Ostatni krzyżowiec. Rozdział trzeci

– Będzie tu lada moment – wyszeptała bez tchu doña Magdalena. – A ja nie wiem, co robić. Szkoda, że nie możesz mi pomóc, panie bracie. Wiem, że nie możesz. Nikt nie może. I nie powinnam była prosić cię o przybycie, to nie w porządku wobec ciebie…

– Jedyną rzeczą nie w porządku jest to, że przyprawiasz mnie o zawrót głowy – rzekł młody człowiek w skromnym czarno-białym habicie zakonu dominikanów. Uśmiechnął się: – Proszę cię, przestań chodzić tak tam i z powrotem. Ta salka na wieży jest za mała na takie doświadczenia. Dlaczego musimy tu być?

– Ponieważ jest to jedyne miejsce, z którego będę mogła widzieć, jak przybywają.

– Gómez na pewno zadmie w róg. Nie musisz być swym własnym stróżem. – Młody mnich potrząsnął głową i uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Nie zmieniłaś się wiele, Magdaleno, prawda? Będąc jeszcze małą dziewczynką zawsze chciałaś wszystko robić sama.

– Jako małej dziewczynce nie pozwalano mi niczego robić samej, wiesz o tym. Nie mogła jednak powstrzymać uśmiechu i ich wzajemne podobieństwo ujawniło się w całej okazałości: zmrużone oczy, kiedy oboje podnieśli głowy, wystawiając wzajemnie ku sobie podbródki – ów rezolutny, okrągły podbródek rodu Ulloa… Lecz uśmiech młodej kobiety zblaknął i zniknął, zanim jeszcze zdążyła podejść ponownie do okna.

„Mogła być wspaniałą zakonnicą – pomyślał ojciec Domingo. – Gdyby wiedziała, że nie będzie miała nigdy własnego dziecka, pewnie nie poślubiłaby Quixady. A może by poślubiła? Nie był to właściwy moment, żeby zadawać jej takie pytanie. Quixada był znamienitym rycerzem i małżeństwo – jak do tej pory – było wzorowe, o ile wzorowym można nazwać małżeństwo, w którym mąż musiał spędzać tyle czasu z dala od żony, w polu, na dworze, na oficjalnych misjach…”

Magdalena zdawała się wiedzieć, o czym myślał.

– Pięć lat – rzekła – pięć lat małżeństwa i ani jeden rok, który mogliśmy spędzić razem od początku do końca, ani jeden, w którym nie byłby wezwany po paru miesiącach.

– Cesarz jest rywalem wielu żon – odpowiedział ojciec Domingo. – Gdybyś poślubiła zwykłego ziemskiego dziedzica zamiast prawą rękę Jego Cesarskiej Mości…

Jeśli miała przemówić, to teraz.

I przemówiła:

– Bóg i Jego święci zakazują mi odmawiać cesarzowi, co należy do cesarza, nawet jeżeli jest to coś najcenniejszego w moim życiu: obecność i dobro mego męża.

Skinął głową:

– Dama jest przede wszystkim istotą szlachetną, dopiero później kobietą.

– Rzeczywiście – z rezygnacją wzruszyła lekko ramionami. – Łatwo jest spełniać wymagania, panie bracie, gdy się wie, że nie ma wyboru. Nie skarżyłam się ze względu na cesarza. Lecz gdy mężczyzna jest tak często i tak długo z dala od żony, mogą pojawić się… rywalki. A wobec nich jest się przede wszystkim kobietą, i tylko kobietą.

„Miałem rację”, pomyślał. Miał trzydzieści dwa lata, był o trzy lata starszy od siostry. I był księdzem prawie tak długo, jak ona mężatką. Nasłuchał się tysięcy spowiedzi, a gdy wysłuchało się pierwszych tysiąc, wysłuchało się już wszystkie. Była to zawsze ta sama ponura opowieść, te same myśli, słowa, czyny i zaniechania, te same motywy, następujące po sobie fale słonawej wody – i te same reakcje. Wiedział oczywiście, że wszystko to leżało też w jego naturze. Ale pogardzał sobą za to i dlatego na początku było mu trudno nie pogardzać innymi – co było samo w sobie wielkim grzechem – zamiast być narzędziem odrodzenia – narzędziem, którego myśli miały o tyle wartość, o ile pomagały grzesznikowi rozjaśnić umysł.

