Fenomen Lourdes. Rozdział trzeci

To właśnie pod koniec popołudniowej procesji chorzy częściej doznają uzdrowienia. Przeszedłem przez bureau do drugiego okna, które wychodzi na miejsce, które będę nazywał placem, i zacząłem wypatrywać ponownego pojawienia się procesji po tamtej stronie. Przede mną był tłum głów, gęstniejący coraz bardziej, w miarę zbliżania się do barierek, które zamykają otwartą przestrzeń pośrodku. Wiedziałem, że to właśnie za nimi kładziono chorych, gotowych na przejście Jezusa z Nazaretu. Po prawej wznosiły się szerokim łukiem stopnie i tarasy prowadzące do bazyliki, a każdy rząd kamieni był zwieńczony głowami. Nawet na klifie z tyłu dostrzegłem przychodzące, odchodzące i obserwujące postaci. Łącznie było tam około osiemdziesięciu tysięcy ludzi.

Śpiew znowu stał się głośny. Procesja skręciła i weszła na plac. Zobaczyłem, jak baldachim przesuwa się szybko w dół, ku środkowi, w kierunku kościoła Różańcowego, ponieważ jego dzieło zostało zakończone. Najświętszy Sakrament miał być teraz niesiony wzdłuż rzędów chorych pod ombrellino (1).

Opiszę to wszystko później i bardziej szczegółowo. Wystarczy tylko powiedzieć, że Najświętszy Sakrament przeszedł dookoła, że był niesiony aż do stopni kościoła Różańcowego i że – po odśpiewaniu Tantum ergo Sacramentum przez ten ogromny tłum – udzielono błogosławieństwa. Potem bureau zaczęło się zapełniać, a ja zwróciłem się ku medycznemu aspektowi tej sytuacji.

Pierwsze, co zobaczyłem, to mała dziewczynka, mająca jakieś osiem czy dziewięć lat, która weszła i stanęła po drugiej stronie stołu, aby poddać się badaniu. Nazywała się Marguerite Vandenabeele – tak przeczytałem na zaświadczeniu – i od urodzenia cierpiała na paraliż dziecięcy, przez który nie była w stanie postawić pięt na ziemi. Tego ranka w piscine stwierdziła, że może chodzić prawidłowo, chociaż jej pięty – wcześniej nieużywane – były nadwrażliwe. Patrzyliśmy na nią – lekarze, którzy zaczęli znowu zapełniać pomieszczenie i ja sam, z trzema czy czterema innymi dyletantami. Ona stała bardzo cicha i spokojna, z nieco zarumienioną twarzą. Jakaś opiekująca się nią starsza osoba przedstawiła zaświadczenie i odpowiadała na pytania. Następnie wyszła (2).

Muszę teraz stwierdzić, że uzdrowień, jakie miały miejsce, kiedy przebywałem w Lourdes wtedy w sierpniu, nie można jeszcze uznać za w pełni utrwalone, ponieważ nie upłynął wystarczający czas na ich zbadanie i weryfikację (3). Od czasu do czasu, w przypadku pewnych chorób, na które, w mniejszym lub większym stopniu, może mieć wpływ kondycja nerwowa, wkrótce po pozornym uzdrowieniu następuje nawrót. Od czasu do czasu stwierdza się, że zgłaszający się nie zostali w ogóle uzdrowieni. Dla naukowej pewności lepiej zatem polegać na uzdrowieniach, które miały miejsce rok albo przynajmniej kilka miesięcy wcześniej, które utrzymują się dłuższy czas. Istnieje oczywiście wiele takich przypadków. Teraz do nich przejdę (4).

Kolejną pacjentką, która weszła do pokoju, była mademoiselle Bardou. Dowiedziałem się później od niej samej, że jest zsekularyzowaną zakonnicą karmelitańską, wydaloną ze swego konwentu przez rząd francuski. Jej przypadek okazał się jeszcze smutniejszy, ponieważ kiedy opuszczałem Lourdes, jej uzdrowienie uznawane było za co najmniej wątpliwe. Ale teraz zajęła miejsce, z promiennie szczęśliwą twarzą, aby przedstawić swoje zaświadczenie i odpowiedzieć na pytania. Cierpiała na gruźlicę nerkową. Jej zaświadczenie to potwierdzało. Stawiła się tutaj osobiście, nie doświadczając bólu ani dyskomfortu, aby dowieść, że już nie cierpi. Ulga nadeszła podczas procesji. Zadano jej kilka pytań. Ustalono, że wróci po badaniu, i wyszła.

