Oblężenie niebios. Rozdział szósty

W kościele Świętego Dominika potrzebne były nowe szaty liturgiczne, dlatego kilka opończanek zgłosiło się je wykonać. W tym celu wszystkie spotkały się w domu przeoryszy, która przekazała im do dyspozycji pokój gościnny. Była akurat zima i wcześnie robiło się ciemno, dlatego na środku stołu matka Nera di Gano ustawiła lampę oliwną, a siostry zgromadziły się wokół niej, niczym czarno– białe ćmy.

– Siedem z nas wykonuje całą pracę – gorzko zagadnęła siostra Palmerina. – Naprawdę nie wiem, co takiego mają do roboty inne siostry.

– Wielebna matka pisze – odparła jej siostra Angelina.

– Oczywiście nie ją miałam na myśli – szybko poprawiła się siostra Palmerina. – Ale w końcu jest nas dwadzieścia dziewięć, czy nie?

– Nie wszystkie są dobrymi krawcowymi – przypomniała jej siostra Angelina. – Chociaż sama również nie jestem w tym najlepsza.

Kiedy zaś żadna z pozostałych nie podjęła tego tematu, raczej szorstko dodała:

– Można by się spodziewać, że niektóre z młodszych sióstr wykażą się większym entuzjazmem, chociażby siostra Matylda… czy Katarzyna. A przy okazji, czy to prawda, że Katarzyna nie jada nic prócz sałatek?

– Wcale by mnie to nie zdziwiło – stwierdziła siostra Palmerina. – Jest w końcu bardzo chuda, nieprawda? Wygląda, jakby cierpiała na suchoty.

– Rzeczywiście, bardzo wychudła – zgodziła się z nią siostra Marcela. – Nie, żeby przed przyjściem do nas była zanadto przy sobie… a propos, kiedy to było? Dwa lata temu?

– Dwa lata i pięć miesięcy – siostra Angelina skrzywiła się nieco. – To akurat dobrze pamiętam. Miałam zaszczyt odwiedzić ją, sprawdzając czy będzie pasować do naszego zakonu.

– Ty?

– Tak. I oczywiście wielebna matka przeorysza.

– I jeszcze ja, jeśliś zapomniała – dodała siostra Palmerina.

– A tak, oczywiście. W każdym razie mówiłam wówczas wielebnej matce, że według mnie dziewczyna jest o wiele za młoda i może stać się przyczyną nie lada kłopotów, tyle że moja rada jak zwykle nie poskutkowała.

Przyjemna, nieco zaokrąglona twarz siostry Alessii podniosła się na to znad kawałka zawiłego haftu.

– Bardzo mnie to cieszy – powiedziała łagodnie, na co zarówno siostra Giovanna, jak i siostra Francesca zachichotały cicho.

– Ależ wiem, że według ciebie, wszystko co robi, jest wspaniałe – odparła jej niezwykle cierpliwym głosem siostra Angelina. – Być może zrozumiesz więcej, kiedy dożyjesz moich lat.

– Więcej? W jakim sensie? – zapytała ją siostra Alessia, nie odrywając oczu od wyszywanego akurat wzoru kwiatowego.

– Ambicja jest zła i niebezpieczna – powiedziała mrocznie siostra Palmerina.

Siostry Alessia, Francesca i Giovanna wymieniły między sobą przelotne uśmiechy. Wszystkie wiedziały, że siostra Palmerina uważa, że zamiast matki di Gano to ona powinna była zostać przeoryszą, i z pewnością tak by się stało, gdyby nie złośliwość niektórych zakonnic i smutny brak zrozumienia, jakimi wykazały się osoby zarządzające zakonem.

– W każdym razie nasza droga siostra Katarzyna przesadza we wszystkim, co robi – stwierdziła siostra Palmerina. – Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. I nie chodzi mi tylko o posty, ale o jej roztargnienie, czy klęczenie przy ołtarzu i zapominanie o tym, że kiedyś jednak trzeba wstać. Nie chcę przez to, broń Boże, powiedzieć, że tylko udaje – dodała szybko. – Niech mi niebiosa wybaczą, jeśli miałabym ją teraz sądzić. Równie dobrze może być przecież dość, dość szczera…

– I taka właśnie jest – odpowiedziała jej energicznie siostra Alessia, wbijając przy tym gwałtownie igłę w haft. – Ręczę za to.

