Rozdział czwarty. Moc ducha, cz. 1

Połowiczność

O młodym Erneście Psicharim powiedział ktoś: „On jest zawsze o centymetr za duży”. Przez wstręt do ograniczeń, przez obawę przeciętności trudno mu było dostosować się do zwykłej miary. Nie była to niestałość dziecka pragnącego zmiany dla zmiany, ale nie opuszczająca go przez całe życie żądza ciągłego wznoszenia się: „czuję – pisał – że dam Bogu wszystko, czego ode mnie zażąda”.

Wszystko. Wielkie słowo… Jak niewielu jest tych, którzy kochają i służą z całego serca, z całej duszy, ze wszystkich sił.

Tak łatwo działać zawsze połowicznie: być połowicznie wspaniałomyślnym, połowicznie cnotliwym. Przeciwnie, zawsze starajmy się iść do ostatnich granic samego siebie, ku najśmielszym możliwościom.

„Obym tylko dostała się do nieba, abym tylko znalazła się u niebieskich wrót, niczego więcej nie pragnę” – słyszy się czasami podobne powiedzenia. Niepiękne słowa? Katolicyzm ciasny i antykatolicki. Katolicyzm stojący w sprzeczności z wyraźnym życzeniem Chrystusa Pana: Bądźcie doskonali jako Ojciec mój niebieski…

Będę pogardzała tym minimalistycznym programem. Co więcej, będę uważać, abym sama nie stała się jednym z wyznawców tej taniej świętości, obrońcą zasady najniższych możliwości. „W służbie Bożej czyni się zawsze dosyć. Jego chwała. Jego większa chwała, cóż mi na tym zależy? Abym się tylko zbawiła, reszta jest mi obojętna”.

Będę starała się dociągnąć moją wolę, moje pragnienie dobra do wysokości pragnień Bożych dla mojej duszy. Jak bardzo Bóg pragnie, bym była świętą! Dziś, natychmiast zaczynam!

Silna osobowość

Być sobą.

Powinnam starać się jak najusilniej o to, by samoistnie myśleć, samoistnie czuć, samoistnie chcieć i samoistnie działać. Aby nie być zawsze pod decydującym wpływem ostatnio zasłyszanych słów, ostatnio przeczytanego artykułu, zawsze cudzym postępująca śladem, nigdy nie świadoma siebie, albo tym bardziej upartą, im mój sąd jest mniej uzasadniony, śmieszny, Bóg wie skąd zaczerpnięty.

Jak najbardziej starać się rozwinąć swoją osobowość, nie przez próżność, bo to byłoby śmieszne, ale aby uwidocznić dary Boże, aby móc jak najpełniej wykorzystać swoje siły, nadać swemu życiu maksimum owocności.

Z własnego „ja” uczynić „kogoś”.

Młodzi dążą do tego, aby odróżnić się od innych przez ekscentryczność. Aby mniej być do drugich podobnymi, wpadają w dziwactwa. Dobrze zrozumiana oryginalność nie polega na tym, aby nigdy nikogo nie naśladować. Może ona polegać na naśladowaniu, tylko zależy kogo; jeśli wzór jest wzorem prawdziwym, co złego w naśladowaniu? Prawdziwego artystę, prawdziwego świętego zawsze można naśladować. Nie należy mieszać oryginalności, podlegającej na prostym braku podobieństwa, z oryginalnością idącą w głąb.

Oryginalność wyróżniająca się nie chce naśladować nikogo, zwłaszcza unika naśladowania tych, którzy są prawdziwymi wzorami. Jest to głupota.

Oryginalność głęboka chce prześcignąć drugich, docierając głębiej niż inni w istotę przedmiotu. Ta oryginalność jest płodna.

Wola

Są trzy sposoby chcenia – trzy rodzaje woli: chcieć, gdy nic nie kosztuje; chcieć, chociaż kosztuje; chcieć, bo kosztuje.

„Ten ostatni sposób chcenia jest znamieniem wielkich serc i wielkich charakterów” (G. Ravignan) (1).

Chcieć, gdy nic nie kosztuje, to zaledwie można nazwać wolą, jeśli pod słowem „wola” rozumiemy coś więcej niż zwykłą ochotę. Chcieć, gdy nic nie kosztuje, to iść po linii najmniejszego oporu, poddawać się. Taka wola nie dowodzi żadnego męstwa. Dlaczego tak wiele młodych dziewcząt, jak tylko wyjdą spod ochraniających wpływów, popada w przeciętność? Czemu stają się bezbarwne i bierne? Marzyły przecież kiedyś o wielkim życiu. Tak, ale nic ich to wtedy nie kosztowało. Dziś warunki się zmieniły, przyszły trudności. Z tą samą chwilą zmieniły się ich dusze. Piękne marzenia stopniały jak śnieg na słońcu.

