Niespokojny płomień. Rozdział siódmy

Jej bóg był sam i Melania ośmieliła się wślizgnąć do pracowni. Studiował jakieś zwoje, ale zawsze przecież coś studiował. Może się ucieszy z jej przyjścia? Może nawet będzie chciał się z nią kochać? Jej ciało jeszcze nie uległo zmianie – nie przybrało na wadze.

Uniósł wzrok i kiwną głową, a ona od razu pojęła, że pożądał jej obecności, nie jej ciała.

– Usiądź, Melanio.

Przyklękła u jego stóp. Włożyła zielone kolczyki, które jej podarował, a one kołysały się rozkosznie nad jej ramionami. Zrobione były z nefrytu, a nefryt przynosi szczęście. Alipiuszowi się nie podobały.

– Wyglądasz dużo lepiej bez biżuterii – oświadczył z tą swoją poważną miną. Ale ostatnio zrobił się bardziej przyjacielski. Od czasu jak przyjechał ten mały Harmodiusz. Był teraz bardziej zazdrosny o niego niż o nią. To nie wróżyło dobrze.

– Podobam ci się w tych kolczykach, panie?

– Najbardziej mi się podobasz kiedy milczysz – odparł Augustyn obracając stronę. – Czytam, moja gazelko. Czytam świętą księgę chrześcijan.

– Powiadają, że to cudowna księga – powiedziała Melania. – Szkoda, że nie umiem czytać.

– To okrutna księga, moja turkawko. Wielu ludzi ją kompilowało, a żaden nie ukończyłby szkoły z wyróżnieniem. Brakuje w niej układu. Brakuje struktury. Wszystko wpakowano tu razem z woli przypadku. Dawne bajki i dziwne historyczne przypadki, reguły moralne i hymny, opisy obrządków i mroczne przepowiednie.

– Lubię przepowiednie – stwierdziła Melania. – Na ulicy cieśli okrętowych jest wspaniały wróżbita, który…

– Tu jest dość przepowiedni i bez niego. Ale najgorszy jest styl, moja gołąbko. Może wzbudzić zachwyt jedynie w tych, którzy nigdy w życiu nie czytali dobrej książki. Ta jest niezdarna i… nieelegancka.

– Byłam raz u eleganckiego wróżbity – powiedziała Melania w zamyśleniu. – Ale nie okazał się dobry.

– Styl to nie wszystko, ale świadczy on o uczoności umysłu, o talencie. Kiedy pisze Cyceron, słowa splatają się w zdania niczym złoty łańcuch, a te z kolei wznoszą się coraz wyżej i wyżej, ku apogeum, ku sercu prawdy. Prawda musi być piękna. Brak umiejętności, brzydota, prymityw – są podejrzane.

– Czemu się tym zajmujesz, mój panie? – spytała Melania sennie.

– No właśnie, czemu! Harmodiusz to głupiec. Ale jest w tym coś drażniącego. Tę prymitywną księgę uważa się za świętą i natchnioną. Całą, każdy jej fragment, choć oczywiście przede wszystkim jej ostatnią część, Nowe Przesłanie. Kiedy dawni cesarze próbowali ją odebrać chrześcijanom, ci walczyli o nią zębami i pazurami. Woleli umrzeć – przynajmniej niektórzy z nich – niż porzucić tę księgę. Nie znam nikogo, kto byłby gotów umrzeć za Hortensjusza Cycerona. Dlaczego więc ktoś miałby chcieć umrzeć za złą książkę, skoro nikt nie umiera za dobrą?

– Nie wiem – odparła Melania szczerze.

– Nie pytam ciebie, głuptasku. Pytam siebie.

– Ja umarłabym za ciebie panie – oświadczyła Melania poważnie.