– Oj, to gratuluję ci, siostro – odparła Angelina. – Czytanie serc to dar, który posiada tylko niewielu.

Zamiast udzielenia odpowiedzi, siostra Alessia przygryzła jedynie wargę.

– Cóż, rzeczywiście jest roztargniona – mówiła dalej siostra Palmerina. – Musicie to przyznać. Wiele razy pytałam ją o coś, nie uzyskując żadnej odpowiedzi. Cały czas spogląda tylko gdzieś w dal tymi swoimi olbrzymimi oczami. Ale może po prostu jest odrobinę głucha, jak nasza siostra Agnes? Głuchota może być u niej cechą dziedziczną. Mój bratanek, z zawodu lekarz, tak mi powiedział.

– Co o mnie mówiłyście? – zapytała siostra Agnes, przykładając zdeformowaną dłoń do ucha.

– Nic, droga siostro. Mówiłam tylko, że Katarzyna może mieć jakieś problemy ze słuchem.

– Co? – zapytała jeszcze raz siostra Agnes.

– Problemy ze słuchem! – powtórzyła jej siostra Palmerina, wykazując lekkie objawy irytacji.

– Nie musisz na mnie krzyczeć – stwierdziła na to siostra Agnes.

– Przepraszam.

– Co?

– Żałuję!

– Siostra Katarzyna słyszy bardzo dobrze – wtrąciła się siostra Francesca, podnosząc przy tym znad haft u swój pokaźnej wielkości nos. – Chyba, że będziecie mówić coś do niej w chwili, gdy się modli.

– Problem z Katarzyną – stwierdziła Alessia – to to, że jest taka, jakie powinnyśmy być wszystkie, a nie jesteśmy.

– Niech mi będzie wolno ci przypomnieć, siostro, że nasze zgromadzenie opiera się o zasady Świętego Dominika, a nie siostry Katarzyny Benincasy – odpowiedziała jej siostra Angelina.

– Święty Dominik pierwszy by się ze mną zgodził – radośnie odrzekła siostra Alessia.

– Obawiam się natomiast, że nasz ojciec duchowy nie byłby zadowolony widząc, że godzina szycia to dla jego córek okazja do plotek – stwierdziła na to przeorysza, która zawsze pojawiała się znikąd w najmniej spodziewanym momencie. – Szczególnie, jeśli takie plotkowanie pozbawione jest wyrozumiałości i miłości.

Przez resztę czasu żadna z kobiet nie odezwała się już ani słowem.

Pod koniec dnia pracy, kiedy inne opończanki rozchodziły się już, matka Nera di Gano dała siostrze Alessii znak, by ta pozostała chwilę dłużej. Odczekała kilka chwil, jak gdyby upewniając się, że nikt ich już na pewno nie usłyszy, po czym powiedziała:

– Słyszałam, że uczysz siostrę Katarzynę czytania. Czy robi postępy?

– Ciężko jej idzie. Najlepiej przecież uczyć się tego za młodu.

– Więc po cóż w ogóle chciała się uczyć? Przecież wiele naszych sióstr nie potrafi ani czytać, ani pisać.

– Chce odmawiać oficjum. Zazdroszczą jej, wielebna matko…

– Wiem. To naturalne, ale i grzeszne. Katarzyna wyznacza nam niemożliwe do osiągnięcia standardy.

– Powinny się cieszyć, że mają u siebie anioła – stwierdziła stanowczo Alessia.

– Spokojnie, dziecko, tylko Kościół może decydować o świętości, a nie robi tego nigdy przed dopełnieniem się życia danej osoby i tym samym przed możliwością całkowitego jego zbadania. Siostra Katarzyna ma dopiero dziewiętnaście lat i kto wie, może doczeka sędziwego wieku. Takie komentarze, jak twój, mogą tylko wywołać zawiść i plotki.

– Przepraszam, wielebna matko.

– Lubisz ją, prawda?

– Z chęcią oddałabym za nią życie – cicho odparła Alessia. – Tak samo zresztą, jak siostry Francesca, Giovanna i kilka innych.

