Rozdział trzynasty. O ofierze Serca Jezusowego w Najśw. Sakramencie

Chrystus umiłował nas i wydał samego siebie za nas jako obiata i ofiara Bogu na wonność słodkości (1). Miłość i ofiara, najmilsi w Chrystusie, są nierozdzielnie połączone. Miłość jest to korzeń ukryty w głębi serca, ofiara zaś z niej jako kwiat na jaw wyrasta i świadczy o istnieniu i żywotności korzenia. Taka jest myśl apostoła, który tak w słowach przytoczonych, jak i na innych miejscach zwykł uważać ofiarę jako owoc i zarazem jako dowód miłości. I tak w liście do Galatów podobnymi słowy pisze o Zbawicielu: Umiłował mnie i wydał samego siebie – to jest ofiarował się – za mnie (2). I sam Boski Mistrz miłości ten stosunek między miłością a ofiarą zatwierdza, i swoją ofiarę ze wszystkich najdoskonalszą, spełnioną na krzyżu stawia na dowód najdoskonalszej miłości. Większej miłości nikt nie ma, kto by duszę swą położył za nieprzyjaciół swoich (3). Przeto, najmilsi, dzisiaj, gdy się nam święci sama miłość Zbawiciela, miłość upostaciowana w Sercu uwieńczonym cierniami, będziemy mówić o ofierze. A ponieważ Boskie Serce, czczone we wszystkich tajemnicach miłości, najbardziej uwielbiamy w najprzedniejszym z dzieł miłości, w tajemnicy Ołtarza, dlatego mówić mamy nie o ofierze krzyżowej, nie o ofierze duchowej, którą przez całe życie za nas gorzał, ale o ofierze, którą spełnia na naszych ołtarzach sama miłość Serca Jezusowego. Rozważać będziemy stan ofiary Jezusa Pana w najświętszej Hostii, tak ze względu na zewnętrzne okoliczności, jak i na Jego wewnętrzne uczucia i z tych uwag będziemy poznawać, jaka ma być nasza ofiara, jakiej ofiary od nas żąda Jego ofiara i Jego miłość. Zdrowaś Maryjo.

Ofiara, najmilsi bracia, jest wyniszczeniem. Dosyć spojrzeć pobieżnie przez wszystkie wieki na dzieje ludzkości. U wszystkich narodów, we wszystkich religiach ukazuje się nam obrządek górujący nad wszystkimi innymi jako główny czyn religijny, polegający zawsze na jakimś zniszczeniu, zabijaniu bydląt, paleniu kadzideł lub czymś podobnym. Ma się rozumieć, nie każde zniszczenie jest ofiarą, ale tylko takie, które czyni się na cześć Boga, w imieniu ludu, aby uznać Jego najwyższe panowanie nad wszelkim stworzeniem, ubłagać Go dla ludzi. Stąd to, gdy w przenośnym znaczeniu dajemy nazwę ofiary naszym prywatnym sprawom lub nawet wewnętrznym aktom, tylko takie uczynki zwiemy ofiarami, które są trudne, bolesne, słowem, które są jakimś choć częściowym wyniszczeniem samego siebie, z utratą rzeczy nam drogiej, z przytłumieniem uczuć serca, w szlachetnym celu tj. dla czci Bożej lub dobra bliźniego. Ale tu mowa o ofierze w ścisłym znaczeniu, tj. o zniszczeniu rzeczy widocznej, przez kapłana – przedstawiciela ludu, na cześć Boską wykonywanym. Takie ofiary miał Stary Zakon, ale to były tylko figury, takie ofiary miało pogaństwo, ale to były świętokradztwa.

