Rozdział drugi. Obowiązki małżonków dotyczące przekazania życia. Zasady

Całą naukę streszczamy w pięciu punktach, które odpowiednio będziemy rozwijać w miejscach wymagających wyjaśnienia.

Liczba dzieci

Nic nie nakazuje małżonkom, aby mieli taką, a nie inną liczbę dzieci; co do tego mają całkowitą wolność.

a) Mówimy „nic nie nakazuje”, to znaczy nic z punktu widzenia prawa małżeńskiego.

Wolno małżonkom (przez dłuższy bądź krótszy okres), oczywiście za obopólną zgodą, zrezygnować ze współżycia; jest to również dozwolone, jeśli pobierając się postanowili nie odbywać ze sobą żadnych stosunków cielesnych. Mamy między innymi przykład świętego Henryka, który zmuszony względami politycznymi do poślubienia świętej Kunegundy postanowił z nią żyć jak brat z siostrą.

Dodajmy jednak, że jeśli małżonkowie, wierni przyjętej przez siebie dobrowolnej wstrzemięźliwości, nie chcą mieć dzieci, czy to przez brak ufności w Bogu, czy też przez egoizm, to mogą przez to grzeszyć przeciw cnocie nadziei lub męstwa chrześcijańskiego, ale zasadniczo nie naruszają prawa rządzącego wydawaniem na świat potomstwa.

b) Prawo normujące rodzenie dzieci żąda ściśle tylko tego, że jeśli jedno z małżonków domaga się od drugiego aktu małżeńskiego, mającego na celu przekazanie życia, to druga strona nie ma prawa od mówić jego spełnienia bez podania ważnej przyczyny. Rzeczywiste zobowiązanie w małżeństwie, czyli kontrakt (używamy tu tego słowa dla oznaczenia jego mocy, a nie w znaczeniu umowy określającej stosunki majątkowe obojga małżonków czy posag, jak to bywa przy zawieraniu związków małżeńskich) oznacza właśnie to, iż każdy z małżonków traci prawo rozporządzania swoją osobą, a zobowiązuje się wobec woli swojego małżonka do zgody na akt małżeński, o ile druga strona zażąda tego aktu.

Oczywiście małżonek może prosić i uzyskać drogą porozumienia, by druga strona w danych okolicznościach nie nalegała na spełnienie swojego żądania; gdyby jednak ta druga strona nie chciała ustąpić, to pierwsza musi ulec, chyba że żądanie w pewnych warunkach byłoby nieprawomocne. Do tego bowiem zobowiązują się zawierając związek małżeński.

c) Warunki, które czynią żądanie nieprawomocnym są następujące: akt cudzołóstwa formalnego drugiej strony; poważnie uzasadniona hipoteza niebezpieczeństwa (nie związanego ze stanem małżeńskim) (1), a zagrażającego, według zdania uczciwego doktora, życiu drugiego małżonka (np. stwierdzona choroba zakaźna).

d) Mówi się czasami o „rodzinie normalnej”, mając na myśli rodzinę, w której jest troje dzieci. Wyrażenie to ma sens z punktu widzenia ekonomicznego, pod względem moralnym jest bez znaczenia. W języku ekonomisty słowa te znaczą: Każda rodzina, która nie ma co najmniej dwojga dzieci, by zastąpiły ojca i matkę, oraz trzeciego ,,w planie”, jest rodziną, która przyczynia się do wyludnienia kraju, to znaczy, że zaniża właściwy wskaźnik przyrostu ludności, konieczny do tego, aby naród nie upadł. Są to względy natury czysto materialnej. Ale moralność zapatruje się na to z innego punktu widzenia. Jak to widzieliśmy powyżej, nie wymaga ona od małżonków jednego, dwojga czy dziesięciorga dzieci; wymaga jedynie i to, jak dalej zobaczymy, bezwzględnie, by nic nie czynić przy akcie prokreacji, co by sprzeciwiało się normalnemu wynikowi tego aktu, jaki wedle natury jest jego celem, to znaczy zapłodnieniu.

e) Co należy sądzić o następującej kwestii: „Czy rodziny, które postanowiły wychować swoje dzieci po chrześcijańsku, nie mają obowiązku, aby nawet z wielkim wysiłkiem i kosztem wielu ofiar, mieć liczne potomstwo?”.

