Leon XIII. Longinqua oceani – O katolicyzmie w USA

Do arcybiskupów i biskupów Stanów Zjednoczonych!

Przemierzamy w duchu i myśli oceanu rozległość; choć już w innym czasie zwracaliśmy się do Was w piśmie – głównie gdy kierowaliśmy encykliki do biskupów świata katolickiego – jednak teraz zdecydowaliśmy przemówić do Was osobno, z wiarą, że będziemy, zgodnie z Bożą Wolą, przydatni sprawie katolickiej u Was. Oddajemy się temu z najwyższą gorliwością i troską, wielce bowiem cenimy i przemożnie kochamy młody i prężny naród amerykański, w którym przejrzyście widzimy utajone siły do rozwoju zarówno cywilizacji, jak i chrześcijaństwa.

Nie dawno tak temu, gdy cały Wasz naród, jak przystało, obchodził z wdzięczną pamięcią i wszelkim przejawem wesołość zakończenie czwartego stulecia od odkrycia Ameryki, My również wspominaliśmy wspólnie z Wami to wielce pomyślne zdarzenie, z równie dobrą wolą w Waszej radości uczestnicząc. Nie zadowalały Nas również na tę okazję odległe modlitwy za Waszą pomyślność i wspaniałość. Naszym życzeniem było być w pewien sposób obecnym w Waszych obchodach. Posłaliśmy więc z radością kogoś, by reprezentowałby Naszą Osobę. Nie bez dobrego powodu udział wzięliśmy w Waszych celebracjach. Gdy była bowiem Ameryka jeszcze zaledwie nowo narodzonym dziecięciem, wydającym swe pierwsze okrzyki, Kościół wziął ją w swe matczyne objęcia. Kolumb, jak w innym czasie jawnie wykazaliśmy, dążył, by pierwszym owocem jego podróży i trudów było otwarcie drogi dla wiary chrześcijańskiej ku nowym lądom i morzom. Ustawicznie o tym pamiętając pierwszą jego troską, do jakiegokolwiek lądu był dobił, było ustawienie na jego brzegu świętego symbolu krzyża. Dlatego jak Arka Noego, przezwyciężająca wzbierające wody uniosła synów Izraela i resztki ludzkiego rodu, tak i okręty przez Kolumba wysłane za Ocean niosły w lądy zamorskie zarówno zalążki potężnych państw jak i zasady religii katolickiej.

Nie tu jest miejsce, by szczegółowo opisać co nastąpiło. Z wielką szybkością na dzikie plemiona odkryte przez Liguryjczyka zajaśniało światło Ewangelii. Jest bowiem dostatecznie wiadomym, ilu z dzieci Franciszka, jak i Dominika i Loyoli zwykło przez kolejne dwa wieki podróżować tam w tym celu, jak dbali o kolonie przywiezione z Europy, lecz przede wszystkim jak nawracali tubylców z zabobonu na chrześcijaństwo, przypieczętowując swe trudy w tylu przypadkach świadectwem własnej krwi. Nazwy nadane wielu spośród waszych miast, rzek, gór, jezior pouczają i jasno poświadczają, jak głęboko wasze początki naznaczone były śladami Kościoła katolickiego.

Zdarzenia, które teraz wspominamy nie zaszły też być może bez pewnego planu Opatrzności Bożej. Właśnie w tej dobie, gdy Kolonie Amerykańskie osiągnąwszy, z katolicką pomocą, wolność i suwerenność zjednoczyły się w konstytucjonalną Republikę, hierarchia Kościoła z radością została pośród Was założona; jednocześnie, gdy powszechne głosowanie umieściło u steru Republiki wielkiego Waszyngtona, pierwszy biskup postawiony został autorytetem Stolicy Apostolskiej nad Kościołem amerykańskim. Dobrze znana przyjaźń i zażyłe stosunki, jakie utrzymywały się między tymi dwoma mężami jawią się jako dowód, że Stany Zjednoczone powinny być złączone w zgodzie i miłości z Kościołem Katolickim. Nie bez powodu, bowiem bez moralności państwo nie może trwać – co jest prawdą, którą, przez Nas tu wspomniany, przesławny Wasz obywatel z przenikliwością i wnikliwością godną jego geniuszu i zdolności przywódczych pojmował i głosił. Lecz najlepszą i najsilniejszą podporą moralności jest religia. Ona to, dzięki samej swej istocie, strzeże i chroni wszystkie zasady, z których wynika powinność, oraz stawiając przed nami bodźce najmocniej nas pobudzające, nakazuje nam żyć cnotliwie i nie pozwala nam zgrzeszyć. Czymże innym jest Kościół niż prawowitą społecznością, ustanowioną wolą i nakazem Jezusa Chrystusa dla zachowania moralności i obrony religii? Dlatego wielokrotnie dążyliśmy, z wysokości pontyfikalnej godności, do rozkrzewienia prawdy, że Kościół, wprost i bezzwłocznie dążąc do zbawienia dusz i do świętości, która osiągnięta ma być w Niebie, jest zrazu, w porządku rzeczy ziemskich krynicą łask tak licznych i znacznych, że nie mogłyby być liczniejszymi i znaczniejszymi, gdyby pierwotnym celem tej instytucji było dążenie do szczęścia w ciągu życia spędzonego na Ziemi.