– Pozostawieni sami sobie – powiedział delikatnie – bylibyśmy pożałowania godni. Ale nie musimy być zdani na siebie, przecież wiesz.

Obróciła się w jego stronę.

– Więc wiesz, o czym mówię?

– Moja droga, to jest tak oczywiste, jak tylko może być. Twój mąż przysłał ci z Brukseli list.

– Tam, tam jest powóz! – Palec, którym wskazywała, drżał. – Oj, co ja zrobię? Co mogę zrobić? Muszę…

– Zaczekaj – wtrącił się – przecież oni nawet nie dotarli jeszcze do wsi. Do głównej bramy nie dotrą wcześniej niż za kwadrans. Wiem, że poprosiłaś, żebym tu dzisiaj przyszedł, tylko dlatego, że nie chciałaś być sama. Nie spodziewałaś się, żebym był w stanie ci pomóc – tak naprawdę. Ale teraz, gdy już tu jestem, postaram się zrobić, co w mojej mocy. Pokaż mi jeszcze raz ten list.

Nic nie odpowiedziała. Ponownie zaczęła wpatrywać się w małą niczym zabawka karetę, poruszającą się po piaszczystej drodze ku pierwszym domostwom Villagarcíi.

– Daj mi go, chiquita (1)…

Wcisnęła mu go w dłoń. Powóz zniknął za domem wdowy Fuentes, który pilnie potrzebował nowego dachu. Musi porozmawiać o tym z Valverdem.

Padre Domingo czytał na głos:

– Charles Prévost, człowiek wielce godny zaufania, przybędzie do Villagarcíi z około ośmioletnim chłopcem. W imię mojej miłości do Ciebie i Twojej do mnie błagam, żebyś zaopiekowała się chłopcem i dała mu swoją macierzyńską ochronę.

Doña Magdalena zesztywniała cała na ciele i przygryzła wargę.

– Chłopiec jest synem jednego z mych najlepszych przyjaciół – kontynuował brat – którego imienia nie wolno mi wyjawić, którego wszak wysokie urodzenie i reputacja jest poza dyskusją. Chłopiec ten, o imieniu Hieronim, musi otrzymać wychowanie należne synowi rycerza, lecz życzeniem jego ojca jest, żeby nie stał się nadmiernie ambitny oraz żeby ubierał się skromnie. – Ponownie ostrożnie zwinął list. – Chłopiec około ośmioletni – powtórzył. – To znaczy, że urodził się trzy lata wcześniej, zanim poznałaś don Luiza.

– Tak.

Uśmiechnął się ze współczuciem.

– Jedną z największych zalet bycia księdzem jest to, że wierzy się swemu Mistrzowi w sposób bezwarunkowy. Lecz do tej chwili uważałem, że twemu mężowi nie można nic zarzucić. Oczywiście łatwo żywić wiarę, póki nie podlega ona próbie.

– Zadam pytanie kapłanowi, zakonnikowi – głos jej się łamał i ciągle patrzyła na oddaloną wioskę, gdzie nie widać było teraz żadnego ruchu. – Dlaczego miałoby być wolą Boga, żebym nie mogła dać syna don Luizowi?

Wziął głęboki oddech.

– Nie wiem, chiquita.

– Przynajmniej jesteś uczciwy.

– Oczywiście, nie ma sensu zbytnio spekulować – rzekł powoli. – Ale być może… może Bóg chce, żebyś wylała całą swą miłość na tego tam chłopca.

Wreszcie się odwróciła. Wargi miała białe.

