Pasterz świata. Rozdział drugi

– Wiem, że miałam rację – rzekła donna Virginia. – Nie dali mu parafii, ale wykonuje większość obowiązków proboszcza: słucha spowiedzi, prowadzi rekolekcje, uczy dzieci katechizmu…

– A ja wiem, że to ja miałem rację – odpowiedział z uśmiechem don Filippo. – Przez cały czas kontynuuje studia.

To była prawda. W ciągu dwóch lat zdołał obronić aż trzy doktoraty – z teologii, prawa kanonicznego i świeckiego. Został profesorem historii Kościoła.

***

Długi, szczupły palec papieża wskazał jego nazwisko na liście opatrzonej słowem „Poufne”.

– Wypróbujemy go – powiedział krótko Leon XIII.

Prałat szybko sporządził odpowiednie pismo. Młody ojciec Pacelli został przeniesiony, by stać się częścią papieskiego sekretariatu stanu.

– Chcemy, byś odbył tu praktykę, ojcze – powiedział kardynał. – Tak, tak, wiem o innych twoich zajęciach. Możesz je kontynuować, przynajmniej na razie…

Ojciec Pacelli nie wiedział wtedy jeszcze, co go czeka. Kardynał Rampolla też nie. Nawet papież Leon XIII nie wiedział… a przynajmniej nie był pewny. Jednak ten stary człowiek miał wprost niesamowitą zdolność znajdowania właściwego człowieka na właściwe miejsce.

Papież Leon XIII miał wtedy dziewięćdziesiąt dwa lata. Był największym człowiekiem dziewiętnastego stulecia, przewidział nadejście nowej ery maszyn i ogromnej zmiany, jaką spowoduje w warunkach życia ludzkości w ogóle, a „szarego człowieka” w szczególności. Gdyby ówcześni władcy wzięli sobie do serca jego encykliki, zagrożenie komunizmem, przed którym teraz stoimy, mogłoby w ogóle nie wystąpić (1). Taki był jego pontyfikat, że pewien niemiecki mąż stanu mógł stwierdzić publicznie: „W żadnym innym okresie historii autorytet moralny Stolicy Apostolskiej nie był wyższy” – zdanie, które nawiasem mówiąc, można by powtórzyć dzisiaj. Pomimo swego wieku papież miał wciąż jasny umysł i był równie silny i odważny jak zawsze. I nadal wiedział, jak znaleźć właściwego człowieka…

Ojciec Pacelli pracował na część etatu, obserwowany przez czujne oczy. Czy był stworzony do wielkich zadań, czy też nie?

W dwa lata później Leon XIII zmarł, a po jedenastu dniach rozpoczęło się konklawe w sprawie wyboru nowego papieża. Początkowo często wymieniano nazwisko kardynała Rampolli, ale nie zdobył wymaganej większości dwóch trzecich głosów. Kardynałowie zdawali sobie sprawę z tego, że ma zbyt wielu przeciwników. Po kolejnych siedmiu głosowaniach wybrali Giuseppe Sarto, patriarchę Wenecji, który miał sześćdziesiąt osiem lat i był synem biednego chłopa z północnych Włoch. W pięćdziesiąt trzy lata później historia miała się powtórzyć. Znów po wielu próbach kardynałowie wybrali patriarchę Wenecji, który był synem biednego chłopa z północnych Włoch – papieża Jana XXIII, następcę Piusa XII. Giuseppe Sarto przybrał imię Pius X. Dziś jest świętym Piusem X.

Nowy człowiek u władzy zwykle zaczyna od wprowadzania zmian. Papieże nie są pod tym względem wyjątkiem. Nowy sekretarz stanu, kardynał Merry del Val, zastąpił Rampollę. Monsignore Gasparri zastąpił monsignore Cavagnisa na stanowisku sekretarza Kongregacji Spraw Nadzwyczajnych Kościoła.

