Boża wojowniczka. Rozdział dwunasty. Honor przywrócony

Wieści o procesie prawie nie docierały do tych części Francji, które nie podlegały okupacji angielskiej ani burgundzkiej. Wiadomo było, że La Hire i Dunois usiłowali najechać Rouen i uwolnić Dziewicę, lecz nie dysponowali dostatecznie licznymi wojskami. Wielu ludzi podkreślało, że stronnictwo pokojowe w otoczeniu króla było na tyle silne, by zadbać o klęskę wypraw.

Na dworze z pewnością dało by się znaleźć wielu ludzi, którzy z radością pozbyliby się tak nieprzewidywalnej dziewczyny. Powiadali, że zachęcona sukcesami z przeszłości, mogłaby wciągnąć kraj w katastrofę. Najgorsi hipokryci z tego grona głosili: „Jeśli ona jest świętą, Bóg będzie wiedział jak jej dopomóc w trudnych chwilach. Nie jesteśmy mu do tego potrzebni. A jeżeli ona nie jest świętą, to czemu mielibyśmy jej pomagać?”.

Ale wielu zacnych biskupów i księży nie kryło przerażenia z powodu tego, co słyszeli. Jakże to, przecież cały ten proces nie może być uznany za legalny! Biskup Cauchon nie miał jurysdykcji poza granicami własnej diecezji. Jego władza ograniczała się do Beauvais, nie do Rouen. Poza tym Joanna była przesłuchana i przepytana z ogromną starannością przed przyznaniem jej pierwszego dowództwa. Nawet arcybiskup Regnault de Chartres, choć trudno go było uznać za najgorętszego przyjaciela Joanny, musiał przyznać, że nie ma w niej zła.

Z całą pewnością, bez wątpienia nie mogło dojść do najgorszego. Nie mogli, po prostu nie mogli skazać jej na śmierć. Nawet gdyby trafiła do więzienia, to cóż z tego, skoro prędzej czy później nadarzy się okazja, by coś dla niej uczynić.

Ludzie upowszechnili część odpowiedzi, których udzielała w sądzie – wspaniałych, uduchowionych słów. Jeden z sędziów spytał: „Śmiesz twierdzić, że jesteś w stanie łaski uświęcającej?”, a wszyscy usłyszeli, jak Joanna mówi: „Jeśli nie jestem, oby Bóg zechciał mnie nią obdarzyć. Jeśli jestem, niech Bóg da, bym ją zachowała”. Nikt nie ośmieliłby się potępić dziewczyny, która wygłasza takie słowa.

Powiedziała jeszcze coś innego: „Nie minie siedem lat, a Anglicy doznają klęski znacznie gorszej niż ta, która przypadła im w udziale w Orleanie. Stracą wówczas znacznie ważniejszą nagrodę. Król będzie już twardo siedział na tronie, bez względu na to, czy wrogowie sobie tego życzą, czy nie. Wiem na pewno, że Anglicy zostaną wyparci z Francji – wszyscy, z wyjątkiem tych, którzy tutaj polegną”.

Zatem nadal wygłaszała śmiałe przepowiednie! I to jak śmiałe. Dość pomyśleć, że ta młoda dziewczyna była w rękach wroga, skuta łańcuchami, zdana na łaskę i niełaskę nieprzyjaciela. Ale przecież zawsze mówiła to, co czuła, albo to, co podpowiadały jej Głosy. Ludzie z powagą kręcili głowami w całej Francji. Szkoda, że w takiej sytuacji Joanna nie potrafiła okiełznać języka. Rzecz jasna, jej słowa mogły być prawdziwe. Jakkolwiek patrzeć, sprawdzało się wszystko, co dotąd głosiła…

A może po prostu była wygadana, mówiła prosto z mostu to, co chciała, i dlatego narobiła sobie wrogów na królewskim dworze…

Rozeszły się pogłoski, że Joanna wyrzekła się swoich przekonań. Ci sami ludzie, którzy liczyli na jej większą elastyczność poglądów i dyplomację, wyraźnie się zaniepokoili. Gdyby Joanna odwołała publicznie swoje słowa i przyznała, że nie jest zesłana przez Boga, a jej Głosy nie należą do archanioła Michała i świętych, to jaką potęgą dysponowała, skoro przełamała oblężenie Orleanu i sprowadziła delfina na koronację w Reims? Komu, w takich okolicznościach, król zawdzięczał koronę?

