Rozdział czwarty. Obowiązki małżonków wobec siebie. Czystość przedmałżeńska

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie trzeba tego nawet przypominać. To jest takie oczywiste! A jednak.

Czy niektórzy ludzie nie uważają tego, który „nie wyszumiał się” w młodości za naiwniaka? Odwołują się do niepodważalnych, ich zdaniem, argumentów, mówiąc, że dorosły nie wytrzyma bez współżycia. To bzdura! Naturalnie, zgadzamy się,, że zachowanie czystości jest bardzo trudne, wymaga bowiem niezwykłej dzielności i wierności sobie, ale nie zapominajmy o jednym: jeśli prawo moralne wiele od nas żąda, to dogmat łaski i nauka o sakramentach daje nam wszystko, co jest potrzebne, aby wywiązać się z zobowiązań. W każdym chrześcijaninie, który pozostał wierny obietnicom chrztu świętego przebywa Bóg. Jaką pomoc daje Jego ciągła i czynna obecność oraz obecność Trójcy Świętej w głębi naszej duszy! Idźmy dalej, czy modlitwa nic nie znaczy? W szczególności nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny i do Najświętszego Sakramentu? Zazwyczaj przedstawia się surowe zasady moralności jako coś oderwanego od rzeczywistości, a jednocześnie pomija się wszystko, co Bóg ustanowił, obok prawa moralnego, aby nam dopomóc w jego przestrzeganiu. Patrzmy na całokształt religii, a nie tylko na jej wymagania dotyczące zachowania czystości.

Tam nawet, gdzie nie uznaje się prze sądu: „trzeba, by młodość się wyszumiała”, czy nie ma wiele słabości sprzymierzających się z dążeniem do złego: dla młodego mężczyzny interesowna życzliwość łatwej do zdobycia kobiety, a dla młodej dziewczyny namiętności, którym ulega, gdy idzie za głosem serca.

Zresztą zlaicyzowany świat jest obojętny wobec pożycia przedmałżeńskiego, a co gorsza, nawet je popiera, lansując w środkach masowego przekazu taki właśnie model życia, który w świetle prawa naturalnego i nauki Kościoła świętego jest uważany za rozwiązły.

I dalej jeszcze, niektórzy apostołowie rozkładu (liberałowie) postulują zawieranie tzw. małżeństw na próbę: będziemy żyć ze sobą, jak mąż i żona, aby przekonać się, czy naprawdę warto się pobrać, czy pasujemy do siebie na tyle, by pozostać razem na zawsze (1).

Wybierając różne formy i posługując się różnymi sposobami argumentacji, wielu pisarzy: amerykańskich, francuskich, niemieckich, i niestety nawet polskich, zaczęło głosić identyczne poglądy. Tak na przykład Leon Blum, lider socjalizmu francuskiego, wydał dzieło, które z pozornie ujmującą szczerością poświęcał swojej żonie w następujących słowach: „Proszę o pozwolenie publicznego ogłoszenia, iż książkę tę dedykuję mojej żonie, chcąc przez to podkreślić, iż zacząłem ją pisać nie z ja kimś zniechęceniem czy z brakiem wyobraźni, lecz przeciwnie, z uczuciem wdzięczności, to znaczy, że piszę ją jako człowiek szczęśliwy”, i on to właśnie wychwala życie pełne przygód jako całkiem uprawnione, a nawet pożądane przed wstąpieniem w związek małżeński. Jego zdaniem, gdyby mężczyznę i kobietę pozbawić takiego życia, to dopóki nie osiągnęliby oni statecznego wieku, nie byliby w stanie dotrzymać wierności. „Życie pełne przygód – są to własne jego słowa – powinno poprzedzać życie w małżeństwie; życie instynktu niech idzie przed życiem rozumowym”, i dalej jeszcze: „Wydaje mi się rzeczą konieczną, aby i kobieta prowadziła przed ślubem życie kawalerskie, swoje własne życie namiętności i przygód” (2).

