Niespokojny płomień. Rozdział drugi

Dom Augustyna nie był specjalnie wspaniały, ale z jakichś powodów Alipiusz nie postrzegał jego rodziców tak, jak na przykład rodziców Tullusa, choć również byli ubodzy – i to nie tylko dlatego, że to byli jego rodzice. Ojciec Tullusa przypochlebiał się Alipiuszowi, ponieważ był winny pieniądze jego ojcu, a matka miała niewyparzoną gębę i chodziła w poplamionych sukniach. Natomiast rodzice Augustyna byli ludźmi.

Wraz z Augustynem dotarł właśnie do niewielkiej pergoli. Jeśli nie życzy sobie mojego towarzystwa, to niech powie, pomyślał Alipiusz. Minęli pierwszą kępę oleandrów. Augustyn odwrócił się do niego i położył palec na ustach. Ścieżka była piaszczysta, z kilkoma tylko marmurowymi płytami, więc nie było słychać ich kroków. Niemniej zatrzymali się niemal natychmiast.

W ciemnościach Alipiusz dostrzegł Patrycjusza, niewyraźną, ciemną plamę, zasłaniającą część marmurowej ławki, oraz stojącą obok niego Monikę, ubraną w zasłonę i długą, powiewną suknię. Wygląda jak młody cyprys, pomyślał, wysoka, smukła i bardzo poważna. Nigdy nie widział, żeby się uśmiechnęła. Zastanawiał się nawet czasami, czy kiedykolwiek jej się to zdarza. No, bo cyprysy się przecież nie uśmiechają.

Rozmawiali o pieniądzach – to znaczy Patrycjusz mówił o pieniądzach. Tak to już jest ze starymi ludźmi – zawsze rozmawiają o tym, czym zajmowali się przez cały dzień. Nie potrafią się odprężyć. Kiedy Patrycjusz zamilkł, Monika stwierdziła:

– Bardzo się spóźnia.

– Kto? Och, Augustyn… tak, rzeczywiście. I co w związku z tym?

Nie odpowiedziała.

– Żono, on nie jest już dzieckiem. Potrafi o siebie zadbać.

Alipiusz szturchnął Augustyna łokciem i otrzymał w zamian tak gniewne spojrzenie, że zaczął udawać, iż stało się to przypadkiem.

– To moje dziecko – stwierdził cyprys.

Niski, grzmiący śmiech.

– W dzisiejszych czasach wkrótce możesz doczekać się wnuka.

– Patrycjuszu, co ty chcesz przez to powiedzieć?

Zachichotał. Nagle jakby zajął sobą całą marmurową ławkę.

Monika nie podzielała dumy męża. Milczała, a jego chichot wkrótce zamarł.

– No i co się teraz z tobą dzieje? Płaczesz? Dlaczego? Gdyby tu stała Nigidia albo Sabina, pomyślałbym, że jest urażona, ponieważ przed końcem roku może zostać babką. Ale wiem, że ciebie takie rzeczy nie obchodzą, więc o co chodzi? Dałaś mi przecież syna, więc dlaczego się złościsz, że staje się mężczyzną?

– Jego ciało staje się mężczyzną. Ale jego umysł i dusza nadal należą do dziecka. A to bardzo niebezpieczne, Patrycjuszu.

– Ba, żono. Tak było zawsze. Kiedy się rodzimy, jesteśmy pełni cielesnych pragnień, o których nic nie wie nasz umysł. Jak długo jest w nas choć iskra młodości, ciało zawsze wyprzedza rozum. Dopiero kiedy robimy się starzy, zaprzęgamy wóz przed koniem. A większości z nas i wtedy nie przypada to do gustu.

– Jestem tylko kobietą. Nie mogę filozofować razem z tobą. Ale lękam się, że…

– Na Erosa, Anterosa i wszystkie Gracje! Byłem niewiele starszy od Augustyna kiedy spłodziłem pierwsze dziecko.

– Błagam cię, Patrycjuszu, nie wzywaj tych imion. Pamiętasz, przecież obiecałeś.

Roześmiał się smutno.

– Zapomniałem. Ale ty zapominasz, że jestem jedynie katechumenem, a nie dojrzałym chrześcijaninem, jak ty. To wielka sprawa zostać chrześcijaninem. Nie wiem, czy temu podołam. Trudno nauczyć nowych sztuczek takiego starego psa jak ja. Zresztą, gdybym powiedział: „Na Jezusa Chrystusa i Jego Matkę”, też by ci się to nie spodobało, prawda? Na brodę Plutona, człowiek musi mieć prawo na coś przeklinać!

Nagle, z niewyjaśnionych przyczyn, zrobił się zły.