U nas chrześcijan, najmilsi, u nas jest tylko jedyna prawdziwa ofiara, przynosząca Bogu nieskończoną cześć a ludziom wszelkie zbawienie. Tą ofiarą, jak wiemy, jest śmierć krzyżowa Syna Bożego, w której ofiarnikiem i ofiarą jest sam Bóg- -Człowiek, a ofiarowaniem śmierć dobrowolnie podjęta. Ta ofiara, gdy została jeden raz spełniona, uczyniła zadość Bożej sprawiedliwości za niezliczone występki świata – ale miłości, najmilsi bracia, nie stało się zadość. Serce Jezusa żądało, aby ta sama ofiara, w oczach każdego z nas, nie raz, lecz co dzień na każdym miejscu się powtarzała, co jest najcelniejszym dowodem i czynem miłości. I istotnie, co dzień na całym świecie powtarza się, raczej odtwarza się ofiara krzyżowa, już nie krwawa, jak na krzyżu, bo już okup grzesznego świata został wypłacony, bo już Bóg przebłagany – ale niekrwawa, jak przystoi zakonowi łaski, miłością samą gorejąca, czysta, święta, nieskończenie drogocenna, tak iż Bóg, niejako zachwycony pięknością i wonnością jej, odrzuca wszystkie inne ofiary. Nie mam chęci do was – mówi Pan Bóg Zastępów do starozakonnych ofiarników przez usta proroka Malachiasza – i daru nie przyjmę z waszej ręki, bo od wschodu słońca aż do zachodu wielkie jest imię moje między narodami, a na każdym miejscu poświęcają i ofiarują imieniu memu ofiarę czystą, bo wielkie jest imię moje między narodami (4).

Ale jeśli w tajemnicy Ołtarza jest prawdziwa ofiara, musi też być prawdziwe i rzeczywiste wyniszczenie. Lecz jakim sposobem Chrystus, który – jak mówi Pismo Święte – raz zmartwychpowstawszy, już więcej nie umiera (5), jakim, mówię, sposobem wyniszczać się może w ofierze Mszy Świętej? Ach! Jakim sposobem Jezus wyniszcza się na ołtarzu?! Spójrzmy na ołtarz, najmilsi, na tę drobną Hostię – jeżeli mamy iskierkę wiary w duszy i iskierkę miłości w sercu – już zrozumieliśmy. Oto kapłan, widomy namiestnik naszego prawdziwego wielkiego Kapłana, wymówił słowa sakramentalne i tymi słowy, jakby mieczem ofiarnym, jak mówią święci Ojcowie, wprawił ofiarę żywą w stan wyniszczenia, do śmierci zgoła podobny, bliski stanowi ofiary zabitej. Patrzmy tylko – oto Król królów i Pan panujących, Sędzia żywych i umarłych, Słońce miasta niebieskiego, rzeczywiście leży na ołtarzu, jak ofiara zabita, w postaci rzeczy martwej, w postaci pokarmu! Podobnie jak baranek ofiarny musiał być zabity, zanim go spożywali ci, którzy mieli uczestnictwo w ofierze, tak samo i nasz niepokalany Baranek, dosięgnięty mieczem słów sakramentalnych, składa wszelkie ślady życia, przybiera postać istoty martwej, aby tak móc być spożywanym przez uczestników tej świętej ofiary. Nie tylko więc mistycznie, symbolicznie bywa zabitym, lecz rzeczywiście, o ile to stan pokarmu wymaga, zostaje wyniszczonym. Jest więc nasza święta ofiara na ołtarzu jednocześnie żywa i zabita, wszystkie członki ma w najświętszej Hostii, a nie rusza się i żadnego znaku życia nie objawia, rozlane są wdzięki na ustach Jego (6) – jak mówi psalm – a głosu żadnego nie wydaje. Najpiękniejszy urodą między synami ludzkimi, ma kształt okruszyny chleba! Jeszcze więcej powiem: tak zupełnie jest wyzuty ze śladów życia, że każdy może Go do woli brać, przenosić, miotać, czynić z Nim, co tylko się podoba, używać Go nawet do niegodziwych, bezbożnych i świętokradzkich celów – i w samej rzeczy niestety piekło nauczyło ludzi nadużywać w taki sposób tego cudu miłości. Ach! Nie jest to, najmilsi, prawdziwe wyniszczenie, zdumiewający stan śmierci, przedziwna ofiara? Tak jest w istocie, bo to jest ofiara właściwa miłości, ofiara Serca Jezusowego, a miłość, jak dobrze mówią, jest przemyślna, wymysły serca są zawsze przedziwne, najbardziej przedziwnym wymysłem miłościwego Serca jest właśnie ten, że będąc nieśmiertelnym, znalazł sposób, aby co dzień za nas umierać i w tym stanie ofiary zabitej trwać wiekuiście na naszych ołtarzach i co dzień, jeśli zapragniemy, być przez nas spożywanym.