– Mówisz, że nie ma co spekulować. A ja mogę mieć tylko nadzieję, że nie taka jest wola Boża. Bo jest mi bardzo trudno nie żywić do niego nienawiści, jeszcze zanim go zobaczyłam. A teraz zejdźmy na dół.

Szybko opuściła pomieszczenie i zaczęła schodzić wąskimi schodkami. Ojciec Domingo szedł za nią w milczeniu.

Stał za nią w korytarzu na pierwszym piętrze, gdy klasnęła w dłonie, wzywając służbę: dwie dueñe (2), doñę Isabel i doñę Petronilę de Alderete – ubrane całkiem na czarno, nie licząc dwóch białych czepków; lokajów: Diego Ruiza i Juana Galarzę – weteranów wojny przeciwko niewiernym w Tunisie; Pedro, majordoma; Valverde, jałmużnika umiejącego zarówno czytać, jak i pisać; trzech paziów i dwie ze służących: Luisę i La Rubię (3), z rudymi warkoczami i tysiącem piegów. Z pierwszego piętra wiodły szerokie schody na podwórze, gdzie była studnia oraz starannie przystrzyżone, ulubione krzewy don Luiza.

Wszyscy tworzyli zwartą gromadę u wejścia na schody. Ojciec Domingo uśmiechał się gorzko. „Ona nie przyjmuje przecież gościa – myślał – odpiera jedynie atak.” Nigdy jeszcze nie widział jej takiej. Może to syn don Luiza. Coś takiego już się zdarzyło… chociaż don Luiz… no cóż, nawet najbardziej prawemu człowiekowi może powinąć się noga. Lecz jeżeli to prawda, to nie można mieć pretensji do chłopca. Nawet najlepsze i najuczciwsze kobiety nie potrafiły być sprawiedliwe, gdy w grę wchodziły emocje. A w dodatku, jeśli – z nieznanego powodu – niewieście samej niemogącej począć, podrzuca się na wychowanie dziecko innej kobiety, żywy wyrzut wobec jej niepłodności… Don Luiz nie powinien był tak jej zaskakiwać. Gdyby przygotował ją należycie…

Otwierała się brama zbrojona żelazem i oto wjechał powóz, stukocząc i posuwając się z trudem obok krzewów i studni, i znowu krzewów. Następnie skręcił w lewo i zatrzymał się.

Kątem oka ojciec Domingo widział twarz siostry: napiętą i bladą. Nie mógł dostrzec jej oczu.

Z powozu wyłonił się tęgi mężczyzna ze wspaniałym wąsem, spojrzał w górę, zdjął kapelusz, ukłonił się, włożył ponownie kapelusz, obrócił się i zobaczył, że jego towarzysz, któremu chciał pomóc wysiąść, już to zrobił.

Szczupły chłopczyk o włosach blond i niebieskich oczach, skromnie ubrany, stał u podnóża schodów. Widząc, że nie ma nikogo, spojrzał w górę, po czym zaczął powoli wchodzić po schodach.

Słychać było tylko jego lekkie stąpanie.

Patrzył prosto na doñę Magdalenę. W połowie schodów zatrzymał się. Być może otyły mężczyzna powiedział mu, że zobaczy wielką damę. Może przypomniał sobie, czego uczyła go Ana de Medina o właściwym przywitaniu najznakomitszej damy. Ukląkł na jedno kolano i podniósł ręce ze złożonymi dłońmi.

Nastąpił szelest czarnego welwetu, koronek oraz błyszczących białych krez i pani na Villagarcíi schyliła się nad chłopcem, podniosła go i wzięła w swe ramiona.

Ojciec Domingo wypowiedział półgłosem bardzo radosną małą modlitwę, jako że on również zszedł na dół. Nadal przyciskając do siebie rozczochraną głowę chłopca, doña Magdalena podniosła załzawioną twarz.

– Jaka szkoda – szepnęła. – Jaka szkoda, że nie jestem matką tego anioła.

Ojciec Domingo uśmiechnął się tak szeroko, że prawie znowu się rozzłościła.

