Pasterz świata. Rozdział czwarty

Nowa republika niemiecka, której często zagrażały rewolty z prawej i z lewej strony, nie czuła się bezpieczna. Rząd, początkowo niemal w całości socjalistyczny, nie miał wystarczającego autorytetu. Protestantyzm nie był już religią państwową. Czemu zatem nie mieć nuncjusza papieskiego na całe Niemcy, Rzeszę, z nuncjaturą w stolicy, w Berlinie?

Papież wyraził zgodę i jego pierwszym ambasadorem został arcybiskup Pacelli. Papieżem nie był już Benedykt XV – stał się jedną z ofiar strasznej epidemii grypy, która przetoczyła się przez całą Europę, powodując śmierć setek tysięcy ludzi. Wirus wywołujący chorobę był taki silny i śmiercionośny, że ludzie szeptali o zarazie, jednak rządy państw europejskich postanowiły nie używać tej nazwy, by zapobiec ogólnej panice.

Benedykt XV zmarł 22 stycznia 1922 roku. Konklawe zaczęło się 2 lutego. 6 lutego, w czternastym głosowaniu, wybrany został kardynał Achille Ratti, arcybiskup Mediolanu. Przybrał imię Pius XI.

– Urodziłem się za pontyfikatu Piusa, przybyłem do Rzymu za pontyfikatu Piusa, a Pius to imię pokoju i dlatego będę je nosił – powiedział.

Nowy papież wyróżniał się świetną kondycją fizyczną. W młodości zasłynął jako alpinista. Znał sześć języków – łacinę, włoski, francuski, angielski, niemiecki i polski. Wcześniej był nuncjuszem papieskim w Polsce. Niczego się nie bał, a Kościół bardzo tego potrzebował w czasie, gdy cienie innych silnych, lecz groźnych ludzi zaczęły padać na Europę i świat…

W roku 1922 Benito Mussolini pomaszerował ze swoimi faszystami na Rzym i przejął władzę.

W roku 1924 zmarł w Moskwie Lenin, a jego następcą został przebiegły i wyjątkowo bezwzględny Gruzin, który w młodości napadał na pociągi, a teraz nazywał siebie Stalinem.

Adolf Hitler, mimo niepowodzenia pierwszego puczu, zyskiwał nowych zwolenników w kraju pogrążającym się z każdym dniem w coraz większym gospodarczym chaosie.

Europa przygotowywała się do ery dyktatorów. Turcją rządził Mustafa Ataturk, Polską marszałek Piłsudski, Hiszpanią generał Primo de Rivera.

W Niemczech zmarł pierwszy prezydent, Friedrich Ebert, który w młodości pracował jako rymarz. Nowym prezydentem został stary feldmarszałek von Hindenburg i właśnie jemu nuncjusz Pacelli przedstawił swoje listy uwierzytelniające.

Tak naprawdę nie chciał tego stanowiska. Tym, czego pragnął, na co miał nadzieję, była diecezja, wspólnota ludzka, o którą mógłby się troszczyć. To było jego dawne marzenie o byciu proboszczem parafii. Czy nie miało się nigdy spełnić? Czy zawsze będzie musiał spierać się z rządzącymi, dla których katolicki prałat jest postacią z innej planety? Podczas ostatniej wizyty w Rzymie poprosił papieża o diecezję. Pius XI spojrzał na niego z powagą.

– Będzie tak, jak chce Bóg – powiedział. I tak się stało. Tym razem głównym zadaniem arcybiskupa Pacellego było doprowadzenie do bardzo skomplikowanego konkordatu między Kościołem i Republiką Niemiec.

Stary prezydent-feldmarszałek był zagorzałym protestantem. Papieski nuncjusz doznał bardzo krótkiego i chłodnego przyjęcia. Von Hinderburg był jednak bystrym obserwatorem. Po spotkaniu doktor Meissner, jego sekretarz stanu, usłyszał, jak mruczy:

– Ten Pacelli… nie jest taki zły. Wcale nie jest zły.

Meissner, który dobrze znał swojego przełożonego, był zdumiony. Zdumiewał się jeszcze bardziej, kiedy w następnych latach prezydent Rzeszy niezmiennie przyjmował każde zaproszenie z nuncjatury. Von Hindenburg zasadniczo nie lubił składać wizyt w zagranicznych ambasadach i placówkach dyplomatycznych, więc często je odwoływał, nawet po przyjęciu zaproszenia.

– Czy uwierzysz? – powiedział Meissner do przyjaciela. – Prezydent lubi towarzystwo katolickiego arcybiskupa! Co będzie dalej?