Bez wątpienia rzecz to opłakana, iż stosunkowo tak mało rodzin wypełnia w tej sprawie swój obowiązek. We Francji mamy na sto małżeństw: dwadzieścia trzy procent bezdzietnych, dwadzieścia pięć procent z jednym dzieckiem, dwadzieścia dwa procent z dwojgiem dzieci, to znaczy, że siedemdziesiąt procent rodzin jest albo zupełnie bezpłodnych, albo też nie dochodzi do tego, by pozostawić po sobie przyrost ludności. Pozostaje zatem wszystkiego trzydzieści procent rodzin, liczących przynajmniej troje dzieci, a co się tyczy rodzin naprawdę licznych, które mają co najmniej siedmioro dzieci, to jest ich w sumie trzy procent.

A jednak na podstawie tych cyfr nie należy wnioskować, że chrześcijańscy małżonkowie są szczególnie zobowiązani do częstszego współżycia ze sobą, oczywiście poza ogólnym zobowiązaniem zawartym w prawie małżeńskim. Naturalnie, iż należy pragnąć, aby rodziny chrześcijańskie miały możliwie jak najwięcej dzieci, ale jeśli chcą powstrzymywać się od współżycia, mają do tego prawo. Nie trzeba mnożyć bez powodu i tak już ciężkich zobowiązań.

Plan Boży

W tym tylko nie wolno małżonkom działać wedle własnej fantazji, ale muszą uszanować plan Boży, że gdy przez akt rozrodczy powstało nowe życie, nikt nie ma prawa szkodzić temu życiu, będącemu jeszcze w zarodku, ale trzeba zostawić swobodny bieg działaniu natury.

Celem głównym zjednoczenia mężczyzny i kobiety w planie Bożym jest przekazanie życia.

Pan Bóg, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, mógł rozmnożyć ludzkość drogą bezpośredniego stwarzania, to znaczy, bez pośrednictwa stworzeń.

I jeśli idzie o stwarzanie dusz, to obchodzi się On bez pośrednictwa ludzi; gdy dziecko przychodzi na świat, współdziałają rodzice, by dać ciało maleńkiej istocie, ale Bóg zachowuje sobie bezpośrednio wlanie duszy w to ciało i tutaj nie ma pośrednika. To, co czyni dla dusz, mógłby uczynić i dla ciał, obchodząc się bez pośrednictwa swoich stworzeń. Ale tego nie zechciał i to właśnie nadaje najwyższą godność ojcostwu i macierzyństwu, Bóg bowiem powołuje rodziców do współdziałania ze swoim stwarzaniem. Żadna ludzka istota nie przyjdzie na ten świat bez zgody ludzkiej na to współdziałanie z Bogiem i nikt nie urodzi się bez tego, by Bóg, jedyny Pan życia, mający sam jeden moc stwórczą, nie udzielił rodzicom cząstki swojej życiodajnej mocy.

Stąd płynie wspaniała wielkość małżeństwa, a w małżeństwie wielkość same go aktu cielesnego, zrozumiała dla tego, kto umie patrzeć na te sprawy czystymi oczyma i prawą duszą. Tak jak to wyraża monsignore Gay: „Jest zawsze rzeczą świętą, co według woli Bożej łączy stworzenia Bo że. Dwie istoty ludzkie nie mogą zatem, łącząc się wedle woli Boga, nie jednoczyć się z Bogiem tym ściślej”.

I nie ma ohydniejszej rzeczy od upatrywania w samym zjednoczeniu cielesnym jedynie zwierzęcego pożądania, egoistycznego zadowolenia; podobnie sprawa wygląda, gdy przedstawia się miłość w taki sposób, jakby tylko zmysły odgrywały w niej najważniejszą rolę. Miłość jest nieporównywalną rzeczywistością, planem Boga, by doprowadzić swoje stworzenia do życiodajnego czynu. Zatem wszystko, co dotyczy miłości i prokreacji, będącej wynikiem miłości między małżonkami, jest rzeczą świętą. Dlatego też te osoby, które nie są w stanie pojąć współżycia między małżonkami w jego rzeczywistej prawdzie, należy uważać za ludzi marnych, o wąskich horyzontach myślowych i zdeprawowanym sercu.

Ale nie wystarczy jedynie odkryć prawdziwe piękno idei małżeństwa, lecz trzeba przede wszystkim zrozumieć wynikające z niego obowiązki.

