Rozdział szósty. Szare Siostry

Choć wiele paryskich dam przyłączyło się do Pań Miłosierdzia i było gotowych pomagać Wincentemu w miarę swoich możliwości, wiele prac, jakich potrzebowano w mieście, pozostawało raczej poza ich zasięgiem. Sama tylko opieka nad chorymi w szpitalach wymagała nieustannego wysiłku, a także czasu, którego większość żon i matek raczej nie miała w nadmiarze. Wincenty nie mógł nie dostrzec luki, która domagała się wypełnienia, zaczął więc poszukiwać sposobu, by to uczynić.

Narzędzie, którego potrzebował okazało się leżeć niedaleko – w osobie Luizy le Gras, wdowy która poświęciła życie służbie ubogim. Zebrała w swoim domu kilka młodych, pochodzących ze wsi kobiet, aby pomagały jej w pracy; to właśnie one miały zastąpić Panie Miłosierdzia tam, gdzie te sobie nie radziły. Wynajęto większy dom na przedmieściach Paryża; sprowadzono nowe wiejskie dziewczęta, które wielkodusznie zgodziły się zaoferować swoją pracę bez zapłaty, a Luiza le Gras, z całym właściwym swej bezinteresownej naturze entuzjazmem, zaczęła uczyć tę kompanię sprawnego działania.

Ta święta kobieta była absolutnie przekonana o jednym – jeżeli inspiracja dla podjętego dzieła nie była nadprzyrodzona, nie można było się spodziewać ani sukcesów, ani wytrwałości.

– Niewielki pożytek z naszego ganiania po ulicach z talerzami zupy – mawiała – jeżeli celem naszych wysiłków nie jest Bóg. W chwili, w której porzucimy myśl, że biedni mają swój udział w Jego osobie, nasza miłość do nich zacznie stygnąć.

Modlitwa, praca i posłuszeństwo miały być jedynymi obowiązkami członkiń tego niewielkiego zakonu. Siła ich oddziaływania brała się z tego, że służyły Chrystusowi, który przychodził do nich w swoich ubogich.

Dla wielu z dziewcząt, często nieobytych i nie znających świata, życie w wielkim mieście było pełne niebezpieczeństw. Praca, którą im powierzono mogła być właściwie wykonywana tylko przez kobiety, które poświęciły swe życie Bogu; które były gotowe oddać się służbie całkowicie i bezgranicznie.

– Jeżeli pragniecie doskonałości, musicie umrzeć dla samych siebie – brzmiała nauka założycielki.

Luiza le Gras miała duszę nawykłą do modlitwy i wiedziała dobrze, że trzeba więcej niż gorliwej miłości bliźniego i serca wypełnionego litością, by dać siostrom odwagę niezbędną do życia, na jakie się zdecydowały. Żeńskie zakony nieklauzurowe były w owych czasach czymś niesłychanym, więc w pierwszych dniach istnienia tego niewielkiego zgromadzenia pojawiające się na ulicach siostry witano często obelgami. Zgodnie z własnymi słowami Wincentego, była to „kongregacja, która nie ma klasztoru innego niż domy chorych, cel innych niż najskromniejszy wynajęty pokój, klauzury innej niż ulice, kraty innej niż Boża bojaźń i żadnego welonu, poza własną skromnością”.

Ich życie było ciężkie. Wstawały o czwartej nad ranem, jadły najprościej jak można, spędzały całe dnie w niezdrowej atmosferze i były zawsze przepracowane. Prawdziwa siostra miłosierdzia powinna wspierać swe życie na Bożej miłości; nikt nie rozumiał tego lepiej niż sam Wincenty. W trakcie cotygodniowych zebrań, gdy spotykali się u św. Łazarza, stawiał przed nimi ideał wynikający z ich powołania, nakazując przede wszystkim pokorę i prostotę.

– Widzicie, moje siostry – mawiał do nich – jesteście tylko nieokrzesanymi dziewczynami ze wsi, które, tak jak mnie samego, wychowano by pilnowały stada.