***

Łacina była fatalna, ale greka została chyba wymyślona przez diabła.

Hieronim zasugerował to całkiem poważnie ojcu Guillenowi Prieto, który uczył go obu języków. A Prieto – sympatyczny, pulchny młody człowiek, z gęstą czupryną niesfornych czarnych włosów, równie poważnie zaznaczył, że jeśli to prawda, to nadal warto uczyć się greki.

– Jeżeli chcesz pobić wroga, musisz znać wszystkie jego sztuczki.

Hieronim spojrzał na niego co nieco z niedowierzaniem, zdecydował jednak ustąpić w tym punkcie. Gdy jednak padre Prieto opowiedział o tym ojcu Garcii Moralesowi, głównemu kapelanowi zamku, starszy ksiądz potrząsnął głową:

– Rzeczywiście niebezpieczny argument. Na jego podstawie chłopiec mógłby pomyśleć, że ma prawo studiować cokolwiek, co jest zabronione. Otóż, mógłby nawet studiować czarną magię!

– Tu w Villagarcíi nie będzie miał po temu zanadto okazji – odpowiedział wesoło padre Prieto.

– Być może nie będzie miał. Lecz nie będzie tu przebywał całe życie i może przypomni sobie twoje nauki, gdy kiedyś zetknie się z czymś zakazanym. Powinieneś mu był powiedzieć, że greka nie została wynaleziona przez diabła, skoro Kościół podczas Mszy używa przynajmniej kilku greckich słów.

– Kyrie eleison – uśmiechnął się Prieto przepraszająco. – Powiem to, gdy nauczy się czasowników nieregularnych.

Nie dodał, że to prawdopodobnie wymagać będzie lat. Hieronim był szybki w tym, czego lubił się uczyć.

Juan Galarza, który uczył go szermierki, używania lancy i kuszy oraz sztuki jeździeckiej, nie miał powodów do narzekania. Obaj szybko się zaprzyjaźnili i służące często chichotały, widząc tę dziwną parę schodzącą na małe podwórze wybrane przez Galarzę jako plac do ćwiczeń – szczupły chłopiec i krępy stary wojak ze szpakowatą brodą i długą blizną na lewym policzku.

– Chichocz się, Ruda, chichocz – mówił Galarza. – Niczego lepszego nie można się po tobie spodziewać. Jeszcze parę lekcji i młodzieniec będzie potrafił nakłuć każdy pieg na twoim nosie, chyba że zmęczy go ta zabawa po pierwszych kilkuset. – Wyszczerzył się do Hieronima. – Kobiety – dodał – nie pozwól nigdy, żeby stały się butne.

– Szramogęby! – kwiczała La Rubia. – Stary Szramogęby!

Galarza wycelował kciukiem.

– Ona myśli, że mnie zdenerwuje. – Zaśmiał się cicho. – Szrama to rzecz, z której jest się dumnym – odezwał się głośno – ale piegi rosną na twarzy dziewczyny jeden za drugim, znacząc każdy grzech, jaki popełni. No, nie zazdroszczę temu aniołowi, który musi je liczyć w tym wypadku.

Hieronim nie był zainteresowany pojedynkiem swego nauczyciela z La Rubią. Trąc własny delikatny policzek, rzekł w zadumie:

– Musiałeś źle odparować ten cios.

– Tak myślisz? Może rzeczywiście, ale ma się tylko dwoje ramion i gdy ów niewierny obrzezany pies rzucił się do przodu ze swą zakrzywioną szablą, lewą ręką trzymałem tarczę nad don Luizem, a prawą odpierałem atak lancy. Co byś zrobił w takim wypadku?

Hieronim pomyślał chwilę. Unosząc brwi, zapytał:

– Co znaczy: obrzezany?

Galarza chrząknął:

– To coś, co robią Turcy. Wycinają coś. Więc wówczas…

– Gdzie oni to wycinają?