To, że Republika Wasza idzie naprzód i rozwija się wielkimi krokami jasnym jest dla wszystkich; dotyczy to tak samo i spraw religijnych. Bowiem tak jak Wasze miasta w przeciągu wieku niebywale wzrosły w siłę i bogactwo, tak widzimy dzisiaj Kościół rozrosły szybko z ubogich i słabych początków by stał się wielkim i wspaniale rozkwitnął. Skoro natomiast wzbogacenie i zasobność Waszych miast sprawiedliwie przypisywane jest zdolnościom i czynnej pracowitości amerykańskiego ludu, tak z kolei pomyślny stan Kościoła winno się przypisać pierwej z pewnością cnotliwości, zdolnościom i rozsądkowi biskupów i kleryków; lecz w mniejszym stopniu zarówno wierze i hojności katolickiego laikatu. Tak więc, gdy liczne społeczne klasy zaangażowały najlepiej swe wysiłki byliście w stanie stworzyć niezliczone religijne i pożyteczne instytucje, święte gmachy, szkoły dla kształcenia młodych, wszechnice dla wykształconych, schroniska dla biednych, szpitale dla chorych, oraz konwenty i klasztory. Co zaś bliżej tyczy się spaw ducha, które oparte są na uprawianiu cnoty chrześcijańskiej, wiele rzeczy zostało do Naszej uwagi przywiedzionych, które Nam dają nadzieję i wypełniają radością, mianowicie, że szeregi laickiego i regularnego kleru stale wzrastają, że pobożne zakony cieszą się szacunkiem, że katolickie szkoły parafialne, szkoły niedzielne dla szerzenia nauki chrześcijańskiej i szkoły letnie rozkwitają; ponadto stowarzyszenia wzajemnej pomocy, dla ulżenia ubogim, dla upowszechnienia umiaru w życiu dodają do tego wszystkiego liczne dowody powszechnej pobożności.

Głównym bez wątpienia czynnikiem w zaprowadzaniu tego szczęsnego stanu były rozporządzenia i dekrety Waszych synodów, zwłaszcza tych, które zwołane były w ostatnich czasach i zatwierdzone autorytetem Stolicy Apostolskiej. Ponadto też – co przyjemnością jest stwierdzić – dzięki należne są sprawiedliwości praw panujących w Ameryce i zwyczajom dobrze ustanowionej Republiki. Bowiem Kościół u Was, w zgodzie z Konstytucją i rządem Waszego narodu, nie skuty wrogimi ustawami, chroniony przeciw uciskowi przez powszechne prawa i bezstronność trybunałów, jest wolny by żyć i działać bez przeszkód. Choć wszystko to jest prawdą, jednak błędem byłoby wnioskować, że w Ameryce poszukiwać należy tego rodzaju bytności, która jest najbardziej pożądanym stanem Kościoła, czy że byłoby powszechnie prawne i właściwe dla państwa i Kościoła, by były one, jak w Ameryce, rozerwane i rozdzielone. To, że stan Kościoła jest u Was dobry, więcej, że cieszy się on nawet dostatnim wzrostem, w każdym wypadku przypisać należy płodności, jaką Bóg obdarzył Swój Kościół, przez którą, jeśli jedynie ludzie i okoliczności nie będą przeszkodą rozwija się on i rozmnaża samoistnie; przyniósłby on tym obfitsze owoce, gdyby, prócz wolności, cieszył się on przychylnością prawa i patronatem władzy publicznej.