Kto nie dostrzega błędu tych teorii! Wychodzą one z egoistycznego założenia, że małżeństwo jest zawierane wyłącznie dla przyjemności i, w dodatku, jedynie dla przyjemności cielesnej, co bardzo obniża myśl Boga dotyczącą związku mężczyzny i kobiety; zapomina się, że choć czasami ciężko jest zapanować nad zmysłami (zarówno w małżeństwie, jak i przed nim), to religia, wspomagając moralność, daje w modlitwie, w Eucharystii, w czci do Najświętszej Maryi Panny, moc zbawiennego opanowania siebie i potrzebne oparcie w miłości Boga; dalej, poniża się sakrament małżeństwa przez oddanie małżonkowi zniszczonego i zużytego ciała oraz serca, z którego najpiękniejsza woń uleciała. Zresztą później wrócimy do tego punktu, gdy będzie mowa o „wolnej miłości” (3).

Dużo jest takich osób, które nie mając zamiaru wcielać w życie rozwiązań proponowanych przez Leona Bluma, Lindseya i innych podobnych „moralistów”, ale po prostu uniesieni namiętnością, a bez wystarczającej siły charakteru, by się jej oprzeć, nie mogąc jeszcze z powodu złej sytuacji materialnej zawrzeć małżeństwa, dopuszczają się, niestety, karygodnych czynów. Niejedni muszą przyśpieszać datę ślubu, bo grożą przedwczesne narodziny, inni, dorzucając niegodziwość do niewstrzemięźliwości, opuszczają młodą dziewczynę, zbyt łatwowierną lub współwinną, i pozostawiają ją wraz z dzieckiem, które jej dali, a zdarza się jeszcze, że z obawy przed macierzyństwem starają się przez zmuszenie jej do aborcji pozbyć się owocu swojej winy, który okryje ich wstydem wobec świata.

Zasada moralności integralnej wymaga, aby obie strony stawały do małżeństwa w stanie dziewictwa. I dotyczy to zarówno młodych mężczyzn, jak i młodych kobiet, albowiem moralność jest jedna i nie wymaga więcej od dziewcząt; każdy ma dać drugiemu pełnię tego, co posiada i jest to oszustwo, żądać od jednej strony całkowitego dziewictwa, nie mogąc w zamian ofiarować niewinności. Słusznie mówi moralista Amiel: „Oddać najgłębszą, najbardziej tajemniczą część swojej istoty i swojej osobowości za niższą cenę jak absolutna wzajemność, czy nie byłoby to profanacją?”.

Czy mamy stąd wyciągnąć wniosek, że jeśli chłopiec lub dziewczyna zawinili przed ślubem, to z tego powodu mają zrezygnować z małżeństwa?

Wcale tego nie twierdzimy. Czy jednak uczciwiej nie byłoby powiedzieć narzeczonej lub narzeczonemu o grzesznych stosunkach, jakie się miało z trzecią osobą? Moraliści nie uważają tego za ścisły obowiązek, albowiem mogą istnieć słuszne przy czyny do zachowania milczenia, ale zmuszają do wyznania w razie, gdyby były następstwa tego współżycia, czyli dziecko albo zakaźna choroba, ze względu na ryzyko i ciężary, jakie stąd wynikają.

Ale na to odpowie ktoś: przy takim po stępowaniu małżeństwo nie dojdzie do skutku. Zgadzamy się z tym, ale właśnie gdyby młodzi ludzie lepiej znali ogrom przykrości, na jakie się narażają, to może wtedy bardziej wystrzegaliby się zgubnych namiętności. Godzić się na małżeństwo, mając za sobą utracone dziewictwo, oraz cynicznie przyjęte kłamstwo, co do wartości tego, co się daje, jest to spekulacja, egoistycznie może szczęśliwa, ale jest to wstyd, jeden z najgorszych.

Nieraz mówi się, że w praktyce strony, które pragną się pobrać, mają zazwyczaj tyle taktu, że godzą się (po przeprowadzeniu odpowiednich badań) na niepełne odpowiedzi, unikając drążenia tematu. Jeżeli druga strona zrzeka się sądzenia tego, co mogło być karygodne w przeszłości przyszłego współmałżonka i woli przymknąć na wszystko oczy, aby tylko nie doprowadzić do zerwania zaręczyn, to kontrakt pozostaje uczciwy.

