Jakobini. Rozdział pierwszy

Panna Irena Legrand stała przed dużym, okrągłym zwierciadłem, ujętym w srebrne ramy, robiąc ostatni przegląd toalety. Kabriolet (1), zaprzężony w dwa rosłe, tłuste konie, czekał już przed domem od godziny, woźnica mamrotał coś pod nosem, niecierpliwił się widocznie – należało się pośpieszyć.

– W tej chwili, natychmiast, zaraz pojedziemy – wołała panna Legrand przez otwarte okno.

To „w tej chwili, natychmiast” powtórzyło się już kilka razy, ciągle bowiem trzeba było jeszcze coś poprawić: jakąś wstążkę, jakąś fałdę, jakiś kwiat.

Wstążek i kwiatów panna Legrand włożyła na siebie bardzo dużo, a wszystkie splatały się w kokardę patriotyczną, narodową, wszystkie były czerwone, białe, i niebieskie.

Nie mogła inaczej. W Perpignan obchodzono dziś uroczystość patriotyczną, sadzono „drzewo wolności”, a ona była córką żarliwego patrioty (2), nieprzejednanego, po zdobyciu paryskiej Bastylii (3), wroga „czarnych” (4), „arystokratów”. Ojciec przykazał jej surowo, żeby się ubrała na uroczystość patriotyczną w strój à la constitution (5).

Na bujne, nieupudrowane, koloru spalonego złota włosy włożyła więc niski, czarny, gazowy kapelusz, przypominający kask dragoński, końce błękitnego koronkowego fichu (6), pod którym falowała pełna pierś młodej, zdrowej dziewczyny o wydatnym biuście, wsunęła pod pąsowy pasek, podtrzymujący jasną, batystową spódnicę, dzierganą w białe, niebieskie i czerwone bukieciki.

Pełno było w jej stroju tych barw patriotycznych. Kapelusz zdobiła kokarda narodowa, błękitne fichu ożywiał duży bukiet narodowy, przypięty do lewego boku na sercu, z paska zwieszały się narodowe frędzle, nawet spod spódnicy wyzierała czerwono-biało-niebieska kokarda, spleciona z wstążek, przypięta do trzewika.

I o pierścionku z napisem „ojczyzna”, o gładkiej, złotej obrączce, w której jubiler, zamiast brylantu, osadził kawałek oszlifowanego kamienia, pochodzącego z gruzów Bastylii, nie zapominała córka patrioty.

Zlustrowawszy się jeszcze raz od góry do dołu, panna Legrand uśmiechnęła się do siebie. Była zadowolona z patriotycznego kostiumu.

– Najżarliwszy patriota nie może nic zarzucić mojemu strojowi – odezwała się biorąc szary, jedwabny płaszcz od kurzu. – Prawda, matko Genowefo?

Matka Genowefa, niegdyś niania panny Legrand, obecnie jej pokojowa i powiernica, nie stara jeszcze, czerstwa chłopka, wpatrywała się w swoją wychowankę rozpromienionym wzrokiem.

– Pan Armand Grandjean rozkocha się na śmierć w mojej ślicznej panience. Oczy zgubi, głowę straci, o polityce, o wolności zapomni – mówiła matka Genowefa.

Panna Legrand rzuciła szybkie, ukradkowe spojrzenie w zwierciadło.

Była w istocie ładną dziewczyną, świeżym kwiatem wsi. Z jej dużych, szafirowych oczu, tryskała radość życia, zdrowie zabarwiło jej białą płeć blondynki odblaskiem kwitnących róż. Jej rysy wprawdzie nie składały się na rzeźbiony, wykwintny profil kobiet starej kultury, jej ruchy nie tworzyły miękkiej, okrągłej linii tresury światowej szeregu pokoleń, jej kości były trochę za grube, ręce i stopy za duże, całość jednak robiła bardzo przyjemne wrażenie.

– Mówicie, matko Genowefo, że pan Grandjean zgubi oczy, straci głowę? – rzekła panna Legrand, przypatrując się sobie spod czoła. – Komuż mogłaby się podobać taka czerwona, tęga wiejska dziewczyna jak ja?

– Panienko, co też to panienka wygaduje – zawołała matka Genowefa oburzona. – Na całą okolicę nie ma takiej śliczności jak moja Irenka. Czy panienka jakaś zdechlaczka z zamku, żeby miała mieć gębę umalowaną na biało niby te porcelanowe lalki i kosteczki jak pokojowe pieski? Fe, z taką urodą piwniczną, z taką…

Wesoły, dźwięczny śmiech lat osiemnastu przerwał dalszą krytykę arystokratycznej piękności.