Przeorysza uśmiechnęła się niedowierzająco:

– Siostra Francesca Gori pochodzi z chłopskiej rodziny – rzekła – zaś ojciec siostry Giovanny di Capo jest tylko pomniejszym urzędnikiem miejskim. Ty zaś należysz do rodziny Saracinich. Twoje nazwisko rodowe ma pięćsetletnią historię. Cóż więc takiego pociąga cię w córce farbiarza?

– Sama się nad tym zastanawiałam – odparła Alessia – ale nie dlatego, że pochodzi z rodziny mieszczańskiej. Tutaj w Sienie można się szybko przyzwyczaić do obcowania z mieszczanami, a ostatnio wszystko powywracało się do góry nogami, tak że mają oni więcej praw od szlachetnie urodzonych…

– To prawda – przyznała matka Nera di Gano, spoglądając na nią znad okularów.

– Katarzyna jest trzynaście lat młodsza ode mnie – mówiła dalej siostra Alessia. – Kiedy byłam dziewiętnastolatką, trzydziestotrzyletnia kobieta wydawała mi się po prostu stara. Jednak w przypadku Katarzyny jest inaczej. Ona… ona zdaje się nie mieć żadnego wieku.

– A mimo to jesteś jej nauczycielką.

– Ależ nie, wielebna matko. Próbuję tylko pokazać jej, jak się czyta i pewnie robię to fatalnie, bo w innym wypadku z pewnością robiłaby większe postępy. Ale tak naprawdę to ona jest moją nauczycielką… moją, Franceski, Giovanny i kilku innych.

– Doprawdy? – Oczy przeoryszy zwęziły się nieco. – A czegoż was uczy?

– Wszystkiego, czego nauczy się od…

– No, od kogo?

Członkom rodziny Saracini nigdy nie brakowało odwagi. Siostra Alessia wzniosła więc oczy, mówiąc stanowczo:

– Od Naszego Pana.

Po chwili ponurej ciszy przeorysza zapytała jeszcze:

– Chcesz powiedzieć, że siostra Katarzyna ma prywatne objawienia?

– Nigdy o tym nie mówiła – odparła Alessia – jednak wiem, że ich doświadcza.

Przeorysza westchnęła głęboko. Cała ta sytuacja mogła okazać się niezwykle kłopotliwa.

– Wiesz, że tak zwane prywatne objawienia innych nie mogą być dla ciebie wiążące, siostro?

– Tak, wielebna matko.

– Więc od jak dawna o nich wiesz?

– Dowiedziałam się rok temu, kiedy posłałaś mnie do niej powiedzieć, że ze względu na Pálio Msza Święta odbędzie się godzinę wcześniej.

Przeorysza skinęła głową. W zeszłym roku włodarze miejscy przesunęli godzinę rozpoczęcia wyścigu na Campo, przez co niektóre z sióstr nie były w stanie przejść przez plac w drodze do kościoła.

– Powiedz mi, co się wówczas wydarzyło – nakazała.

– Tak, wielebna matko. Przebywała akurat w domu swoich rodziców na ulicy farbiarzy…

– Nadal tak jest. Oczywiście jestem tego świadoma. Przejdźże wreszcie do rzeczy. Co się wydarzyło?

– Jej matka powiedziała mi, że znajdę ją w jej celi, czyli w jej pokoju, albo też na dachu. Rodzina Benincasa mają tam mały ogród. I rzeczywiście, była na górze i śpiewała na całe gardło, wyglądając na bardzo szczęśliwą! Kiedy zaś mnie zauważyła, powiedziała: „Śpiewamy tak już od dłuższej chwili”, więc zapytałam ją z kim, na co stwierdziła: „Posłuchaj, nie słyszysz ich? Śpiewają w niebie!”. W końcu stwierdziłam, że muszę chyba być głucha, na co odparła, że nie wszyscy z nich śpiewają tak samo… Ci, którzy za życia kochali Boga najbardziej, mają teraz najczystsze i najpiękniejsze głosy, zaś najpiękniejszy ma Maria Magdalena.