– Na szczęście nie ma takiej potrzeby. I chciałbym, żebyś przestała mi przerywać. O czym mówiłem? A tak, że w tej księdze jest coś drażniącego – wiele rzeczy. Choćby ten bohater Nowego Przesłania. Biedny stary cesarz Julian sądził, że już wyszedł z mody i można go zastąpić starymi bogami. Ze wszystkich sił starał się to uczynić, za pomocą całej swej władzy, a władzę miał naprawdę wielką. I nic z tego nie wyszło. Po trzech latach koniec Juliana. Ten bohater okazał się dla niego za silny. Ale nawet tę część księgi napisano w sposób pozbawiony elegancji. Spisało ją czterech niewykształconych ludzi – bardzo prostych ludzi. Rozumiesz, właśnie o to chodzi. To prosta opowieść, taka, jakie opowiada się dzieciom. Cudowna gwiazda na niebie, wszędzie pełno pasterzy i magów i cudów, czarujące przypowieści. Uwielbiałem takie rzeczy jak byłem mały. Dzieci zapewne nadal je kochają. Właśnie coś takiego należy im opowiadać przed snem.

Odsunął od siebie zwoje.

– Ale ja już nie jestem dzieckiem, chociaż Harmodiusz chyba nadal nim jest. Nie chcę żadnych bajek, bez względu na ich czar. Ja chcę wiedzieć. Zerwałem z Wywrotowcami ponieważ oni również byli tylko dziećmi, dziećmi niszczącymi bez żadnego celu prócz własnej rozrywki. A celem jest konstruktywna mądrość, prawdziwe poznanie porządku wszechświata. To właśnie postanowiłem odnaleźć.

Urwał. To było dobre zdanie. Spojrzał w dół, na dziewczynę. Melania spała.

***

Obcy nie robił właściwie wielkiego wrażenia, no ale z drugiej strony chyba każdemu trudno jest wyglądać imponująco w tak gęstym tłumie. To suchy chichot przyciągnął uwagę Augustyna – wydał go człowiek w średnim wieku, o pięknie sklepionym czole, głęboko osadzonych oczach, elegancko ubrany w śnieżnobiałe szaty. Wyglądał tak, jakby upał, tłok i szaleństwo tłumu zupełnie go nie dotyczyły. Jego skóra o barwie kości słoniowej wydawała się chłodna. Zauważył spojrzenie Augustyna i znów zachichotał.

– Biedni głupcy – powiedział wykonując lekki ruch głową. Nie było dość miejsca by wzruszyć ramionami.

Tysiące Kartagińczyków falowało w rytmie muzyki, przy której wtórze tańczyły kapłanki w wielkim i świętym rytuale Świętej Dziewicy, Opiekunki Kartaginy, Tanit Przedwiecznej, Splatającej Zaklęcia, Właścicielki Pasa Wdzięku, tej, którą Rzymianie nazywali Wenus, a Grecy Afrodytą, ale która czczona była z największym oddaniem w Kartaginie, swym własnym królestwie.

Ogromne sanktuarium bogini zajmowało całe dwa i pół kilometra kwadratowego. Jej posąg, zwykle ukryty w świątyni, umieszczono na wysokim postumencie z marmuru i pokryto ozdobami ze złota i drogich kamieni.

Dziś kapłanki odprawiały rytuał na zewnątrz. Bogini łaskawie udzielała nauk swym wyznawcom.

Nauki były szczegółowe. Niczego nie pozostawiono wyobraźni.

– Chrześcijanie nazywają ją bezbożną dziewicą, a jej wyznawców biednymi, ciemnymi poganami – stwierdził nieznajomy. – Z kolei wyznawcy Tanit nazywają chrześcijan prostakami i naiwniakami. Pod tym względem – i chyba tylko pod tym – obie strony mają rację.

Musiał mówić niemal prosto w ucho Augustyna. Powietrze grzmiało od hałasu cymbałów i bębnów i szalonych okrzyków tancerek.