W tym samym czasie Joanna przed sądem broniła swojego króla, dobierając słowa mocniejsze niż te, których używała we własnej obronie.

– Powiadam wam, panowie, z całym należnym wam szacunkiem, i jestem gotowa przysiąc na swoje życie, że król, którego zniesławiacie swoimi słowami, jest najszlachetniejszym ze wszystkich chrześcijan, że nikt nie nosi w sobie większej miłości do Kościoła, że nie jest tym, za kogo go uważacie!

Zakrzyczano ją.

***

Gdy Durand Laxart przekroczył próg domu rodziny d’Arc, wszystkie twarze na moment pojaśniały. Jacque d’Arc uścisnął gościowi dłoń, podobnie jego syn. Nawet Isabelle Romee obdarzyła go uśmiechem, który jednak zamarł na jej ustach, gdy ujrzała wyraz twarzy Duranda. Wyglądał na wyczerpanego i smutnego, postarzał się, jego włosy przyprószyła siwizna. Odwrócił wzrok, jego oczy dziwnie błyszczały. Wydawało się, że jest posłańcem, przynoszącym złe wieści.

– Skąd przybywasz? – spytał Jacques d’Arc. – Nie widzieliśmy cię od niemal roku.

– Przyjeżdżam z Rouen – odparł Durand powoli.

– Z Rouen? Tam przecież toczy się… proces – wykrztusiła Isabelle i przeszył ją dreszcz.

– Rozprawa dobiegła końca – zakomunikował Durand z powagą. – Jacques, Isabelle, Jean… Mam… straszne wieści… – Głos uwiązł mu w gardle.

– Czy Joanna żyje? – spytała Isabelle i tylko Bóg wiedział, ile siły potrzebowała, aby zadać to pytanie.

Durand Laxart potrząsnął przecząco głową. Po jego twarzy spływały strumyki łez. Isabelle osunęła się na krzesło. Jacques d’Arc mocno przygryzł wargę.

– Co jej zrobili? – krzyknął jego syn.

Durand przeżegnał się i odetchnął głęboko.

– Spalili ją – jęknął. – Spalili. Jako czarownicę i heretyczkę. Na rynku. Naszą Joannę…

Jacques d’Arc rozszlochał się i wybiegł z pokoju.

Jean wzniósł pięści.

– Kuzynie Durandzie! – zawołał. – Gdzie jest Bóg? Gdzie jest Bóg, skoro mogło stać się coś takiego?

– Credo – zabrzmiał niemal mechaniczny głos. – Wierzę w Boga jedynego, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi… – Isabelle Romee mówiła długo, bardzo długo. Jej twarz była biała niczym śnieg.

***

Tego samego dnia Durand Laxart musiał opowiedzieć wszystko, co wiedział.

– Anglicy chcieli jej śmierci – wyjaśnił. – Uważali ją za zbyt niebezpiecznego wroga, nawet w niewoli. Jej przepowiednia, że wszyscy Anglicy zostaną wyparci z Francji, odbiła się bardzo szerokim echem. Także biskup Cauchon pragnął, by umarła. Był głodny sławy człowieka, który usunął groźnego przeciwnika Anglików i Burgundczyków. Powiadają, że marzy mu się arcybiskupstwo Rouen. On i jego stronnicy uczynili wszystko, by doprowadzić do potępienia Joanny.

– Kościół uznał moją córkę za wiedźmę i heretyczkę – wychrypiał Jacques d’Arc. – Kościół… mój Kościół…

– Nie – zaprotestowała Isabelle Romee stanowczo.

Mężczyźni skierowali na nią wzrok.

– Nie Kościół – podkreśliła. – Zaledwie garstka złych sług Kościoła. Zostanie im to policzone.