Pogwałcenie planu Bożego

Przyjmować samą przyjemność płynącą z aktu cielesnego, a odrzucać odpowiedzialność, jaka normalnie z niego wynika (tzn. ewentualne przyjście na świat dziecka) jest pogwałceniem planu Bożego.

Akt małżeński jest bowiem w swojej istocie aktem rozrodczym; w myśli Bożej i w normalnym biegu rzeczy istnieje po to, by przekazać życie.

Przekazywanie życia, powiększanie swojej rodziny nie może być rzeczą wolną od ciężarów, nieraz bardzo dotkliwych, i to jest bezsporne. Ciężary dla matki: bóle porodowe, troska o maleństwo w pierwszych chwilach życia itp. Ciężary dla ojca: w miarę, jak powiększa się rodzina, ojciec, by być w stanie ją całą utrzymać, musi coraz ciężej pracować, zwłaszcza gdy nie jest ona zbyt zamożna.

Dlatego też Bóg w swojej dobroci nie połączył ze współżyciem małżonków (tak potrzebnym dla utrzymania rodzaju ludzkiego) samych tylko przykrych i ciężkich rzeczy, ale sprawił, że spełnieniu aktu małżeńskiego towarzyszy wielkie zadowolenie zmysłów. Gdyby akt ten przedstawiono ludziom wyłącznie jako przykry czyn, to niewielu chciałoby go spełnić, ale ponieważ jest połączony z wielką przyjemnością, równoważącą ciężar zobowiązań, zatem wielu ludzi chętnie go spełnia, względnie nawet go poszukuje.

Oto przykład: Obowiązkiem jest, w tym przypadku nie rodzaju ludzkiego, ale jednostki ludzkiej, aby utrzymywać się przy życiu. Otóż samo spożywanie posiłku, niezbędne do utrzymania się przy życiu, jest z na tury swojej czynnością pracochłonną i niezbyt estetyczną, a jednak przyjemną. Kto chciałby jeść kawałki mięsa zabitego zwierzęcia, ugotowane czy surowe rośliny i ich owoce, gdyby czynność ta była w całości przykra, i nie dawała pewnej przyjemności?

Korzystać z przyjemności jedzenia, gdy zachodzi konieczność czy pożytek przyjęcia pokarmów, nie jest czynem karygodnym i nikt nie będzie się oskarżał na spowiedzi, ani przed własnym sumieniem, że jadł ze smakiem soczysty owoc (2). A kiedy byłaby wina i nieporządek moralny? Gdy szukałoby się przyjemności w jedzeniu dla niej samej, gdy przyjęcie pożywienia nie jest już ani potrzebne, ani pożyteczne.

Na przykład skończył ktoś obiad, już jest najedzony, a mimo to, gdy podają mu ciasta i słodycze, dla samej przyjemności smaku, z pozytywnym wykluczeniem wszelkiego innego zamiaru (3), spożywa znaczne ilości tych przysmaków. Każdy zrozumie, że zachodzi tu pogwałcenie porządku, uchybienie zamiarom Bożym.

Co jest prawdą, gdy idzie o utrzyma nie przy życiu jednostki, to jest też prawdą, gdzie chodzi o utrzymanie rodzaju ludzkiego. W obu przypadkach mamy akt, łączący w sobie i przyjemność, i ciężary. Gdy jedne i drugie są normalnie połączone, akt jest moralny. A kiedy następuje moralny bałagan? Gdy się oddziela przyjemność od ciężarów, bo pierwsza jest dana przez Boga po to, aby ułatwić przyjęcie drugich.

Cel aktu małżeńskiego

O ile celem aktu małżeńskiego jest wyłącznie przyjemność i wyklucza się jego normalny wynik, jakim jest poczęcie dziecka, to takie uchybienie jest samo w sobie „materią grzechu ciężkiego”.

a) Jeśli idzie o powyżej przytoczony fakt nieumiarkowania w jedzeniu, to uchybienie w tej rzeczy zamiarom Bożym niełatwo dojdzie do ,,materii grzechu ciężkiego”, (chyba że idzie o nadużycie alkoholu), a to z powodów czysto fizjologicznych, najczęściej bowiem żołądek odrzuca nadmiar pokarmu, zanim łakomstwo przekroczy granice grzechu powszedniego.