Lecz to dopiero, że tak powiem, zewnętrzny stan ofiary, zajrzyjmy teraz do wnętrza tego Serca. Mówiłem już przedtem, że wyniszczenie, które było prawdziwą ofiarą, musi być wykonane na cześć Majestatu Boskiego i za cały lud, który w tej ofierze uczestniczy. W Starym Zakonie, gdy ofiarą były nierozumne bydlęta, ten cel ofiary mógł być zamierzony tylko myślą ofiarnika. W Najświętszym Sakramencie, ponieważ sama ofiara jest rozumna i ma Serce pałające nieskończoną miłością ku Bogu i ku ludziom, więc te sama do celu swego ofiarowania najdoskonalej się odnosi, sama poświęca się na uczczenie nieocenione Boskiego Majestatu, na dziękczynienie za otrzymane ludziom dary i na uproszenie nowych, na przebłaganie gniewu Bożego za grzechy całego świata. O, gdybyśmy mogli pojąć, co się dzieje w tym Sercu Ofiarniczym!

O Jezu wyniszczony w sakramencie, gdybyś nam odkrył, jak niegdyś bł. Małgorzacie, Twe Serce utajone w Hostii świętej, cóż byśmy ujrzeli! Serce Twe pała w stanie ofiary niepojętą dla nas miłością ku Ojcu Twemu i niezmiernym pragnieniem Jego chwały, wyniszcza się ciągle w uwielbieniu Jego Majestatu, a przy tym nieustannie goreje miłością ludzi, miłością każdego z nas z osobna, pragnieniem naszego uświęcenia i zbawienia. Wszak innej myśli, innego pragnienia nie ma w Twym Sercu, o Jezu tu obecny, bo tu jesteś ofiarą, ofiarą prawdziwą i doskonałą, a inne cele, inne dążenia nie przystoją ofierze. Lecz tymi dwoma płomieniami, pragnieniem chwały Ojca i pragnieniem naszego zbawienia, tak bardzo pałasz, że, gdybyś był śmiertelnym, spłonąłbyś zupełnie, ale będąc nieśmiertelnym, wiecznie gorejesz całopaleniem na wonność słodkości!