Teraz pokój zapełniał się szybko. Było w nim czterdzieści czy pięćdziesiąt osób. Nastąpiło nagłe poruszenie. Ci, którzy siedzieli, wstali, a do pomieszczenia weszło trzech biskupów w purpurze – od Świętego Pawła w Brazylii, biskup Beauvais oraz słynny mówca, ks. Touchet z Orleanu – wszyscy brali udział w procesji. Usiedli i kontynuowano badanie.

Następną osobą, która weszła, była dwudziestopięcioletnia Juliette Gosset z Paryża. Miała ciemnawą, nieładną twarz i była średniego wzrostu. Odpowiadała na pytania dość cicho, chociaż pod powierzchnią widać było oczywiste, tłumione podniecenie. Powiedziała, że została uleczona podczas procesji. Wstała i szła. A jej choroba? Okazała zaświadczenie, datowane na marzec poprzedniego roku, potwierdzające, że cierpiała poważnie na gruźlicę, zwłaszcza w prawym płucu. Sama dodała, że od tego czasu rozwinęła się choroba biodra, tak że jedna noga stała się siedem centymetrów krótsza niż druga, i że od kilku miesięcy nie była w stanie siedzieć ani klęczeć. Jednak chodziła i siedziała bez najmniejszego widocznego dyskomfortu. Kiedy skończyła swoją opowieść, doktor wskazał, że zaświadczenie nie mówi nic o jakimkolwiek schorzeniu biodra. Przyznała mu rację, wyjaśniając jeszcze raz przyczynę, ale dodała, że szpital, gdzie zatrzymała się w Lourdes, potwierdzi to, co powiedziała. Potem zniknęła w małym, prywatnym pokoju na badanie.

Po niej była zakonnica, blada i czarnooka, która gestykulowała, stojąc obok doktora Boissarie i opowiadając swoją historię. Mówiła bardzo szybko. Dowiedziałem się, że cierpiała na poważne schorzenie wewnętrzne i że została momentalnie uleczona w piscine. Przedstawiła swoje zaświadczenie, a następnie ona także zniknęła.

Po kilku minutach wrócił doktor, który badał Juliette Gosset. Sądzę, że powinno zrobić wrażenie na niedowiarkach, iż przypadek ten został uznany za niesatysfakcjonujący i prawdopodobnie nie pojawi się w rejestrach. Było absolutną prawdą, że dziewczyna miała gruźlicę i że teraz nie można było wykryć nic, z wyjątkiem ledwie dostrzegalnego objawu – tak słabego, że w zasadzie nieistotnego – w prawym płucu. Okazało się też prawdą, że cierpiała z powodu schorzenia biodra, ponieważ na jej ciele były oznaki leczenia za pomocą przypalania, oraz że jej nogi miały teraz dokładnie taką samą długość. Ale, po pierwsze, zaświadczenie pochodziło sprzed pięciu miesięcy, po drugie, nie wspominało o schorzeniu biodra, po trzecie, siedem centymetrów wydawało się to zbyt dużo, aby można było dać temu wiarę. Zatem przypadek odesłano do dalszego zbadania i na tym etapie zatrzymała się sprawa, kiedy opuszczałem Lourdes. Lekarze mocno potrząsali głowami nad tymi siedmioma centymetrami.