Gdy zaś mówimy o współżyciu małżonków to uchybienie w tej rzeczy planowi Bożemu jest samo w sobie materią grzechu ciężkiego, materią ważną. Dlaczego? Bo w zamiarach Bożych celem aktu małżeńskiego jest przekazanie życia; a więc dla czysto osobistego zadowolenia kobieta i mężczyzna nie mają prawa igrać z aktem małżeńskim, który ze swej istoty jest aktem twórczym.

Przykład: lubię strzelać do celu; wpada mi do głowy pomysł, aby ćwicząc strzelać nie do martwego celu, lecz do żywego człowieka. Czy mogę ulec takiemu kaprysowi? Nie, ponieważ dla własnej zabawy nie wolno mi narażać ludzkiego życia. Czy ktoś nie jest w stanie tego zrozumieć? Więc ta sama zasada obowiązuje i w kwestii, którą poruszamy.

b) Widzimy stąd, że bardzo bliską zabójstwu winą jest brak należytego spełnienia tego obowiązku.

Całkiem słusznie mówi o. Sertillanges (4): „Odwracać strumień życia, który chciał płynąć; przemieniać to posłannictwo niebios, które mającej powstać istocie zwiastuje słowo: «Żyć będziesz!…» na własne, samowolne: «Umrzesz!…» (5) to jest zbrodnią”.

W powieści La Barriére wprowadza René Bazin rozpaczliwą rozmowę rodziców Limerel z powodu nieudanego małżeństwa jedynego syna, małżeństwa, które zdaniem młodej żony tego syna nie mogło być szczęśliwe, bo rodzice nie umie li wyrobić w nim dostatecznej siły charakteru; otóż ci rodzice przyznają z żalem, iż mieli tylko zewnętrzną religię, ,,religię na dzień, o której się w nocy zapomina”. „Jesteśmy bardzo winni”, koń czy żona, ale mąż powiada: „Dzieci – a kto ich nie chciał mieć i mówił to do mnie? Jestem wspólnikiem złego, to prawda, ale prawdziwie winną ty jesteś. Widzę sprzymierzone przeciwko nam te dusze, które mogły się narodzić, a nie przyszły na świat… Powstają oskarżające prochy tych ciał, które mogłyby mieć duszę i życie. Gdyby mi zarzucano, że zabójstwo dokonywało się między nami, nie wiedziałbym, co na to odpowiedzieć. Zmniejszyliśmy samowolnie liczbę sprawiedliwych, a teraz Bóg nas uderza…”.

Kto zdoła policzyć te nienarodzone dzieci? Ojciec Loutil alias Pierre l’Ermite opisuje swoim barwnym stylem przybycie w zaświaty duszy, która już przeszła pośmiertny sąd, duszy matki nie wiernej swojemu zadaniu rozrodczemu… Nagle spostrzega ona siebie otoczoną rojem upiornych aniołków, ale wyraźnych, i wydaje się jej, że wszystkie wołają: „Mamo!”.

„Były to dzieci, przeznaczone jej w planie Bożym od początku wieków, te, które miała urodzić, ale którym suchy jej egoizm zagrodził drogę do życia. I stały koło niej domagając się bytu… dusząc się w tej nicości, w której oczekiwały dla swojego istnienia jedynie przyzwolenia ludzkiej woli. Czuły, że życie przeszło koło nich… ale ta, która miała być ich matką, powiedziała: Nie!”

O upragnionym płodzie swojego ducha, który wbrew jego woli został poroniony, mówił poeta:

„Pozostań, w nienazwanym królestwie możliwości,
O synu, najbardziej kochany, który nie narodzisz się nigdy!” (6).

Do takiej matki dałyby się zastosować te wiersze, lecz za wyjątkiem chyba słów „najbardziej kochany”.

Pierre l’Ermite, kiedy był jeszcze wikarym w Saint Roch, przyjął raz u siebie młodą kobietę, która przyszła mu przedstawić pewne wątpliwości su mienia; chodziło jej o obejście prawa małżeńskiego, oczywiście jeśli byłoby to możliwe, bez obrazy Pana Boga; chciała bowiem korzystać z przyjemności, jakie płyną z aktu małżeńskiego, jednocześnie unikając ciężarów. W tej sytuacji kapłan przypomniał to, czego wymaga prosta, zdrowa moralność.

– Ale co na to powie mój mąż?

– Powie co zechce!

– A jeśli nie starczy mi pieniędzy?

