Rozdział szesnasty. Jak ryby pomogły świętemu Gudwallowi

Wybrzeże Walii znane jest ze swego piękna i ze straszliwych sztormów. Ludzie, którzy odwiedzają je latem, widzą tylko piękną scenerię. Ale jeśli zdarzyłoby im się trafić tam w środku zimy, na pewno napotkaliby ślady owych okropnych burz.

Św. Gudwall był Walijczykiem, więc powinien był o tym wiedzieć. I być może wiedział, ale świadomie wybrał niebezpieczeństwo, jak wielu świętych w owych czasach, kiedy to wierzono, że dbałość o swoje życie nie jest cnotą. W każdym razie gdy Gudwall wraz z jednym ze swoich przyjaciół przeprowadził się do nowego domu na maleńkiej wysepce w pobliżu wybrzeża Walii, było akurat lato i na wyspie było bardzo pięknie.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobili, było znalezienie miejsca, w którym mogliby zamieszkać. Była to jedna z tych górzystych wysp wystających z morza, porośniętych na szczycie zieloną trawą, która wyglądała jak kolorowy lukier na cieście. Poniżej znajdowały się szare skały, pełne jaskiń i rozpadlin – jakby to ciasto nadjedzone zostało przez myszy. Takie jaskinie bywają ulubionymi kryjówkami szmuglerów i piratów, którzy skrywają w nich swoje skarby, ponieważ nikomu nie przyszłoby do głowy, aby ich tam szukać. Gudwall chciał, aby go zostawiono w spokoju razem z jego uczniem, i nie widział powodu, dla którego kryjówka służąca złym ludziom nie miałaby stać się schronieniem świętego pustelnika. Dwaj przybysze wybrali największą i najgłębszą ze wszystkich jaskiń, umieścili w niej swoje księgi, łóżka i inne meble i rozpoczęli prowadzenie swojego małego gospodarstwa.

Ich dom znajdował się w jednej z tych jaskiń, do których dociera przypływ, a potem fale nagle się wycofują, jakby morze zmieniło w ostatniej chwili zdanie. Gudwall i jego uczeń uwielbiali leżeć w swojej jaskini, tuż za linią przypływu, i patrzeć jak fale radośnie mkną na skały, ryczą i gulgoczą w udawanym gniewie, a potem cofają się z powrotem do błękitnej zatoczki poniżej. Latem te codzienne obserwacje morza sprawiały im wiele przyjemności i Gudwall był bardzo szczęśliwy. Spędzili w ten sposób kilka miłych miesięcy sam na sam z morzem i ptakami morskimi, które co chwila z trzepotem i krzykiem wlatywały do jaskini, a następnie szybko z niej wylatywały, przekonawszy się, że znalazły się w czyimś domu. Latem było na wyspie pięknie, miło i spokojnie – jak jeszcze dziś mogą się o tym przekonać turyści.

Ale jaka zmiana nastąpiła, gdy pani zima nadjechała z północy swoim lodowym rydwanem ciągniętym przez wściekłe wichry i groźne chmury burzowe! Morze nagle stało się okrutne i głodne. Nie tylko przestało mile traktować dwóch samotnych mieszkańców wyspy, ale wydawało się wręcz, że stało się zaciekłym wrogiem, który chciał ich pochwycić i połknąć.

Pewnego poranka nadszedł straszny sztorm. Gudwall i jego uczeń o mało nie zostali zmieceni przez ogromną falę, która wdarła się do jaskini, próbując ich pożreć. Nie zadowalając się już omywaniem progu jaskini, morze wdarło się do jej wnętrza, porywając ze sobą ich książki i meble, co było wyjątkowo niemiłym zachowaniem jak na sąsiada. Tym razem udało im się cudem umknąć, krztusząc się i potykając, ale gdy morze wycofało się, nie czekali na następny raz – wiedzieli, że oznaczałoby to dla nich pewną śmierć.

