Fenomen Lourdes. Rozdział dziewiąty

Następnego ranka zbudziłem się z ciężkim sercem, ponieważ mieliśmy wyjechać samochodem wpół do dziewiątej. Miałem jeszcze kilka spraw do załatwienia i nie uzgodniłem kwestii odprawienia Mszy świętej. Wyszedłem więc szybko, nieco po siódmej, i udałem się na górę, do kościoła Różańcowego, żeby poprosić o pobłogosławienie kilku dewocjonaliów. Było to bezcelowe – nie mogłem znaleźć księdza, o którym mi mówiono, a który stale zajmuje się błogosławieniem takich rzeczy. Poszedłem do bazyliki, potem dookoła, obok górskiej ścieżki w dół do Grotto, gdzie nagle utknąłem na dobre w milczącym tłumie.

Przez chwilę nie rozumiałem, co robi, oprócz tego, że uczestniczy w Mszy świętej, ponieważ oczywiście wiedziałem, że tuż za rogiem, w grocie właśnie trwa Msza. Spostrzegłem jednak, że były to osoby idące do Komunii świętej. Przygotowałem się więc na tyle, na ile mogłem, stojąc tam i podziękowałem Bogu oraz Jego Matce za tę niespodziewaną możliwość pożegnania się w najlepszy sposób – ponieważ byłem tak smutny, jak uczeń krążący wokół domu w Czarny Poniedziałek (1) – i po jakimś kwadransie klęczałem przy barierce pod wizerunkiem Maryi. Uczyniwszy dziękczynienie, wciąż stojąc po drugiej stronie, sam pobłogosławiłem owe przedmioty – zupełnie niezgodnie z wszelkimi regułami, jak przypuszczam – i poszedłem do domu na śniadanie, a już przed dziewiątą byliśmy w drodze.

Nikt z nas się nie odzywał, kiedy posuwaliśmy się powoli i ostrożnie przez zatłoczone ulice, widząc raz jeszcze cierpliwych brancardierów oraz godne litości nosze w drodze do piscines. Nie mogłem uwierzyć, że tak się przywiązałem do tego miejsca w ciągu trzech letnich dni. Jak powiedziałem wcześniej, nic temu nie sprzyjało. Nie było odpoczynku, przestrzeni, aby się poruszać, nie było ciszy ani poczucia swojskości. Wszystko było gorące, hałaśliwe, zatłoczone, pyliste i obce. Jednak czułem, że to był taki dom duszy, jakiego nie odwiedziłem nigdy przedtem – oczywiście jest to dom, ponieważ to Matka czyni z niego dom.

Nie widzieliśmy już Grotto ani kościołów, ani placu, ani figury. Nasza droga prowadziła w takim kierunku, że po opuszczeniu hotelu mieliśmy przed sobą jedynie zwykłe ulice, białe domy, sklepy, hotele i tłumy. Wkrótce wyjechaliśmy z samych przedmieść miasta i zaczęliśmy ze wzrastającą prędkością posuwać się jedną z tych niekończących się, prostych dróg, które stanowią chwałę francuskiej komunikacji.

Jednak odwróciłem się na siedzeniu zrozpaczony i pociągnąłem zasłonę, która wisiała na tylnym oknie samochodu. Nie, Lourdes zniknęło! Był tam pierścień odwiecznych wzgórz, błękitnych na tle błękitnego, letniego nieba, z plamami zieleni kładącymi się poniżej i schodzącymi ku dolinom oraz zaokrąglone bastiony, które stanowiły dla nich przeszkodę. Rzeka Gave zniknęła, kościoły zniknęły, Grotto – wszystko zniknęło. Lourdes mogłoby być sennym marzeniem.

Nie, Lourdes nie zniknęło. Ponieważ tam, wysoko na górze, powyżej miejsca, gdzie leży święte miasto, stał krzyż, który zobaczyliśmy na początku, przy wjeździe, mówiąc nam, że jeśli zdrowie jest darem Boga, nie jest to dar największy, że Lekarz Dusz, który uzdrawiał chorych i bez którego ani jeden wróbel nie spada na ziemię i żaden ból nie dotyka człowieka, On sam nie miał gdzie głowy złożyć i umarł w bólu na drzewie Krzyża.

A kiedy patrzyłem, skręciliśmy za róg i krzyż zniknął.

***

Jak można zakończyć taką opowieść bez patosu? Sądzę, że nie można, jednak muszę to zrobić. Stary francuski ksiądz powiedział pewnego dnia w Lourdes do jednej z osób, z którymi podróżowałem, że obawia się, iż w tych czasach pielgrzymi nie modlą się tak bardzo, jak kiedyś, i że to zły znak. Mówił też o Francji jako o całości i o jej upadku. Moja przyjaciółka powiedziała mu, że jej zdaniem, gdyby można było poprowadzić tych pielgrzymów jak armię do Paryża – jak armię pozbawioną broni oprócz swych różańców – to można byłoby odzyskać kraj w ciągu jednego dnia.