– Będę przeklinał, na co zechcę, i ani ty, ani ten twój biskup mnie nie powstrzymacie. A jeśli Augustyn chce chodzić na dziwki, niech chodzi. Po to one w końcu są. Kłopot z wami, chrześcijanami, polega na tym, że wasza wiara jest taka… taka wścibska. Starzy bogowie mieli wady, ale przynajmniej pozwalali człowiekowi zaspokajać swoje potrzeby, czy to chodziło o dziewczyny, czy przekleństwa.

Nie odpowiedziała i Alipiuszowi przypomniało się coś, co powiedział mu kiedyś Augustyn: „Milczenie mojej matki to ostra broń”.

Jej mąż chyba poczuł to ostrze. Po chwili odezwał się dużo spokojniejszym tonem.

– Rzeczą kobiet jest martwić się, kiedy nadciąga zmiana. Dla nich jest ona zawsze zmianą na gorsze. Chłopak ma szesnaście lat…

– Tak, i czym się zajmuje przez całe dnie?

– Tu masz rację. Ale ukończył szkołę w Madaurze. Niczego więcej nie są go już w stanie nauczyć po jednym krótkim roku nauki. Rozumiesz, co to oznacza, prawda? Jeden rok i już pochłonął wszystko, co tam wiedzą. Byli szczęśliwi, że się go pozbyli. Przez niego czuli się zażenowani.

– Cała twoja próżność ma na imię „Augustyn”, mężu.

– A co z tobą? Nie myślisz przecież o niczym innym.

– On mnie potrzebuje.

– Wszystkie matki tak uważają.

– Może i jestem taka jak wszystkie matki. Ale on nie jest taki, jak wszyscy synowie.

– Wszystkie matki tak myślą. A czasami również kochający ojcowie.

– On mnie potrzebuje. Ty tego nie rozumiesz i on również. Gdybyś był chrześcijaninem, Patrycjuszu, wiedziałbyś o co mi chodzi i nie musiałabym ci tego tłumaczyć. Ale w tej sytuacji muszę ci powiedzieć: być może mój najcięższy grzech polega na tym, że w najskrytszych zakamarkach serca nie potrafię sobie życzyć, by potrzebował mnie mniej.

– Mówisz niczym wyrocznia delficka. On nie potrzebuje ani mnie ani ciebie, tylko pierwszorzędnego wykształcenia, a ja mu go nie mogę zapewnić. A nie mogę, ponieważ nie brałem łapówek, kiedy byłem dekurionem Tagasty. Na cienie bogów, ileż razy żałowałem, że ich nie brałem! Teraz Augustyn mógłby pojechać do Kartaginy, uczyć się prawa. Mógłby osiągnąć wszystko, co dla mnie nie było możliwe. Mógłby nawet zostać największym prawnikiem w Kartaginie. Mógłby zostać doradcą samego namiestnika, a nie włóczyć się z bandą młodych chuliganów. Niech przeklęte będą pieniądze! Niech przeklęta będzie moja głupota! Gdybym wziął łapówkę od starego Skaurusa, kiedy miałem zdecydować o tym podatku od soli…

– Nic dobrego by z tego nie wynikło.

– Ba, babskie gadanie. Najbardziej szanowane kariery rozpoczęły się od kilku dobrych, soczystych łapówek. Ale ja nie byłem pewien, czy stary Skaurus potrafi trzymać gębę na kłódkę, zresztą chłopak był wtedy jeszcze niemowlęciem i tylko wrzeszczał całe noce i pół dnia. Powinienem być bardziej ambitny. Powinienem piąć się w górę po trupach i nie oglądać się na skutki.

Ostrze jej milczenia. Ale po chwili przemówiła, powoli, ważąc każde słowo nim pozwoliła, by przerwało jej ciszę.

– Kartagina jest bardzo niebezpieczna. Ale możesz mieć rację, Patrycjuszu. Nie wiem. Rzecz w tym, że nie mogłabym z nim jechać.

– Gdybyż to była jedyna przeszkoda! Masz pojęcie, ile by to kosztowało? Już dziesięć lat temu to była niezwykle kosztowna sprawa, a teraz koszty utrzymania wzrosły zupełnie absurdalnie. Tyle razy wszystko obliczałem. Beznadziejna sprawa.

– Byłby tam sam, wystawiony na pokusy chciwości, żądzy i zła…

– A ty chcesz, żeby kim został, biskupem? Drugim świętym Cyprianem? Gdyby nawet chciał zostać biskupem i tak musiałby najpierw pojechać na studia do Kartaginy, bez względu na tamtejsze pokusy! Przeszkodą są pieniądze, kobieto. Pieniądze, nic innego.