Następny był jeden z najciekawszych przypadków. Powróciła dawna miraculée, aby zdać sprawozdanie. Jej przypadek został w całości opisany w Oeuvre de Lourdes doktora Boissarie na stronach 299–308 (5). Nazywała się Marie Cools i pochodziła z Anvers, cierpiąc w sposób widoczny na mal de Pott (6) oraz paraliż i brak czucia w nogach. Ten stan trwał około trzech lat. Konsultowani lekarze różnili się w opiniach co do jej przypadku. Dwóch zdiagnozowało go jak napisano powyżej, dwóch – jako histerię. Przez dziesięć miesięcy cierpiała ponadto z powodu nieustannej gorączki. Była stale chora, a proces trawienny był bolesny i trudny. Miała też wyraźne, boczne skrzywienie kręgosłupa, z atrofią mięśni nóg. Przy drugiej kąpieli zaczęło jej się poprawiać, a bóle w plecach ustąpiły. Przy czwartej kąpieli paraliż zniknął, apetyt wrócił na trwałe, a choroba ustąpiła. Teraz przyjechała oświadczyć, że nadal znajduje się w dobrym zdrowiu.

W tym przypadku jest kilka interesujących faktów. Pierwszy, to świadectwo niewierzącego lekarza, który wysłał ją do Lourdes, ponieważ wydawało mu się, że „religijna sugestia” była jedyną nadzieją, jaka pozostała. Poza tym, zdiagnozował jej przypadek jako jedną z odmian histerii. „Skutek był taki – pisze – który ja, chociaż niewierzący, mogę określić jedynie jako cudowny. Marie Cools wróciła całkowicie, zupełnie wyleczona. Ani śladu paraliżu czy braku czucia. Rzeczywiście stanęła na nogi, a ponieważ tyfus powalił dwóch posługaczy szpitalnych, pełni obowiązki jednego z nich. Kolejnym interesującym faktem było to, że wokół jej wyleczenia rozszalała się w Anvers pozytywna burza i że doktor Van de Vorst został przy kolejnych wyborach zwolniony ze szpitala, przy czym istnieje podejrzenie, że przyczyna jego zwolnienia leżała w tym, iż w ogóle poradził dziewczynie jechać do Lourdes.

Doktor Boissarie wygłosił kilka interesujących komentarzy na temat tego przypadku, dopuszczając, że mogła to być histeria, chociaż nie było to wcale pewne. „Kiedy mamy do czynienia z chorobami nerwowymi, musimy zawsze pamiętać o zasadzie Benedykta XIV: «Cud nie może polegać na przerwaniu kryzysów, ale na likwidacji stanu nerwowego, który je wygenerował»”. To właśnie zostało osiągnięte w przypadku Marie Cools. I jeszcze: „Albo Marie Cools nie została wyleczona, albo za jej wyleczeniem stoi coś innego niż sugestia, nawet religijna. Czas najwyższy pozostawić tę historię w spokoju i przestać klasyfikować pod nazwą sugestii religijnej dwa całkowicie różne porządki faktów – zewnętrzne i chwilowe zmiany oraz zmiany organiczne tak głębokie, że nauka nie potrafi ich wyjaśnić. Powtarzam: sprawić, żeby równowaga histerycznego pacjenta była idealna… jest trudniej, niż uleczyć rany”.

Tak napisał w momencie jej pozornego uzdrowienia, wahając się co do jego trwałości. A tutaj, na moich i jego oczach pojawiła się ona znowu, zdrowa i w dobrej kondycji.

I tak w końcu wróciłem na obiad. Następnie rozegrała się zupełnie inna scena. Przez kilka godzin byliśmy materialistami zajmującymi się nie tym, czego Maryja dokonała poprzez łaskę – a przynajmniej nie w tym aspekcie – ale tym, co sama natura wskazała, iż się w niej dokonało wskutek jakiegoś działania. Teraz znowu zwróciliśmy się ku Maryi.

Było ciemno, kiedy przybyliśmy na plac, ale całe miejsce ożywione było doczesnym światłem. Wysoko, po naszej lewej stronie wisiał obrysowany światłem kościół – tandetny, ośmieliłbym się powiedzieć, ze swoim baśniowym, elektrycznym oświetleniem, a jednak przemawiający do trzech czwartych tego tłumu w najszlachetniejszym języku, jaki znali. Światło, poza wszystkim, jest najbardziej niebiańską rzeczą, jaką posiadamy. Czy to ma aż tak duże znaczenie, jeśli jest ono pomyślane jako dekoracja i zaaranżowane w sposób, który ponadprzeciętnym osobom wydaje się przesadą?