Znał ich słabości i rozumiał dręczące je pokusy, ale wymagań nie wolno było obniżyć.

– Córki miłosierdzia muszą iść wszędzie tam, gdzie się ich potrzebuje – mówił – lecz to zobowiązanie wystawia je na wiele pokus, a zatem musi pociągać za sobą szczególną potrzebę surowości.

Nie wolno im było składać wizyt, o ile nie wiązało się to z pracą; nie wolno było przyjmować żadnych odwiedzin; nie mogły rozmawiać na ulicy o ile nie było to absolutnie konieczne; nie mogły nigdy wychodzić bez pozwolenia.

– Co? – odpowiedziały, sprowokowane przez Wincentego na jednym z zebrań. – Czy chcesz, abyśmy były własnymi wrogami, abyśmy na zawsze zaparły się siebie, robiły wszystko, czego sobie nie życzymy i całkowicie siebie zniszczyły?

– Tak, moje siostry – odpowiedział. – Jeżeli zaś tego nie zrobicie, będziecie się ześlizgiwały z drogi ku świętości.

Ich życie było z konieczności pełne pokus, i tylko w takim duchu mogły im się oprzeć.

To co działo się na ulicach wielkiego miasta, było niezwykle interesujące dla pochodzących ze wsi dziewcząt; poruszanie się ze spuszczoną głową, bez poświęcania czemukolwiek uwagi wymagało więc nadludzkiej samokontroli. Na cotygodniowym spotkaniu jedna z sióstr przyznała, że mijając trupę kuglarzy lub uliczny pokaz czuła tak silną pokusę przyglądania się, że mogła się jej oprzeć jedynie przyciskając do serca krucyfiks i powtarzając „O Jezu, jesteś wart tego wszystkiego”.

Pewnego dnia Wincenty pojawił się wśród nich przepełniony radością. Spotkał właśnie na ulicy pewnego dżentelmena, który powiedział:

– Widziałem dzisiaj dwie z pańskich córek niosące żywność chorym, a skromność jednej z nich była tak wielka, że ani przez moment nie podniosła oczu.

Mimo wielkiego pragnienia sióstr, upłynęło wiele lat, nim pozwolił im związać się ślubami z Chrystusem w ubogich. Kiedy wreszcie udzielił zgody, treść przyrzeczenia była następująca:

„Ja, niżej podpisana, w obecności Boga, odnawiam obietnice złożone w dniu Chrztu i ślubuję ubóstwo, czystość i posłuszeństwo czcigodnemu Przełożonemu Generalnemu Księży Misjonarzy towarzyszącemu Siostrom Miłosierdzia, aby móc oddać się przez cały rok cielesnej i duchowej służbie ubogim i chorym – naszym mistrzom. Niech stanie się to dzięki Bogu, do którego zwracam się za pośrednictwem Jego Syna, Jezusa Chrystusa Ukrzyżowanego i poprzez modlitwy Przenajświętszej Panny”.

Choć składane w ten sposób coroczne śluby nie wymuszały poświęcenia się na zawsze, tylko nieliczne siostry miłosierdzia wracały do światowego życia. Niejedna bohaterska kobieta pozostała na zawsze nieznana, spędzając cały swój czas na codziennej harówce przy łóżkach chorych lub walce o utrzymanie porządku w wiejskim szpitalu.

– Świętość córki miłosierdzia – powiedział Wincenty – zależy od pełnego wiary posłuszeństwa Regule; od wiernej służby bezimiennym ubogim; od wiernego posłuszeństwa poleceniom doktora… Bycie kimś całkiem zwyczajnym pomaga żyć w pokorze…

„Dla większej chwały Naszego Pana, swego Mistrza i Patrona – głosi pewien ustęp z Reguły zakonu – Siostry Miłosierdzia będą się starały zadowolić Go we wszystkim co robią i naśladować Go w swoim życiu – szczególnie zaś Jego ubóstwo, pokorę, łagodność, prostotę i powściągliwość”. Tam miała leżeć ich siła i sekret odwagi; stał przed nimi ukrzyżowany Zbawca, wzywając do cierpienia i wytrwałości w nim.