Ojciec Pacelli zaczął mieć nadzieję, że na jego miejsce też przyjdzie ktoś inny. Był tylko niższym urzędnikiem. Nietrudno będzie znaleźć nie jednego, lecz jednego z wielu młodych księży, którzy z radością zajęliby jego miejsce.

Pewnego wieczoru, kiedy grał w domu rodziców na skrzypcach, a siostra Elizabetta akompaniowała mu na mandolinie, do pokoju wpadła służąca z popłochem w oczach.

– Przed domem jest monsignore… monsignore Gasparo… Gaspari…

Muzyka umilkła. Elisabetta uciekła.

Monsignore Gasparri wszedł. Jak to miał w zwyczaju, od razu przeszedł do rzeczy. Chciał ojca Pacellego. W całości. Czekało na niego wiele zadań.

– Pytałem w seminarium, pytałem w Gregorianum i pytałem w biurze. Wszyscy mówią, że jesteś człowiekiem, którego muszę mieć.

Ojciec Pacelli odważył się napomknąć, iż miał nadzieję na zupełnie inny rodzaj zatrudnienia, że bardzo by chciał troszczyć się o ludzkie dusze.

Gasparri uśmiechnął się szeroko i pokiwał głową.

– Rozumiem. Miałeś nadzieję, że zostaniesz pasterzem, a ja ci proponuję pracę psa pasterskiego. – Uśmiech znikł. – Musisz wiedzieć, ojcze Pacelli, że każda praca w służbie Kościoła jest wyrazem troski o ludzkie dusze.

Ojciec Pacelli skłonił się posłusznie. Od tamtej chwili jego droga życiowa była już przesądzona. Nie pozna przyjaznej atmosfery otaczającej plebanię, codziennych obowiązków, kłopotów, smutków i radości duchowego ojca małej wspólnoty. Jemu przeznaczone było wielkie pole walki Kościoła. Zostanie członkiem Sztabu Generalnego. Będzie mieć do czynienia z przywódcami tego świata, z których wielu nie jest katolikami ani nawet chrześcijanami i wśród których znajdą się ateiści, wrogowie Kościoła i jego Założyciela. Będzie reprezentował Kościół w każdym miejscu na ziemi, do którego go wyślą.

To oznaczało koniec przyjemnej kameralnej muzyki, ze skrzypcami i mandoliną. Będzie musiał zająć miejsce w wielkiej orkiestrze.

Początkowo jego miejsce w wielkiej orkiestrze było oczywiście skromne. Nie na długo jednak.

Świątobliwy papież Pius X był uosobieniem życzliwości, ale potrafił konsekwentnie realizować plany i oczekiwał tego samego od swoich podwładnych. Pewnego dnia, kiedy monsignore Gasparri składał mu codzienny raport, papież nagle zapytał:

– Czy sądzisz, że wystarczy jednego życia, by skodyfikować prawo kanoniczne?

Gasparri zawahał się. Prawo kanonicznie pogrążało się w chaosie. Niezliczone tomy niezwykle skomplikowanego materiału, mądrość i wiedzę stuleci trzeba było ocenić od nowa, zreformować i zaktualizować, by miały zastosowanie do wszystkich problemów współczesnych czasów. Jednego życia mogło nie wystarczyć, aby to wszystko uporządkować tak, by spełniało swoją funkcję. Oczywiście, gdyby najtęższe umysły pracowały nad tym w największym skupieniu – ale nawet wtedy praca wypełniłaby co najmniej jedno ludzkie życie.

– I jak? – zapytał papież.

– To byłoby możliwe, Wasza Świątobliwość – odrzekł Gasparri.

– Więc to zrób – powiedział pogodnym głosem papież i skinieniem głowy dał do zrozumienia, że audiencja dobiegła końca.

Gasparri wyszedł chwiejnym krokiem z gabinetu papieża. Kręciło mu się w głowie. W parę minut później wszedł do pokoju Pacellego.