– Bóg będzie miał o to staranie…

– A jeżeli przy porodzie umrę?…

– Spełni pani swój obowiązek! Zresztą ryzykuje pani w ten sposób znacznie mniej niż postępując odwrotnie.

I biedna chrześcijanka odeszła pocieszona, a co najważniejsze zdecydowana.

Minęło dwadzieścia lat. Wybuchła woj na. Do zakrystii przyszło tym razem ich już troje: ojciec, matka i piękny chłopak, na którego piersi widniały dwa krzyże walecznych.

„Oto mój syn!”, mówi z dumą matka, spoglądając w oczy księdza, jakby chciała mu powiedzieć: „Czy ksiądz pamięta – minęło dwadzieścia lat…?”.

„Kobieto, czy pamiętam czego prawie nie zrobiłaś? Lecz, niestety, ty jedna nie uległaś ohydnej pokusie, a ile jest kobiet, które się jej poddają!”

I kończąc, dodaje: „Poprzez jej syna ujrzałem tę wspaniałą armię, jaką można by złożyć z tych, co nie zapełnili nigdy pustych kołysek”.

Podsumowanie

Oto jaki stąd płynie wniosek: Albo akt małżeński spełniamy tak, jak Bóg tego żąda, to znaczy z poszanowaniem praw życia, albo czasowa wstrzemięźliwość.

Mogą zatem małżonkowie sprzeciwiać się prawom prokreacji w dwojaki sposób:

1) jeśli przed współżyciem, względnie kilkoma zbliżeniami, zdecydowali skoncentrować się tylko na przyjemności, jaka płynie z odbytego aktu małżeńskiego, za wszelką cenę unikając zapłodnienia;

2) jeżeli w trakcie zbliżenia, początkowo nie mając złych zamiarów, wstrzymują się jednak, mimo osiągniętej satysfakcji, od normalnego zakończenia współżycia.

Co dotyczy pierwszego punktu, to bohaterka powieści Rediera, Pierrette, przedstawia sama na początku smutny przykład takiego postępowania, albowiem w wieczór zaręczynowy oświadcza swojemu narzeczonemu, że w życiu koncentrowała się zawsze tylko na jego przyjemnej stronie i dlatego wyrzeka się zawczasu macierzyńskich obowiązków (7).

Co dotyczy drugiego punktu, to wcale nie twierdzimy, że małżonkowie, decydując się na współżycie, nie mogą stosować żadnej naturalnej metody zapobiegania ciąży. Mówimy tylko, że jeśli zbliżenie małżonków doprowadzi przypadkiem do pełnego aktu małżeńskiego, to nie mają oni prawa w żaden sztuczny sposób przeciwdziałać zapłodnieniu.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Bardzo rzadki wypadek, gdy się wie na pewno, lub prawie na pewno, iż kobieta nie może urodzić bez narażenia życia, bywa uważany przez niektórych moralistów za słuszny powód do odmowy spełnienia aktu małżeńskiego. Na zarzut, że wypływa stąd dla męża niebezpieczeństwo niewstrzemięźliwości, odpowiadają, że w tym wypadku kobieta nie jest zmuszona z narażeniem własnego życia ochraniać męża od grzechu; on powinien umieć opanować się i oszczędzać swoją żonę przez miłość dla niej. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że lekarze nieraz wyolbrzymiają niebezpieczeństwo i jeżeli nie mają dość silnych zasad chrześcijańskich, to zbyt często wydają przez uprzejmość przesadne w tym względzie świadectwa. Tu bierzemy zawsze pod uwagę zupełną lojalność i szczerość postępowania.

(2) Może tu zachodzić niezupełna czystość intencji, ale nie będzie łakomstwa.

(3) W ten sposób było zawsze tłumaczone twierdzenie potępione przez Aleksandra VII: propter solam voluptatem.

(4) W jego książce o miłości chrześcijańskiej należy przeczytać w całości ustęp poświęcony miłości małżeńskiej.

(5) Dosłownie: „Nie będziesz żył”.

(6) Sully Prudhomme, Le Voeu.

(7) Na szczęście Pierrette zmienia później swoje poglądy i gdy młody człowiek pod wpływem głosu sumienia zwraca jej słowo, ona przejęta moralnym pięknem swojego przyszłego męża, godzi się na przyjęcie w całej pełni swoich zadań żony i matki.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Narzeczonym ku rozwadze.