Fenomen Lourdes. Rozdział szósty

Tamtej nocy odprawiłem o północy Mszę świętą w tej samej kaplicy kościoła Różańcowego, co poprzedniego ranka. Znowu ścisk był okropny. Na stopniach kościoła zobaczyłem zakonnika słuchającego spowiedzi. A wchodząc stwierdziłem, że w głównym kościele trwała Msza, a zgromadzenie było tak wielkie i tak wyczerpane, iż wielu spało w nienaturalnych pozycjach pomiędzy siedzeniami. Faktycznie poinformowano mnie, że ponieważ nie można było zapewnić miejsca do spania w Lourdes dla tak wielu pielgrzymów, a były ich setki, o ile nie więcej takich, którzy spali, gdzie się dało – na stopniach kościołów, pod drzewami i skałami oraz na brzegach rzeki.

Do Mszy świętej służył mi szkocki ksiądz, zaraz potem ja służyłem jemu przy tym samym ołtarzu. Podczas ubierania zauważyłem, że ksiądz przy głównym ołtarzu tej małej kaplicy odczytywał modlitwy, na które odpowiadało zgromadzenie, i dowiedziałem się, że dwie osoby, które tego dnia zostały przyjęte do Kościoła, miały przystąpić do Pierwszej Komunii świętej. Ponieważ wybiła północ, równocześnie od siedmiu ołtarzy rozległo się siedem głosów: „In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Amen”.

Kiedy wróciłem do domu i szedłem spać nieco po pierwszej w nocy, znowu ostatnim dźwiękiem, jaki usłyszałem, było Gloria Patri śpiewane przez innych pielgrzymów, także wracających do swojej kwatery.

Po kawie, kilka godzin później, znowu zszedłem na plac. Była niedziela i na stopniach kościoła Różańcowego śpiewana była Msza rzymska. Jak zwykle tłum wypełniał plac i nie mogłem przedostać się dalej niż na obrzeża. Było to jednak nowe doświadczenie, słyszeć to wielkie zgromadzenie na otwartym powietrzu, odpowiadające jednym ogromnym głosem cantus planus. Zdumiewające, jaka ekspresja objawiała się w śpiewie. Sanctus był jednym z robiących największe wrażenie wybuchów modlitwy i adoracji, jakie kiedykolwiek słyszałem. Na koniec Mszy świętej wszyscy biskupi pojawili się przy ołtarzu – naliczyłem sześciu czy siedmiu – odwrócili się i jednocześnie udzielili błogosławieństwa. Na dwóch wielkich, łukowatych, kamiennych konstrukcjach, które prowadziły do bazyliki, zgrupowane były białe chorągwie miraculés.

Wkrótce po przybyciu do bureau miało miejsce bardzo dziwne, skromne wydarzenie. Weszła kobieta z żółtawą twarzą, na którą z wolna powracała normalna barwa, i usiadła, aby złożyć swoje świadectwo. Powiedziała nam, że podczas procesji poprzedniego dnia została uleczona z guza wątroby. Nagle doznała wszechogarniającego uczucia ulgi i poszła do domu całkowicie uzdrowiona. Pytana, dlaczego nie pojawiła się w bureau, odpowiedziała, że nie pomyślała o tym – po prostu poszła do domu. Nie słyszałem jeszcze, czy było to prawdziwie uzdrowienie, czy nie. Wszystko, co mogę obecnie powiedzieć, to że jej prosta i naturalna postawa, całe jej opanowanie i brak ekscytacji, zrobiły na mnie większe wrażenie niż cokolwiek innego, co widziałem w Lourdes. Nie mogę sobie wyobrazić, aby taka kobieta doświadczyła iluzji.

Kilka minut później doktor Cox zawołał do mnie i pisząc na karcie, wręczył mi ją, mówiąc, że pozwoli mi to dostać się do piscines do kąpieli. Prosiłem o to wcześniej, ale powiedziano mi, że z powodu natłoku pacjentów nie jest pewne, czy będę mógł otrzymać zgodę. Natychmiast ruszyłem do piscines.

W budynku nazywanym piscines są, jak mówiłem, trzy części. Ta po lewej jest dla kobiet, w środku – dla dzieci i dla tych, którzy nie są poddawani całkowitemu zanurzeniu, po prawej – dla mężczyzn. Zatem to właśnie do tej ostatniej wszedłem, kiedy przedarłem się przez tłum i przeszedłem przez otwarty dziedziniec, gdzie modlili się księża. Było to niewielkie, wybrukowane miejsce, podobne do kaplicy, z zasłoną zawieszoną tuż przed drzwiami. Kiedy ją minąłem, zobaczyłem w najdalszym końcu, w odległości trzech czy czterech metrów dość głębokie koryto, na tyle szerokie i długie, aby pomieścić jedną osobę. Stopnie dla osób towarzyszących wiodły w dół po obu jego stronach. Tuż nad nim, na ścianie, znajdował się posąg Matki Bożej, a pod nim tablica z modlitwami, wystarczająco dużymi, aby z niewielkiej odległości można je było odczytać.