– A czy po tej lekcji muzyki – przerwała jej oschle przeorysza – mówiła ci coś jeszcze o swych objawieniach?

– Nie, wielebna matko. Ale widziałam, że była… że dzieje się z nią coś, o czym nie miałam nawet pojęcia. Dopiero po kilku miesiącach opowiedziała mi o najważniejszej z wszystkich spraw, o prawdziwym kamieniu węgielnym jej wiary.

– Rozumiem, i cóż to było?

– Znajomość samego siebie. A poza nią trzy jej części: kontemplacja Stworzyciela, kontemplacja naszych grzechów i kontemplacja dobroci Boga, który oszczędza nam natychmiastowej kary za grzechy. Właśnie dzięki nim możemy wyzbyć się źródła wszelkiego zła, którym jest miłość własna.

– Jak sądzę, siostra Katarzyna będzie już wkrótce interpretować innym Pismo Święte.

– Czy w tym, co powiedziałam, jest coś złego? To znaczy w tym, co powiedziała Katarzyna? – delikatnie zapytała Alessia.

– N–nie… Tego nie mogę powiedzieć. Ale któż ją tego nauczył?

– Sam Nasz Pan.

Przeorysza zesztywniała:

– Ona to powiedziała?

– Tak, wielebna matko.

Nera di Gano zaczęła chodzić powoli po pokoju, kontrolując najwyraźniej nawet własne wzburzenie.

– Nie ma w tym żadnego doświadczenia – stwierdziła. – Może więc nie zdawać sobie sprawy, że tego typu objawienia mają zazwyczaj zupełnie inne źródło. Wróg zna nas dobrze i wie, że nie warto wtłaczać nam do głów tylko fałszywych myśli, bo przecież gdyby tak robił, od razu byśmy go rozpoznali.

– Ależ ona jest tego doskonale świadoma – wtrąciła Alessia. – Zresztą sama mówi, że zawsze można z łatwością rozróżnić duchy.

– Doprawdy? Jak?

– Mówi, że wizja pochodząca od Pana rozpoczyna się od nabożnego lęku, a kończy poczuciem bezpieczeństwa. Rozpoczyna się goryczą, a kończy słodyczą. Zaś wizja pochodząca od wroga rozpoczyna się słodyczą i bezpieczeństwem, kończy zaś goryczą i przerażeniem. Jak twierdzi, jest też jeszcze inny znak. Prawdziwa wizja sprawia, że czujemy się pokorni, podczas gdy fałszywa czyni z nas próżnych i chełpliwych.

Po dosyć długiej ciszy przeorysza stwierdziła:

– Być może powiedział jej to ojciec della Fonte.

– Ależ nie, wielebna matko. To ona mu to powiedziała.

– Więc daje księżom duchowe rady i instrukcje? Coraz lepiej. A kto taki poinstruował w tej kwestii siostrę Katarzynę? Nie, nie mów. Oczywiście Nasz Pan. Jej rodzice i bracia muszą być z niej bardzo dumni…

– Jestem o tym przekonana. Ale nie przez to. Nic o tym nie wiedzą.

– A to skąd wiesz? – zapytała szybko przełożona.

– Ona mi to powiedziała. Poprosiła też, bym nigdy nie rozmawiała z jej rodziną na te tematy, bo jak twierdziła, pomyśleliby – w szczególności zaś matka i bracia – że zwariowała. Mówiła też, że być może ojciec uwierzyłby jej, choć zapewne bardzo by go to zaniepokoiło. Dlatego lepiej, by nikt z nich o tym się nie dowiedział.

– Musimy więc być wdzięczni nawet za najmniejsze oznaki łaski Boskiej – odparła przeorysza, zaś usiadłszy dodała: – Mam tylko nadzieję, że metoda pozyskiwania wiedzy przez siostrę Katarzynę nie okaże się zakaźna. Chyba nie byłoby nic gorszego, jak banda sióstr o dzikich oczach, z których każda wierzyłaby we własną, podaną im z wysokości wiedzę.

– Jeśli chodzi o mnie, nie ma takiego niebezpieczeństwa – odpowiedziała uśmiechnięta Alessia. – Ani też w przypadku którejkolwiek ze znanych mi sióstr.