Odetchnęła głęboko. Zupełnie jakby musiała zebrać całą odwagę, żeby wypowiedzieć to jedno słowo.

– Romanianus.

Popatrzył na nią, zaskoczony.

– Romanianus? Co chcesz przez to powiedzieć? Och, rozumiem! No tak, on na pewno ma pieniądze, ale dlaczego niby miałby je dać mnie? Nie zajmuję teraz stanowiska, na którym mógłbym mu się jakoś odwdzięczyć.

– Nie sądzę, żeby tego od ciebie oczekiwał.

– Ale dlaczego? Przecież nie jest chrześcijaninem?

– Nie, nie jest. Ale w swoich czynach jest. To dobry człowiek. Lubi Augustyna. Sądzę, że nam pomoże.

– Ale nie rozmawiałaś z nim o tym, prawda?

– Nie przystoi mi coś takiego.

– Też jestem tego zdania. Choć pomysł jest dobry. Tak, to naprawdę dobry pomysł. Pójdę i go poproszę.

Niewyraźny cień podniósł się z ławki.

– Teraz? O tej porze?

– Czemu nie? Romanianus nie chodzi wcześnie spać. Pewnie siedzi nad dzbanem caecubana albo falernum i czyta jakiegoś wesołego filozofa, albo przygląda się tańcom niewolnic. Jego syn ma dopiero sześć lat. Teraz już pewnie śpi. Powiem mu, że jeśli opłaci Augustynowi studia w Kartaginie, skorzysta na tym, bo potem Augustyn będzie mógł uczyć małego Licencjusza! To dobra droga. Bez względu na to, jak dobrzy są bogacze, zawsze chcą mieć pewność, że dostaną coś w zamian za swoje pieniądze. Idę. A na twoim miejscu, żono, nie wystawałbym tutaj dłużej, czekając na Augustyna.

Augustyn ścisnął mocno smukłą dłonią ramię Alipiusza. Obaj zamarli w bezruchu, z rękami założonymi na plecach i brodami spuszczonymi na piersi. Ich ciemne tuniki zlewały się z ciemnymi liśćmi oleandrów.

Patrycjusz minął ich, nie rozglądając się ani na prawo, ani na lewo. Odczekali, aż jego cień zniknie na drodze do domu Romanianusa. Miał przed sobą jakiś kwadrans spaceru.

– Dobranoc, Alipiuszu – powiedział Augustyn zimno.

– Co? Och, dobranoc.

Alipiusz ruszył w stronę drogi. Po jakichś dziesięciu krokach obejrzał się i zobaczył, że Augustyn podszedł do matki. Po cichu, na palcach, wrócił do krzaka oleandra. Był ciekaw, co oni sobie teraz powiedzą. Zawsze był tego ciekaw. Czuł, że coś go ciągnie do tego krzaka oleandra, jakby właśnie ważyły się decyzje o jego losie. I rzeczywiście tak było, choć nie miał o tym jeszcze pojęcia.

– Matko, w czym ci to pomoże, jeśli powiem ci, gdzie byłem i kogo spotkałem?

– Ale… ale nie byłeś z kobietą, prawda, Augustynie?

Roześmiał się.

– Nie tym razem, mamo.

– Augustynie, mnie bardzo trudno o tym rozmawiać…

– Więc po co zaczynasz?

– Ponieważ jesteś w niebezpieczeństwie, mój synu, a w przyszłości stanie się ono jeszcze większe.

– Masz na myśli Kartaginę?

– Skąd wiesz? Podsłuchiwałeś!

– Daj spokój, mamo, trudno było nie słyszeć. Nie moja wina, że ojciec przemawia jak retor z trybuny, choć ma za publiczność jedną osobę.

– Nie masz dla ojca wiele szacunku.

– Mam go dostatecznie wiele, zapewniam cię, matko. Myślisz, że zdobędzie pieniądze od Romanianusa? Bardzo chcę pojechać do Kartaginy. Mam dość zabaw z chłopkami-roztropkami z tej mieściny, zapomnianej przez bogów i ludzi.

– Nie wiem. Romanianus to dobry człowiek. Może się tak stać, że pojedziesz do Kartaginy, i to sam. Augustynie, błagam cię, unikaj kobiet. Ja… ja wiem, że nie jesteś już dzieckiem, chłopcem, ale nie jest oznaką wielkości u mężczyzny, jeśli traci czas na kobiety pozbawione cnoty. Ani oznaką siły. To słabość.

Augustyn uśmiechnął się sarkastycznie.