Tymczasem na dworze, za oknami woźnica niecierpliwił się coraz więcej. Było słychać, jak klął:

– Sacré! (7) I to ma być wolność. Niby jesteśmy teraz wszyscy wolni, a ja już od godziny smażę się na skwarze jak ten pies uwiązany w budzie na łańcuchu. Podłe arystokraty!

– Jakub klnie już patriotycznie – śmiała się panna Legrand. – Do widzenia, matko Genowefo, bo mnie ten niedźwiedź gotów jeszcze zadenuncjować do klubu jakobinów (8) o przekonania arystokratyczne.

Zarzuciwszy na siebie płaszcz, weszła do kabrioletu.

Z nieba potokiem lał się żar nieustający ani na chwilę. Słońce sierpnia wypiło z rowów, strumyków, rzeczek nawet ostatnią kroplę, rozpalone powietrze drżało, biały pył pokrył bukiety polnych róż, wieńczących drogę z obu stron, przyprószył rozłożyste platany i ogromne oleandry, kwitnące w ogrodach.

– Gorąco, Jakubie – odezwała się panna Legrand.

– Hm! – mruknął woźnica, mszcząc się za długie czekanie na grzbietach koni.

Klacze, ubrane w słomiane kapelusze, ozdobione kokardami patriotycznymi, obwieszone dzwonkami, szły wyciągniętym kłusem, wachlując się ogonami.

„Zły – pomyślała panna Legrand. – Trzeba go udobruchać”.

– Jakie to wino lubicie, Jakubie, bo zapomniałam? – zapytała.

– Wszystko jedno, byle dobre, panienko – odpowiedział woźnica łaskawszym głosem.

– Nie oszczędzajcie bata, a nie pożałujecie.

– Panience zawsze spieszno, zwyczajnie młodemu, a potem pan Legrand pyskuje: „Jakub zmachał konie, Jakub pędzi jak wariat, Jakub kat, nie woźnica”.

– Dziś papa nie będzie się gniewał, bo od samego rana jest w doskonałym humorze.

– Wiem. Arystokraty perpiniańskie sadzą dziś drzewo wolności. Będą nudne mowy, a potem wesoły obiad w Klubie Przyjaciół Ojczyzny.

– Jacy znów arystokraci, Jakubie? Konstytucja zniosła wszystkie różnice stanów, skasowała tytuły, nawet nazwiska szlacheckie. Jesteśmy dziś wszyscy równi i wolni.

– Aha, równi i wolni. Równi będziemy wszyscy na cmentarzu, wolnym jest zaś wszędzie i zawsze, czy pod królem czy pod konstytucją, każdy, kto ma nabitą kiesę, bo może robić, co mu się podoba. Rewolucja zmiotła jedną arystokrację, tę starą, tylko dlatego, żeby nas biedaków druga arystokracja, ta nowa z nabitą kiesą, jeszcze mocniej trzymała za kark.

– Jakub uczy się swojej filozofii i polityki zapewne w klubie jakobinów? – zauważyła panna Legrand.

– Rozumie się, że w klubie jakobinów uczę się prawdziwego patriotyzmu. Bo przecież do Przyjaciół Ojczyzny, albo do Przyjaciół Religii, Króla i Prawa, czy jak tam inaczej przezwano te nory arystokratyczne, te gniazda spisków przeciw narodowi, nie pójdę po wiarę obywatelską. Tylko jakobini są prawdziwymi, cnotliwymi patriotami, oni jedni kochają naród, życzą mu dobrze, pracują dla jego szczęścia. Reszta to obłudnicy, którzy przy ogniu rewolucyjnym pieką swoją własną pieczeń.

Jakub, przesunąwszy na lewe ucho czerwoną czapkę frygijską, palnął batem konia, wołając:

– Zbierajta nogi sacrés arystokraty. Chłopska szkapina to może się babrać w kurzu po brzuch, a wy, to byście tylko owies żarły i wylegiwały się w stajniach na czystej słomie. Nygusy! (9)

A odwróciwszy się na koźle do panny Legrand, spojrzał na nią złośliwym okiem i rzekł:

– Panienka powiada, że jesteśmy teraz wszyscy równi i wolni?

– Tak przykazują „prawa człowieka” i konstytucja.

– Jeśli jesteśmy teraz wszyscy równi i wolni, to może by się panienka przespacerowała ze mną do mera, albo do zaprzysiężonego proboszcza?

– A to po co, Jakubie?

– Po co? – Woźnica zaśmiał się urągliwie. – Po co idzie kawaler z panną do mera, albo do proboszcza?… Żeby zawrzeć małżeństwo.

– Małżeństwo… z wami… Jakubie?

Tak panna Legrand była zdumiona pomysłem woźnicy, że cofnęła się na siedzeniu, jak gdyby ujrzała nagle coś bardzo dziwnego.

A Jakub rozśmiał się grubym głosem wołu.