Nikt jednak nie wiedział, co się dalej stanie ze starym Hindenburgiem. Był wysokim mężczyzną z krótko ostrzyżonymi, siwymi włosami stojącymi jak szczotka i długimi wąsami podkręconymi na samych końcach. Przez całe swoje długie życie był żołnierzem i mówiono o nim, iż powiadał, nie bez dumy, że jedyne dwie książki, jakie przeczytał, to Biblia i podręcznik piechoty. Sprawiał wrażenie szczerego i prostolinijnego, ale potrafił być przebiegły. Dowodził wszystkimi niemieckimi wojskami podczas wojny i był dobrym monarchistą. Teraz został prezydentem republiki. Z nim nigdy nic nie było wiadomo…

W międzyczasie „ten Pacelli” pracował. W ciągu pięciu lat zdołał pokonać prawdziwą górę trudności nawarstwionych od półwiecza. Kiedy wolno myślący niemieccy ministrowie łamali sobie głowy nad jakąś sprawą, on potrafił puścić ją w ruch. Kiedy mu się stanowczo sprzeciwiali, tylko się uśmiechał i ich uspokajał. Kiedy się upierali, potrafił ich rozluźnić. W sprawach zasadniczych był jednak bardziej nieugięty niż oni wszyscy razem wzięci. I na końcu wygrywał.

Znali go i kochali praktycznie wszyscy katolicy w Niemczech. Serca biły szybciej, gdziekolwiek pojawiała się ta wysoka, smukła, arystokratyczna postać i już wtedy ludzie zaczęli szeptać, że może kiedyś zostanie papieżem.

Wybitny teolog protestancki zobaczył go i usłyszał, jak przemawia na uroczystości w Magdeburgu i wykrzyknął, głęboko poruszony: „Angelus, non nuntius” (1). Oba słowa oznaczają oczywiście posłańca lub ambasadora. W Eugenio Pacellim było coś anielskiego. Nikt nie umiał go sobie wyobrazić mówiącego, czyniącego albo myślącego coś złego. Nie można było nawet mówić, czynić lub myśleć źle w jego obecności. Samo patrzenie, jak się modli, co setki tysięcy, a potem miliony wiernych miały okazję widzieć podczas różnych uroczystości, wzbogacało duchowo patrzących.

Kiedy konkordat został podpisany, nuncjusz Pacelli spędził krótki urlop w domu zakonnym Stella Maris w Rorschach nad wielkim jeziorem zwanym Bodeńskim. Był zmęczony. Tutaj mógł znaleźć odpoczynek, przynajmniej na parę tygodni, daleko od wszelkich spraw politycznych i dyplomatycznych. Odprawiał codzienną Mszę jak każdy ksiądz, słuchał spowiedzi zakonnic i pomagał im rozwiązywać problemy duchowe, chodził na długie spacery brzegiem jeziora. Jego zadanie dobiegło końca. Niedługo zostanie pewnie odwołany z Berlina i może wtedy Ojciec Święty nagrodzi go diecezją. Troszczyć się o ludzkie dusze…

Miał teraz pięćdziesiąt trzy lata i srebrne nitki we włosach. Niektórzy ludzie w tym wieku odchodzili na emeryturę. On nie chciał. Wspaniale jednak byłoby zająć się czymś spokojniejszym od nuncjatury.

Po powrocie ze spaceru znalazł na biurku telegram. Może to było to, na co czekał, spełnienie jego największego życzenia…

Otworzył go, przeczytał i pobladł. Miał w rękach wiadomość rozstrzygającą o jego przyszłości. Długo się modlił. Potem poszedł pożegnać się z matką przełożoną. W dwie godziny później wyruszył do Rzymu.

Tam prosił papieża, by mu tego oszczędził.

Pius XI powiedział z uśmiechem:

– Jakiś czas temu, kiedy prosiłeś mnie o diecezję, powiedziałem, że będzie tak, jak chce Bóg. Teraz jest Jego wolą, byś został kardynałem.

***

Musiał wrócić do Berlina na oficjalne pożegnanie. Na trzy dni przed jego wyjazdem prezydent-feldmarszałek wydał pożegnalny obiad w Kancelarii Rzeszy. Na koniec surowy stary człowiek powiedział:

– Dziękuję ci za to, co zrobiłeś przez te wszystkie lata. To była praca na rzecz pokoju, oparta na wysokim poczuciu sprawiedliwości i wielkiej miłości do ludzi. Możesz być pewny, że nigdy nie zapomnimy pracy, jaką tu wykonałeś.

Zdawało się, że głos starego człowieka dziwnie drży.

Pięć tysięcy młodych katolików zebrało się na dworcu, by go pożegnać. Trzymali płonące pochodnie.

Nuncjusz Pacelli odjeżdżał z ciężkim sercem, bo przeczuwał swoją przyszłość. Jego poprzedni zwierzchnik, kardynał Gasparri, postarzał się. Papież Pius XI rozglądał się za nowym sekretarzem stanu.

cdn.

Louis de Wohl

(1) „Anioł, nie nuncjusz”.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Pasterz świata.