– W Tunisie – odpowiedział Galarza z naciskiem. – To zdarzyło się w Tunisie, a co to się działo pod Santiago. Jak mówiłem, osłaniałem don Luiza. To największy wojownik, jakiego kiedykolwiek widziałem.

– Taki jak Cyd (4)?

– Właśnie taki.

– Więc dlaczego on sam się nie osłaniał?

– To proste, nie mógł się sam osłaniać, ponieważ osłaniał cesarza. – Uniósł machinalnie czapkę.

– Oj, to on tam też był? – spytał Hieronim.

– Czy on tam był? Był naszym głównodowodzącym, chłopcze! Był naszym jefe (5), i nie ma lepszego, nie tylko na tym świecie. Podobno jest już stary i nie cieszy się takim zdrowiem, jak kiedyś. Ale wówczas potrafił zabić Turka z kuszy z odległości większej niż sto kroków. Sam to widziałem. No cóż, minęły czasy, gdy szlachetni rycerze kręcili na kusze nosami, twierdząc, że nie jest to czysta broń i dobra jedynie na maruderów.

– Tak mówili?

– Tak. Dawała pospólstwu zbytnią przewagę. Grot kuszy przebijał zbroję. Muszę przyznać, że w dużej mierze odbierała walce jej charakter. Zanim wprowadzono kusze, rycerz był właściwie niezniszczalny. Nieprzyjemna sprawa. Mój dziadek mówił mi, że dawno temu, gdy papieżem był Innocenty III, zakazał kusz. Powiedział, że ta broń nie nadaje się do używania przez chrześcijan i że jest znienawidzona przez Boga.

– Twój dziadek zakazał używania kuszy?

– Nie dziadek, tylko papież. Dlatego nigdy nie używał kuszy, nawet jej nie tykał. Zamiast niej używał halabardy. No, to też niezła rzecz, ale…

– Papież używał halabardy?

– Nie, mój dziadek, nie papież. Co się z tobą dzieje?

– Lecz skoro kusza jest zakazana, to jak mógł używać jej cesarz?

Galarza podrapał się w ucho:

– Może papież zmienił później zdanie. Ostatecznie cesarz używał jej przeciwko niewiernym. Czy skończysz wreszcie zadawać głupie pytania? Podnieś kuszę i załaduj ją. Możesz celować tam, gdzie wczoraj.

Hieronim usłuchał machinalnie. Oczywiście jego kusza nie była taka, jakiej używa regularny żołnierz. Zbudował mu ją Galarza – podobnie jak czterem dorosłym strzelcom strzegącym zamku – z drewna, rogu, stali, katgutu. Wykonał też groty i zaopatrzył je w odpowiednie lotki, naoliwił również żłobienie i mutrę obrotową. Była to piękna broń. W każdym razie, jeśli papież zabronił jej używania… Tu przypomniał sobie padre Prieto: dobrze było i należało poznać wszystkie sztuczki diabła. Twarz mu się rozjaśniła, uniósł kuszę, starannie wycelował i pociągnął za spust.

– O jednego Turka mniej – rozpromienił się. – Szkoda, że don Luiz tego nie widział.

Don Luiz. Wszyscy w Villagarcíi mówili o nim tak, jak padre Vela w Leganés zwykł mówić o Bogu. „Jeżeli chcesz przypodobać się don Luizowi, musisz nauczyć się więcej słówek łacińskich.” „Jak przyjedzie don Luiz, będzie chciał, żebyś mu pokazał, jak dobrze trzymasz się na koniu.” „Don Luizowi nie spodobają się plamy na twoim płaszczu.” „Nie opieraj się łokciami na stole, usiądź prosto, don Luiz nie będzie tolerował chłopca niezwracającego uwagi na maniery.”

Wcale nie był pewien, czy polubi don Luiza. Oni wszyscy go tu lubili, nawet jeśli nie wyrażali tego licznymi słowami. Od razu wiedział, czy ludzie lubią osobę, o której rozmawiają. Gdy ją lubili, w ich głosach brzmiała jakaś delikatność, nawet jeśli chodziło o Juana Galarzę.

