Przedmowa. Źródło ze skały

„Widok świata jest dla mnie ową księgą, którą Duch rozwinął przed prorokiem, a w niej były zapisane narzekania i wzdychania, i bieda” – wyznał John Henry Newman na kartach swej Apologii.

Świat, poznawany jedynie wysiłkiem zmysłów i rozumu, zdawał mu się krainą, która nie jest godna człowieka. Religia, której fundamentem nie jest prawda absolutna, była dlań „jałowa i bez znaczenia”. Dlatego swoje serce zwrócił poza świat. A w poszukiwaniu prawdy zrezygnował ze starego życia, by przejść na łono Kościoła katolickiego. Z tego też powodu tom niniejszy łączy trzy wymiary jego życia: biograficzny, intelektualny i duchowy. Życie Newmana nie przeczy jego przekonaniom intelektualnym, te zaś pozostają w harmonii z modlitwą. Sztuka to niełatwa – przekonujemy się o tym boleśnie na każdym kroku. Zbyt często „księga świata” zdaje się opowiadać o nikczemności i kłamstwach. Ale ten jej rozdział, który swoim życiem zapisał angielski duchowny, niesie radosne, krzepiące posłanie. Ośmiela wiarę, czyni umysł sposobniejszym do przyjęcia prawdy, poucza sumienie.

„Odpadnięciem Anglii od Kościoła katolickiego w XVI wieku nie kierowały żadne szlachetne ideowe czynniki. Dzieła tego dokonał dla dogodzenia osobistemu kaprysowi człowiek moralnie potworny, z instynktami zbrodniarza, król Henryk VIII (1). I piętna swego pochodzenia anglikanizm zetrzeć z siebie nie zdołał, aż stało się to, że religię umieszczono wśród czcigodnych zabytków przeszłości i zamieniono ją na cywilizację. Zanadto jednak w społeczeństwie angielskim głęboko zakorzenione jest przeświadczenie o konieczności kultu tradycji, jako rękojmi zdrowia moralnego, ażeby mogła być zapomniana potrzeba szanowania religii. Wszystkie jej formy zostały zachowane. Tylko wyrzucono z nich treść. Credo zeszło na poziom frazeologii uświęconej przez tradycję, lecz nie obowiązującej nikogo; zaniknęła myśl wszelka o rzeczach niewidzialnych i bycie ponadzmysłowym; tym mniej było miejsca dla mistyki i ascetyzmu. Wyrazem religii stawał się obrządek zimny, próżny, bez tego życia wewnętrznego, co moc swoją czerpie w sakramentach, jako widomych znakach łaski Bożej, bez estetyki symbolizmu, w świątyniach ogołoconych ze wszystkiego, co przypominać mogło katolicyzm. Dopiero w pierwszej połowie wieku XIX niespodzianie pojawia się w Oksfordzie prąd natchniony nie protestancką ideą religii indywidualistycznej opartej o Ewangelię, lecz ideą katolicką Kościoła powszechnego. Przedstawiciele tego nowego prądu widzą i rozumieją, że protestancki indywidualizm niezmiennie prowadzi do indywidualizacji religii, do zastąpienia jej przez nieokreśloną religijność, w końcu do jej zaniku; postanawiają przeto odrodzić anglikanizm przez zwrot ku idei Kościoła, który ustanowił Chrystus, którym rządzą następcy apostołów” (2) – pisał na początku XX wieku polski filozof, Marian Zdziechowski, w eseju Kardynał Newman naświetlając horyzont duchowy, kulturowy i społeczny tamtej epoki w dziejach Anglii. Jeśli przyjmiemy twierdzenia Zdziechowskiego, łatwiej nam będzie zrozumieć, dlaczego Newman nie chciał i nie mógł poprzestać na tym, co jawiło mu się jako niewystarczające na drodze do Boga, w którym Miłość i Prawda są jednym. Uczciwość intelektualna, dyscyplina sumienia, duch samozaparcia – świadectwem czego jest biografia Newmana, pióra ks. O’Briena SI, zamieszczona w tej książce – kazały mu zerwać z dawnym życiem i rozpocząć nowe, trudniejsze, ale zgodne z rozeznaniem, którego dokonał. Bez wątpienia, był to wybór bolesny tak dla niego, jak otaczających go ludzi. Charyzmatyczny kaznodzieja, intelektualista, który mimo głębokiej potrzeby kontemplacyjnego trybu życia nie zwykł chować się przed światem w wieży z kości słoniowej – takim był Newman przed podjęciem decyzji o przejściu na katolicyzm. I takim miał pozostać.