Śmiałe i nieźle ujęte, pomyślał Augustyn. Nim zdołał wymyślić odpowiednią odpowiedź, nieznajomy ciągnął dalej.

– Żadne z tych wyznań nie potrafi cię porwać, Augustynie.

Wytrzeszczył oczy na nieznajomego.

– Wiesz, kim jestem?

Nieznajomy znów zachichotał.

– Któż nie zna najlepszego ucznia najlepszej szkoły w mieście? – zapytał. – Nie doceniasz sam siebie.

Augustyn zmierzył go ostrym spojrzeniem. Twarz nieznajomego pozostała bez wyrazu.

– Ale ja nie wiem, kim ty…

– Nazywam się Bahram – odparł nieznajomy grzecznie. Po czym bez słowa odwrócił się i z niezwykłą żwawością zaczął przepychać się przez tłum do wyjścia.

Augustyn po raz ostatni rzucił okiem na wspaniałe widowisko przy posągu bogini. Potem on również odwrócił się i ruszył za nieznajomym. Nie było to aż takie trudne, jak się spodziewał. Każdy z radością wykorzystywał te kilka centymetrów przestrzeni, jakie za sobą zostawiał. Widział jak łysa głowa nieznajomego podskakuje nad morzem twarzy – ona jedna nie miała rysów, więc nie tracił jej z oczu.

Mimo to zajęło im niemal kwadrans wydostanie się z tłumu.

– Wybacz mi, panie…

Bahram odwrócił się. Uśmiechnął się miło.

– Skoro nazywam ich głupcami, to czemu stałem wśród nich? – zapytał.

Augustyn kiwnął głową.

– Zastanawiałem się nad tym. Nad tym i jeszcze nad czymś.

– A skoro zgadzam się z chrześcijanami, że czciciele Tanit to biedni, ciemni poganie, a z wyznawcami Tanit, że chrześcijanie to prostaki i naiwniaki – w co ja sam wierzę?

– Dokładnie – Augustyn aż zaczerwienił się z podniecenia.

– Na twoje pierwsze pytanie odpowiedź jest prosta. Stałem tam, ponieważ szedłem za tobą.

– Za mną!

– Chciałem zawrzeć z tobą znajomość. I zawarłem.

– Ale potem natychmiast odszedłeś. Gdybym za tobą nie poszedł…

– Nigdy więcej byś mnie nie zobaczył. Nasze spotkanie nie miałoby sensu, chyba że chciałbyś poznać odpowiedź na swoje drugie pytanie. Jeśli rzeczywiście poszukujesz prawdy, musiałeś za mną pójść. I tak uczyniłeś.

Augustyn zrobił wielki wysiłek, by otrząsnąć się z tego dziwnego uczucia bezsilności, jakie go ogarnęło.

– Bardzo dobrze. A zatem, jak brzmi odpowiedź na moje drugie pytanie?

Bahram znów się uśmiechnął.

– Nie sposób objaśnić nieba i ziemi w kilku zdaniach, mój przyjacielu. To nie są sprawy proste. Ale pozwól, że zadam ci najpierw kilka pytań. Jeśli, jak wierzą chrześcijanie, istnieje dobry Bóg – Stwórca wszystkich rzeczy, widzialnych i niewidzialnych – jak wyjaśnisz istnienie zła?

– Nie potrafię tego wyjaśnić. Często się nad tym zastanawiałem.

– Żaden chrześcijanin nie potrafi. To jedna z wielu sprzeczności, jakie tkwią w ich nauce. Nie mogą zaprzeczyć istnieniu zła, a jednak upierają się, że ich trzej bogowie, którzy są jednością, że ta ich trójca jest dobra – jest doskonała. Ale przecież to, co doskonałe, nie może stworzyć rzeczy niedoskonałych, a to, co jest dobre, nie może stworzyć zła.

– Logiczne – przyznał Augustyn.

Teraz szli razem.

