Przedmowa do książki „Religia zwykłego człowieka” ks. R. H. Bensona

Jestem absolutnie świadom, że niniejsza książka może się spotkać z niezliczonymi uwagami krytycznymi. Powiedzą na przykład, że nie jest naukowa i uczona. Jeśli bowiem ktoś zajmuje się Kościołem katolickim, pomijając całą literaturę patrystyczną i jej rozważania, a zamiast tego odwołuje się do Penny Catechism (1), oznacza to, że obawia się stawić czoła problemom. Powiedzą, że książka ta jest retoryczna i nieścisła, emocjonalna i nieintelektualna, pogardliwa i nieżyczliwa. Usłyszę, żebym powściągnął język, jeśli nie mam nic lepszego do roboty, jak tylko odwoływać się do ludzkiej słabości, zamiast do siły, do wyobraźni człowieka, a nie do jego rozumu. W istocie, na tyle, na ile ta książka zostanie w ogóle zauważona przez tych, którzy nie zgadzają się ze mną w sprawach religii, przewiduję dość sporo nieprzyjemnych uwag.

Książka będzie się bronić sama, a jednak wydaje mi się, iż warto w tej przedmowie podkreślić to, co mam nadzieję podkreślać nieustannie na kolejnych stronach – że co do meritum, niektóre z tych krytycznych uwag będą całkowicie słuszne.

Książka ta jest przeznaczona dla „człowieka z ulicy”, który, mimo wszystko, ma pewne prawo do naszej uwagi, ponieważ Jezus Chrystus przyszedł zbawić jego duszę. Ten „człowiek z ulicy”, taki jak ja, absolutnie nie jest w stanie prowadzić głębokiej dysputy na temat Ojców Kościoła, ani stwierdzić, w którym punkcie niejednomyślność uczonych dotyczy kwestii czysto naukowych. Jego religijność składa się częściowo z emocji, sporej dawki Pisma Świętego, częściowo z wyobraźni i – w bardzo małym stopniu – z rozumu. Jest na tyle kompetentny, aby stwierdzić, co jego zdaniem oznacza dany tekst i aby rozpoznać niektóre bardziej oczywiste fakty historyczne, jak to, że Rzym zawsze miał jakiegoś papieża i że pewnych ludzi, stojących wysoko w hierarchii kościelnej, mogła charakteryzować ambicja oraz niegodziwość. Jest też w stanie zrozumieć, że dęby wyrastają z żołędzi, a atleci z niemowląt, jak również dostrzec jedno czy dwa prawa w rozwoju życia. Może pojąć, że trucizna zwykle zabija i że dwie wzajemnie wykluczające się propozycje wymagają wielu dowodów, by można je było traktować jako różne aspekty jednej prawdy.

Tego rodzaju zdolności intelektualne wydają się raczej marnym wyposażeniem w dążeniu do zbawienia, ale jest to bez wątpienia jedyne wyposażenie, jakie wielu z nas posiada, a to nie my sami siebie stworzyliśmy, tylko Bóg. A zatem, jeśli w ogóle wierzymy w Boga – przynajmniej w Boga miłosiernego, a nawet w sprawiedliwego – jesteśmy zobowiązani uznać, że istotnie potrzebujemy tylko takiego wyposażenia. Powiedzieć mi, że ponieważ nie jestem w stanie nieomylnie osądzić niejasnej wypowiedzi św. Cypriana, zatem jestem wykluczony z podejmowania decyzji na temat niezbędnych prawd religii chrześcijańskiej, to przedstawiać mego Twórcę jako niesprawiedliwego i kapryśnego. Jestem zdolny jedynie do tego, do czego jestem zdolny.

Zatem w wykładach, które w formie mniej lub bardziej zbliżonej do niniejszej wygłosiłem w kościele pod wezwaniem Matki Bożej i Angielskich Męczenników w Cambridge, starałem się zająć kwestią religii chrześcijańskiej z tego punktu widzenia, który właśnie próbowałem wskazać. Cytowałem raczej Penny Catechism niż św. Tomasza, ponieważ ten pierwszy jest bardziej dostępny dla osób o umiarkowanych zdolnościach. W tym sensie – i mam szczerą nadzieję, że w żadnym innym – jest to książka nienaukowa i nieścisła.

Co się tyczy jej retorycznego emocjonalizmu, mogę jedynie powiedzieć, że jeśli prawda jest odziana w coś, co wydaje się do pewnego stopnia tandetnym kostiumem, nie staje się przez to mniej prawdziwa, a dla oczu niektórych może być bardziej atrakcyjna.

W kwestii ewentualnej „pogardliwej nieżyczliwości”, jest mi niezmiernie przykro, jeśli dałem jakikolwiek powód do takiego oskarżenia – mogę tylko powiedzieć, że zrobiłem, co mogłem, aby tego uniknąć. Nie starałem się jednak unikać tu i ówdzie pewnego rodzaju kiepskiego humoru, ponieważ nie widziałem ku temu powodu. Istnieją na tym świecie zarówno zabawni ludzie, jak i zabawne rzeczy i nie jesteśmy mniej katoliccy, a nawet bardziej, jeśli akceptujemy ich istnienie. Myślę jednak, że nigdzie nie zarzucałem złej wiary, czy jakiejś nieszczerości moim oponentom i że jest to, poza wszystkim, jedyne niewybaczalne narzędzie w polemice. Nigdy też nie kpiłem z żadnej doktryny, która ma jakiekolwiek prawo, aby ktoś ją uważał za świętą. Starałem się pokazać, że pewne teorie intelektualne są wręcz absurdalnie niemożliwe, ale nigdy nie twierdziłem, że duchowe doświadczenie nie jest święte i godne szacunku.

Z pewnością odwoływałem się raczej do ludzkiej słabości, niż do siły, ponieważ mamy najlepszy autorytet, aby wierzyć, że w tym objawia się moc Boga. Tak, jak możemy dowodzić konieczności Wcielenia na gruncie istnienia palącej ludzkiej potrzeby, tak samo możemy wnioskować, że ludzka niewiedza wymaga niebieskiego nauczyciela.

Wreszcie proszę wszystkie kompetentne osoby, aby – jeśli byłyby uprzejme podjąć taki trud – wskazały mi te liczne błędy, w które mogłem popaść i bez zastrzeżeń, z najgłębszymi synowskimi uczuciami, poddaję wszystkie owe błędy sprostowaniu i napomnieniu mojej Matki Kościoła.

Ks. Robert Hugh Benson
parafia katolicka, Cambridge, maj 1906 r.

PS. Być może nie ma potrzeby zaznaczać, że w większości cytatów posługiwałem się „Autoryzowaną Wersją” Pisma Świętego (2), z przyczyn, które w sposób oczywisty wynikają z natury książki.

(1) Tzw. „Katechizm za pensa” – Catechism of Christian Doctrine – oficjalny katechizm Kościoła katolickiego, przyjęty dekretem synodu w 1859 roku, zawiera 370 pytań i odpowiedzi na temat wszystkich aspektów wiary katolickiej.

(2) W 1604 roku król Jakub powołał komisję uczonych, która miała za zadanie przetłumaczenie Pisma Świętego. W ten sposób powstała Autoryzowana Wersja Pisma, opublikowana w 1611 roku.

Książkę możesz kupić tutaj.