Z Naszej strony podjęliśmy wszelkie starania, na ile tylko pozwalały okoliczności, aby zachować i trwalej zakorzenić między Wami Katolicką religię. Z tym zamiarem, jak dobrze wiecie, zwróciliśmy Naszą uwagę ku dwóm rzeczom; pierwej, ku upowszechnieniu edukacji; następnie, ku udoskonaleniu sposobów zarządzania sprawami Kościoła. Zaiste wtedy już istniały liczne zasłużone uniwersytety. Uznaliśmy jednak za stosowne, by powstał jeden mocą autorytetu Stolicy Apostolskiej, obdarzony przez Nas wszelkimi odpowiednimi przywilejami, w którym katoliccy profesorowie nauczać mogliby tych, którzy oddani są poszukiwaniu wiedzy. Zgodnie z zamysłem zacząć miano od filozofii i teologii, dodając, na ile środki i okoliczności by pozwoliły, pozostałe dziedziny, zwłaszcza zaś te, które dzisiejsza epoka wprowadziła i udoskonaliła. Wykształcenie nie może być uznane za pełne, jeśli pominięte są współczesne nauki. Oczywistym jest, że w istniejącym natężonym współzawodnictwie talentów i w powszechnym i w sobie samym szlachetnym i godnym pochwały pragnieniu wiedzy Katolicy winni iść nie w tyle szeregu, lecz w awangardzie. Jest więc koniecznym, by uprawiali każdy odłam nauki i gorliwie ćwiczyli swoje umysły ku odkrywaniu prawdy i badaniu, na ile jest to możliwe, całego zakresu przyrody. Było to w każdej epoce pragnieniem Kościoła; by zaangażować w poszerzanie granic nauk wszelkie możliwe wysiłki i starania. Tak więc listem, datowanym na siódmy dzień maja roku pańskiego 1889 skierowanym do Was, Czcigodni Bracia, ustanowiliśmy w Waszyngtonie, Waszej stolicy, uznanej przez większość z Was za wielce stosowne miejsce dla wyższych studiów, uniwersytet, mający na celu szkolenie młodzieży pragnącej rozwijać się w ramach zaawansowanych kierunków. Ogłaszając tę sprawę Naszym Czcigodnym Braciom Kardynałom świętego Kościoła Rzymskiego w konsystorzu wyraziliśmy życzenie, by ustaloną zasadą uniwersytetu było, aby jednoczyć erudycję i uczoność ze spójnością wiary, oraz by napełniać jego uczniów nie mniej religią niż kulturą naukową. Biskupom Stanów Zjednoczonych powierzyliśmy zadanie ustanowienia odpowiedniego programu nauczania, oraz czuwanie nad dyscypliną uczniów; urząd i władzę Kanclerza, jak jest zwana, przekazaliśmy arcybiskupowi Baltimore. Przez bożą łaskę szczęśliwe poczyniono początki. Bez zwłoki bowiem, podczas gdy świętowaliście rocznicę stulecia ustanowienia Waszej hierarchii kościelnej, pod najpomyślniejszymi auspicjami, w obecności Naszego delegata, otworzone zostały kursy teologiczne. Od tego czasu wiemy, że nauka teologii była podtrzymywana pracowitością wybitnych mężów, których znane talenty i uczoność słusznie koronują ich uznaną wierność i oddanie Stolicy Apostolskiej. Niedużo też upłynęło czasu nim zawiadomiono Nam, że dzięki zaangażowaniu młodego księdza powstał nowy budynek, w którym młodzi mężczyźni, zarówno klerycy jak świeccy będą odbierać nauki z przyrodoznawstwa i literatury. Z Naszej znajomości ducha amerykańskiego jesteśmy w pełni przekonani, że przykład dany przez tego szlachetnego człowieka skłoni innych Waszych obywateli do jego naśladowania; nie omieszkają oni zauważyć, że hojność stosowana w sprawie tego rodzaju zwróci się największymi korzyściami dla ogółu.

Powszechnie wiadomo jak przemożnie podobne instytucje oświaty, bądź od podstaw od czasu do czasu zakładane przez sam Kościół Rzymski, bądź uznane i promowane przez ustawy kościelne, przyczyniły się do rozwoju wiedzy i cywilizacji w każdym zakątku Europy. W Naszej nawet dobie, choć i inne przykłady można by podać, wystarczy wspomnieć Uniwersytet w Leuven, któremu cały belgijski naród przypisuje swój codzienny niemal wzrost w dobrobyt i chwałę. Równie obfite będą korzyści płynące z Uniwersytetu w Waszyngtonie, jeśli profesorowie i studenci – jak też z pewnością uczynią – pamiętni będą Naszych przykazań i wyzbywszy się ducha partyjnictwa i pieniactwa zjednają sobie dobrą opinię ludu i kleru.