– Ale jest jedno, czego zupełnie nie mogę zrozumieć – burknęła pod nosem przeorysza, również się uśmiechając, a raczej unosząc delikatnie kąciki ust.

– Tak, wielebna matko?

– Mówiłaś mi dziś, że bardzo trudno idzie jej nauka czytania. Jeśli jednak Nasz Pan może z łatwością wpoić jej tak wiele duchowej mądrości, czemuż Katarzyna nie poprosi Go, by nauczył ją również czytania?

Ku jej zdziwieniu, siostra Alessia natychmiast promiennie się uśmiechnęła.

– To wspaniały pomysł, wielebna matko. Natychmiast jej o nim powiem!

***

Droga do kościoła Świętego Dominika była dla Katarzyny drogą do Nieba, a każdy stopień prowadzących do niego schodów zdawał się jej radością. Niektóre z sióstr martwiły się jednak, ponieważ dziewczyna wspinała się po nich z zamkniętymi oczyma – co było najwyraźniej najprostszym sposobem zapomnienia wszystkiego, co mogłoby przeszkadzać jej umysłowi.

Katarzyna uśmiechała się zadowolona. Jej stopy znały tę drogę tak dobrze, że nie było potrzeby ich nadzorować. Z każdym krokiem zbliżały się do celu, ale również jej dusza i umysł chciały się tam znaleźć jak najszybciej, co mogły osiągnąć, chociażby pozbywając się wszelkich rozpraszających jej uwagę przeszkód. Zawsze wolała wchodzić tam sama. Owszem, niektóre siostry próbowały jej „pomagać”, prowadząc pod ramię, a przecież było to zupełnie niepotrzebne. Poza tym, nigdy nie zapomniała, co stało się, gdy Pan udzielił jej pierwszej wizji. Miała wówczas tylko sześć lat, ale cudowne piękno wszystkiego, co zobaczyła, przykuło ją do miejsca. Jednak mały Stefano, który był wówczas z nią, podbiegł do niej i mocno potrząsnął za ramię, przez co Niebo natychmiast znikło. Płakała później jeszcze długie godziny. Właśnie wówczas zrozumiała potrzebę bycia z Panem wyłącznie sam na sam i to tak często i tak długo, jak tylko możliwe. Oczywiście, najlepszym rozwiązaniem byłoby to, gdyby mogła z Nim być już na zawsze. Czegoż bowiem innego mogłaby życzyć sobie zakochana bez pamięci dziewczyna?

Rozmawiała z Nim całą drogę, aż do chwili, gdy jej stopy poczuły pierwszy, prowadzący do kościoła stopień i wniosły ją do Jego domu. Dopiero wtedy otwierała oczy, zajmowała swe zwyczajne miejsce obok innych sióstr po lewej stronie nawy i patrzyła na Niego, nadal skrytego w tabernakulum, a mimo to nie całkiem przed nią ukrytego. Już wkrótce miała Go zobaczyć i przyjąć do serca.

Mszę odprawiał ojciec Montucci.

– …quia peccavi cogitatione, verbo, opere et omissione…

Ludzie wprawdzie nie myśleli o tym zbyt często, ale przeciw Bogu rzeczywiście grzeszy się nie tylko myślą, mową i czynem, ale również przez zaniedbanie, nie podejmowanie działania, przez to, że nie mówi się ani nie robi tego, co należy i co sprawiedliwe, przez to, że nie chwali się i nie udziela napomnień, i przez zaniechanie udzielenia pomocy. Jakiż w końcu był grzech kapłana i lewity w drodze z Jerycha do Jeruzalem, jeśli nie grzech zaniedbania. Przecież dopiero Samarytanin zrobił to, co powinien zrobić każdy z nich.