– Mamy zadanie, ojcze – powiedział i zaczęli się wspólnie zmagać z herkulesową pracą.

W dziewięć lat później została ukończona, a „Kodeks” wydany. Był prawnym arcydziełem.

***

Nagrody i zaszczyty następowały szybko po sobie. Ojciec Pacelli stał się monsignorem Pacellim, prałatem domowym i… sławnym człowiekiem.

Uniwersytet Katolicki w Waszyngtonie zaproponował mu profesurę. Musiał odmówić, bo papież nie wyraziłby na to zgody.

W roku 1911 towarzyszył kardynałowi Granito Pignatellemu di Belmonte w podróży do Londynu na koronację króla Jerzego V. Rok później został sekretarzem Kongregacji Spraw Nadzwyczajnych Kościoła, obejmując najwyższy urząd w Sekretariacie Stanu – po samym sekretarzu stanu.

Jednak w czasie wolnym – trudno pojąć, jak go znajdował – ten niestrudzony człowiek wracał do ukochanego Chiesa Nuova, w którym służył do Mszy Świętej jako dziecko i w którym teraz odprawiał Mszę i słuchał spowiedzi. Był znany jako jeden z najbardziej błyskotliwych ludzi w Watykanie, ale nadal chciał uczyć dzieci katechizmu i prowadzić rekolekcje dla pracujących dziewcząt. Dawał wykłady z teologii moralnej i filozofii świętego Tomasza z Akwinu oraz wygłaszał kazania w różnych kościołach. Proboszcz w nim jeszcze się nie poddał.

***

Urzędnik przybył do Sekretariatu Stanu z telegramem. W kilka minut później dziwna cisza zapanowała w pokojach i biurach. Bladzi mężczyźni w czarnych i fioletowych szatach rozmawiali ze sobą szeptem.

Wszedł monsignore Pacelli, pytając o sekretarza stanu.

– Zdaje właśnie raport Ojcu Świętemu.

Pokazali mu telegram. Austriacki arcyksiążę Franciszek Ferdynand i jego małżonka zostali zamordowani w czasie podróży inspekcyjnej. Morderca był Serbem.

Pacelli zamknął oczy. Jak wszyscy główni urzędnicy w Sekretariacie Stanu, a w istocie lepiej niż większość z nich wiedział, jak się mają sprawy w Europie. Wiedział o nienawiści ukrytej za gładkimi uśmiechami mężów stanu i dyplomatów, o napięciach pod powierzchnią. Europa stała się beczką prochu. Wystarczy jedna iskra – i nastąpi gigantyczna eksplozja. Czy to była właśnie ta iskra? Morderca był Serbem. Austro-Węgry, mające pod swym panowaniem ponad pięćdziesiąt milionów ludzi, na pewno zażądają od Serbii satysfakcji. Mała Serbia zacznie się rozglądać za sojusznikami – i ich znajdzie. Najbliższe tygodnie przyniosą największy kryzys stulecia. Może dojść do wojny. I prawdopodobnie nie uda się jej ograniczyć do jednego miejsca. Monsignore Pacelli powiedział cicho:

– Musimy się modlić tak, jak nigdy przedtem.

W trzydzieści dziewięć dni później wybuchła wojna. Francja i Rosja przyszły Serbii z pomocą. Niemcy stanęły po stronie Austro-Węgier. Kiedy naruszyły neutralność Belgii, Wielka Brytania wypowiedziała im wojnę. Z wielkich państw europejskich tylko Hiszpania i Włochy pozostały neutralne.

W trzy tygodnie po wybuchu wojny zmarł papież Pius X. Widok kwitnących krajów chrześcijańskich pogrążonych w bratobójczej walce był ponad wytrzymałość świątobliwego siedemdziesięciodziewięciolatka. Jeśli ktokolwiek umarł dlatego, że pękło mu serce, był to Pius X. Został mu oszczędzony wstrząs, jakim było przystąpienie w rok później do wojny jego ukochanych Włoch.