– Onieśmielają nas rzeczy, które w dzieciństwie kazano nam uważać za święte – ciągnął Bahram. – Pierwszym znakiem prawdziwej dojrzałości jest moment, kiedy potrafimy spojrzeć na nie krytycznie, szukać na nie dowodów i wedle nich formować nasz osąd. Wielu ludzi oczywiście nigdy nie dorasta, a większość po prostu śpi. Ich stan duchowy przypomina dzieci. Mają pewną niejasną ideę boskości, powtarzają wyuczone modlitwy i mają nadzieję, że będzie dobrze. Ale w takich ludziach nie ma nic, co predestynowałoby ich do nieśmiertelności. A dzięki prymitywnym błędom Kościołów – zarówno katolickiego, jak i ariańskiego, czy donatystów, nie wspominając już o wyznawcach Tanit, Jowisza czy innych bóstw olimpijskich wymyślonych przez człowieka – nigdy nie osiągną wyższego stanu świadomości. Fakt godny ubolewania – a przecież fakt.

– Ale lekarstwo – powiedział Augustyn z napięciem. – Musi istnieć lekarstwo.

– Istnieje. Ale nie mogę budować, póki twój umysł pełen jest fałszywych obrazów. Muszę najpierw wytrzebić chwasty, nim zacznę siać.

– Mam wrażenie, że Chrystus powiedział coś podobnego – stwierdził Augustyn ostrożnie. – Jak… jak wyjaśnisz Jego? Nie tak dawno temu przyjaciel powiedział mi, że nie można pominąć Chrystusa.

– Masz na myśli Chrystusa, czy Jezusa z Nazaretu?

To pytanie było dla Augustyna takim wstrząsem, że zatrzymał się jak wryty. Jednak Bahram szedł spokojnie dalej, więc musiał uczynić trzy lub cztery pospieszne kroki, żeby znów się z nim zrównać.

– Chrystusa czy Jezusa? – spytał bez tchu. – Ale czy to nie ta sama osoba?

– To dwa zupełnie odmienne byty – odparł Bahram łagodnie. – Chrystus był – jest – wysoko postawionym duchem zesłanym przez Ducha Światła, który ulitował się nad niedolą ludzi. Jest Światłem uwięzionym w materii i to, co dzieje się z materią, dzieje się również z nim. Dlatego zawsze rodzi się i cierpi i umiera. Musimy pracować nad tym, by uwolnić go z materii, a niektórzy z nas zajmują się tym bez przerwy. Bo jedynie wolny, doskonale świetlany Chrystus może zbawić człowieka. Natomiast Jezus z Nazaretu to oszust – nieszczęsny człowiek, który próbował się zidentyfikować z kosmicznym Chrystusem. U kresu swego życia zrozumiał, że poniósł klęskę i płakał żałośnie, że Bóg go opuścił. To właśnie wtedy zrozumiał jak bardzo sam potrzebuje zbawienia, ale nie miał pojęcia, jak bardzo opóźnił dzieło kosmicznego Chrystusa próbując go udawać – jak wielu z nas oderwał od wielkiego zadania współpracy z Duchem Światła, by zerwać więzy Królestwa Ciemności.

Myśli wirowały w głowie Augustyna. Nim zebrał siły, Bahram mówił dalej, nadal bardzo łagodnie, cicho, ale z ogromną pewnością siebie.

– Przywykłeś szukać Chrystusa tam, gdzie go nie ma: w osobie biednego żydowskiego stolarza. Nauczysz się szukać go tam, gdzie jest: w wysokich sferach ducha – choć nadal jest uwięziony w materii, nawet w jej najskromniejszych formach. Elementy Światła znajdują się w jedzeniu – oczywiście nie w surowym mięsie, które jest specjalną bronią sił Królestwa Ciemności – ale w owocach – w ziemskim królestwie roślin. O tym wszystkim dowiesz się jednak później.