Nie wiem, czy pielgrzymi kiedyś modlili się więcej niż teraz. Wiem tylko, że nigdy nie widziałem, aby ktoś modlił się tak dużo i nie mogę nic poradzić na to, iż zgadzam się z moją przyjaciółką, że gdyby tę siłę dało się zorganizować, niewiele więcej usłyszelibyśmy o apostazji Francji. A nawet tak, jak jest, nie mogę zrozumieć postawy wyższości, jaką chrześcijańscy Anglicy przyjmują względem Francji. To prawda, że w wielu dystryktach religia prze- żywa kryzys, że kościoły są zaniedbane i że nawet niewierność staje się modą (2), ale poważnie się zastanawiam, czy w sumie, biorąc pod uwagę Lourdes, średnia pobożność Francji nie jest na znacznie wyższym poziomie niż pobożność Anglii. Rząd, jak teraz wiadomo całemu światu, wcale nie jest przedstawicielem kraju. Jednak, przykro to mówić, Francuz jest skłonny poszerzyć swój szacunek dla prawa o założenie o moralności tegoż prawa. Kiedy prawo zostanie uchwalone, to koniec.

Jednak osądzając na podstawie intensywności wiary, miłości i wyrzeczenia, które jest widoczne w Lourdes, oraz na podstawie faktycznej liczby tam obecnych, zdawałoby się, że Maryja, wypędzona z miast wraz ze swoim Boskim Synem, wybrała Lourdes – najdalszy punkt od Paryża – na swój ziemski dom i pociąga swoje dzieci za sobą, stojąc tam, przyparta do muru. Nie sądzę, że to jest dziwaczne. To, co jest poza czasem i przestrzenią, musi komunikować się z nami w takich kategoriach i możemy mówić o tych rzeczach jedynie w takich samych kategoriach. Huysmans wyraża to samo innymi słowami. Nawet gdyby Bernadeta została oszukana, mówi, w każdym razie ci pielgrzymi nie są oszukani. Nawet gdyby Maryja nie przyszła w 1858 roku na brzegi rzeki Gave, z pewnością przyszła tu od tamtej pory, przywołana przez tysiące dusz, które przybyły jej tu szukać.

To zatem jest ostatnia rzecz, jaką mogę powiedzieć o Lourdes. To dość bezużyteczne jako dowód – faktycznie byłoby niemal impertynencją w ogóle ośmielić się przedstawiać dalsze dowody – jednak mogę również złożyć to jako mój wkład. Jest tak, że Lourdes jest przesiąknięte, przesycone i rozpalone niemal odczuwalną obecnością Matki Bożej. Jestem całkowicie świadomy tego, że można mówić o subiektywności i autosugestii, i całej reszcie, ale tu dochodzimy we wszystkich sporach do punktu, w którym wszystko traci wartość oprócz zapewnienia o osobistym przekonaniu. Takie zatem jest moje zdanie.

Po pierwsze, dotarło do mnie, jak okaleczone jest chrześcijaństwo, które praktycznie nie bierze pod uwagę Maryi. Właśnie w tej wykoślawionej wierze ja sam zostałem wychowany i dzisiaj wciąż jest to wiara większości moich rodaków. Matka Boga – Druga Ewa, Niepokalana Dziewicza Matka, która, jakby dla zrównoważenia Ewy przy Drzewie Śmierci, stała przy Drzewie Życia – w popularnej teologii niekatolickiej została wygnana wraz z resztą tych, którzy odeszli z tego świata, na pozycję całkowitego braku znaczenia. Taki porządek, jak przyzwyczaiłem się wierzyć, był porządkiem pierwotnego chrześcijaństwa oraz chrześcijaństwa wszystkich rozsądnych ludzi, a rzymski katolicyzm dołożył coś do prostej Ewangelii i potraktował Matkę Boga z czcią, od której Ona pierwsza by się odżegnywała.

Cóż, sądzę, że w Lourdes wstrząsający kontrast pomiędzy faktami i ludzkimi wymysłami w tym względzie najpierw ukazał się w sposób sugestywny mojej wyobraźni. Zrozumiałem, jakim problemem musi być dla „starokatolików” (3), dla których Maryja jest tak samo rzeczywista i działająca, jak jej Boski Syn, zrozumienie szczerości tych, dla których jest Ona tylko ułudą, a którzy jednak wyznają wiarę i nazywają się chrześcijanami. Dlaczego w Lourdes wszyscy, z wyjątkiem tych, którzy patrzą z zewnątrz, widzą, że Maryja zajmuje dokładnie taką pozycję, w jakiej w Nazarecie, w Kanie, w Dziejach Apostolskich, w Katakumbach i w całej historii chrześcijaństwa zawsze widzieli Ją prawdziwie miłujący Jej Syna – jako Matka Boga i człowieka, czuła, autorytatywna, cicha i skuteczna!