Tía (6) kochała don Luiza, ale to było oczywiste, skoro wyszła za niego za mąż. Najpierw zwracał się niej: „doña Magdalena”, jak mu kazał señor Prévost, ona jednak od razu powiedziała, że może jej mówić „tía”. Było cudownie, że miał ją jako ciocię. Raz, gdy nie czuł się zupełnie dobrze – akurat poprzedniego dnia nadeszły pierwsze świeże figi – położyła go do łóżka i pielęgnowała. Miała chłodne i białe ręce, które pachniały kwiatami.

– Tío…

– Tak, Hieronimie? – Nigdy nie mówiła mu chico czy jeszcze gorzej chiquito (7), jak było to w zwyczaju niektórych głupich ludzi – jakby nie wiedział, że nie należy do najwyższych jak na swój wiek.

– Tío, prawda, że jestem straszliwie bogaty?

– Dlaczego? Co masz na myśli, Hieronimie?

– Większość chłopców ma kilka matek i kilka cioć…

– Kilka matek?

– Oczywiście, ich własną oraz Matkę Boską. To znaczy dwie, a dwie – to kilka, prawda? A ja nie, ja mam tylko jedną, ale to Matka Boska. I mam tylko jedną ciocię, a to jesteś ty!

Spojrzał na nią przenikliwie, lecz nie zaśmiała się. Nawet się nie uśmiechnęła. Wyznała:

– Miło, że to powiedziałeś, Hieronimie. Bardzo ci dziękuję.

Nikt nie mógł jej dorównać ani na nią zasługiwać, nawet don Luiz.

***

Była też dobra – dobra jak święta. Codziennie chodziła na Mszę do kaplicy i później musiał jej powiedzieć, ilu w tym czasie przyszło biednych. Wówczas przynosiła dla nich dwie torby pieniędzy: srebrnych i miedzianych. Znała wszystkich biednych po imieniu oraz gdzie mieszkali i kto był ich krewnym – wszystko. Począwszy od trzeciego dnia pozwoliła mu w swoim imieniu wypłacać im pieniądze, pod jej nadzorem – i nigdy mniej niż dwadzieścia maravedí (8) każdemu, a często znacznie więcej. Był wśród nich pewien starszy mężczyzna, stary Pablo z Tordehumos, którego nikt nie lubił i łatwo było się domyślić dlaczego. Był okropnie brudny i miał brzydkie ręce, zniekształcone i pokryte kurzajkami.

Gdy nadeszła jego kolej, Hieronim udał, że upadła mu srebrna moneta; wówczas starzec pochylił się, by ją podnieść. Ale tía była szybsza. Powstrzymała go, sama podniosła monetę i zanim mu ją wręczyła, ucałowała jego odrażającą rękę.

Hieronima paliły policzki. Nawet na niego nie spojrzała. Dalej rozdawał pieniądze, ale ręce mu drżały. Gdy skończyli i wrócili na salę, nie wyrzekła słowa i on też nie śmiał nic powiedzieć. Później dwa razy nie trafił z kuszy i tak słabo trzymał się na koniu, że Galarza musiał na niego krzyczeć.

Po trzech dniach starzec pojawił się znowu wśród proszących. Wówczas Hieronim uklęknął przed nim, ucałował jego dłoń i ciągle klęcząc, podał mu srebrną monetę.

Gdy spojrzał w twarz tíi, wiedział, że wszystko znów było dobrze.

cdn.

Louis de Wohl

(1) (Hiszp.) dziewczyna.

(2) Dueña (hiszp.) – ochmistrzyni.

(3) Rubia (hiszp.) – ruda.

(4) Tytuł bohatera hiszpańskiego poematu z XII wieku.

(5) (Hiszp.) wódz.

(6) (Hiszp.) ciotka, ciocia.

(7) (Hiszp.) chłopiec, chłopczyk.

(8) Maravedí – moneta używana w Hiszpanii przez kilka wieków.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Ostatni krzyżowiec.