Rozdział drugi. I Komunia Święta

Do tych pięknych przejawów cnoty Comollo dołączył oznaki prawdziwej pobożności, jak również niezmierną miłość do wiary, co okazał w czasie swojej pierwszej spowiedzi. Rodzice troszczyli się o niego jak o cenny skarb powierzony im przez Boga. Zanim jeszcze doszedł do siódmego roku życia nauczyli go jak należy dobrze się spowiadać. Na kilka dni wcześniej zagłębił się w modlitwie jeszcze bardziej niż zwykle, oddalając się w samotności. Rano, w dniu spowiedzi, zbadał wnikliwie swoje sumienie, a następnie udał się do księdza. Gdy znalazł się przed kratkami konfesjonału, wspomniał sobie, że w sakramencie spowiedzi kapłan zajmuje miejsce samego Pana Jezusa. Jego szacunek do sakramentu napełnił go zmieszaniem, a grzechy (o ile w ogóle były to grzechy, a nie niedoskonałości) wielką bojaźnią. Ból z powodu uchybień był tak wielki, że cały zalał się łzami. Ksiądz musiał go zachęcać do tego by rozpoczął i kontynuował oskarżenie.

Swoim przykładem podbudował również świadków jego Pierwszej Komunii. Prawdę mówiąc, odkąd doszedł do używania rozumu, ze wszystkich sił przygotowywał się do godnego przyjęcia Najświętszego Sakramentu. Cały Wielki Post poprzedzający tę uroczystość spędził na jeszcze gorliwszym ćwiczeniu się w pobożności. Kilka dni poprzedzających ten „wielki dzień” – jak miał w zwyczaju mówić – spędził z wujkiem na prawdziwych rekolekcjach, nie mając z nikim żadnego innego kontaktu jak tylko ze swoim spowiednikiem.

Często słyszał na kazaniach, że Bóg hojnie wynagradza miłość względem ubogich. Dlatego też chciał szczególnym aktem uświęcić swoją uroczystość. „Drogi wuju – powiedział pewnego razu podczas rekolekcji – jak wiesz, udało mi się odłożyć trzy franki. Jeśli pozwolisz, zrobię z nich użytek kupując strój komunijny synowi sąsiadów. W przeciwnym razie istnieje ryzyko, że nie będzie mógł przystąpić do Komunii, gdyż do ubrania ma jedynie stare łachmany. Wuj, mocno wzruszony, zezwolił na ten wydatek, lecz gdy nadszedł ów dzień zadbał o to, by zwrócić wydaną sumkę siostrzeńcowi.

Od tej pory Ludwik nabrał wielkiej czci do świętych sakramentów pokuty i Eucharystii, i zawsze ilekroć do nich przystępował, odczuwał wielką pociechę. Nigdy nie zmarnował takiej okazji. Często mawiał do swojego kolegi: „To właśnie spowiedź i Komunia Święta chroniły mnie pośród niebezpieczeństw wieku dorastania”. Nie obawiał się często komunikować, a mimo to jego gorliwa miłość do Pana Jezusa nie była jeszcze w pełni zaspokojona. Więc uciekał się do komunii duchowej. Później w seminarium powtarzał często, że to dzięki wspaniałemu dziełu świętego Alfonsa Liguoriego Nawiedzenie Najświętszego Sakramentu nauczył się komunikować duchowo. „Było to – mawiał – od czasu, kiedy byłem w świecie, podporą, która uchroniła mnie od wszelkich jego niebezpieczeństw.”

Ponadto lubił odwiedzać kościoły. Obecność Jezusa przenikała go tak bardzo, że całymi godzinami pozostawał pogrążony w modlitwie, w gorliwej czułości i miłości.