„Szare siostry”, jak nazywali je biedni, były nie tylko pielęgniarkami w szpitalach Paryża, ale rozchodziły się po całym świecie z dobroczynnymi misjami. Mało który dzień mijał bez apelu o pomoc. Po oblężeniu miasta Arras w 1656 roku, Luizę le Gras poproszono o wysłanie pomocy dla mieszkańców, którzy przetrwali okropności wojny. Od obowiązków można było zwolnić jedynie dwie siostry, które miały sprostać potrzebom ośmiu parafii; brud, głód i choroby panowały niepodzielnie; a jednak jedna z nich informując przełożonego, że drugiej zabroniono pracy z uwagi na całkowite wyczerpanie, stwierdza w liście: „Nigdy nie słyszałam z jej ust ani słowa skargi, nie widziałam też w jej twarzy nic oprócz zupełnego zadowolenia”.

Nieco później, siostry zostały wysłane do opieki nad rannymi żołnierzami w szpitalach Calais.

– Moje drogie córki – rzekł Wincenty – bądźcie pewne, że gdziekolwiek pójdziecie, Bóg będzie się o was troszczył.

Można było wysłać tylko cztery siostry, zaś żołnierze umierali powaleni zakaźną chorobą. Krążące pomiędzy nimi pielęgniarki ryzykowały życiem; dwie z czterech zaraziły się i zmarły. Gdy wiadomość dotarła do Paryża, pojawiła się rzesza chętnych, by zająć ich miejsce, zaś wybrana czwórka wyruszyła w drogę z radością.

Szpitale w całym kraju potrzebowały reformy, zaś w Paryżu każdy nowy plan ulżenia ubogim wymagał pomocy sióstr. W Marsylii prowadziły szpital dla skazańców; gdy założono dom opieki nad starzejącymi się biedakami, oddano go pod ich zarząd; podobnie było z sierocińcem. Gdziekolwiek potrzebny był zapał i bezinteresowność, pojawiały się pełne poświęcenia kobiety, gotowe oddać życie w służbie swoim bliźnim. Przyjemności, które mogły je w życiu spotkać, oddały w zamian za trud i niewygodę; ich poświęcenie było ukryte; żyły i umierały niezauważone.

„Nie znamy swojej drogi, wiemy tylko, że podążamy za Jezusem – pisze Matka i Założycielka zgromadzenia – zawsze pracując i zawsze cierpiąc. Nigdy nie mógłby nas poprowadzić, gdyby Jego własny wybór nie doprowadził Go aż do śmierci na krzyżu”.

W roku 1641 Siostry Miłosierdzia podjęły się nowej, drogiej sercu Wincentego pracy – nauczaniu małych dzieci. Powinna to być taka sama część ich powołania, mówił, jak troska o chorych i ubogich; miały nie szczędzić wysiłków, by zapewnić tym małym stworzeniom solidne chrześcijańskie wychowanie, którego nic nie może zastąpić.

W miarę upływu lat wiele pań wysokiego pochodzenia zaciągało się do zgromadzenia, pracując ramię w ramię ze swymi skromniejszymi siostrami, aby ulżyć innym we wszelkiego rodzaju niedolach, jednak siostra miłosierdzia – zarówno córka szlachcica jak chłopa – była i jest przede wszystkim córką Boga i służebnicą ubogich. Luiza le Gras nie posiadała się z radości, kiedy usłyszała pewnego dnia, że jedna z sióstr, ciężko pobita przez pacjenta, zniosła to bez słowa skargi. Ona sama, ich przełożona i kobieta szlachetnego pochodzenia, dawała przykład pokory, z której czerpały swą siłę. Nauczyła się tego od Wincentego á Paulo, który był dla niej żywym wzorem.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Wincenty a Paulo. Apostoł Miłosierdzia.