Najmilsi w Chrystusie! Od początku Kościoła, ale szczególnie na przestrzeni życia chrześcijanina jego zadanie sprowadza się do bycia ofiarą. Życie prawdziwego ucznia Chrystusowego, zwłaszcza dzisiaj, jest życiem ofiary, tj. życiem wyniszczenia, życiem śmierci. Albowiem umarliście – mówi apostoł do chrześcijan – a żywot wasz ukryty jest z Chrystusem w Bogu (7). Jak to rozumieć? Ukazałem trzy rzeczy należące do ofiary i odwzorowane najdoskonalej w ofierze najsłodszego Serca w sakramencie miłości. Są nimi: wyniszczenie samej ofiary, poświęcenie jej na chwałę Bożą i poświęcenie jej na pożytek duchowy ludzi. Otóż te trzy rzeczy muszą istnieć w sercu każdego prawego chrześcijanina: każdy z nas, najmilsi, musi całkowicie poświęcić się chwale Bożej, na wzór Serca Jezusowego, pałać nade wszystko pragnieniem Bożej czci – ma się rozumieć, nie próżnym, lecz czynnym pragnieniem, musi poświęcić się dla zbawienia dusz. Aby jednak wypełnić te dwa warunki, musi dodać do nich i trzeci, tj. siebie się zaprzeć, o sobie zapomnieć i siebie zgoła wyniszczyć, dopiero wówczas będzie prawdziwą i miłą Jezusowi ofiarą. Dlaczego każdy musi tak czynić? Po pierwsze, bo Chrystus tego żąda, żąda tego swoim przedziwnym przykładem, który umyślnie co dzień przed oczy nam stawia, aby serca nasze porwać, żąda też wyraźnymi słowami: Przyszedłem spuścić ogień na ziemię – mówi – i chcę tylko, aby był zapalony (8). Jeśli kto chce za mną iść, niech się sam siebie zaprze (9). Jeśli kto nie ma w nienawiści nawet… duszy swojej, nie może być uczniem moim (10). Po wtóre, dlatego też, że tak rzecz sama wymaga, szczególnie okoliczności, w których nas postawiła Opatrzność. Dziś synowie tego świata, wrogowie Kościoła Bożego, potężnie skupieni, wielkie czynią ofiary dla sprawy szatana, z dziwną wytrwałością i zawziętością poświęcają się dla swych niegodziwych zamiarów. Nie są to wprawdzie ani istotne poświęcenia, bo nie są święte, ani prawdziwe ofiary, bo nie zmierzają do chwały Bożej i zbawienia ludzi, lecz przecież ze strony wyniszczenia i zaparcia siebie są nieraz cięższe i trudniejsze od tych, których Chrystus się od nas domaga.

Czy Kościół Boży, najmilsi bracia, wobec takiej armii piekielnej, nie potrzebuje ofiar, ofiar doskonałych i wszelkiego rodzaju, ofiar pieniężnych, ofiar prac umysłowych, ofiar zdrowia i sił, ofiar krwi? Prawda, Kościół pełen jest takich, którzy łączą pragnienie chwały Imienia Bożego i staranie się o zbawienie bliźnich z troszczeniem się o siebie, o własne wygody i zyski. Takich nie potępiam, byleby miłość własna w ich sercach nie strącała z istotnego pierwszeństwa miłości i bojaźni Bożej. Ale tacy, mówię, nie są na wzór Serca Jezusowego, według żądań Jego miłości, prawdziwymi ofiarami, bo chociaż przyczyniają się do chwały Bożej, do dobra bliźniego, jednak siebie się nie zaparli, siebie nie wyniszczyli. I to wrodzone ziarno egoizmu zawsze wypacza ich cokolwiek dobre zamiary, sprawia, że ich dzieła są niezupełne, niedoskonałe – słowem, psuje ich ofiarę. O, gdyby ci wszyscy byli prawdziwymi ofiarnikami, gdyby, wyzuwszy się z osobistych względów, mężnie i całkowicie poświęcali swe serca i wszystko samemu Bogu, dla samego Boga i dla zbawienia dusz, o jakżeby się przemieniła postać świata! Jakżeby zostali pokonani mieczem prawdy wrogowie Chrystusowi! Jakżeby święciło się Imię Ojca niebieskiego i królestwo Jego szerzyło się na ziemi!