Przemoknięci i niemal oślepli od soli morskiej, wyczołgali się z jaskini i zaczęli wspinać się po śliskich wodorostach na skały ponad nią. Była to trudna i niebezpieczna wspinaczka, bowiem morze wszelkimi sposobami próbowało ściągnąć ich w dół, warcząc gniewnie za plecami jak dzika bestia rozwścieczona ucieczką swoich niedoszłych ofiar. Jednak fale nie mogły ich dosięgnąć i w końcu udało im się dostać na szczyt klifu, gdzie chwilowo byli bezpieczni.

Ale co mieli dalej począć? Na wyspie nie było domów ani żadnego innego miejsca, w którym mogliby się ogrzać, a przecież nie mogli zostać pod gołym niebem, bo zamarzliby. Nie mogli już dłużej mieszkać w jaskini, skoro morze wdzierało się do jej wnętrza. Gdyby jednak udało im się zbudować jakąś zaporę, która chroniłaby ich przed sztormowymi falami, mogliby wciąż pozostać w swojej ukochanej jaskini. Św. Gudwall ukląkł i zaczął się modlić o jakąś ochronę przed zimowymi falami.

Zgadnijcie, co się stało? Mieszkańcy morskich głębin okazali się lepsi dla naszych samotników niż samo morze. Małym rybkom, które czuły się bezpiecznie nawet wśród najgroźniejszych fal, było bardzo przykro, że tacy duzi mężczyźni byli tak bezbronni wobec potęgi morza. Z podwodnych jaskiń, skupisk wodorostów, kolonii koralowców i z piaszczystego dna oceanu do brzegów wysepki Gudwalla zaczęły nadpływać wielkie ławice ryb. Każda z nich niosła w pyszczku ziarenko piasku. Wpływały na płytkie wody przy jaskini Gudwalla i jedna po drugiej upuszczały przyniesione ziarenka na dno płycizny, potem zatrzymywały się, aby sprawdzić, czy dobrze wykonały swoje zadanie, i odpływały, aby przynieść kolejne ziarnko piasku tak szybko, jak to tylko możliwe. Przez cały dzień rybki po kolei podpływały, tworząc długą kolejkę jak ludzie w ogonku po bilety, a potem płynęły po następne ziarenko i przypływały z nim z powrotem. Do wieczora przed wejściem do jaskini wznosił się już niewielki wał z piasku.

Św. Gudwall i jego uczeń trzęśli się z zimna na szczycie klifu. Nagle uczeń popatrzył w dół na morze i złapał swego nauczyciela za ramię.

– Co to jest, tam na dole? – zapytał, wskazując niewysoki, brązowy wał wystający ponad fale.

– Nie wiem – odparł Święty. – A na co to wygląda, bracie?

– Obserwowałem to – powiedział uczeń – i wydaje mi się, że to rośnie. Spójrz! Jest już odrobinę wyższe niż wtedy, kiedy patrzyłeś na to pierwszy raz!

I faktycznie tak było. Gudwall przekonał się, że nawet w tak krótkim czasie ta brązowa plama na morzu rozszerzyła się od prawej do lewej. Ziarenko do ziarenka i wał z piasku rósł coraz wyżej i wyżej, aż w końcu stał się solidną ścianą rozciągającą się przed wejściem do jaskini. Fale przyboju z rykiem wściekłości rozbijały się o ten nowy falochron, ale nie mogły go pokonać. Nie mogły już dłużej wdzierać się do jaskini.

– Pan nas obronił – powiedział z wdzięcznością św. Gudwall. I wtedy spostrzegł błękitka odpływającego na otwarte morze. – To ryby zbudowały dla nas tę ścianę! – wykrzyknął. – Niech będą błogosławione ryby, które dziś pomogły nam w potrzebie.

Ryby uformowały mocną i trwałą barierę odgradzającą gniewne morze od wyspy Gudwalla, tak więc od tej pory Święty mógł dalej bezpiecznie mieszkać w swojej jaskini i latem, i zimą.

Abbie Farwell Brown

Powyższy tekst jest fragmentem książki Abbie Farwell Brown Święci przyjaciele zwierząt. Fascynujące opowieści o świętych.