Zebrało się konklawe. Czwartego dnia kardynał-diakon della Volpe oznajmił z balkonu Świętego Piotra:

– Znowu mamy papieża: Jego Eminencja kardynał Giacomo della Chiesa, który przybrał imię Benedykt XV.

Nowy papież był dość młody, miał niespełna sześćdziesiąt lat. Godność kardynała sprawował od stu kilku dni, ale znał swoje zadania lepiej niż większość pozostałych, bo pracował z kardynałem Rampollą i kardynałem Merry del Valem. Na sekretarza stanu wybrał kardynała Domenico Ferratę. Ten zmarł jednak zaledwie w miesiąc później i Benedykt XV nominował teraz… Gasparriego, człowieka, który odciągnął Eugenia Pacellego od jego spokojnych planów i skierował na drogę do sławy.

Benedykt XV był drobnym mężczyzną o wąskich ramionach i pięknych arystokratycznych rysach. Mimo swej kruchości potrafił pracować po szesnaście-siedemnaście godzin dziennie. Od samego początku dążył z determinacją do tego, by doprowadzić do pokoju. Był to niezwykle zuchwały plan. Europę ogarnęła prawdziwa wojenna histeria. Typowy „dobry Niemiec” uważał każdego Francuza za wroga przepełnionego dziedziczoną od pokoleń nienawiścią i żądzą zemsty, każdego Anglika za hipokrytę, każdego Rosjanina za krwiożerczego barbarzyńcę, a każdego Serba za złodzieja i bandytę. Francuzi, Anglicy, Belgowie, Rosjanie i Serbowie uważali Niemców za potwory odcinające główki niemowlętom, a niemieckiego cesarza Wilhelma II za tego, który rozpętał wojnę.

Kto w takiej atmosferze słuchałby papieża? Czasy, kiedy ceremonialna ekskomunika ogłoszona przez zastępcę Chrystusa powstrzymywała okrutnych władców od rozlewu krwi, minęły dawno temu. Niemcy były w dwóch trzecich luterańskie, Wielka Brytania niemal w całości protestancka, francuski rząd wyraźnie antyklerykalny, a Rosja prawosławna.

Benedykt XV nie rezygnował jednak ze swego planu pokojowego. W dwa dni po koronacji wygłosił pierwszy ogólny apel. Potem wezwał monsignore Pacellego.

– Zamierzam zorganizować pomoc dla jeńców we wszystkich krajach. Chcę, żebyś się tym zajął.

Wielkie brązowe oczy Pacellego rozjaśniły się. Kodyfikacja prawa kanonicznego była wspaniałym wyzwaniem dla wykształconego prawniczego umysłu. To było zadanie dla wielkiego serca.

Mnóstwo listów wyjechało w torbach dyplomatów do nuncjatur w Paryżu, Londynie, Berlinie, Wiedniu i Belgradzie oraz do różnych organizacji kościelnych w kilkunastu krajach. Mała armia biskupów, proboszczów, wikarych, zakonników i zakonnic musiała dodać więcej godzin do swej codziennej pracy.

„Jeńcom trzeba pozwolić na korespondencję z rodziną”, pisał Pacelli. W trzy dni później sześciu nuncjuszy złożyło formalne wizyty w cesarskich i królewskich kancelariach. Kiedy nie słyszeli odpowiedzi twierdzącej, szli bezpośrednio do władców. W końcu zgoda została wydana.

„Jeńcy chorzy i niepełnosprawni powinni zostać odesłani do Szwajcarii, a stamtąd wrócić do swoich krajów”, pisał Pacelli, a nuncjusz w Bernie musiał przekonać szwajcarskie władze do tego planu. Szwajcarzy, tradycyjnie przyzwoici i humanitarni, zgodzili się, a niedługo po nich uczyniły to rządy krajów uwikłanych w wojnę.

