Rozdział czwarty. Rozbójnik Rinaldo

Gdy na świecie żyli jeszcze rozbójnicy i różnego rodzaju opryszki, podróżowanie dla bogatych ludzi było bardzo niebezpieczne. „Workami złota” nazywali rozbójnicy tych bogaczy, przystawiali im do głów pistolety i zmuszali do otwarcia toreb podróżnych. Z nich zabierali talary, drogie kamienie i złote ozdoby. Z łupem w ręku znikali błyskawicznie w okolicznych lasach.

Podróżni najbardziej obawiali się rozbójnika o imieniu Rinaldo. Ubierał się on w zielony płaszcz z czerwoną jak ogień podszewką i głębokimi kieszeniami. Często wypełniał je po brzegi pieniędzmi.

Krótko przed Bożym Narodzeniem, Rinaldo o włos nie dostał się w ręce władzy. Ścigali go strażnicy na koniach. Ale Rinaldo miał nogi zwinne jak u wilka, a wspinać się umiał prawie jak wiewiórka. Dzięki temu szybko zniknął wśród gałęzi wysokiego drzewa. Ścigający go jeźdźcy przejechali obok galopem.

Siedząc na drzewie Rinaldo zaczął zastanawiać się nad swym życiem i to z dwóch powodów: po pierwsze, mimo że był wielkim rozbójnikiem, lękał się, że może utracić życie; po drugie – z wysokiego drzewa mógł oglądać kościół i miejscowość, w której wychował się jako syn kościelnego.

Przypomniał sobie, że na ołtarzu tej świątyni stało Dzieciątko Jezus wyrzeźbione z drzewa. Ubrane było w lnianą koszulkę i, według starego zwyczaju, otrzymywało nową jako podarunek na Boże Narodzenie. Pamiętał doskonale: jego ojciec, kościelny, zapalał zawsze w wigilijny wieczór dwadzieścia cztery świece i mówił do niego:

– Przypatrz się, jak się cieszy Dzieciątko Jezus!

Albowiem drewniane Dzieciątko zawsze się uśmiechało.

Gdy się ściemniło, rozbójnik zszedł z drzewa i udał się do rodzinnej wsi.

Zapukał do drzwi kościelnego. To był już nowy kościelny. Mocno przestraszył się, gdy dziko wyglądający Rinaldo zażądał:

– Chodź, idziemy do kościoła! Chcę zobaczyć, czy Dzieciątko Jezus uśmiecha się.

– Przecież czyni to dopiero pojutrze – odrzekł kościelny – gdy otrzymuje nową koszulkę.

– Tylko bez długiego gadania! – ostro krzyknął rozbójnik. – Weź igłę, nici i nożyce, i idziemy!

Kościelny wziął przybory krawieckie oraz klucze i razem z rozbójnikiem udał się do kościoła. Zapalił cztery świece na ołtarzu. Rinaldo przyglądał się uważnie Dzieciątku.

– Ono patrzy ze smutkiem – stwierdził.

Kościelny przypomniał po raz drugi:

– Dopiero pojutrze otrzymuje Ono…

– Nędzną koszulinę – przerwał mu rozbójnik. – Ja podaruję Mu coś lepszego. Dawaj szybko przybory do szycia!

Rozbójnik szybko nawlókł igłę. Czynił to sprawnie, ponieważ sam się obszywał, a oczy miał jak drapieżny ptak. Potem wyjął z kieszeni płaszcza złote pierścionki, łańcuszki oraz drogocenne wisiorki ze szlachetnymi kamieniami i przyszył te ozdoby do koszulki Dzieciątka. Kościelny stał sztywny jak słup i przypatrywał się szeroko otwartymi oczyma temu bogactwu.

– A teraz zapal dalsze dwadzieścia świec! – zażądał rozbójnik. – Koniecznie muszą być dwadzieścia cztery!

Po chwili płonęły dwadzieścia cztery świece, jak zawsze, gdy Dzieciątko otrzymywało podarunek. Rinaldo wpatrywał się w Dzieciątko. Na Jego koszulce lśniły drogie kamienie, błyszczało złoto.

– Jak miło uśmiecha się mały Jezus – powiedział kościelny. – Jak bardzo się cieszy!

– Masz oczy kreta! – odrzekł rozbójnik, który nikomu nie pozwolił się oszukać. – Ani śladu uśmiechu. Dlaczego Ono się nie uśmiecha?

Siadł na stopniach ołtarza i zastanawiał się. Nagle wstał i zawołał:

– Wiem, o co chodzi, panie kościelny. Zrobiłem wielki błąd. Przyszyłem cały ten złoty kram do starej koszulki. Czy masz już nową?

Kościelny skinął głową, że tak, i przyniósł z zakrystii nową koszulkę.

Teraz Rinaldo odrywał drogie kamienie i złoto od starej koszuli i przyszywał je do nowej. Gdy kościelny włożył ją drewnianemu Dzieciątku, złoto i szlachetne kamienie błyszczały jeszcze jaśniej na czystym tle.

– Jak cieszy się Dzieciątko Jezus! Jak się uśmiecha! – zawołał kościelny z udanym wzruszeniem.

– Łżesz! – ostro łajał go rozbójnik. – Nie mogę odkryć ani śladu radości. Czy nie widzisz Jego smutnych oczu?

Rinaldo siadł znów na stopniach ołtarza, podparł głowę dłońmi i zastanawiał się przez długi czas. Gdy tak rozmyślał, zdało mu się, że wpatrują się w niego oczy Karola i Pawełka, Niny i Marii, Józka i Zosi, Franka i Róży. Dzieci te nie miały nigdy nic innego jak brudne, porwane koszule.

Rinaldo poczuł litość. Wstał i zawołał na kościelnego:

– Szybko, dawaj nożyce!

Na nowo oddzielał od koszulki Dzieciątka drogie kamienie i złote ozdoby. Te kosztowności złożył na ołtarzu. Potem rozpiął płaszcz i wyciągnął z jego przepastnych kieszeni parę garści dukatów i talarów. Kościelny przestraszył się na ich widok. Nigdy w swym życiu nie widział tylu pieniędzy. Przed oczyma migotała mu nadto czerwona jak ogień podszewka płaszcza.

– To wszystko – powiedział Rinaldo – jest dla dzieci, które nie posiadają niczego poza ubogą koszulką. Rozdasz te pieniądze rodzicom tych dzieci. A biada ci, jeśliby cokolwiek zginęło. Pewnego dnia przyjdę znowu i zdasz mi rachunek!

Kościelny bał się i cieszył jednocześnie. Nagle wskazał na Dzieciątko Jezus:

– Spójrz tylko! Ono się uśmiecha!

– Rzeczywiście – stwierdził rozbójnik Rinaldo. – Teraz uśmiecha się i cieszy naprawdę.

Hans Baumann

Powyższy tekst jest fragmentem książki Czar Bożego Narodzenia.