Pragniemy teraz Czcigodni Bracia powierzyć waszej miłości i hojności waszego ludu akademię, którą Nasz poprzednik, Pius IX, założył w tym mieście dla szkolenia duchownego młodych mężczyzn, a którą Naszym staraniem oparliśmy na trwałych fundamentach listem datowanym dwudziestego piątego dnia października roku Pańskiego 1884. Apel ten z tym spokojniejszym duchem czynimy, bowiem wyniki otrzymane z tej instytucji w żadnej mierze nie zawiodły powszechnych względem niej oczekiwań. Wy sami możecie poświadczyć, że w ciągu jej krótkiego istnienia wydała ona wielką liczbę przykładnych księży, spośród których niejeden awansował do wyższych szczebli hierarchii kościelnej za swoją cnotę i uczoność. Jesteśmy więc przekonani, że będziecie nadal pieczołowicie posyłać tam wybranych młodych mężczyzn, którzy, gdy przeszkoleni, stać się mają nadzieją Kościoła. Oni bowiem powróciwszy do domów użytkować będą dla powszechnego dobra bogaty bagaż dóbr intelektualnych, które byli otrzymali w Rzymie.

Miłość, jaką żywimy do katolików w Waszym kraju pchnęła Nas również, abyśmy na samym progu Naszego pontyfikatu skierowali nasze myśli ku zwołaniu Trzeciego Synodu Plenarnego w Baltimore. Następnie, gdy arcybiskupi, na Nasze zaproszenie, przybyli do Rzymu, wnikliwie wypytaliśmy ich, co uważają byłoby najkorzystniejsze dla dobra powszechnego. Ostatecznie, rzecz rozważywszy, ratyfikowaliśmy władzą apostolską dekrety prałatów zebranych w Baltimore. Istotnie wydarzenie to potwierdziło, jak i nadal potwierdza, że dekrety z Baltimore były zbawienne i przyjęte w jak najodpowiedniejszym czasie. Doświadczenie wykazało ich skuteczność w utrzymaniu dyscypliny; w pobudzaniu rozumu i zapału u kleru; w obronie i rozwijaniu kształcenia katolickiego młodzieży. Dlatego, Czcigodni Bracia, jeśli uznajemy Waszą pracę w tych sprawach, jeśli wychwalamy Waszą rozwagą podpartą niezłomność, jedynie oddajemy uznanie należne Waszym zasługom; bowiem w pełni jesteśmy świadomi, że tak obfity plon łask nie mógłby z taką szybkością był dojrzeć, gdybyście nie wywierali skwapliwie i pobożnie wszelkich starań, każdy według własnych zdolności, aby weszły w życie dekrety, które ustanowiliście w Baltimore.

Gdy jednak synod w Baltimore zakończył pracę pozostał nadal obowiązek odpowiedniego i godnego – by tak powiedzieć – jej ukoronowania. Uznaliśmy, że nic nie dokonałoby tego w stosowniejszy sposób niż ustanowienie przez Stolicę Apostolską Legacji Amerykańskiej. Konsekwentnie, jak wiecie, to uczyniliśmy. Czynem tym pragnęliśmy, jak wspominaliśmy już w innych okolicznościach, przede wszystkim zaświadczyć, iż w naszym osądzie i miłości Ameryka zajmuje takie miejsce i posiada takie prawa jak i inne państwa, jakkolwiek nie byłby one potężne i władcze. Ponadto zamierzaliśmy bardziej zacieśnić więzy zobowiązań i przyjaźni, które łączą Was i tak wiele tysięcy Katolików ze Stolicą Apostolską. W istocie, rzesze Katolików pojmowały jak zbawiennym jest pisane być Naszej decyzji; co więcej, widzieli, iż zgadza się ona z tradycyjnym postępowaniem i nauczaniem Stolicy Apostolskiej. Było bowiem od najstarożytniejszych początków zwyczajem Biskupów Rzymu, by, korzystając z nadanego przez Boga daru prymatu w zarządzaniu Kościołem Chrystusa, posyłać legatów do chrześcijańskich narodów i plemion. Co też nie przygodnym, lecz nieodłącznym swoim prawem czynili. Bowiem „Biskup Rzymu, któremu Chrystus przekazał zwyczajną i bezpośrednią jurysdykcję, zarówno nad wszystkimi i każdym z osobna kościołami, jak nad wszystkimi i poszczególnymi pasterzami i wiernymi (1), ponieważ nie może osobiście nawiedzić rozmaitych ziem i tym sposobem wypełniać pasterski urząd nad trzodą jemu powierzoną, uznaje za konieczne, by od czasu do czasu, wypełniając zlecone mu zadanie duszpasterskie posłać legatów w różne części świata, odpowiednio do zaistniałej potrzeby; którzy zaś, zastępując go mogą naprawiać błędy, prostować zawiłe ścieżki i udzielać ludziom powierzonym ich opiece lepsze środki zbawienia” (2).