Każda okazja była sprzyjającą by udać się do kościoła. Wchodził tam chętnie, czy to z obowiązku, czy to z jakiegokolwiek innego powodu. Nigdy nie opuścił świętego miejsca nie łącząc się duchowo choć przez moment z Panem Jezusem lub nie polecając się w opiekę Jego Najświętszej Matce. Z wielką radością uczestniczył we wszelkich parafialnych nabożnych przedsięwzięciach: w lekcjach katechizmu, kazaniach, rekolekcjach; zawsze chętny do pomocy. Można by się dziwić i pytać: „Gdzie tak młody chłopiec mógł nauczyć się praktykowania cnoty?”. Oto moja odpowiedź: u swojego wuja, księdza Józefa Comollo, ówczesnego proboszcza Cinzano. Pełen tkliwej dobroci, ksiądz ów we wszystkim szukał dobra dusz, którymi miał obowiązek się zajmować. Z bratankiem łączyła go głęboka wzajemna miłość. Pod opieką tak doświadczonego kierownika duchowego Ludwik czynił postępy naśladując jego życie duchowe i naturalne cnoty. A w miarę upływu lat otrzymane talenty zaczęły wydawać coraz to obfitsze owoce.

***

Dużo oznak zapowiadało, że Pan Nasz powoływał Ludwika do wyższej doskonałości. Już jako dziecku obce mu było trzpiotostwo, w każdej okoliczności pozostawał spokojny i opanowany. Przyjazny w stosunku do kolegów, względem przełożonych zaś skromny, pełen szacunku i bardzo posłuszny. Ponadto był pobożny i oddany sprawom wiary, chętnie oddawał przysługi, na jakie tylko pozwalał mu jego wiek. Już wtedy był przekonany, że wybór stanu życia jest sprawą najwyższej wagi. Często otwierał się przed wujem, do którego miał pełne zaufanie. Wuj zaś, na tyle, na ile zdołał się dowiedzieć, był przekonany, że jego bratanek ma powołanie. Ludwik rozmyśla ł więc nad urzeczywistnieniem swojego najdroższego pragnienia. Wuj mógł jedynie pochwalać te święte postanowienia służąc jednocześnie za podporę dla młodej, a tak obiecującej latorośli, w nadziei, że wyda obfite owoce świętości. Pewnego razu zagadnął:

– Sądzę, że jesteś całkowicie zdecydowany żeby zostać księdzem – powiedział.

– Nie pragnę niczego innego – odparł Ludwik.

– A jakie są tego powody?

– Ksiądz otwiera innym niebo gdzie, jak mam nadzieję, i ja zdołam dojść.

Ludwik udał się do Caselle, do księdza nazwiskiem Strumia, aby tam uczestniczyć w całorocznych zajęciach z gramatyki, które odpowiadały trzeciej klasie liceum. Również tam całe otoczenie nie omieszkało nie podziwiać jego pięknych cnót. Ci, którzy się do niego zbliżyli, świadczą szczególnie o jego duchu umartwienia. Od najwcześniejszego dzieciństwa nabył zwyczaj ofiarowywania Najświętszej Dziewicy drobnych wyrzeczeń, niczym skromnych kwiatuszków, z jedzenia i słodyczy. „Są to hołdy, jakie winien jestem oddawać Naszej Pani” – mawiał wówczas. Podczas pobytu w Caselle składał ich jeszcze więcej. Nie tylko pościł każdego tygodnia ku czci swej Niebieskiej Matki, lecz ponadto umniejszał sobie posiłków i pod byle pretekstem opuszczał stół zanim skończono jeść. Wystarczyło, że w menu było danie, które szczególniej mu smakowało, żeby z niego zrezygnował z miłości do Maryi.

„Comollo – wspomina ksiądz profesor Strumia – był dla mnie żywym cudem. Swoją anielską postaw ą, dobrym nastrojem, wiernością obowiązkom zachwycał wszystkich, zarówno w czasie rekreacji, jak i przy każdej innej sposobności. Był stałym przykładem gorliwości i nienagannej moralności. Jego powściągliwość była raczej właściwsza dla osoby dorosłej, która daleko postąpiła na drodze cnoty, niż dla nastolatka w jego wieku”.

I to właśnie dzięki temu sposobowi życia przechodzi ł od sukcesu do sukcesu zarówno w nauce, jak i w postępie duchowym. Doświadczenie potwierdza, że to głównie wstrzemięźliwość w jedzeniu pomaga młodym w tym wieku, zwłaszcza studentom, zachować czystość ciała i ducha.

cdn.

Św. Jan Bosko

Powyższy tekst jest fragmentem książki św. Jana Bosko Ludwik Comollo. Wzór młodych.