Rozdział drugi. Wół i osioł

Zasapany i zmęczony długą drogą osiołek, niosący Maryję, ledwie dreptał, gdy wieczorem zbliżał się do stajenki.

– Jaki jestem zmęczony, jaki zmęczony! – pomrukiwał po cichu. Po cichu, gdyż nie chciał, by usłyszała go Maryja. Była tak dobra dla niego. Nie wypadało więc, by zrozumiała jego żale.

Uradowany, że wreszcie odpocznie, przekroczył próg stajenki. W kącie, przy żłobie pełnym siana, stał wół. To rogate zwierzę było wyraźnie niezadowolone, gdy święty Józef postawił obok niego osiołka. Głośnym „muu” i gwałtownymi ruchami ogona dawało wyraz swej niechęci. Widząc jednak przed sobą poważnego mężczyznę z długą brodą, nie stawiało oporu.

Gdy odszedł święty Józef, osiołek zbliżył się do żłobu:

– Pozwól, że i ja skorzystam z siana – powiedział cicho.

– Gdzie się pchasz, kłapouchu jeden! – huknął wół. – Siano jest moje. A w ogóle po co tu przyszedłeś?

Spór stawał się coraz głośniejszy. Święty Józef, słysząc pomrukiwania zwierząt, podszedł do nich i poklepał wołu:

– Patrz – tłumaczył mu – twój towarzysz szedł trzy dni dźwigając Maryję, która spodziewa się Dziecka. Widzisz, jaki jest zmęczony? Do Jerozolimy musiał piąć się pod górę prawie na tysiąc metrów wysokości, a potem jeszcze długa droga do Betlejem. Nie żałuj mu więc trochę siana.

Klepnął wołu jeszcze raz i lekko pchnął go na bok. Gdy ujrzał, że osiołek zabiera się do siana, odszedł, by zrobić porządek w stajence, bo robiło się już ciemno.

W nocy, gdy wszyscy zasnęli, rozległy się śpiewy aniołów i jakieś cudowne nieziemskie światło napełniło stajenkę. Osiołek, który jeszcze nie spał, bo kończył resztki siana, zbudził swego sąsiada:

– Patrz – powiedział. – Nigdy nie widziałem tak jasnej nocy!

– I co za śpiewy się rozlegają – dziwował się wół. – Śpiewy o wiele piękniejsze niż pienia dziewcząt z Betlejem. Ja ich słucham, gdy idą do pracy na pole. Ładnie śpiewają. Ale nie ma porównania z głosami aniołów.

Potem obaj byli świadkami narodzenia Dzieciątka. Nigdy nie widzieli jeszcze narodzin człowieka. Osiołek słyszał tylko po drodze, że Maryja spodziewa się Dziecka. Teraz ujrzał to małe Dzieciątko, które niósł wraz z Maryją.

– Patrz, jakie piękne, jak się uśmiecha! – mówił do wołu.

– Muu – zaryczał po cichu wół, co miało znaczyć: „Masz rację” i dodał:

– Ja też widziałem wiele dzieci, które niosły matki albo które bawiły się koło stajni, ale tak miłego jeszcze nie widziałem.

– I tak dobrej Matki – przerwał mu osiołek. – Niosłem Ją przez kilka dni. Jestem dumny z tego. To była moja najpiękniejsza podróż.

W grudniową noc w stajni było zimno. Nic więc dziwnego, że Dzieciątko zaczęło popłakiwać. Wół miał dobre serce. Dlatego zaczął zastanawiać się, jakby tu zaradzić, jak ogrzać Małego. Woły nie mają zbyt wielkiego rozumu. Stąd dopiero po dłuższej chwili wpadł na pomysł, którym podzielił się z osiołkiem:

– Wiesz, podejdziemy do żłóbka i będziemy naszym oddechem ogrzewać Dzieciątko…

– Czyś ty zgłupiał? – odparł osiołek. – Głowę masz wielką, ale rozumu niewiele. Dzieciątko przestraszy się, gdy ujrzy twoje wielkie, ostre rogi.

– Co więc zrobimy? – martwił się wół.

Osiołek podreptał chwilę. Pomagało mu to w myśleniu.

– To proste – odrzekł. – Ja pójdę pierwszy. Nie mam rogów, a głowę mam piękniejszą od twojej. Do tego Maryja zna mnie dobrze.

– A ja do niczego się nie przydam? – spytał zmartwiony wół.

– Ty też będziesz potrzebny – pocieszał go osiołek. – Dopóki Dzieciątko nie uśnie, ja będę ogrzewał je swoim oddechem. Gdy uśnie, pójdziesz ty. Nie będzie już widziało twych rogów. Uważaj tylko, by ślina nie kapała ci z pyska. Mógłbyś obudzić Małego.

Osiołek podszedł do żłóbka.

Maryja spoczywająca obok nie przeszkadzała mu, gdy zbliżał się do Jezusa. Wiedziała, że ma dobre serce i nie zrobiłby nikomu krzywdy, a tym bardziej dziecku. Uśmiechnęła się tylko, gdy zaczął mocno oddychać. Za każdym oddechem rozchodziły się wokół kłęby pary. Strzygł przy tym swymi długimi uszami tak komicznie, że rozbawione Dzieciątko zaczęło się uśmiechać.

Mały Jezus powoli usnął. Obok Niego spała głębokim snem Maryja. Potrzebowała wypoczynku, bo urodzić dziecko, to chociaż coś bardzo radosnego, to i niemały trud.

Osiołek podszedł cicho do wołu:

– Teraz twoja kolej – szepnął.

Ciężki wół usiłował podejść do żłóbka możliwie cicho. Starał się, by słoma nie szeleściła pod jego nogami. Zadowolony, że i on może czymś się przysłużyć Dzieciątku, zaczął naśladować osiołka, a oddech miał jeszcze mocniejszy. Z zadowolenia wywijał przy tym swym długim ogonem.

– Czyś ty zwariował? – podbiegł do niego osiołek. Możesz uderzyć Dzieciątko. Nie ruszaj w ogóle ogonem. Po co Bóg dał to narzędzie tak bezmyślnemu zwierzęciu!

Jednak wół nie mógł długo cieszyć się swą posługą. Po jakiejś godzinie rozległy się kroki przed stajenką. Weszła grupa starszych mężczyzn ubranych w kożuchy. Wśród nich było również kilku młodych chłopców, a nawet jedna dziewczyna.

– To pasterze – rozpoznał ich wół.

– Odsuń się trochę! – zawołał do niego wysoki, brodaty pasterz i klepnął go przy tym mocno po karku. Cóż miał robić nasz wół. Odsunął się do kąta i stanął obok swego długouchego towarzysza.

Obaj patrzyli ze zdziwieniem, jak pasterze uklękli przed żłóbkiem, długo patrzyli na małego Jezusa i uśmiechali się do Niego. Potem mówili coś do Maryi i Józefa. W końcu wyciągnęli ze swych toreb dary: masło, ser, mleko i miód. Jeden z pasterzy przyniósł duży barani kożuch. Złożyli te dary przed żłóbkiem i zaczęli wychodzić.

– Dziwne rzeczy dziś się dzieją – rzekł wół do osiołka. – Jestem już stary, mam kilkanaście lat, a nigdy nie widziałem tak nadzwyczajnych wydarzeń.

– Tak, to rzeczywiście cudowna noc – przytaknął osiołek.

Ks. Stanisław Klimaszewski MIC

Powyższy tekst jest fragmentem książki Czar Bożego Narodzenia.