Czwarty Król. Ukryta droga cierpienia

Potem w Sali Snów znowu zapadła cisza, głębsza i bardziej tajemnicza niż na początku. Widziałem, jak lata życia Artabana przepływają szybko w bezruchu tej lepkiej mgły i tylko gdzieniegdzie mignęła mi przed oczami rzeka jego żywota, przeświecająca przez cienie skrywające jej bieg.

Ujrzałem go poruszającego się w tłumie w ludnym Egipcie, szukającego wszędzie śladów rodziny przybyłej z Betlejem i znajdującego je pod rozłożystymi figowcami w Heliopolis, pod murami rzymskiej twierdzy w Nowym Babilonie opodal Nilu – pozostałości tak nikłe i niewyraźne, że wciąż znikały, niczym ślady stóp na twardym rzecznym piasku, które błyszczą przez chwilę od wilgoci, po czym się rozmywają.

Zobaczyłem go znowu u podnóża piramid, wznoszących swe ostre szczyty ku niebu, mieniącemu się szafranowym blaskiem o zachodzie słońca, niezmiennych pomników ginącej chwały i wiecznej nadziei człowieka. Spoglądał w wielką twarz przyczajonego Sfinksa, daremnie próbując odczytać znaczenie wyrazu jego spokojnych oczu i uśmiechniętych ust. Czy to rzeczywiście parodia wszelkich wysiłków i dążeń, tak jak powiedział Tigranes – okrutny żart, zagadka, nie mająca rozwiązania, poszukiwania, które nigdy nie zakończą się sukcesem? A może w tym tajemniczym uśmiechu jest nutka współczucia i zachęty – obietnica, że nawet pokonany osiągnie zwycięstwo, zawiedziony zyska nagrodę, głupi zmądrzeje, ślepy odzyska wzrok, a tułacz znajdzie w końcu schronienie?

Ujrzałem Artabana ponownie w mrocznym domu w Aleksandrii naradzającego się z hebrajskim rabinem. Sędziwy człowiek pochylał się nad zwojami pergaminu, na których spisano proroctwa Izraela, i czytał głośno przejmujące słowa zapowiadające cierpienia przyszłego Mesjasza – „wzgardzonego i odepchniętego przez ludzi, męża boleści oswojonego z cierpieniem” (Iz 53, 3).

– I pamiętaj, mój synu – rzekł rabin, utkwiwszy głęboko osadzone oczy w twarzy Artabana – Króla, którego szukasz, nie znajdzie się w pałacu ani pośród możnych i potężnych. Gdyby światło świata i chwały Izraela miało ukazać się pośród ziemskich wspaniałości, musiałoby pojawić się już dawno temu. Żaden bowiem syn Abrahama nie dorówna nigdy wpływom, jakie miał Józef w pałacach Egiptu, ani też świetności Salomona zasiadającego na tronie między lwami w Jerozolimie. Światło, na które czeka świat, to coś nowego, to chwała, która powstanie z cierpliwości i zwycięstwa nad cierpieniem. A królestwo, które zostanie ustanowione na zawsze, to nowe imperium doskonałej i niezwyciężonej miłości. Nie wiem, kiedy to nadejdzie, ani też jak wojowniczy królowie i ludzie na ziemi przyjmą tego Mesjasza i czy złożą mu hołd. Wiem jedno: Ci, którzy go szukają, powinni rozglądać się pośród biednych i niskiego stanu, cierpiących i zgnębionych.

Tak więc widywałem tego mędrca raz po raz, przemieszczającego się z miejsca na miejsce i szukającego pośród ludzi z diaspory, u których rodzina z Betlejem mogła znaleźć schronienie. Przemierzał kraje, gdzie panował srogi głód, a biedacy wołali o chleb. Zatrzymywał się w nękanych zarazą miastach, gdzie chorzy marnieli w beznadziei skrajnej nędzy. Odwiedzał ciemiężonych i nieszczęśliwych w ponurych podziemnych lochach, na zatłoczonych targach niewolników i galerach, pełnych strudzonych wioślarzy. W całym tym ludnym i powikłanym świecie cierpienia nie znalazł Artaban nic, co mógłby czcić, lecz napotkał wielu, którym trzeba pomóc. Karmił więc głodnych, odziewał nagich, leczył chorych i pocieszał zniewolonych. Lata jego życia przemykały szybciej niż czółenko tkacza, przesuwające się tam i z powrotem po krośnie i tworzące sieć splotów, z której wyłaniał się niewidoczny wcześniej wzór.

Wydawało się niemal, że Artaban zapomniał o swoich dążeniach. Pewnego razu ujrzałem go przez chwilę, kiedy stał samotnie o wschodzie słońca, czekając przy bramie rzymskiego więzienia. Wyciągnął z tajemnego schowka przy piersi perłę, ostatni ze swoich klejnotów. Gdy na nią patrzył, miękkie opalizujące światło o łagodnym blasku, mieniące się różem i błękitem, drżało na powierzchni. Zdawało się jakby perła wchłonęła nieco barw utraconego szafiru i rubinu. Tak jak najwyższy, ukryty cel nobliwego życia przyciąga do siebie wspomnienia minionych radości i cierpień. Wszystko, co mu sprzyjało, wszystko, co stawało na przeszkodzie, przemieniło się dzięki subtelnej magii w samą swą istotę. Im dłużej Artaban nosił perłę w cieple bijącego serca, tym bardziej nabierała blasku i wartości.

I wreszcie w chwili, kiedy myślałem o owej perle i jej znaczeniu, usłyszałem zakończenie historii o czwartym mędrcu ze Wschodu.

cdn.

Henry van Dyke

Powyższy tekst jest fragmentem książki Henry’ego van Dyke’a Czwarty Król.