Chcieć, chociaż kosztuje. To już jest trudno. Mniejsza z tym! Henryka d’Angeville chce przedsięwziąć wyprawę na szczyt Mont Blanc. Przewodnicy nie chcą iść. W końcu jeden zgłasza się. Na ostatnim odcinku drogi Henryka wyczerpana chce zarzucić całe przedsięwzięcie. Przewodnik napomina ją, przypomina uczynione postanowienia. Henryka wstaje. „Jeśli umrę zanim dojdę na szczyt, obiecaj mi, ze zaniesiesz mnie tam i pochowasz”. „Niech pani będzie spokojna; żywa lub umarła dotrze pani na szczyt”. Doszła żywa. Dochodzi się zawsze i dochodzi żywym, gdy chce się dojść.

Chcieć, bo kosztuje. Są tacy, których trudności zachęcają, pobudzają, przynaglają. Jest ich niewielu. Będę do nich należeć. Wezmę sobie za regułę: iść do walki przeciwko sobie samej, przeciwko nieprzyjaciołom Boga, nie pomimo niebezpieczeństwa. A to nie przez fanfaronadę, nieostrożność lub zuchwalstwo, ale przez wspaniałomyślność, przez odwagę, poznawszy jasno cel i szlachetność sprawy.

Potępiacie mnie? Nie zapominajcie, że mam dopiero dwadzieścia lat!

Mało, ale wytrwale

Często opowiada się historię Harissona i Tamerlana:

Gdy na początku ubiegłego stulecia parlament angielski naznaczył dwadzieścia tysięcy funtów nagrody dla tego, kto wynajdzie zegar porównawczy (wskazujący równocześnie czas rzeczywisty i przeciętny), Harisson był uczniem stolarskim, gdzieś na prowincji. Harisson powiedział sobie: „Chcę zyskać tę nagrodę”. Rzucił piłę i hebel, przybył do Londynu, został zegarmistrzem, pracował czterdzieści lat i… nagrodę dostał.

Wódz mongolski Tamerlan poniósł kilka porażek. Zebrał radę. Toczą się rozprawy, czy zaprzestać walki, czy prowadzić ją dalej. Nagle spostrzega Tamerlan mrówkę, która wspina się po płótnie namiotu; kilkakrotnie doszedłszy do pewnej wysokości spada na ziemię, ale zaraz rozpoczyna znów swoją niestrudzoną wędrówkę. Tamerlan nie waha się dłużej. Ta mrówka jest przykładem zbyt wymownym.

Mało, ale wytrwale.

Jeżeli chcemy wyszkolić naszą wolę na wielkie okazje życia, nie mamy na to lepszego sposobu, jak chcieć, chcieć całą siłą woli w okazjach małych.

Wybrać co tydzień jedną cnotę: pobożność, miłość bliźniego, czystość, pracowitość. W zakresie tej cnoty obrać znów punkt specjalny, który będę szczególnie miłować, np. pacierz ranny, Komunia święta, miłość bliźniego względem tej a tej osoby itd.

Główna wada

„Czy byłeś w Holandii? Czy widziałeś te olbrzymie tamy, które zabezpieczają tamtejszy kraj? Są szerokie i wysokie; są utrzymywane starannie, w obawie, aby morze ich nie zniszczyło. Na pierwszym ani na drugim wale nie wolno niczego sadzić, dopiero na trzecim rosną wiązy. To zabezpieczenie miast i pól ma jednego nieprzyjaciela, malutkiego, trudnego do schwytania: kreta. Niech tylko kret zrobi w piasku dziurę, choćby na dwa palce, a przez tę dziurę zaraz wedrze się groźne morze, zaleje plony i domy. Wszystkie tamy nawet i tamy moralne mają swoje krety” (R. Bazin) (2).

Muszę zrozumieć, że zło nigdy nie zbliży się do mnie pod postacią brutalną. Gdyby mi się tak przedstawiło w całej swej prawdzie, cała moja istota instynktownie zbuntowałaby się. Nieprzyjaciel jest zręczniejszy; powolne przenikanie, podkopywanie się, sączenie jadu kropla po kropli – oto jego taktyka, taktyka kreta. Zwierzę potulne o pozorach nieszkodliwych, robota podziemna, której przez długi czas nic na zewnątrz nie zdradza. Może to będzie jakieś wyobrażenie, wprawdzie trochę romantyczne, ale ostatecznie uczciwe, jakaś książka trochę śmiała, która, choć jest dobra, ale czuję, że na mnie dobrze nie działa; jakieś lenistwo, któremu się poddaję i które ogarnia mnie coraz bardziej; opuszczanie częściowe, ale narastające, ćwiczeń pobożnych i umartwień. Już czas, wielki czas, żebym temu przeciwdziałała. Chwilami słyszę pomruk zbliżającej się burzy. Tamy jeszcze trwają, ale zdaję sobie sprawę, że w pewnych punktach są nadwątlone. Jeśli je w tym stanie pozostawię, przerwie je każdy silniejszy napór potężnego oceanu, każda silniejsza fala. Należy więc „zabijać krety” i wzmacniać tamy.

Wielkie życie

Po to, aby moje życie było wielkie, Bóg nie żąda ode mnie spełnienia rzeczy wielkich. Na szczęście! Czyż byłabym do nich zdolna?