– Bez tej słabości matko, nigdy bym się nie urodził. Ani ty, ani ojciec. Mam wrażenie, że wiele można by powiedzieć na obronę tej słabości.

– Małżeństwo to zupełnie inna kwestia, mój synu. Małżeństwo to rzecz święta, pobłogosławiona przez Boga. Ale nie możesz się jeszcze ożenić, bez względu na to, jak bardzo gotuje się w tobie młoda krew. To… to by ci uniemożliwiło studia, karierę, pozbawiłoby cię pozycji w świecie. Byłbyś przykuty do domu. Musiałbyś przyjmować każdą pracę, aby zapewnić byt żonie, a później i dzieciom. Ja… być może nie powinnam tak mówić… nie wiem. Tak bardzo pragnę, byś w pełni wykorzystał dary, które otrzymałeś, mój synu. A jednak, jeśli pojedziesz do Kartaginy…

– Nie martw się, matko. Nie mam zamiaru się żenić. To, co dotąd widziałem, każe mi się zastanawiać, po co ludzie to robią. A jeśli chodzi o te kobiety pozbawione cnoty, to tylko takie babskie gadanie. Wiem, jak mam postępować… No cóż, dobranoc, matko. Mam nadzieję, że ojciec znajdzie drogę do domu… Mówiono mi, że Romanianus ma dobrą piwnicę. Idę do łóżka. Minie wiele godzin, nim wróci. Dobranoc.

Powoli odszedł i zniknął w głębi domu.

Matka nie poszła za nim. Westchnęła głęboko. Uniosła w górę twarz, która wtedy po raz pierwszy stała się widoczna w świetle młodego księżyca i niezliczonych gwiazd. Alipiusza naszła dziwna myśl, która nawiedzała go zawsze, kiedy ją widział. Że prawdziwa twarz Moniki jest widoczna tylko wówczas, gdy szuka swojego Boga. Złożyła ręce, modliła się.

Jego własna rodzina nie należała do chrześcijan. Wyznawali niejasną wiarę w starych bogów, uwięzionych pod żelaznym jarzmem Ananke, bogini przeznaczenia. W głównej izbie domu stały lary, bogowie domowego ogniska, ale gdyby ktoś zaczął się do nich modlić, popatrzono by na niego jak na dziwaka, w dodatku słabowitego na umyśle. Matka Alipiusza umarła już dawno, a ojciec niewiele myślał o modlitwie. Nie należy męczyć bogów, zwykł był powtarzać. Zbyt wielu ludzi już to robi. Bogowie pewnie są wdzięczni, jeśli choć niektórzy z nas zostawiają ich w spokoju. O ile w ogóle istnieją, bo przecież różnie z tym może być. Raz, czy dwa razy do roku chodził do świątyni Tanit, dla której żywił potajemną sympatię, do czego się nawet czasami przyznawał, i zabierał ze sobą zwykle Alipiusza. Świątynia została zamknięta za cesarza Konstantyna, ponownie otwarta za Juliana, a potem znowu zamknięta i znów otwarta – i teraz niewiele to ludzi obchodziło. Alipiusz widział wielu modlących się ludzi. Niektórzy robili to sztywno, niektórzy mechanicznie. Ale nigdy nie widział, by ktoś modlił się tak, jak matka Augustyna.

Nic nie przerywało ciszy. Jej usta nie poruszały się. Ale miało się wrażenie, że wystrzeliwuje swą wolę prosto w niebo, niczym strzałę z łuku, niczym cały grad strzał, a one lecą coraz wyżej i wyżej, aż docierają do tego czegoś, co kryje się za ciemną purpurą nocy i srebrnym połyskiem gwiazd.

Jej twarz, blada i pełna mocy, była również niczym gwiazda, kolejna srebrzysta iskierka. Jeśli ten jej chrześcijański Bóg istniał naprawdę, musiała do niego dotrzeć jej modlitwa.

Zrobiło się chłodno, ale Alipiusz pocił się mocno, a ręce mu drżały. Źle czynił stojąc tutaj i podpatrując tę okropną rzecz.

Wycofał się chyłkiem.

Kiedy wrócił do domu, ojciec jeszcze nie spał. Siedział w swoim gabinecie i czytał. Kiedy uniósł głowę i spojrzał na syna, Alipiusz wybuchnął:

– Ojcze, czy mogę jechać na studia do Kartaginy?

Wielki, posiwiały mężczyzna aż otworzył usta ze zdumienia. A potem się uśmiechnął.

– No cóż, nie wiedziałem, że jesteś taki ambitny. Porozmawiamy o tym rano. Idź teraz do łóżka, już późno.

Całkiem zapomniał o laniu.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Niespokojny płomień.