanctus jako chór, w którym nie brakuje ani jednego z nas.

Dziedziczenie

Profesja ojca i matki ma swoje obowiązki nawet przed narodzinami dzieci. Ktoś powiedział: „Każdy jest dziedzicem, każdy jest przodkiem”. Jak poprzez sekwencję naszych przodków otrzymujemy wiele z naszych przymiotów, tak analogicznie zakładamy linię naszych potomków, którym przekazujemy coś z tego, czym sami jesteśmy.

Gdybyśmy potrafi li przekazywać tylko to, co dobre, jak bardzo godne dalszego przekazu by to było! Lecz tak to nie działa. Nie można bowiem przewidzieć, która cząstka nas samych przejdzie na naszych potomków. Ktokolwiek dokonuje dzieła przekazywania życia, ponosi ryzyko przekazania istocie z siebie zrodzonej części zarówno tego, co ma najgorszego, jak i najlepszego. Gdziekolwiek następuje upowszechnienie przez zrodzenie, dochodzi do głosu tajemnica dziedziczenia, zatrważająca tajemnica.

Nie na darmo Bóg w rozdziale dwudziestym Księgi Wyjścia daje taką przestrogę: „Ja Pan, Bóg twój, jestem Bogiem zazdrosnym, który za nieprawość ojców karze synów do trzeciego i czwartego pokolenia, tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań” (Wj 20, 5–6). Podobna myśl wyrażona jest w proroctwie Ezechiela.

Pewien ojciec jako młody człowiek wziął udział w grzesznej eskapadzie. Zakaził sobie krew; zarazek wniknął w jego ciało. Czy powinien być więc zdziwiony, że w momencie przekazywania życia owo życie będzie skażone? Podjął środki zaradcze i wyleczył się. To jest możliwe, lecz nie zawsze pewne. Często zdarzają się przykre niespodzianki. Nawet gdy choroba nie powraca w pierwszym pokoleniu, może odezwać się w drugim, trzecim lub nawet później.

Podobnie się dzieje w przypadku mniejszego zła, które wszak pozostawia niszczące skutki, takiego jak: nawyk lenistwa, nieumiarkowanie w piciu napojów alkoholowych, niszczenie własnego zdrowia. To wszystko nie pozostaje bez śladu.

Matka zaś również żyła za szybko. Jej życie charakteryzowało się nadmiernym dążeniem do naśladowania kapryśnie zmieniającej się mody, zbyt wytężonym uczestnictwem w sporcie wyczynowym, nadużywaniem alkoholu i folgowaniem sobie w paleniu, notorycznym brakiem snu z powodu pustego i wyrafinowanego nocnego trybu życia albo całych godzin spędzonych na czytaniu dreszczowców lub na bezkrytycznym chodzeniu do kina. A oto teraz pochyla się nad kołyską niemowlęcia. Maleństwo jest słabe i wygląda mizernie, jakby miało kłopoty z oddychaniem. Wzywany jest lekarz.

Jasne, że wiele jest przyczyn chorób i słabowitości u dzieci – innych niż nieroztropność matki czy ojca. Ale czy nie jest prawdą, że w wielu wypadkach, gdyby doktor był szczery, to musiałby powiedzieć: „Proszę pani, są choroby, którym można zapobiec mądrością, a z którymi nauka nie daje sobie rady”. Na zdrowe i pełne życia dzieci rodzice muszą sobie zasłużyć.

Lecz dalecy jesteśmy od jakichkolwiek niesprawiedliwych uogólnień! Często się zdarza, że najbardziej godnym rodzinom, gdzie rodzice zawsze wypełniali swoje obowiązki, Bóg zsyła słabe i chorowite dzieci – a to albo dla uświęcenia rodziców, albo z powodów znanych tylko Jemu samemu.

Niemniej jednak w niejednym domu ciągle aktualna pozostaje niewiarygodna wprost bezmyślność będąca preludium do tak poważnego aktu, jakim jest akt prokreacji. Iluż to ojców i matek powinno zastanowić się nad słowami wypowiedzianymi przez Chrystusa Pana – z różnym zresztą skutkiem – do niewiast jerozolimskich, gdy mozolnie posuwał się do przodu idąc na Kalwarię: „płaczcie… nad sobą i nad waszymi dziećmi” (£k 23, 28).