W miejscu tym było około pół tuzina ludzi – dwaj czy trzej księża i trzej lub czterej pacjenci. Jednym z tych księży, jak stwierdziłem z ulgą, był Szkot, któremu służyłem do Mszy świętej poprzedniej nocy. Był w sutannie, z rękawami podwiniętymi do łokci. Udzielił mi wskazówek i podczas gdy się przygotowywałem, obserwowałem pacjentów. Był tam jeden chromy mężczyzna, tuż obok mnie, który zaczynał się ubierać, dwaj drobni chłopcy oraz młody człowiek, który poruszył mnie bardziej, niż mogę to wyrazić. Stał po szyję w kąpieli, trzymając miskę w jednej ręce, a mały wizerunek Matki Bożej w drugiej i zmyślnie chlapał sobie palcami wodą w oczy, które były okropnie zaognione, i zauważyłem, że był on niewidomy. Nie potrafi ę opisać pasji, z jaką to robił, zdając się wpatrywać przez cały czas w wizerunek, który trzymał, i prędko odmawiając na wpół szeptem modlitwy – miał bez wątpienia nadzieję, że pierwszym widokiem, jaki zobaczy, będzie wizerunek jego Matki. Następnie spojrzałem na chłopców. Jeden z nich miał straszliwie wydłużone i chude nogi. Nie mogłem dostrzec, co dolega drugiemu, poza tym, że wyglądał na chorego i wyczerpanego. Tuż obok mnie, na wilgotnej, zabłoconej nawierzchni, leżał niemożliwy do opisania bandaż, który został zdjęty z nogi chromego mężczyzny.

Kiedy nadeszła moja kolej, ubrany w całkiem mokrą przepaskę zszedłem po stopniu do wody. A następnie, przy pomocy księdza, trzymającego mnie za obie ręce, położyłem się tak, że wystawała mi tylko głowa. Lepiej nie opisywać tej wody. Wystarczy powiedzieć, że ludzie cierpiący na większość znanych człowiekowi chorób kąpali się w niej bez przerwy od przynajmniej pięciu czy sześciu godzin. Jednak mogę powiedzieć z całą szczerością, że nie odczułem nawet najmniejszego fizycznego wstrętu, chociaż zazwyczaj nienawidzę brudu przynajmniej równie mocno jak grzechu. Mówi się też, że nigdy w historii Lourdes nie było ani jednego przypadku choroby, która miałaby przyczynę w infekcji pochodzącej z kąpieli. Woda była zimna, ale nie nieprzyjemnie. Leżałem tam, jak przypuszczam, około minuty, podczas gdy dwaj księża i ja sam powtarzaliśmy modlitwy wypisane na tablicy. Były to, w większej części, prośby do Maryi o modlitwę. „O Marie – kończyły się – conçue sans péché, priez pour nous qui avons recours à vous!” (1)

Kiedy ubrałem się z powrotem po kąpieli, spojrzałem raz jeszcze na młodego człowieka. Wyprowadzał go jakiś życzliwy towarzysz, ale jego twarz cała była wykrzywiona od płaczu, a z jego ślepych oczu biegły strumienie okropnych łez. Nie trzeba mówić, że odmówiłem Zdrowaś Maryjo przynajmniej za jego duszę.

Jak tylko byłem gotowy, wyszedłem, usiadłem na chwilę pomiędzy dopiero co wykąpanymi i zacząłem przypominać sobie, dlaczego ja się kąpałem. Z pewności ą na nic nie cierpiałem, z wyjątkiem kilku nieistotnych dolegliwości. Nie zrobiłem też tego z ciekawości, ponieważ mógłbym bez trudu widzieć wszystko w szczegółach, bez schodzenia w to przerażające „koryto”. Przypuszczam, że był to po prostu akt pobożności. Oto woda, za którą kryła się historia. Woda, która została w tak niewątpliwy sposób użyta przez Wszechmogącego Boga, aby przynieść korzyść człowiekowi, jak glina położona na ślepych oczach dawno temu w pobliżu Siloe albo sama woda Betesdy. To naturalny instynkt, podejść tak blisko, jak to możliwe do rzeczy używanych przez moce niebieskie. Byłem nadzwyczajnie zadowolony, że się wykąpałem i jestem tak samo zadowolony do dnia dzisiejszego. Obawiam się, że nie może to posłużyć jako dowód, jeśli powiem, że kiedy przyjechałem do Lourdes, byłem wyczerpany fizycznie i umysłowo, i że od mojego powrotu jestem niezwykle krzepki. Jednak jest to fakt i tak go zostawiam.

Kiedy tam siedziałem, obok przeszła procesja do Grotto i podszedłem do barierek, aby na nią spojrzeć. Nie wiem zupełnie, co to było, ale robiło wielkie wrażenie, jak wszystkie rzeczy w Lourdes. Pierwsi szli miraculés ze swymi chorągwiami – rząd za rzędem – potem pewna liczba prałatów, potem więcej brancardiers. Sądzę, że być może prowadzili oni najnowszego miraculé, aby złożyć dziękczynienie. Kiedy bowiem znów przyszedłem do bureau, usłyszałem, że okazało się, iż kilka osób zostało uzdrowionych podczas procesji poprzedniego dnia.

Parę minut później siedziałem w holu hotelu, kiedy usłyszałem z ulicy Magnificat, i wybiegłem, żeby zobaczyć, co się dzieje. Kiedy podszedłem do drzwi, przechodziło serce procesji. Grupa brancardiers utworzyła nieregularny kwadrat, trzymając sznury, aby powstrzymać tłum. W środku zaś szła grupa trzech osób, za którymi postępowały puste nosze. W tej trójce był z jednej strony białowłosy mężczyzna, z drugiej rosły brancardier, a między nimi dziewczyna o promieniejącej twarzy, śpiewająca z całego serca. Tego ranka zniesiono ją z kwatery na dół do piscines. Wracała na własnych nogach, dzięki mocy Tego, który powiedział chromemu, „Weź swoje łoże i idź do domu” (Mk 2, 11). Poszedłem za nimi kawałek, potem wróciłem do hotelu.

Ks. Robert Hugh Benson

(1) O Maryjo, bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy!

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Fenomen Lourdes.