– Racja – przyłączył się Durand ochoczo. – Mam na to dowód, Jacques. To prawda. Zwołano duży zjazd teologów, z udziałem ojców dominikanów. Wkrótce się okazało, że duchowni opuszczają obrady, jeden po drugim. Niektórych pozbył się biskup Cauchon, gdy tylko zauważył, że sprzyjają Joannie. Tak się stało z ojcem Lohierem, jednym z najbardziej uczonym z ich grona, który oznajmił, że cały ten proces nie ma wagi prawnej. Wszyscy dominikanie opowiedzieli się za niewinnością Joanny, a było ich tak wielu, i tylko inkwizytor wyraził sprzeciw, ale to taki słaby człowiek. Nigdy nie ośmielił się wypowiedzieć przeciwko biskupowi Cauchonowi. Powiadają, że właśnie dlatego biskup go wybrał.

Zacni ojcowie de la Pierre i Ladvenu wielokrotnie usiłowali ją ratować, a wraz z nimi ojcowie Delachambre, Tiphaine, Gronchet, Minier, Pigache i inni. Uczony licencjat La Fontaine był jej przychylny. Nie pamiętam wszystkich, zbyt wielu ich było. Anglik lord Warrick, czy też Warwick, zagroził duchownym, którzy chcieli udzielić jej pomocy, a następnie biskup zadecydował o niejawności procesu. Przez pewien czas docierały do nas tylko plotki o tym, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami. W Rouen nie mówiło się o niczym innym. Och, a jak Joanna im odpowiadała! Jakże głupio wyglądali niektórzy uczeni mężowie, kiedy ona zabierała głos. A gdy ich pytania były tak niedorzeczne, że nawet prosty człowiek, taki jak ja, wyraźnie to widział, wówczas oznajmiała po prostu: „Następne pytanie”.

– To nie było sprawiedliwe – westchnęła Isabelle. – Ojciec Święty musi się o tym dowiedzieć. Król również.

– Jeszcze nigdy nie dopuszczono się równie jaskrawej niesprawiedliwości – wykrzyknął Durand. – Od czasu, gdy nasz błogosławiony Pan doznał krzywdy od Annasza i Kajfasza!

Isabelle Romee nie potrafiła zdobyć się na uśmiech. Od tamtego dnia nie uśmiechnęła się już ani razu. Popatrzyła jednak na Duranda z wdzięcznością.

– Na prokuratora powołali Estiveta – kontynuował Durand. – Człowieka Beauvaisa, ogarniętego nienawiścią, bo musiał uciekać wraz ze swoim biskupem, kiedy król przejął władzę. Grozili Joannie bez końca, zasypywali ją pytaniami, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, długimi miesiącami. Raz, tylko raz przeżyła załamanie. Na wszechpotężnego Boga, jestem mężczyzną, nie dziewczyną, a załamałbym się po stokroć. Nie mogła już dłużej wytrzymać i powiedziała, że jednak musiała się mylić. Całe Rouen wkrótce wiedziało, że Cauchon, Estivet i Anglicy są wściekli, bo skoro wycofała się z głoszonych poglądów, nie mogli już skazać jej na śmierć. Dlatego ją oszukali, jej stan nazwali nawrotem choroby, lecz wówczas Joanna zdołała już odzyskać siły. Przemówiła tak odważnie, jak nigdy dotąd, i tak celnie, że wzbudziła podziw jednego z angielskich dostojników. „To zacna dziewczyna, niewątpliwie. Jaka szkoda, że nie jest Angielką!”, tak powiedział. Jej Głosy ponownie do niej przemówiły, o czym opowiedziała przed sądem. Powtórzyła, co usłyszała: „Przyjmuj wszystko z pogodą ducha. Nie uchylaj się od swojego męczeństwa, gdyż przez nie prowadzi droga do raju”.

– Ona jest w niebie – rzekła Isabelle Romee stanowczym tonem. – Moja córka jest w niebie. Nikt mi nie wmówi, że się mylę.

– Ogarnęła ich wściekłość, kiedy nazwała siebie męczenniczką – kontynuował Durand. – Jakże bowiem Kościół może uczynić z kogoś męczennika, powiadali. Jeden z zacnych ojców powiedział mi tak: „Dzieje się straszliwa niesprawiedliwość, a biskup Cauchon ma tego świadomość, bo dał Joannie pozwolenie na przyjęcie Komunii Świętej. Jak mógłby się na to zdecydować, gdyby była tym, za kogo ją uważał: heretyczką, odstępczynią i do tego wiedźmą? Nie ośmielił się odmówić jej prawa przystąpienia do Komunii i tym samym dał dowód, że nie uważa, by Joanna była winna. Jego własne słowa go obciążają”. Nauczyłem się na pamięć tego, co mi powiedział, bo uznałem, że jego opinia może być dla was pociechą.