Jakże niezasłużonym i bezzasadnym byłoby podejrzenie, gdziekolwiek miałoby powstać, że władze powierzone legatowi są przeszkodą dla zwierzchnictwa biskupów! Święte są dla Nas – bardziej niż dla kogokolwiek – prawa tych, „których Duch Święty uczynił biskupami, by kierowali Bożym Kościołem”. Pragniemy i winniśmy pragnąć, by prawa te pozostały nietknięte w każdym kraju w każdym zakątku świata, tym bardziej, że godność poszczególnego biskupa tak jest z istoty swej spleciona z godnością Biskupa Rzymu, że wszystko, co korzystnym jest dla jednego, drugiego z konieczności również chroni. „Godnością moją jest godność Kościoła Powszechnego. Godnością moją jest nienaruszona moc Moich braci. Wtedy jestem prawdziwie uszanowany, gdy każdemu z osobna nie odmawia się godności” (3). Skoro więc jest urzędem i zadaniem legata apostolskiego, jakimikolwiek przywilejami byłby obdarzony, by wykonywać nakazy i wykładać wolę Biskupa Rzymu, który go posłał, w tym mniejszej mierze będąc przeszkodą dla zwyczajnych władz biskupów, przyniesie raczej wzrost porządku i siły. Jego władza będzie posiadała niemałą wagę w utrzymywaniu u tłumu ducha karności, u kleru dyscyplinę i szacunek właściwy biskupom, zaś u biskupów wzajemne miłosierdzie i zażyłą więź ducha. Skoro zaś więź ta, tak zbawienna i pożądana, opiera się w przeważającej mierze na zgodności myśli i czynów, sprawi on bez wątpienia, iż każdy z Was wytrwa w starannym zarządzaniu spraw diecezji; iż nikt drugiemu nie będzie przeszkodą w kwestiach administracyjnych; iż nikt nie będzie wtrącał się w rozporządzenia i postępowanie drugiego; wreszcie, iż wykorzeniwszy niezgodę i zaprowadziwszy wzajemne poszanowanie, będziecie mogli wspólnie pracować połączonymi mocami ku szerzeniu chwały amerykańskiego Kościoła i powszechnego dobrobytu. Ciężko oszacować dobroczynne skutki, które wynikną z takiej zgody biskupów. Nasz lud zbudowany będzie dobrym przykładem; a siła tego przykładu wpływ będzie na miała takich świeckich, którzy samym tym argumentem przekonani będą, że Boskie apostolstwo odziedziczone zostało przez szeregi katolickiego episkopatu.

Ku innej też kwestii kierujemy Naszą troskę i uwagę. Wszyscy rozumni ludzie uznają, co i My z przyjemnością stwierdziliśmy powyżej, iż Ameryka przeznaczona jest do większych celów. Jest więc Naszym życzeniem, by Kościół katolicki nie tylko miał swój udział, lecz by wspomógł urzeczywistnienie tej spodziewanej wspaniałości. Uważamy za słuszne i stosowne, by korzystając z możliwości co dzień się przed nim otwierających dotrzymywał on kroku Republice w pochodzie rozwoju, jednocześnie ze wszystkich sił się starając, by swoją cnotą i instytucjami wspierać szybki rozkwit Stanów. Osiągnie on oba te cele łatwiej i pełniej zależnie od stopnia, w którym przyszłość zobaczy jego budowę udoskonaloną. Lecz jakie jest znaczenie ustawodawstwa, o którym mówimy, czy też jaki jest ostateczny jego cel, prócz tego, by budowa Kościoła była wzmocniona, zaś dyscyplina lepiej okopana? Dlatego gorąco pragniemy, by ta prawda wsiąkała z dnia na dzień coraz głębiej w umysły katolików – to znaczy, że nie mogą lepiej chronić swoich własnych spraw jak i dobra powszechnego, niż przez szczere poddanie się i posłuszeństwo Kościołowi. Wasi wierni nie wymagają jednak zachęty w tym polu; zwykli oni bowiem z ochoczym duchem i godną wszelkiej pochwały stałością trwać przy instytucjach katolicyzmu.