– He, he, he! Dlaczegóżby nie ze mną? – mówił. – Przecież jesteśmy teraz wszyscy równi. Jakaż różnica między obywatelką, Ireną Legrand, a obywatelem Jakubem Bonjonem? Żadna. I czy to ze mnie nie chłop jak się patrzy? Siły mam w kościach za dziesięciu arystokratów, wszelką robotę wiejską znam i na winnicy rozumiem się nie gorzej od pana Legrand, i gadać potrafię o wolności jak sami jakobini paryscy. Kiedy ryknę w naszym klubie: „Na latarnię wszystkich arystokratów i klechów, niech żyje wolność i naród!”, to szyby się trzęsą, a prawdziwi patrioci biją brawo jak opętani. Może panience idzie o honory, o godności? Żeby o wszystko było dziś tak łatwo, jak o to. Mój kum, szewc Cochon (10) z Cabestaingh, od miesiąca paraduje w mundurze porucznika gwardii narodowej, a cóż on lepszego ode mnie? Gdybym wziął z panienką w posagu tę winniczkę z Castello Rossello i mógł trochę posmarować łapy patriotów, wykierowałbym się może i na mera. Dziś wszystko możliwe. Niech się panienka namyśli, he, he, he!… Nie wiadomo, kto będzie jutro na górze, wy czy my? Rewolucja jeszcze nieskończona. Okrutnie mi się panienka podoba.

Jakub Bonjon cmokał ustami, oblizywał się, obrzucając pełne kształty panny Legrand pożądliwym spojrzeniem, a ona cała oblała się krwią (11) pod tym zuchwałym spojrzeniem, które smagało ją biczem zniewagi.

– Proszę uważać na konie! – zawołała z gniewem. – Mogą się rozbiegać.

– Obraziła się, pyszna arystokratka – mruczał woźnica. – Zobaczymy jeszcze, kto komu będzie rozkazywał.

Czy ten krępy, przysadzisty chłop z karkiem, barkami i grzbietem byka, z dużą głową, pokrytą gęstymi czarnymi włosami, które spadały na sztywne ramiona jak rozstrzępiony słomiany wiecheć, z zuchwałą twarzą wyzwolonego wczoraj niewolnika, żartował albo oświadczał się jej naprawdę?

Jeśli żartował, to jakże śmiał tak nieprzyzwoicie bawić się zakłopotaniem córki swojego pracodawcy, najbogatszego właściciela winnic w powiecie perpiniańskim? A jeżeli oświadczał się jej naprawdę, to cóż upoważniało go do takiego zuchwalstwa?

Panna Legrand, aczkolwiek była córką patrioty, działacza rewolucyjnego, nie zajmowała się polityką. Wprawdzie w ostatnich dwóch latach słyszała od ojca i jego przyjaciół tyle o wolności, o konstytucji i prawach człowieka, o zgniliźnie szlachty i ciemnocie księży, iż wiedziała mniej więcej, czego rewolucja domagała się od króla i rządu, dokąd dążyła.

Z całego tego politycznego rejwachu cieszyło ją tylko to, że ona, dziecko mieszczańskie, jest teraz równa każdej księżniczce i margrabinie, każdej szlachciance. Rewolucja podobała jej się o tyle, o ile druzgotała szczyty społeczne, stojące ponad nią; nigdy nie przyszło jej na myśl, że i ona, zamożna mieszczanka, może budzić zazdrość w nizinach ubóstwa stojących pod nią, może obrażać ich ambicje i podniecać ich apetyty.

Jakub Bonjon nazywał ją arystokratką. Byłażby nią? Prawnuczka wyzwolonego z łaski panów de Cabestaingh chłopa, wnuczka kupca perpiniańskiego, córka wzbogaconego właściciela winnic, nie mogła mieć pojęć córki rodu panującego od wieków z wyżyn zamku nad dolinami, była filozofką i patriotką w rozumieniu stanu trzeciego, który pod wodzą Mirabeau (12) zburzył powagę stanów uprzywilejowanych, z radością musiała powitać równość polityczną, obywatelską.

Dlaczegóż więc obraziło ją, oburzyło zuchwalstwo woźnicy? Był jej przecież równym, między nią a nim nie stała żadna różnica, nawet pochodzenie, nawet tradycja rodowa. Całą różnicę stanowił majątek, inne, lepsze wychowanie i wytworniejsze nawyknienia zaledwie dwóch pokoleń.

Po raz pierwszy w życiu zadziwił pannę Legrand rozdźwięk między teorią a życiem. Jej młoda osiemnastoletnia główka dziewczyny wesołego usposobienia, przenoszącej zabawę, taniec nad wszelkie filozofie i polityki, jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego rozdźwięku, ale czuło go jej kobiece serce… Ochłonąwszy po pierwszym zdumieniu i oburzeniu, przypatrywała się z boku woźnicy, pytając się w duszy, czy mogłaby żyć z takim obywatelem. Pannie wychowanej w modnym klasztorze paryskim, u pań de Sainte Marie (13) przy ulicy Świętego Jakuba, gdzie przyjmowano tylko córki wyższych urzędników i bogatych mieszczan, związek z prostym chłopem wydawał się taką karykaturą, iż wybuchnęła głośnym śmiechem.