– Dopuszczono się niesprawiedliwości – podkreśliła Isabelle z niemal nienaturalnym spokojem. – Ojciec Święty musi się o tym dowiedzieć. Król musi o tym usłyszeć.

Miała w sobie mnóstwo mocy, lecz i tak się załamała, gdy Durand, na jej wyraźne nalegania, opisał zakończenie procesu.

– Gdy skazano ją na śmierć w ogniu, oznajmiła: „Do Boga, wielkiego sędziego, zanoszę skargę na potworną niesprawiedliwość, której tutaj doświadczam”. Cauchon usłyszał jej słowa i zadrżał. W jednej chwili z sędziego stał się oskarżonym i doskonale to sobie uświadomił. – Durand Laxart coraz bardziej się rozgadywał. Mówił i ani trochę nie przypominał prostego rolnika, którym był do niedawna. Zdawało się, że tragedia, rozgrywająca się niemal na jego oczach, przyczyniła się do jego rozwoju.

– Wyraźnie ostrzegła cały skład sędziowski – ciągnął Durand. – Powiedziała: „Zważcie moje słowa: miejcie się na baczności, wy, którzy postanowiliście być moimi sędziami, albowiem przyjmujecie na swe barki poważny ciężar. Pomyślcie dobrze o tym, co robicie, gdyż powiadam wam, zesłał mnie Bóg, a wy narażacie się na poważne niebezpieczeństwo… Ostrzegam was, więc kiedy Nasz Pan was ukarze, ja będę miała czyste sumienie, bo wypełniłam swój obowiązek…” I jeszcze krzyknęła głośno: „Przybywam od Boga i nie tutaj jest należne mi miejsce. Zwróćcie mnie Panu, od którego przybyłam”. Wzbraniali się jednak i ją skazali. Zwróciła się do Cauchona: „Księże biskupie, przez ciebie umrę”. Nie potrafił wytrzymać mocy jej wzroku. Potem dodała: „Właśnie za sprawą twojego udziału w tym przedsięwzięciu, wzywam cię, byś stanął u bram nieba”, a on w pośpiechu opuścił jej celę. Wtedy właśnie wydał rozkaz, by pozwolono Joannie przyjąć Komunię Świętą. Martwił się o swoją duszę, nikt w to nie wątpił. Potem ludzie przyszli i ją wyprowadzili…

– Mów dalej – poleciła Isabelle Romee. – Mów dalej, mów dalej.

– Tak bardzo się śpieszyli, aby dokończyć to, co rozpoczęli. – Durand zazgrzytał zębami. – Zapomnieli nawet ofiarować jej krzyż. Dopiero pewien angielski łucznik, niech go Bóg błogosławi, odłamał dwie gałązki z podpałki i przewiązał je sznurkiem na kształt krzyża. Joanna ucałowała ten krzyż i zabrała go ze sobą. Potem przemówiła głośno i wybaczyła wszystkim, którzy ją krzywdzili. Potem poprosiła o wybaczenie wszystkich, których sama mogła skrzywdzić w swoim życiu. Pewien dobry mnich próbował ją pocieszyć, lecz ona kazała mu się cofnąć, aby nie oparzyły go płomienie…

Jacques d’Arc ze szlochem uderzył się w pierś.

– Moje dziecko, moje dziecko… – wykrztusił.

– Mów dalej – odezwała się Isabelle Romee.