O jednej kwestii najpierwszej ważności i brzemiennej wszelkimi łaskami przyjemnością jest wspomnieć przy tej okazji, z uwagi na świętobliwą stałość zasad i zwyczajów jej dotyczących, która obowiązuje między Wami; myślimy o chrześcijańskim dogmacie o jedności i nierozerwalności małżeństwa, który dostarcza najsilniejszą więź dla bezpieczeństwa nie tylko rodziny, lecz także społeczeństwa jako całości. Liczni spośród Waszych obywateli, również ci, którzy różnią się od Nas co do innych nauk, przerażeni rozwiązłością rozwodu podziwiają i pochwalają w tym przypadku katolicką doktrynę i obyczajowość. Przywodzi ich do tego wniosku nie mniej umiłowanie ojczyzny jak mądrość tej nauki. Trudnym jest bowiem wyobrażenie sobie bardziej zabójczego pasożyta na społeczności niż chęć uznania za rozerwalną więź, która prawem Boskim stworzona została wieczną i nierozerwalną. Rozwód „jest efektywną przyczyną nietrwałego związku małżeńskiego; pomniejsza wzajemną miłość; dostarcza zgubnego bodźca dla niewierności; jest szkodliwy dla wychowania i kształcenia dzieci; stwarza okazję dla rozbicia społeczności rodzinnej; rozsiewa niezgodę między rodzinami; pomniejsza i poniża godność kobiet, które narażają się na niebezpieczeństwo bycia porzuconymi, gdy zaspokoją pożądanie swoich mężów. Skoro zaś nic tak skutecznie nie dąży do upadku rodzin i zachwiania potęgą królestw jak zepsucie moralności, z łatwością pojąć można, że rozwód jest szczególnie wrogi dla dobrobytu rodzin i państw” (4).

Co dotyczy spraw publicznych, doświadczenie wykazało jak ważnym jest dla obywateli, by byli prawi i cnotliwi. W wolnym państwie, jeśli sprawiedliwość nie jest powszechnie pielęgnowana, jeśli ludzie nie są ustawicznie i skrzętnie nakłaniani, by przestrzegali nakazów i praw Ewangelii, sama wolność może być zgubna. Niech więc ci duchowni, którzy nauczają tłumy jasno głoszą w tej kwestii obowiązki obywateli, tak by wszyscy mogli zrozumieć i poczuć konieczność w życiu politycznym sumienności, samokontroli i uczciwości; bowiem nie może być prawnym w życiu publicznym co w prywatnym jest bezprawiem. Wiele rzeczy, które katolicy winni przestrzegać i o które winni się troszczyć w związku z tą kwestią zawarte jest, jak wiecie, w encyklikach przez Nas pisanych co pewien czas w ciągu Naszego pontyfikatu. W tych pismach i wykładach mówiliśmy o ludzkiej wolności, o najprzedniejszych obowiązkach chrześcijańskich, o rządach świeckich i o chrześcijańskiej organizacji państw, wywodząc podstawy Naszych zasad zarówno z nauczania Ewangelii jak i z rozumu. Ci więc, którzy pragną być dobrymi obywatelami i wypełniać swe obowiązki starannie mogą z łatwością z Naszych listów wywieść wzorzec cnotliwego życia. Podobnie, niech księża będą wytrwali w przypominaniu wiernym decyzji trzeciego synodu w Baltimore, szczególnie tych, które zaszczepiają cnotę i umiar, częste przyjmowanie sakramentów i przestrzeganie sprawiedliwych praw i ustanowień Republiki.

Co dotyczy początku społeczności, jak największa ostrożność winna być przestrzegana, by nie paść ofiarą błędów. Szczególnie odnosimy się tu to do klas pracujących, które z pewnością mają prawo stowarzyszać się w związkach w celu dbania o własny interes; które to prawo uznane jest przez Kościół i niesprzeczne z naturą. Jest jednak rzeczą wielce ważką, by zważać na to z kim przestają, aby, podczas gdy sami poszukują wsparcia w poprawianiu swojego stanu społecznego ileż ważniejsze sprawy nie były zagrożone. Najskuteczniejszą metodą w zapobieganiu temu niebezpieczeństwu jest porozumienie z ich strony, by w żadnym czasie i pod żadnym pozorem nie formowali ugrupowań godzących w sprawiedliwość. Wszelkie więc społeczeństwo, które rządzone i posłuszne jest ludziom, którzy nie są niezłomni w prawości i przyjaźni religii jest szczególnie skłonne być w najwyższym stopniu nieprzychylnym dla korzyści zarówno osób prywatnych jak i ogółu; dobroczynnym być nie może. Niech się więc te wnioski utrwalą – by unikać nie tylko tych stowarzyszeń, które wprost zostały osądem Kościoła potępione, lecz również tych, które w mniemaniu rozumnych ludzi, zwłaszcza zaś biskupów podejrzane są i niebezpieczne.