Jakaż tragiczna tajemnica zawiera się w ludzkiej dziedziczności! Nieczystość cielesna, a częściowo również taka skłonność, wzmagająca słabość moralną, może być przekazywana potomstwu. Niektóre dzieci tylko z wielkim trudem wyjdą zwycięsko ze straszliwych bojów, jako że ciąży na nich przygniatający balast win i potwornej lekkomyślności, na jaką pozwalali sobie inni, którzy żyli przed nimi!

Odpowiedzialność rodzicielska

Warto nie tylko raz uzmysłowić sobie odpowiedzialność, jak spada na rodziców, gdy niektóre z dzieci nie osiągną pełni swych możliwości, a wręcz zejdą na złą drogę.

Oczywiście musimy przypisać to również złej pożądliwości, która powoduje bolesną przemianę u dzieci nawet wtedy, gdy rodzice zrobili wszystko, co było w ich mocy.

Jednakże równie prawdziwe jest, że w wielu przypadkach ojciec i matka, albo jedno z rodziców musi uznać swą winę.

Chłopak wysyłany jest na uczelnię. Radzi sobie dobrze aż do drugiego roku. Od tego momentu nawala na każdym odcinku, porzuca swoje dobre zachowanie, wpada w niebezpieczne towarzystwo, dokazuje do tego stopnia, że trzeba go usunąć ze szkoły. Gdy zaś profesor wyraża zdziwienie, dziekan wyjaśnia to w ten sposób: „Zawiniły jego korzenie; niesprzyjające cechy dziedziczne; jego bracia byli akurat tacy sami. Matka jest świętą, lecz ojciec – to jeden z tych nieszczęśników opanowanych przez zmysły; zadał żonie wiele cierpienia. To właśnie cechy ojca ujawniają się u dzieci”.

To wyjaśnienie można przyjmować wedle jego wartości. Prawo dziedziczenia nie jest prawem matematycznym. Nie ma jednakże wątpliwości, że działa i to bardziej niż się niektórym wydaje.

Tam, gdzie nie wchodzą w grę cechy dziedziczne, może chodzić o złe wychowanie. Jakże dobrzy są ci rodzice, jak bardzo dobrzy, zbyt dobrzy, zbyt słabi! Ich własna formacja jest wadliwa; należałoby ją odwrócić.

Matka przyprowadziła swego młodego syna do lekarza na badania. Lekarz przepisał lekarstwo. „Lekarstwo było raczej mało przyjemne, lecz bardzo skuteczne”, powiedział. No dobrze, zrealizowali receptę.

Po jakimś czasie wrócili do lekarza.

„– No, jak się czuje nasz pacjent?

– Wcale nie lepiej, panie doktorze.

– Dlaczego? Czy lekarstwo nie zadziałało?

– Nie, panie doktorze, zbyt ciężko było je przyjąć; on go nawet nie tknął”.

Ileż takiego partactwa mamy dookoła! Rodzice zaspokajają każdą zachciankę dziecka. Cofają się na pierwszy płacz, na pierwszy objaw wybuchu, a nie trzeba nawet tego: wystarczy niezadowolona mina, dąsy czy krzywe spojrzenie. Są straceni!

Odwracając zdanie z Pisma Świętego: „Kainie, gdzie jest brat twój?”, pewien autor poruszając zagadnienia społeczne, zapytał: „Ablu, co zrobiłeś z Kainem?”. Innymi słowy: „Wy, porządni ludzie, czy nie jesteście przez swoje wady lub też nieudolność winni tego, że niektórzy dobrzy ludzie stali się złymi?”.

Mam pod swoją opieką duszę dziecka; mogę mieć ową pieczę zwielokrotnioną – kilka dusz. Jak postępowałem do tej pory? Czy nie powinienem odebrać nagany za wiele wad, a przynajmniej słabości? A dziwię się, że skutki są takie a nie inne! Czy nie są prostym wynikiem tego, że „spaprałem” sprawę?

Muszę się nad sobą zastanowić, rozważyć poważnie całą sprawę; jeżeli potrzebuję przemiany, muszę jej dokonać.

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. 2: Dom.