Ale czy właśnie w tym miejscu nie znajdujemy wytłumaczenia dla tylu nieudanych małżeństw? Dodajmy zresztą, że o ile przed ślubem należy wyznać przyszłemu małżonkowi krzywdę, jaką się wyrządziło, albowiem jej zatajenie byłoby okrutnym podejściem, to gdy małżeństwo zostało już raz zawarte, mądrze się postąpi, zachowując bezwzględne milczenie co do wszelkich nagannych czynów, jakie mogły mieć miejsce przed zawarciem małżeństwa. Przedtem należało wszystko wyznać, te raz zaś trzeba za wszelką cenę milczeć. Jest to wprawdzie krzyż, by przez całe długie, wspólnie spędzone lata mówić sobie w duszy: to część mojego istnienia, o której ta „moja druga połowa” nigdy się nie dowie, ale mimo to, teraz, gdy kontrakt został podpisany, gdy zobowiązanie jest zawarte, a życie we dwoje po stanowione, nie trzeba nic mówić, co mogłoby zmniejszyć wzajemne poszanowanie i wspólną miłość. Szczerość co do tego punktu trzeba poświęcić dla ułatwienia wspólnego życia, skoro się jest już złączonym na zawsze. Ale przyznaje my, że ta konieczność ciągłego kłamstwa, jest udręką dla duszy, która, jak przypuszczamy, mimo swych słabostek pozostała prawa (4).

Wreszcie zapytajmy jeszcze o jedno: jeśli, na szczęście, przed ślubem nie zaszło się za daleko i nie oddało się komuś całkowicie, a więc dziewiczość ciała została zachowana, i na sumieniu ma się tylko pewne nieopanowanie zmysłów, wyobraźni czy serca, to jak postępować, gdy stajemy przed bliskością małżeństwa?

Oczywiście, wynika to samo z siebie, że w następstwie tych uchybień nie jest się w najlepszym położeniu, by otrzymać Boże błogosławieństwo na swoje ognisko rodzinne; jednak ponieważ zasadniczo nie wykroczyło się przeciw temu, co sprawiedliwie należy oddać swojemu małżonkowi, nie ma konieczności wyznawać przed nim poprzednich upadków, chyba że by były tego rodzaju, że nie pozwalają spodziewać się spokojnego i wiernego pożycia małżeńskiego.

Zaznaczamy raz jeszcze, że czym innym jest sprawiedliwość, a zupełnie czym innym ideał, który powinien być nienaruszony, jeśli chce się odpowiedzieć myśli Bożej w małżeństwie, oraz temu, co najlepiej ustrzec może pełnię szczęścia we wspólnym pożyciu.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Ze względu na możliwość nieporozumienia i rozejścia się strony zainteresowane postanawiają, że w trakcie trwania „małżeństwa na próbę” będą stosowały środki antykoncepcyjne. W ten sposób do grzechu nieczystości dodają winę graniczącą z zabójstwem, co wyżej zostało wykazane.

(2) Już za panowania Ludwika XV, zwycięzca spod Fontenoy, Maurycy Saski, podawał projekt, aby związki małżeńskie nie były zawierane definitywnie, lecz pewnymi etapami. Pierwszy miał trwać pięć lat, jeśliby nie było dziecka, małżeństwo miało być automatycznie i obowiązkowo rozerwane. Jeśli było potomstwo, to małżonkowie mieli żyć nadal razem przez dwa następne okresy pięcioletnie; związek ich stałby się definitywnym dopiero po trzykrotnym odnowieniu. Marszałek okazał się lepszym wodzem niż moralistą!

(3) Papież Pius XI tak samo potępia „małżeństwo czasowe” i „małżeństwo na próbę”, jak i tzw. małżeństwo przyjacielskie (tzn. rozwiązywalne i wykluczające potomstwo). Te wszystkie formy pożycia przedmałżeńskiego zdecydowanie przeciwstawiają się prawu Bożemu, ale nawet nie trzeba odwoływać się do moralności objawionej, aby potępić te ohydne formy współżycia dwojga ludzi. Proste prawo naturalne i zdrowy rozum już je odrzucają i to należy mówić tym wszystkim, którzy uważają zasady, jakie tylko przypomina papież za zbyt surowe; albowiem nie są one zasadami papieża czy Kościoła (chyba, że mówimy o małżeństwie jako sakramencie), a są tylko czystym i prostym wyrazem prawa naturalnego, zapisanego w sercu człowieka, i żaden człowiek prawy i zdrowy nie może myśleć inaczej, tylko tak, jak mówi encyklika papieska.

(4) Przeciwnie, co to za radość, kiedy jeden małżonek wszystko ujawnia drugiemu. Nieco dalej przytoczymy o tym piękny fragment Pawła Lerolle’a.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Narzeczonym ku rozwadze.