Katolicy, jeśli nie przymuszeni koniecznością czynić inaczej, winni raczej wybierać towarzystwo katolików, który to zwyczaj bardzo by się przyczynił do ubezpieczenia ich wiary. Wskazanym byłoby, aby tak utworzone między nimi społeczności na przywódców wyznaczyły bądź księży, bądź prawych świeckich, wpływowych i o silnej osobowości, dzięki których radzie powinny one w pokoju dążyć do przyjęcia i implementowania takich działań, jakie wydadzą się być dla nich najodpowiedniejsze, pamiętając o prawidłach wyłożonych przez Nas w Naszej encyklice Rerum Novarum. Niech jednak nigdy nie pozwolą by zapomniano, iż podczas gdy jest właściwym i pożądanym zapewnienie i ubezpieczenie praw wielu, jednak nie może być to osiągnięte poprzez przekroczenie powinności, które to powinności są wielkiej wagi; by nie tykać co należy do drugiego; by umożliwiać każdemu być wolnym w rozstrzyganiu własnych spraw; by nie czynić trudności nikomu w wykonywaniu obowiązków gdzie i kiedy zapragnie. Epizody przemocy i zamieszki, których byliście świadkami w Waszym kraju zeszłego roku dostatecznie pouczają, że również Ameryka jest zagrożona butą i zaciekłością wrogów porządku publicznego. Sytuacja wymaga więc od katolików by dążyli do spokoju dla wspólnoty, a w tym celu by przestrzegali praw, brzydzili się przemocą i nigdy ponownie nie pożądali więcej niż pozwala sprawiedliwość i praworządność.

W tych dążeniach wiele mogą przyczynić się ci, którzy poświęcili się piórze, w szczególności zaś ci, którzy parają się codzienną prasą. Świadomi jesteśmy, że w polu tym już teraz czynnych jest wielu zdolnych i doświadczonych ludzi, których pracowitość woła o słowa pochwały raczej niż zachęty. Niemniej, skoro chęć czytania i żądza wiedzy jest u Was tak namiętna i powszechna, skoro też, zależnie od okoliczności, może być ona bądź dobra bądź zła, wszelkie staranie winno być przedsięwzięte, by zasilać zastępy mądrych i życzliwie usposobionych pisarzy, którzy mają religię za przewodnika i cnotę za stałego towarzysza. Wszystko to zdaje się być tym bardziej nieodzowne w Ameryce, ze względu na bliskie stosunki i zażyłość między Katolikami i tymi, którym obcy jest Katolicyzm, co jest stanem rzeczy z pewnością wymagającym od naszego ludu wielkiej przezorności i bardziej niż przeciętnej stałości. Koniecznym jest nauczać, napominać, umacniać i namawiać ich do podążania za cnotą i pobożnego wypełniania, wobec tylu sposobności zbłądzenia, powinności wobec Kościoła. Jest oczywiście właściwym obowiązkiem kleru, by poświęcał temu wielkiemu dziełu swą troskliwość i siłę; lecz epoka ta i kraj wymagają, by dziennikarze byli równie gorliwi w tym samym celu i pracowali dla niego w pełni swych zdolności. Niech będą świadomi, że pisma ich, jeśli nie otwarcie wrogie religii, z małą będą zapewne dla niej korzyścią, jeśli nie będą zgodni we wspólnym dążeniu. Ci, którzy pragną zaprawdę wspomóc Kościół i piórem swoim szczerze bronić sprawy katolickiej, winni wieść spór z doskonałą jednomyślnością w zwartych szeregach, bowiem raczej sprowadzają niż oddalają wojnę, gdy trwonią swą siłę na swary. W podobny sposób ich praca, miast być korzystną i owocną, staje się szkodliwą i zgubną kiedykolwiek dopuszczają się powołać przed swój osąd orzeczenia i rozporządzenia biskupów i lekceważąc należny szacunek ciągną za słowa i wyszukują błędów, nie widząc, jak wieki wytwarza to zamęt i jak wiele powstaje stąd zła. Niech więc będą pamiętni swej powinności i nie przekraczają właściwej granicy umiaru. Biskupom, postawionym na wzniosłych stanowiskach władzy należne jest posłuszeństwo i winna być im oddawana stosowna cześć, odpowiadająca wielkości i świętości ich urzędu. Cześć ta, „której wedle prawa nikt nie powinien uchybiać” powinna koniecznie być powszechnie ukazana i przykładna u katolickich dziennikarzy. Gazety bowiem, będące z natury swej w powszechnym obiegu, co dzień trafiają w ręce każdego i wywierają niemały wpływ na poglądy i obyczaje rzesz (5).