Nie traćmy jednak otuchy, najmilsi bracia, bo choć niewielu w stosunku do mnogości chrześcijan jest takich ofiarników, są przecież tacy – nam współcześni, są, Bogu dzięki, liczniejsi, niż w wielu w minionych wiekach, są tacy, co przykładowo, chcąc przyłączyć do Kościoła pogańskie plemiona, opuszczają na zawsze kraj, rodzinę, mienie i płyną za morza, poświęcają w dzikich krainach, wśród wszelkich niedostatków, swe zdrowie, siły, nawet życie na zbawienie tych dusz opuszczonych. Są tacy, co wszystek czas, spokój i majątek zużywają jedynie na sprawy Kościoła, bez względu na żadne zyski, bronią słowem i piórem świętej wiary i gromią przeciwników. Są wreszcie tacy, którzy na głos Zbawiciela wszystko porzucają, a zaparłszy się samych siebie i wziąwszy na ramiona swój krzyż, idą za Jezusem w ubóstwie, w czystości, w wyzuciu się własnej woli, jedni oddani modlitwie i pokucie, drudzy pielęgnowaniu chorych, inni wychowaniu dzieci, a jeszcze inni poświęceni pracom apostolskim. Bo, dzięki Bogu, i za dni naszych, jakkolwiek świat bezbożny lub nieświadomy temu przeczy i za dni naszych znajdują się prawdziwi zakonnicy, i do końca świata znajdować się będą. Otóż ci wszyscy, najmilsi, są prawdziwymi ofiarnikami, ci wszyscy podążają za wzorem Jezusa, wyniszczającego się z miłości ku nam i wyniszczają się z miłości ku Niemu. Na nich stoi Kościół, dla nich Kościół zwie się czystą oblubienicą Boga bez zmarszczki i zmazy. Oni są godni imienia chrześcijan, bo są podobni do Chrystusa, który duszę swą za nas położył.

A my, najmilsi w Chrystusie, czy nie pójdziemy za nimi? Czy nas nie porywa piękność i szlachetność ich poświęcenia lub raczej sama miłość Chrystusa, która ich porwała? Czy nam coś w sercu nie wyrzuca naszej opieszałości? Może mówimy sobie: a ja cóż dla Kościoła uczyniłem, jak się odwdzięczyłem Panu Jezusowi za to, że mnie umiłował aż do końca, aż do śmierci krzyżowej? Jakim prawem powtarzać Mu będę przy Komunii Świętej: Jezu, kocham Cię nade wszystko, z całego serca, z całej duszy? Najmilsi w Chrystusie, wystarczy rozejrzeć się w naszym otoczeniu, aby poznać, jakim sposobem możemy się poświęcić dla Boga i dla bliźniego. Nie ma bowiem stanu w Kościele, nie ma stanowiska w społeczeństwie, w którym nie można by stać się zupełną ofiarą, na chwałę Bogu i bliźniemu na zbawienie, doskonałym całopaleniem na wonność słodkości.

Czego więc brakuje, że takimi nie zostajemy? Ty wiesz, o Panie, czego brakuje, Ty znasz nasz niedostatek – miłości Twojej, o Jezu, miłości Twojej nam brakuje, tej miłości gorącej, czynnej, wytrwałej, mężnej, ofiarnej, tej miłości, która tworzy świętych, o której w Pieśni nad pieśniami mówisz: Mocna jest jak śmierć miłość… pochodnie jej to pochodnie ognia i płomienie (11). A gdzie się udamy po tę miłość, jak nie do Serca Twego, o Jezu, do źródła wszelkiej świętej miłości?

O Serce Boskie, ognisko nieogarnionej miłości, ofiaro miłości wiecznie gorejąca, niech się od Ciebie nauczymy, jak mamy się poświęcić Panu Bogu i wyniszczyć się na ofiarę całopalenia. Niech od Ciebie zaczerpniemy tego ducha ofiary, który tak rzadki jest na świecie i nie skądinąd, tylko od Ciebie zaczerpnąć się może. Niech nas zapali ten płomień miłości, który z siebie na ziemię rzucasz i tak pragniesz, aby się zapalił. O Serce Jezusa, daj, aby nasze serca z Tobą i dla Ciebie stały się ofiarami miłymi Bogu. Amen (12).

Ks. Marian Morawski SI

(1) Ef 5, 2.

(2) Gal 2, 20.

(3) J 15, 30.

(4) Mal 1, 10–11.

(5) Rz 6, 9.

(6) Ps 44, 3.

(7) Kol 3, 3.

(8) Łk 12, 49.

(9) Mt 16, 24.

(10) Łk 14, 26.

(11) Pnp 8, 6.

(12) Kazanie wygłoszone w Krakowie u wizytek, w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego w 1871 roku.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Księży Jezuitów Rekolekcje z Sercem Jezusa.