– Kiedy stos zapłonął, Joanna wezwała Naszego Pana, świętą Katarzynę, świętą Małgorzatę i świętego Michała, i ponownie Naszego Pana… – Pod wpływem napięcia Durandowi Laxartowi wyraźnie załamywał się głos. – Ostatnim wypowiedzianym przez nią słowem było imię Jezusa… – Odetchnął głęboko. – Wcześniej wszędzie wokoło trwał zamęt, ludzie krzyczeli na Joannę, niektórzy nawet ją wyśmiewali, ale potem nikt już nie krzyczał, nikt się nie śmiał. Wielu zalało się łzami. Wszyscy obecni kapłani płakali i wyglądali na bardzo przestraszonych. Niedaleko miejsca, w którym stałem, pewien angielski lord powiedział coś donośnym głosem, a wówczas ojciec Ladvenu, władający angielskim, przetłumaczył mi jego wypowiedź: „Jesteśmy zgubieni, spaliliśmy świętą”. Och, matko Isabelle, matko Isabelle, wiedziałem, że tego nie zniesiesz, ale przecież kazałaś mi mówić dalej…

Isabelle Romee opuściła głowę na piersi, wątłymi rękami zasłoniła oczy. Raz po raz przeszywały ją dreszcze.

– Teraz będą nas wytykali palcami – zauważył Jacques d’Arc z goryczą. – Nasza córka ocaliła Francję i koronowała króla, ale ludzie będą nas wytykali palcami…

– Wszystko jedno, co będą robili – mruknął Jean. – Wolałbym nie żyć.

Isabelle Romee oderwała dłonie od oczu i podniosła wzrok.

– Cieszę się, że jeszcze żyję – wyznała. – Ktoś musi przetrwać, aby opowiedzieć…

– Co zrobimy? – Ojciec d’Arc ze znużeniem wzruszył ramionami. – Jesteśmy prostymi ludźmi. Nikt nas nie wysłucha. Nic nie możemy zrobić.

– Więc nic nie rób – odparła Isabelle Romee. – Przysięgam, że nie spocznę, póki święty honor mojej córki Joanny nie zostanie przywrócony.

Durand Laxart wpatrywał się w nią zdumiony. Jej głos brzmiał tak, jak głos Joanny. Wyglądała tak, jakby wznosiła w górę sztandar.

***

Anglikiem, który wykrzyknął „Jesteśmy zgubieni, spaliliśmy świętą”, był John Tressart, sekretarz króla Anglii. Nie tylko on żywił takie przekonanie. Pewien angielski żołnierz przysięgał, że widział białą gołębicę, wylatującą z ognia. Inny zaklinał się, że w płomieniach dostrzegł imię Chrystusa.

Jeden z uczonych kanoników, Jean de Alespee, oznajmił otwarcie:

– Oby któregoś dnia moja dusza trafiła tam, gdzie jak sądzę przebywa dusza tej dziewczyny.

Tego samego wieczoru, główny kat Rouen przybył do ojców dominikanów cały drżący ze strachu.

– Spaliłem świętą – wybełkotał. – Bóg nigdy mi tego nie wybaczy.

To jednak był dopiero początek.

Biskup Cauchon nigdy nie został arcybiskupem. Wkrótce zmarł, i to tak nagle, że nie został opatrzony sakramentami. Podobnie rzecz się miała z jednym z najbardziej nieprzejednanych wrogów Joanny podczas procesu, Loyseleurem. Inny jej nieprzyjaciel, opat Jumieges, zmarł zaledwie miesiąc po Joannie. Ci, którzy przeżyli, trzęśli się ze strachu. Jeden z sędziów zapadł na najstraszniejszą chorobę tamtych czasów: trąd. Książę Bedford przeżył Joannę o zaledwie cztery lata. Umierał pokonany i bliski załamania nerwowego, istny wrak człowieka. Dokonał żywota w tym samym zamku, w którym więziono Joannę.

W tym samym czasie, Burgundczycy ostatecznie zerwali przymierze z Anglikami i stworzyli nowy sojusz, z Francją. Pięć lat po śmierci Joanny, Paryż otworzył bramy przed królem. Tym samym spełniło się proroctwo Joanny, która oznajmiła, że nie minie siedem lat, a Anglicy stracą ważniejszy łup niż Orlean.

Na królewskie biurko trafiła petycja, wystosowana przez Isabelle Romee, która nalegała, by ponownie rozpatrzyć sprawę jej córki Joanny. Król nie śpieszył się jednak. Wiedział, że zanim na nowo rozpocznie proces, musi zdobyć dokumenty z rozprawy w Rouen, nadal pozostające w rękach Anglików.