My sami przy licznych sposobnościach wyłożyliśmy prawidła odnośnie powinności dobrego pisarza, spośród których wiele jednomyślnie zostało wdrożonych zarówno przez Trzeci Synod w Baltimore, jak i przez arcybiskupów na ich posiedzeniach w Chicago w roku 1893. Niech więc katoliccy pisarze w myśli swej przechowują Nasze jak i Wasze odnośnie tych spraw nauki, jak i niech zechcą, by cały ich sposób pisania przez nie był kierowany, jeśli istotnie pragną, jak pragnąć powinni, dobrze spełniać swe zadanie.

Myśli Nasze zwracają się obecnie ku tym, którzy różnią się od Nas w zagadnieniach wiary chrześcijańskiej; a któż zaprzeczy, że w przypadku wielu z nich spór ten jest raczej kwestią dziedzictwa niż wyboru? Jak bardzo zatroskani jesteśmy o ich zbawienie, z jaką żarliwością ducha pragniemy, by ostatecznie powrócili w objęcia Kościoła, wspólnej matki wszystkich, w ostatnim czasie wyraziliśmy w Naszym liście apostolskim Praeclara. Nie tracimy też nadziei; bowiem obecny jest Ten, któremu posłuszni są wszyscy i który życie swe oddał, by „zebrał w jedności rozproszone dzieci Boże” (J 11, 52).

Z pewnością nie możemy ich opuścić czy pozostawić ich własnym kaprysom; lecz z łagodnością i miłością przyciągnąć ich do Nas, stosując wszelkie środki perswazji, by skłonić ich do rozważenia dokładnie każdego aspektu nauki katolickiej i uwolnienia się od z góry przyjętych mniemań. W tej sprawie, jeśli pierwszeństwo przynależy biskupom i klerowi, drugie miejsce zajmują ci spośród świeckich, którzy zdolni są wesprzeć apostolskie starania kleru czystością swych obyczajów i nieskazitelnością swego życia. Wielka jest moc przykładu, szczególnie u tych, którzy szczerze poszukują prawdy i którzy ze swoistej wrodzonej cnotliwości starają się prowadzić godne i prawe życie, do których to zaliczają się tak liczni z waszych bliźnich obywateli. Jeśli widok cnót chrześcijańskich tak potężnie oddziałał, co potwierdzają historyczne kroniki, na pogan zaślepionych zakorzenionym zabobonem, czy uznamy go nieskutecznym w wyplenianiu błędów w przypadku tych, którzy zostali przyjęci przez religię chrześcijańską?

Wreszcie nie możemy pominąć milczeniem tych, których długo znoszony nieszczęśliwy los woła o wspomożenie u ludzi apostolskiej żarliwości; myślimy o Indianach i Negrach żyjących w Ameryce, spośród których większość nie odrzuciła jeszcze mroku zabobonu. Cóż za rozległe pole dla rozwoju! Jakże wielka rzesza istot ludzkich mających stać się uczestnikami w łaskach czerpanych od Jezusa Chrystusa!

Do tego czasu, jako zadatek łask niebieskich i świadectwo naszej życzliwości z największym umiłowaniem w Panu udzielamy Wam, Czcigodni Bracia i Waszemu klerowi i ludowi Nasze apostolskie błogosławieństwo.

Dane w Rzymie u Św. Piotra, w Święto Trzech Króli, szóstego dnia stycznia roku 1895, w siedemnastym roku Naszego pontyfikatu.

Leon XIII

(1) Con. Vat. Sess., IV. c. 3.

(2) Cap. Un. Extrav. Comm. De Consuet, 1, 1.

(3) Św. Grzegorz, Epis. ad Eulog. Alex., lib. VIII, ep. 30.

(4) Encyklika Arcanum.

(5) Ep. Cognita Nobis ad Archiepp, et Epp. Provinciarum, Taurinen. Mediolanen et Vercellen, XXV, Jan. an, MDCCCLXXXII.