Pozwól, bym nigdy nie zaniedbywała mówienia i czynienia tego, co chcesz, Panie. Nigdy…

Msza toczyła się majestatycznie, aż doszła do podniosłej chwili ciszy, obwieszczającej nadejście Króla, który oddawał się nawet najmniejszym, najbiedniejszym i najnędzniejszym ze swoich poddanych. Jesteśmy przecież kimś mniejszym od niewolników, bo w końcu pan kupuje swych niewolników, a nie stwarza ich. Jesteśmy więc tylko Jego przedmiotami, Jego stworzeniami, a mimo to przez swą niepojętą, oszałamiającą dobroć uczynił nas swoimi braćmi i siostrami, i to w jednym, dzikim, przerażającym, choć równocześnie cudownym akcie adopcji. Teraz więc dłonie kapłana podnosiły Go, tak że błyszczał cały, biały i promienny, Pan mój i Bóg mój, mój własny, wszystko co mam i wszystko co w ogóle jest, cała esencja życia i jeszcze więcej. Za kilka chwil miała się podnieść i przyjąć Go do serca, schodził więc do niej, w dół po schodach od ołtarza, nowo narodzone dziecko, chłopiec w świątyni, Ukrzyżowany, zmartwychwstały Pan, który pokonał śmierć i wstąpił do Nieba, a wkraczając w jej jaźń, w jej nicość, która tylko dzięki Niemu stawała się czymś, uśmiechał się do niej. Przychodził do niej Ten, który jest, do niej, której nie ma, a wówczas niebo roztaczało się nad nią niczym morskie fale, a równocześnie wcale nie tak jak one, i ziemi już nie było…

– To znowu ta kobieta – stwierdził zdenerwowany brat zakrystian. – Idź, podnieś ją szybko.

Balaski, przydatne podczas przyjmowania Komunii Świętej, były już prawie puste, a spoczywała na nich tylko mała, opuszczona postać w bieli i czerni. Pogrążone głęboko w modlitwie opończanki nie widziały, jak zbliża się do niej krzepki brat zakonny.

Brat Sebaldo dotknął ramienia Katarzyny. Bez reakcji. Pochylił się więc do jej ucha.

– Proszę, wstań już siostro – powiedział uprzejmie.

Nie poruszyła się. Teraz jednak zobaczył, że jej twarz jest biała jak śnieg, więc podniósł się i dał znak zakrystianowi, który wymamrotał coś pod nosem, powoli i niezgrabnie podchodząc do klęczącej.

– Zasłabła – szepnął mu brat Sebalo.

– Trzeba jej świeżego powietrza – burknął zakrystian.

Po chwili podnieśli ją wspólnie i wynieśli przed kościół, niczym małe, martwe zawiniątko.

Posadowili ją przed kościołem i szybko wrócili do swych obowiązków, zbyt jednak szybko by dostrzec, że ciało małej opończanki przegięło się i padło bezwładnie w przód.

Po chwili zauważyło ją kilku uliczników.

– Myślisz, że jest pijana, Pietro?

– Nie bądź głupi, takie jak ona nie piją. To kosztuje. Już bardziej mi się zdaje, że nie żyje.

– A skąd to możesz wiedzieć?

Pietro kopnął bezwładne ciało. Żadnej reakcji. Kopnął więc po raz drugi i trzeci.

– Widzisz? – stwierdził. – Nieżywa.

– Cóż, u diabła, robisz? – krzyknął na nich jakiś obruszony przechodzień. Ulicznicy spojrzeli tylko w jego stronę i szybko znikli za rogiem.

– Co my tu mamy? – stwierdził w chwilę potem elegancko ubrany młodzieniec. – Mój Boże… pozwalają teraz umierać zakonnicom na ulicy?!

Schylił się nad nią z wyciągniętymi ramionami, gotowymi by ją podnieść. Ale nie zrobił tego. Zobaczył bowiem białą twarz i szeroko otwarte oczy, patrzące przez niego gdzieś w przestrzeń, skupione na czymś bliskim, a jednocześnie dalekim, czymś tak niezmierzonym, że on sam zdawał się nikim, nawet nie przeszkodą. Nie mógł się zmusić, by ją dotknąć. Nie mógł znieść widoku jej oczu. Żaden człowiek nie miał prawa oglądać tak nieokiełznanego, przerażającego szczęścia.

Odsunął się wreszcie, a dostrzegając grupę wychodzących z kościoła opończanek, skinął na nie niepewnie i uciekł, jak wcześniej ulicznicy, a fałdy jego jedwabnej peleryny trzepotały za nim, niczym żółta flaga.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Oblężenie niebios.