Tymczasem umarł Estivet, straszny oskarżyciel Joanny, a także inkwizytor Lemaistre.

Jacquesowi d’Arc pękło serce. Wkrótce potem na tamten świat przeniósł się brat Joanny, Jean. Isabelle, nie chcąc wysyłać następnej petycji do króla, ponownie wyruszyła do Rzymu, aby dostarczyć pismo papieżowi. Choć była słaba i miała swoje lata, nie zamierzała nikomu powierzyć tej misji. Poszła sama, w taki sam sposób, jak za pierwszym razem: pieszo.

***

Tymczasem Rouen uległo Francuzom, a wraz z miastem w ręce króla wpadła cała dokumentacja i materiał dowodowy z niesławnego procesu. Teraz król mógł należycie zareagować. Swojemu doradcy, doktorowi teologii Guillaume Bouillemu wydał oficjalny dokument, stwierdzający, że Joanna została „zamordowana niesprawiedliwie, wbrew rozsądkowi i wyjątkowo okrutnie”. Król życzył sobie, by ustalono całą prawdę o procesie i sposobie jego prowadzenia, i z tego względu należało przeanalizować wszystkie fakty.

Zajmujący się badaniami teologowie wkrótce oznajmili oficjalnie, że proces należy uznać za ułomny, oparty na złych założeniach i przeprowadzony z pominięciem faktów. To w zupełności wystarczyło królowi, by uświadomić sobie, że istnieje „uzasadniony powód”, by ponownie rozpatrzyć sprawę. Dodatkowo poinformował o rozprawie papieża.

Ojciec Święty Kalikst III dopiero objął Tron Piotrowy. Pomimo natłoku obowiązków znalazł czas dla starej Isabelle Romee i jej sprawy. Co więcej, przyjął nieszczęsną kobietę bez zbędnej zwłoki. W przeciągu dwóch miesięcy od dnia intronizacji wydał zgodę na rozpoczęcie kościelnego dochodzenia i polecił arcybiskupowi Reims oraz biskupom Paryża i Coutance, by natychmiast zajęli się tą sprawą.

Problem powrócił z mocą gromu, a jego skutki były odczuwalne nie tylko we Francji, lecz także w całej Europie, a najsilniej w Anglii, co oczywiste. Anglicy zostali pokonani i wypędzeni z Francji. Stary, osiemdziesięcioletni Talbot, stracił życie w Castillon, podczas praktycznie ostatniej bitwy między wojskami francuskimi a angielskimi, stoczonej na ziemi francuskiej pod koniec wojny stuletniej. Jakby tego było mało, „wiedźma” spalona na stosie w Rouen najwyraźniej powracała do życia. Ten fakt stanowił plamę na honorze Anglii.

17 listopada 1455 roku niepokonana Isabelle Romee, wówczas po siedemdziesiątce, przekroczyła próg katedry Notre Dame w Paryżu, aby wziąć udział w podniosłej uroczystości. Cały czas nosiła żałobę, a tego dnia towarzyszył jej doradca prawny, ojciec Maugier. O jej przybyciu wiedział cały Paryż. Ogromna świątynia pękała w szwach. Na widok starszej kobiety wszyscy zgromadzeni ludzie wstali tak, jak się wstaje na powitanie koronowanej głowy. Setki osób zaczęły krzyczeć: „Powodzenia”, „Modlimy się za ciebie”, a nawet: „Matko świętej, módl się za nami”.

Nie rozglądając się na boki, Isabelle Romee podeszła do zebranych duchownych, prałatów, a także uczonych doktorów i profesorów teologii oraz prawa. Gdy ponownie przystąpiła do opisywania swojej sprawy, o którą latami toczyła ciężkie boje, jej głos się załamał. Zapłakała, a wraz z nią większość obecnych, także ludzi Kościoła. Następny zabrał głos jej doradca prawny, elokwentnie domagając się oficjalnego wznowienia procesu Joanny d’Arc.

Rzadko kiedy w historii prawa zdarzały się sprawy rozpatrywane z równą starannością. Dochodzenia prowadzono niezależnie w Rouen, Domremy, Orleanie i w Paryżu. Zeznania złożyło niemal półtora tysiąca świadków.