Niemcy internowali tysiące francuskich cywili, którzy nie opuścili Niemiec przed wybuchem wojny, a Francuzi zrobili to samo z cywilami niemieckimi. Wśród nich było wiele kobiet i dzieci, starych ludzi, lekarzy i księży.

„Należy niezwłocznie zorganizować wymianę”, pisał monsignore Pacelli, a jego „armia” miała teraz nowe zadanie, w wyniku którego przynajmniej trzydzieści tysięcy cywilów wróciło do domu w pierwszym roku wojny.

Część Francji była teraz okupowana przez niemieckie wojska. Monsignore Pacelli zorganizował przewiezienie dwudziestu tysięcy starców, kobiet i dzieci do nieokupowanej części kraju.

Nuncjatury papieskie we wszystkich krajach neutralnych organizowały fundusze pomocowe i skupowały środki medyczne najróżniejszych rodzajów. Nowa organizacja monsignore Pacellego pilnowała, by trafiały tam, gdzie były potrzebne.

– Musisz więcej spać, monsignore – strofował go jeden z pomocników. – Od miesięcy pracujesz po osiemnaście godzin dziennie. Jeśli to się nie zmieni, niedługo zupełnie stracisz zdrowie. Połóż się, proszę.

– Jak bym mógł? – wykrzyknął Pacelli. – Nocny kurier musi wziąć te listy. Jeśli nie, środki medyczne dotrą z co najmniej jednodniowym opóźnieniem. Myślisz, że mógłbym zasnąć, wiedząc, że wszyscy ci ludzie będą cierpieć o jeden dzień dłużej z mojej winy?

Nocny kurier zabrał listy.

Kiedy Francuzi w części okupowanej przez Niemców rozpoczęli walkę partyzancką, Niemcy w ramach odwetu wzięli zakładników. Emisariusze Pacellego naciskali na niemieckie władze, dopóki ich nie wypuściły.

Ale taka była gorączka wojny, tak irracjonalne zachowanie ludzi, że ani papieżowi, ani monsignore Pacellemu nie dziękowano za ich pracę. Gazety francuskie atakowały ich wściekle za sprzyjanie Niemcom, a prasa niemiecka oskarżała z taką samą furią o wspieranie Francuzów.

Benedykt XV powiedział:

– Nie przejmujemy się osądem ludzi. Pewnego dnia prawda zwycięży.

Daremnie próbował przekonać narody do rozejmu, przynajmniej na czas Bożego Narodzenia. Działa grzmiały, a ludzie ginęli tysiącami w dzień narodzenia Pana.

Drobny mężczyzna w białej szacie dalej walczył o pokój, wygłaszając nowe apele 22 stycznia, 7 lutego i 21 marca 1915 roku.

Nic nie pomagało. Nikt nie słuchał. Wojna trwała. Włochy przystąpiły do niej po stronie aliantów, Turcja po stronie Niemiec.

– Jest za wcześnie – powiedział ze smutkiem papież. – Musimy zaczekać, aż się zmęczą, aż dojdzie do swego rodzaju sytuacji patowej. Może wtedy posłuchają.

Zdawało się, że ten moment nadszedł na początku roku 1917. Żaden kraj nie był już pewny zwycięstwa. Wszyscy czuli się zmęczeni i wykrwawieni. Z neutralnych stacji radiowych nadchodziły optymistyczne wieści.

Papież oddał pierwszy ofensywny strzał pokoju. Mianował monsignore Pacellego tytularnym arcybiskupem Sardes i nuncjuszem papieskim w Monachium, stolicy Bawarii. Bawaria była wtedy samodzielnym królestwem w Rzeszy Niemieckiej, w przeważającej części katolickim, tak jak Prusy były w przeważającej części luterańskie. Stanowisko nuncjusza w Monachium oznaczało bycie nuncjuszem dla całych Niemiec.

cdn.

Louis de Wohl

(1) Książka została wydana po raz pierwszy w 1961 roku, w okresie tzw. zimnej wojny.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Pasterz świata.