Sam tłum stał się wężem ognia, wijącym się tutaj, w dole, niekończącymi się zwojami. Tam, w górze, wzdłuż stopni i parapetów, rozciągnięta, wolno poruszająca się linia. A w tej niezliczonej ciżbie raz po raz wybuchał ryczący śpiew, ponieważ każdy niósł płonącą pochodnię i śpiewał ze swoją grupą. Muzyka była wszelkiego rodzaju. Od czasu do czasu dochodziło Laudate Mariam od strony jednej grupy, podążającej do pewnego stopnia za ogólnym ruchem procesji i śpiewającej z małych książeczek w miękkiej oprawie, z których każdy czytał przy świetle swojej targanej wiatrem latarni. Czasem Gloria Patri, kiedy jakaś inna grupa przeszła, odmawiając Różaniec. Jednak ponad wszystkim rozbrzmiewała ballada Bernadety, opisująca, jak małe dziecko poszło pewnego dnia ku brzegom Gave, jak usłyszało ogłuszający dźwięk i odwracając się, zobaczyło Panią, i dalej cała reszta tej słodkiej historii, a każda zwrotka kończyła się owym: „Ave, Ave, Ave Maria!”, które, jak sądzę, będzie dźwięczeć w moich uszach aż do śmierci.

To było zadziwiające, widzieć ten tłum i słyszeć ten śpiew, i obserwować każdą grupę, kiedy przechodziła – to dziewczęta, to chłopcy, to rośli młodzi mężczyźni, to starzy pielgrzymi weterani, to pochylona stara kobieta. Każda twarz oświetlona miękką świecą okrytą papierem, a każde usta śpiewające Maryi. Zaledwie jeden na tysiąc przybył tutaj, aby zostać uleczonym, być może nawet nie jeden na pięciuset miał jakiegoś przyjaciela pośród pacjentów, jednak byli tutaj, przemierzywszy całe kilometry upalnej Francji, aby dawać, a nie brać. Czyż zatem Francja może być aż tak zepsuta?

Kiedy rzuciłem się spać tamtej nocy, ostatnim dźwiękiem, jakiego byłem świadom, był wciąż ów podobny do kanonu chór, dochodzący od strony placu: „Ave, Ave, Ave Maria! Ave, Ave, Ave Maria!”.

Ks. Robert Hugh Benson

(1) Ombrellino (wł.) – mały parasol (nie od deszczu).

(2) „La Voix de Lourdes”, półoficjalna gazeta, podaje o niej następujące świadectwo w numerze z 23: „Marguerite Vandenabelee, lat 10, z Nieurlet, wioski w Hedezeele (północ) przybyła jednym z pociągów z Paryża, przywożąc zaświadczenie od doktora Dantois, wystawione w St. Momeleu (północ) 25 maja 1908 roku, stwierdzające atrofię lewej nogi ze stopą końsko-szpotawą. Chodziła z bardzo dużym trudem. Po wyjściu z basenu w czwartek wieczorem mogła iść z łatwością. Przyprowadzona do Bureau Medical, została oswobodzona z aparatu, w którym była zamknięta jej stopa. Obecnie chodzi dobrze i wydaje się uleczona” – przyp. aut.

(3) Zostało to napisane jesienią 1908 roku, w którym miała miejsce moja wizyta – przyp. aut.

(4) Od 1888 roku liczbę zarejestrowanych uzdrowień szacuje się, jak następuje: 1888: 57, 1889: 44, 1890: 80, 1891: 53, 1892: 99, 1893: 91, 1894: 127, 1895: 163, 1896: 145, 1897: 163, 1898: 243, 1899: 174, 1900: 160, 1901: 171, 1902: 164, 1903: 161, 1904: 140, 1905: 157, 1906: 148, 1907: 109 – przyp. aut.

(5) Moje notatki są w tym punkcie dość nieczytelne, ale nie mam wątpliwości, że była to Marie Cools – przyp. aut.

(6) Mal de Pott – tzw. choroba Potta – gruźlica kręgosłupa.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Fenomen Lourdes.