7 lipca 1456 roku nadeszła pora wydania ostatecznego wyroku. Isabelle Romee czekała cierpliwie w domu ojca Maugiera. Nie miała wątpliwości, co powie sąd. Znała własną córkę, wierzyła w sprawiedliwość Boga i Kościoła Bożego.

Ulicą nadciągnął tłum ludzi, wśród których podążał ojciec Maugier, częściowo idąc, częściowo unosząc się w ciżbie.

Isabelle słyszała gwar na dworze, lecz cały czas siedziała spokojnie. Wytwornie wstała dopiero wtedy, gdy na progu stanął rozpromieniony ojciec Maugier.

– Zwycięstwo! – wykrzyknął bez tchu. – Zwycięstwo, pełne i bezapelacyjne. Wyrok z procesu w Rouen został anulowany, cofnięty, unieważniony. Egzemplarz dokumentu z jego zapisem uroczyście podarto na strzępy przed obliczem sądu.

– Bóg jest sprawiedliwy – westchnęła Isabelle Romee.

– Pani, szkoda że nie słyszałaś, jakich słów używali sędziowie – ciągnął ojciec Maugier. – Ogłosili, że wyrok jest skażony oszustwem, kalumniami, podłością, sprzecznościami, a na dodatek roi się w nim od błędów rzeczowych i prawnych. Fałszywi sędziowie z Rouen sami zostali dzisiaj osądzeni. Ostatecznie ich potępiono. Na wyraźne polecenie Ojca Świętego nie może być apelacji od dzisiejszego orzeczenia. Niewinność Joanny i wina tych niegodziwców pozostaną jednoznacznie potwierdzone do końca świata.

Isabelle Romee przeżegnała się.

– Dobrze się stało – wyszeptała. – Teraz mogę umrzeć w pokoju.

***

Isabelle Romee zmarła dwa lata później, w Orleanie, mieście wielkiego triumfu jej córki, czczonej i wielbionej przez wszystkich.

O Joannie nigdy nie zapomniano, choć przez kilka wieków pamięć o niej zdawała się spać w sercach i umysłach większości wiernych. Dopiero w 1909 roku, św. Pius X ogłosił jej beatyfikację. W 1920 roku, 9 maja, papież Benedykt XV uznał ją za świętą.

Dziesiątki, setki tysięcy francuskich żołnierzy przywoływało jej imię na froncie, w strasznych czasach I wojny światowej (1914–1918) wybitny głównodowodzący wszystkich wojsk sprzymierzonych w ostatnich latach konfliktu, wielokrotnie podkreślał, że „Dziewica” były błyskotliwym strategiem i taktykiem. Francuscy oficerowie do dzisiaj uczą się od niej reguł przywództwa!

W 1931 roku, kiedy obchodzono pięćsetną rocznicę jej śmierci, angielski kardynał Bourne, arcybiskup Westminster, wspominał pamięć Świętej, która odważnie walczyła z jego krajem. Podkreślił przy tym, że Joanna nigdy nie darzyła wrogów nienawiścią. Przeciwnie, dobrze im życzyła. Kardynał przytoczył słowa Dziewicy, wypowiedziane do „przeklętych”: „Wracajcie do swoich domów i niech wam Bóg błogosławi”.

W jednej ze swoich książek, wielki angielski przywódca z okresu II wojny światowej, sir Winston Churchill, nie szczędził Joannie słów pochwały.

W 1956 roku, w Rouen, w obecności prezydenta Republiki Francuskiej celebrowano pięćsetletnią rocznicę rehabilitacji Joanny. Piękna katedra, dramatycznie zniszczona podczas bombardowania w czasie II wojny światowej, została odbudowana. Angielscy katolicy, chcąc naprawić dawne krzywdy uczynione Dziewicy, ufundowali jedno z okien świątyni.

***

Historia świętej Joanny nadal inspiruje, głównie dzięki Kościołowi, który każdego dnia przywołuje pamięć o świętych. Dopóki pozostaną przy życiu ludzie, gotowi z miłości dla swojego kraju walczyć o jego wolność, dopóty nie zaginie pamięć o świętej Joannie d’Arc, Dziewicy Orleańskiej, świętej patronce żołnierzy.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Boża wojowniczka.