Augustyn zdołał przyjść nieco do siebie.

– Dowody – powiedział gwałtownie. – To nowe królestwo. Fascynujące królestwo. Ale jakie są dowody? Nawet jeśli jesteś w stanie dowieść, że chrześcijaństwo jakiego naucza Kościół – czy kościoły jak wolisz – jest złe, jak dowiedziesz, że ty masz rację?

– W najlepszy z możliwych sposobów – odparł Bahram spokojnie. – Dowiodę ci, że chrześcijaństwo jest złe dowodząc, że jego założenia nie przystają do faktów, zaś dowiodę ci, że mam rację wykazując, że moje założenia do nich przystają. Innymi słowy, chrześcijaństwo nie potrafi wyjaśnić wszechświata. Ja potrafię. Ale nie sądź, że mówię to jedynie w swoim imieniu. Jestem jednym z wybranych – ale jedynie pokornym człowiekiem, a nie prorokiem.

– Są zatem prorocy?

– Ależ oczywiście. To poprzez nich działają Duchy Światła. Było ich wielu, ale ostatnim i największym z nich był Mani.

– Mani, ten perski mistyk? Chyba został zamordowany przez króla Persji, prawda?

– Tak, ukrzyżowany. A król nosił imię Bahram. Wybrałem je dla siebie, aby wiodąc dobre życie odpokutować winy z nim związane.

– Odpokutować – zawahał się Augustyn. – Czyli wierzysz w winę i pokutę za winy jak chrześcijanie?

Starszy mężczyzna uśmiechnął się.

– Wiem o czym myślisz. Idea winy w jej formie chrześcijańskiej jest odrażająca i pełna błędów. Chrześcijanie uważają, że ich natura została zepsuta poprzez akt buntu, jakiego dopuścili się ich przodkowie. Wiedzą, że własnymi siłami nic nie mogą uczynić. Jezus im to powiedział, prawda? A jednak przez cały czas winią siebie za swe grzechy i trwają w posępności. My natomiast wiemy, że nie każdemu dane jest przeżyć doskonałe życie, że dane jest to jedynie wybranym. Wszyscy inni powinni oczywiście starać się żyć cnotliwie, jednak wiemy, że nie mogą być doskonali. Jeśli upadają, nie jest to ich własna wina. Nie są za to – osobiście – odpowiedzialni. To wina Królestwa Ciemności, które się w nich kryje.

– Nie są odpowiedzialni osobiście – powtórzył Augustyn. Odetchnął głęboko. – Ale Bóg…

– Bóg, mój przyjacielu, nie jest, jak wierzą chrześcijanie, osobą. Zresztą i oni czuli, że nie można stosować tych samych kryteriów do Boga i do człowieka, ale jedyne wyjście jakie znaleźli jest niezwykle dziecinne. Ponieważ Bóg musi być czymś więcej niż człowiek, po prostu pomnożyli go przez trzy. Cóż za absurd! Wyobraź to sobie w ten sposób: twierdzę, że boski koń musi być czymś więcej niż zwykły koń – a zatem są to trzy konie!

Niepewny uśmiech przemknął przez wargi młodzieńca.

– Ale kim – lub czym – jest Bóg?

– Nim ci to powiem, zapytaj siebie. Czy naprawdę potrafisz uwierzyć w osobowego boga? Czy twój bóg ma zęby? Paznokcie? Włosy? Na początku, mój Augustynie, były dwie zasady: Światło i Dobro oraz Ciemność i Zło. A człowiek musi podjąć decyzję, za którą z nich podąży. Dobro i Zło są wieczne – żadne z nich nie może istnieć bez drugiego.

– Więcej – powiedział Augustyn, a oczy mu błyszczały. – Opowiedz mi więcej, Bahramie.

– Oto mój dom – odparł wybrany. – Wejdź, Augustynie. Witam cię tu w imię Światła i Prawdy.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Niespokojny płomień.