Warto przyjrzeć się temu, jak go postrzegali jemu współcześni, naoczni świadkowie jego życia. „Nigdy nie widziałem postaci robiącej takie wrażenie. Chodziłem do jego kościoła i słuchałem kazań co niedziela; mówią, że był on dyplomatą, że doprowadzał swoich uczniów do wniosków, do których chciał ich doprowadzić, podczas gdy jego zamiary były starannie ukrywane. Był to, wprost przeciwnie, najszczerszy z ludzi. Mówił nam to, o czym był przekonany, że jest prawdą… Nikt, kto słuchał w owych czasach jego kazań, nigdy o nich nie zapomni. Rzadko były one wprost teologiczne. Teologii wykładanej przez wybitnych mówców na uniwersytecie mieliśmy aż nadto. Newman obierając za temat pewne postaci z Pisma Świętego mówił nam o nas samych, naszych pokusach, naszych przeżyciach. Jego przykłady były niewyczerpane. Zdawał się zwracać do najskrytszych myśli każdego z nas tak, jak oczy portretu zdają się spoglądać na każdą osobę w pokoju. Nigdy nie wyolbrzymiał, nigdy nie był nierealny. Kazanie jego było poematem opartym na konkretnym temacie, fascynujące swoim polotem, przyjmowane – i to jak przyjmowane! – ze względu na swoją szczerość, interesujące od strony swojej oryginalności nawet dla tych, którzy byli obojętni w stosunku do religii, i dla tych, którzy chcieli być religijni, ale znaleźli religię suchą i nużącą – było to jak wytryśnięcie źródła ze skały” (3) – pisał później historyk epoki wiktoriańskiej, James Anthony Froude. Religijne uczucie sprzymierzone z wewnętrznym głosem prawdy, którą trzeba obdarzyć ludzi, bo i oni mają udział w Chrystusowych Misteriach, nawet jeśli zdają się być od nich daleko – teologia na usługach zbawczej misji Kościoła, nie zaś sztuka sama dla siebie: „Newman opisywał niektóre sceny z Męki Pańskiej; potem urwał. Przez kilka chwil panowało niczym nie zmącone grobowe milczenie. Potem niskim, wyrazistym głosem, którego najlżejsza wibracja słyszalna była w najodleglejszym zakątku kościoła, powiedział: «Teraz, proszę, przypomnijcie sobie, że Ten, którego to wszystko spotkało, jest wszechmocnym Bogiem». Jak gdyby prąd przeszedł przez kościół, jak gdyby każdy z obecnych zrozumiał po raz pierwszy znaczenie tego, o czym mówił przez całe swoje życie” (4).

Zdziechowski opisuje – aż chce się zamknąć oczy, by ujrzeć tę scenę – atmosferę kazań Newmana: „Godzina bliska wieczoru, w świątyni zmrok; na ambonę wchodzi postać wysoka, chuda, schylona, z dużymi oczyma, których wejrzenie zdaje się przebijać powłokę rzeczy i ludzi – i wśród skupionego milczenia obecnych rozlega się cudownie muzykalny głos, i przenika do głębi dusz, unosząc je jakby mocą nadprzyrodzonego czaru ponad sferę doczesności. Patrząc nań i słuchając, każdy w nim odczuwa ciągle obecną intuicję prawd Boskich, zrośnięcie się ze światem niewidzialnym, ten stan duszy, który wyrażały słowa: «my Creator and myself». I czucie realności niedostępnych oku i zmysłom światów umie on wlewać w dusze słuchaczy. A wlewa je pomimo, iż mówcą w zwykłym znaczeniu wyrazu nie jest; ani śladu retoryczności, żadnych wybuchów. Nie dość tego, on nie mówi z pamięci, lecz czyta; oczy ma wlepione w rękopis; ani razu nie spojrzy na audytorium; ramiona jego są nieruchome, ręce schowane, chwilami tylko z lekka porusza głową. Zaczyna głosem spokojnym, wyraźnym; mówi bez przemian w tonie. Ale właśnie ta pozorna sztywność w postaci, w ruchach, w głosie zdradza w nim człowieka zanadto przejętego powagą religii, ażeby zniżać się miał do działania na tłum jakimiś oratorskimi niespodziankami; on nie dopuszcza, ażeby cokolwiek zewnętrznego stać mogło między Bogiem a duszą” (5).