– Cóż tak panienkę nagle rozweseliło? – zapytał Jakub Bonjon.

– Pomyślałam sobie, jakby to dobrze było, gdyby się Jakub ożenił z grubą Joanną. Ważylibyście razem osiemset funtów (14).

Woźnica spąsowiał ze złości. Gruba, brzydka Joanna, była oprzątarką (15) nierogacizny – ta arystokratyczna sroka drwi sobie z niego, z wolnego obywatela, równego książętom, królom, jak go uczyli jakobini.

– Zobaczymy jeszcze, kto będzie górą – mamrotał.

I chcąc pokazać córce swojego chlebodawcy, że jemu, wolnemu obywatelowi, wszystko wolno, że nie ma potrzeby oszczędzać niczyich uszu, zaczął ryczeć na cały głos „Ça ira, ça ira” (16) aż się konie przestraszyły i przeszły z kłusa w galop. Tuman kurzu objął kabriolet.

– Niech Jakub tak nie pędzi, bo się uduszę – zawołała panna Legrand. – Kapelusz się zniszczy, kwiaty zwiędną.

Ale Jakub był głuchy na jej wołanie. Leciał jak szalony, rycząc coraz groźniej, coraz namiętniej: „Ça ira, ça ira…”.

Zatrzymał go dopiero widok miasta Perpignan wyglądającego z daleka jak ogromny bukiet. Starodawna rezydencja królów aragońskich, wsławiona przez trubadurów prowansalskich, siedziała sobie, jak w ciepłym gniazdku, w uroczej dolinie, w klombach platanów, cyprysów, oleandrów, zakryta od północnych wichrów posępnymi Korbierami, owiana od wschodu szumem Morza Śródziemnego.

cdn.

Teodor Jeske-Choiński

(1) Dawniej: lekki jednokonny, resorowany pojazd dwukołowy o podwyższonym siedzeniu.

(2) Tu: rewolucjonisty.

(3) Bastylia – zamek wybudowany pod Paryżem w latach 1370–1383, jako część jego umocnień, w celu obrony bramy Świętego Antoniego; z upływem czasu Bastylia straciła znaczenie obronne; w XVII wieku stała się ciężkim więzieniem; podczas rewolucji przebywało tam zaledwie siedmiu więźniów (czterech fałszerzy, hrabia oskarżony o kazirodztwo i dwaj szaleńcy) pod strażą głównie byłych żołnierzy.

(4) Zwolenników zdławienia rewolucji i przywrócenia starego porządku, zwanych tak z powodu noszenia czarnych kokard – symbolu postawy antyrewolucyjnej.

(5) (Fr.) konstytucyjnym.

(6) (Z fr.) naramiennej, trójkątnej lub prostokątnej chusty, charakterystycznej dla odzieży mieszczańskiej we Francji, noszonej w okresie panowania mody na głębokie dekolty.

(7) (Fr.) wulgaryzm: sakramencki; przeklęty.

(8) Jakobini – lewicowy klub polityczny działający w rewolucyjnej Francji, założony w roku 1789 w Paryżu jako Klub Bretoński, w roku 1790 został przemianowany na Stowarzyszenie Przyjaciół Konstytucji; u szczytu swej potęgi liczył około czterystu tysięcy członków; na jego czele stał dziennikarz, lekarz, mason Jean-Paul Marat.

(9) Tu: lenie; bumelanci.

(10) (Fr.) świnia; wieprz; świntuch.

(11) Tu: zaczerwieniła się.

(12) Honoré Gabriel Riqueti, hrabia de Mirabeau (1749–1791) – wpływowy polityk rewolucji francuskiej, członek Stanów Generalnych, przewodniczący Zgromadzenia Narodowego; pisarz, jakobin, mason.

(13) U sióstr Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, potocznie zwanego w Polsce wizytkami, przez wieki prowadzącego szkoły dla dziewcząt, głównie z arystokratycznych rodzin.

(14) Funt – blisko czterysta pięćdziesiąt cztery gramy.

(15) Osobą wykonującą codzienne prace w gospodarstwie, szczególnie związaną z hodowlą zwierząt.

(16) (Fr.) powiedzie się, pójdzie, będzie dobrze; Ça ira – najsłynniejsza i najbardziej popularna pieśń rewolucji francuskiej aż do powstania Marsylianki, nieoficjalny hymn rewolucyjnej Francji.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Teodora Jeske-Choińskiego Jakobini.