Bóg żąda ode mnie jedynie, abym te drobne rzeczy, z których składa się moje życie, wypełniała: z zupełną doskonałością oraz z szeroko zakreśloną intencją.

Zapytam się siebie, czy z całą możliwą doskonałością robię to wszystko, co mam do zrobienia? Czy jestem sumienna w pracy, w obowiązkach religijnych i obowiązkach stanu? Czy w tym wszystkim nie ma wielu niesumienności, uchylania się, zaniedbań? W teorii daję Bogu wszystko; ale czy w praktyce nie ma wiele małodusznego tchórzostwa? Przyjmę jako zasadę, aby nigdy niczego dobrowolnie nie odmówić Panu Jezusowi. Niewiele rozwodzić się i analizować w wypadkach wątpliwych; gdy nie jestem pewna, gdy mam wątpliwości, nie mam wtedy żadnego obowiązku i mogę postąpić według swego uznania i ochoty. Ale kiedy mam pewność, że Pan Jezus żąda czegoś ode mnie, powinnam iść do ostateczności, wyciągnąć ze strun swej duszy ton najwyższy. Postanowię sobie, że jeśli Bóg czegoś ode mnie żąda, dam mu wszystko, a nie jak dotąd tylko połowę.

Doskonałość uczynków. Wspaniałomyślna szerokość intencji. Będę działać mając na oku Boga i duszę, ale nie przez egoizm, przez pospolitą miłość własną, przez próżność. Będę wszystko robić dobrze, nie tyle przez odruchowe upodobanie w doskonałości, nie przez zamiłowanie do drobiazgowości i do starannej pracy, ale przez pragnienie, aby każda minuta mego życia oddała Bogu maksimum chwały. Jeśli jest mi to pomocne, określić codziennie jasno moją intencję: w poniedziałek za misje, we wtorek za ojczyznę itd. starając się zawsze wybrać intencje najszersze, najbardziej apostolskie, najbardziej zgodne z intencjami Serca Jezusowego. Bardzo pożyteczne byłoby dla mnie codzienne odnawianie modlitw Apostolstwa Modlitwy. Postanowię odmawiać co dzień te modlitwy, a jeśli je odmawiam, postanowię odmawiać żarliwie.

Małe obowiązki

„Okazje do rzeczy wielkich są rzadkie, do małych ustawiczne” – powiada o. P. Chaignon (3). Jeśli będę czekała na rzeczy wielkie, żeby się uświęcić, mogę czekać długo. Prawdopodobnie nie przyjdą nigdy. A jeśli nadejdą i zastaną mnie nieprzygotowaną, będą dla mnie jakby nie były. Zapewne, okazja czyni złodzieja. Ale głównie złodziej stwarza sobie okazje. Będę silna w wielkich okolicznościach, jeśli nauczę się być silną w małych.

Zwłaszcza, że być silną w rzeczach małych, znaczy być naprawdę silną. Każdy jest zdolny do chwilowego porywu. Ale od rana do wieczora naginać się, nigdy nie słabnąc, do całego szeregu drobnych ofiar, ale całe życie czuwać nad myślami, być wspaniałomyślną w poświęceniu, dzielną w pracy, gorliwą w modlitwie, punktualną w rannym wstawaniu i we wszystkich szczegółach przyjętego regulaminu – oto prawdziwa wielkość. To wszystko jest niby „nic”. Ale to „nic” tyle jednak kosztuje! To „nic” wymaga odwagi prawie że heroicznej!

A przy tym ludzie nazywają te drobiazgi „rzeczami małymi”! A one są tak wielkie! Wielkie, bo wymagają wielkiej duszy. Wielkie, bo nic z tego, co odmawiamy Bogu, nie jest małe. Gdyby św. Jan stojący u stóp krzyża odmówił Chrystusowi szklanki wody, czy uważalibyśmy to za „drobną niedelikatność”? To, czego Pan wymaga ode mnie, jest często właśnie tylko tą szklanką wody. Czy odmowę nazwać możemy drobiazgiem?

Ks. Raoul Plus SI

(1) Gustave Francis Xavier Delacroix de Ravignan (1795–1858) – francuski jezuita, prawnik, mówca i pisarz; w roku 1828 wyświęcony na księdza, profesor na uniwersytecie Notre Dame i Montrouge, kaznodzieja we Francji i Belgii, Rzymie i Londynie.

(2) Rene Francois Nicolas Marie Bazin (1853–1932) – francuski powieściopisarz, profesor prawa na katolickim uniwersytecie w Angers, członek Akademii Francuskiej, autor m.in. znanej biografii o św. Piusie X.

(3) Pierre Chaignon (1791–1883) – w roku 1819 wstąpił do Towarzystwa Jezusowego, kierownik duchowy księży, założyciel bractwa modlitwy za zmarłych księży. Jego główne dzieło to: Meditationes sacerdotales, które zostało przełożone na wiele języków, m.in. czeski, polski, włoski i angielski.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Dziewczętom ku rozwadze.