Znamienne: „on nie dopuszcza, ażeby cokolwiek zewnętrznego stać mogło między Bogiem a duszą”. Korzeniem religii jest kontemplacja, która zachowując wierność prawdzie – nie pogrąża duszy w subiektywizmie, ale otwiera ją na Kościół powszechny. Mimowolnie nasuwa się pewna paralela: „Boga i duszę poznać pragnę. Nic więcej? Nic zgoła!” – pisał u zarania chrześcijaństwa św. Augustyn (6), nawrócony na katolicyzm manichejczyk, który modlił się w swoich Wyznaniach: „Wieczna Prawdo! Prawdziwa Miłości! Umiłowana Wieczności! Tyś Bogiem jest moim, do Ciebie wzdycham dniem i nocą. Gdy po raz pierwszy Cię poznałem, Tyś mnie do siebie przygarnął, żebym zobaczył, iż powinienem coś ujrzeć, a także – iż nie jestem jeszcze zdolny do ujrzenia tego. Schłostałeś słabość mego wzroku, przemożnym uderzywszy we mnie blaskiem, aż zadrżałem z miłości i zgrozy. Zrozumiałem, że jestem daleko od Ciebie – w krainie, gdzie wszystko jest inaczej” (7). Doczesność to „kraina, gdzie wszystko jest inaczej” (łac. regio dissimilitudo), ziemia jałowa, skała, pustynia – na której ledwo tli się prawdziwe Życie, odkąd przez grzech pierworodny świat legł w złym. Jezus Chrystus, przychodząc na świat, jakby weń uderzył i sprawił, że wśród pustkowia wybiło Źródło, którym jest Kościół. I oto Newman, po dziewiętnastu wiekach od tamtego wydarzenia, studiując nad herezją ariańską, wsłuchując się w argumenty św. Augustyna, powoli dochodzi do zrozumienia, że sam żyje za daleko od tego Źródła. Że trwa jakby w cieniu, on, który tak bardzo pragnął Światła. Ale odkrywa, że można – choć wszelkie metafory są tu niedoskonałe – zmniejszyć ten dystans, uczynić krok ku Światłu, zaś inna decyzja byłaby błędem i grzechem. I swoje życie, najświetniejsze kazania, cieszące się powszechnym uznaniem pisma teologiczne – wszystko to stawia pod osąd sumienia, które nie pozwala stać mu w miejscu, ani zadowalać się dotychczasową sytuacją. To prawda jest dlań probierzem człowieka, nie zaś odwrotnie. To Kościół jest probierzem świata, nie odwrotnie. To Bóg jest miarą wszystkich rzeczy i wszystkie rzeczy są Mu poświęcone. Wiedza, modlitwa, życie – wszystkie czerpią z jednego Źródła i jednym Światłem są opromienione. Stąd też, zarówno tekst biografii, artykuł Wiara i osąd prywatny, oraz Medytacje nad nauką chrześcijańską – służą nie tylko głębszemu zrozumieniu osoby kardynała Newmana, lecz także Kościoła rzymskokatolickiego, której to pracy nie może zaniechać żadne pokolenie wierzących.

Krzysztof Wołodźko

(1) Henryk VIII (1491–1547), w roku 1534 na mocy „Ustawy o zwierzchnictwie”, uznał się głową Kościoła w Anglii (za pośrednictwem parlamentu i za zgodą prymasa Tomasza Cranmera) i doprowadził do powstania Kościoła anglikańskiego.

(2) Por. Marian Zdziechowski, Pesymizm, romantyzm a podstawy chrześcijaństwa, Kraków 1914, s. 146–147.

(3) Por. R. D. Middleton, Pastor Parafii Panny Maryi [w:] Kardynał John Henry Newman, praca zbiorowa, Warszawa 1967, s. 147–148.

(4) Ibid., s. 147.

(5) Por. Marian Zdziechowski, op. cit., s. 160–161.

(6) Św. Augustyn (354–430), biskup, Ojciec Kościoła, autor fundamentalnych dla chrześcijańskiej cywilizacji dzieł: Solilokwia, Wyznania, Państwo Boże; w wieku trzydziestu lat, pod wpływem kazań św. Ambrożego przyjął chrzest; od roku 391 do śmierci pełnił urząd biskupa w północnoafrykańskim mieście Hippona.

(7) Św. Augustyn, Wyznania, Warszawa 1993, s. 113.

Powyższy tekst jest wprowadzeniem do książki kard. Johna Henry’ego Newmana O krok bliżej… Medytacje.