Jednak, dość zaskakująco, w Lourdes objawia się zupełnie inny Jej charakter niż tylko zwykły i konwencjonalny charakter czułej matki – taki, który po prostu pragnie ulżyć w bólu i dać, o co proszą. Natykamy się tam zamiast tego na doświadczenie potężnej osobowości – Regina Coeli, jak również Consolatrix Afflictorum – tej, która mówi „Nie” tak samo jak „Tak” i z takim samym spokojem, a jednak wraz z „Nie” daje siłę, aby to przyjąć. Słyszałem, jak mówiono, iż największym cudem ze wszystkich w Lourdes jest pokój i poddanie się, a nawet szczęście tych, którzy po tym, jak ich oczekiwanie zostało doprowadzone do maksymalnego poziomu, odeszli rozczarowani, tak samo chorzy, jak przyszli. Z pewnością jest to fakt zdumiewający. Łzy młodego mężczyzny w piscine były jedynymi łzami smutku, jakie widziałem w Lourdes.

Zatem od czasu mych odwiedzin w Lourdes Maryja ukazała mi się w nowym świetle. W przyszłości nie tylko wstrętne mi będzie Ją obrazić, ale także będę się tego lękać. To straszna rzecz, wpaść w ręce takiej Matki, która pozwala złamanemu, cierpiącemu człowiekowi wlec się przez Francję do Jej stóp, a potem wlec się z powrotem. Ona jest jedną z Maryi z Chartres, która objawia się tutaj, ciemna, potężna, dominująca i niemal niewzruszona. Nie Maryja ze sklepu kościelnego, która zamieszkuje pośród błyskotek i tuberoz. Ona jest Sedes sapientiae, Turris eburnea, Virgo paritura (4), silna i wysoka, i wspaniała, przebita siedmioma mieczami, a jednak spokojna, kiedy zwraca się do swego Syna.

Zarazem jednak czułość Jej wielkiego serca ukazująca się w Lourdes wydaje się niemal nie do zniesienia. Ona jest tak wspaniała i tak kochająca! To wpływa na tych, z którymi się rozmawia – na spokojnych lekarzy, nawet tych, którym poprzez jakieś pogmatwanie umysłu albo grzech trudno jest wierzyć, na silnych brancardiers, którzy noszą swoje drżące brzemiona z tak nieskończoną troskliwością, na samych ciężko chorych, wracających z piscines w męczarniach, jednak z wyrazem twarzy ludzi, którzy odchodzą od ołtarza po Komunii świętej. Całe to miejsce żyje Maryją i miłością Boga – poczynając od nieadekwatnego posągu w Grotto do mosiężnych girland na placu, a nawet aż do oświetlonego zamku i rakiet, które wybuchają i huczą na tle nieruchomych gwiazd. Gdybym był chory na jakąś śmiertelną chorobę i powiedziano by mi, że muszę umrzeć, tak czy inaczej pojechałbym do Lourdes. Gdybym nawet nie został uzdrowiony przez Maryję, mógłbym przynajmniej nauczyć się cierpieć tak, jak powinien cierpieć chrześcijanin. Bóg wybrał to miejsce – tylko On wie dlaczego, ponieważ tylko On decyduje, który człowiek ma cierpieć, a który – cieszyć się – On wybrał to miejsce, aby okazać swą moc, i dlatego posłał tam swoją Matkę, abyśmy mogli poprzez Nią zwracać się do Niego.

Czyż zatem wszystko to jest subiektywnością i romantycznym marzeniem? Cóż, ale cuda istnieją!

Ks. Robert Hugh Benson

(1) Black Monday – pierwszy poniedziałek po wakacjach, kiedy uczniowie wracają na lekcje.

(2) Trzeba pamiętać, że zostało to napisane sześć lat temu i nie jest już zgodne z prawdą.

(3) Katolicy, którzy z różnych powodów opuścili Kościół rzymskokatolicki, ale zachowali wiele tych samych zwyczajów. Największa ich grupa posługuje się językiem niemieckim, a odeszła w proteście przeciwko dogmatowi o nieomylności papieża i powszechnej jurysdykcji papieskiej, ogłoszonej na Soborze Watykańskim I w roku 1870. W 1889 roku Kościół jansenistów w Utrechcie, który zerwał z Rzymem w 1724 roku, przyłączył się do starokatolików. W 1932 roku starokatolicy nawiązali pełną łączność z Kościołem anglikańskim. W kościołach starokatolickich istnieje kult Matki Bożej, choć nie uznaje się dogmatu o Jej Niepokalanym Poczęciu i Wniebowstąpieniu.

(4) Stolica mądrości, Wieża z kości słoniowej, Panna rodzicielka.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Fenomen Lourdes.