Rozdział trzynasty. Siedem słów, cz. 1

Wprowadzenie

Dla wiernych, wartość nabożeństwa Trzech Godzin Męki Pańskiej jest proporcjonalna do tego, w jakim stopniu rozumieją, że patrzą nie tyle na tragedię sprzed dziewiętnastu stuleci, ile na tragedię ich własnego życia i epoki. Samo rozmyślanie nad śmiercią Chrystusa na Kalwarii nie przyniosłoby im więcej pożytku niż studiowanie szczegółów zabójstwa Cezara u stop posągu Pompejusza. Takie rozważania mogłyby faktycznie być interesujące, ekscytujące, a nawet trochę pouczające czy inspirujące. Ale nie byłyby niczym więcej, a mogłyby się stać jedynie makabryczne i szkodliwe.

Jednak śmierć Chrystusa jest wyjątkowa, ponieważ jest uniwersalna. To więcej niż największe okropieństwo ze wszystkich zbrodniczych historii. To więcej nawet niż typ wszystkich aktów przemocy, jakie ludzie kiedykolwiek popełnili przeciw Bogu. Jest to bowiem po prostu odegranie, na historycznej scenie świata, tych powtarzanych wewnętrznych tragedii, jakie odbywają się w każdej duszy, która odrzuca lub obraża Boga. Ponieważ Bóg, którego krzyżujemy wewnętrznie, jest tym samym Bogiem, który został wtedy ukrzyżowany zewnętrznie. Nie ma takiego zewnętrznego szczegółu w Ewangelii, którego nie można by powtórzyć wewnątrz, w życiu duchowym grzesznika. Proces zanotowany przez Ewangelistów musi być mniej więcej podobny do procesu każdego odstępstwa od Boga.

Przede wszystkim początkiem tragedii jest zdrada sumienia. Zdrada dokonana przez te elementy naszej natury, które zostały zamierzone jako jego przyjaciele i obrońcy – na przykład przez uczucie czy przezorność. Potem skrępowane sumienie zostaje odprowadzone na sąd. Bowiem nie może być grzechu śmiertelnego bez zastanowienia, a żaden człowiek nigdy w niego nie popadł, nie przeprowadziwszy wpierw pewnego rodzaju jednego czy dwóch pośpiesznych, pozorowanych procesów, w których fikcyjna roztropność czy fałszywa idea wolności uroczyście decydują, że sumienie zawiniło. Jednak nawet wtedy sumienie nie ustępuje, a wtedy sprawiają, że zaczyna się wydawać niedorzeczne i śmieszne, i stawiają je obok Barabasza – ordynarnej i silnej niższej natury, która nie ma wysokich pretensji i chlubi się tym. I tak dramat postępuje, a sumienie zostaje ukrzyżowane. Sumienie milczy, od czasu do czasu przerywając coraz głębsze przygnębienie protestami, które za każdym razem są coraz słabsze, a w końcu sumienie rzeczywiście umiera. I od tego czasu nie może być żadnej nadziei, z wyjątkiem tej pokładanej w cudzie Zmartwychwstania.

Zatem ów Krzyż z Kalwarii nie jest tylko typem czy obrazem. Jest faktem identycznym z tak straszliwie nam znajomym faktem z życia duchowego. Ponieważ Chrystus nie jest jednym, a sumienie czymś innym, ale to rzeczywiście Chrystus przemawia w sumieniu, zatem to Chrystus jest krzyżowany w grzechu śmiertelnym.

Bądźmy więc szczerzy sami ze sobą. Patrzymy nie tylko na śmierć Chrystusa, ale na naszą własną, ponieważ patrzymy na śmierć Chrystusa, który jest naszym życiem (1).

Pierwsze słowo

Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią – Łk 23, 34.

W poprzednich rozważaniach przestudiowaliśmy życie Chrystusa w Jego Mistycznym Ciele z takiego punktu widzenia, z którego dziwne i niezliczone paradoksy, jakich pełno we wszelkich formach życia, przy pewnej głębokości stają się widoczne. I zobaczyliśmy, że owe paradoksy leżą w tych warstwach, gdzie, by tak rzec, spotykają się Boskość i człowieczeństwo. Chrystus jest Bogiem, a Bóg nie może umrzeć. Dlatego Chrystus stał się człowiekiem, aby móc to uczynić. Kościół jest Boski i dlatego przenajświętszy, ale zamieszkuje w ciele grzesznej ludzkości i uważa jej grzeszników za swoje dzieci oraz członków, nie mniej niż jej świętych.

Będziemy teraz, z tego samego punktu widzenia, przyglądać się ukrzyżowaniu Jezusa Chrystusa i słowom, jakie wypowiedział z krzyża i w ten sposób będziemy odnajdywać te same charakterystyczne paradoksy i tajemnice we wszystkich, co widzimy. W pierwszym słowie napotykamy paradoks Boskiego przebaczenia.

Zwykłe ludzkie przebaczenie nie jest niczym więcej, jak tylko naturalną cnotą, wynikającą z naturalnego poczucia sprawiedliwości i jeśli człowiek jest normalny, jego przebaczenie będzie naturalną i nieuniknioną częścią procesu pojednania, jeśli tylko zostanie dokonana pewnego rodzaju rekompensata. Na przykład jeden z moich przyjaciół zgrzeszy przeciwko mnie – naruszy, być może, moje dobre imię. Moją naturalną odpowiedzią jest uczucie urazy w stosunku do niego i – być może – rzeczywistej zemsty. Jednak moja uraza dotyczy głównie głupoty mego przyjaciela i jego ignorancji w kwestii mego prawdziwego charakteru. „Jestem zły – mówię z absolutną szczerością – nie tyle o to, co o mnie powiedział, ile o ten dowód jego niezdolności do zrozumienia mnie. Sądziłem, że jest moim przyjacielem, że solidaryzuje się z moim charakterem albo przynajmniej, że go rozumie wystarczająco, aby oddać mi sprawiedliwość. Ale teraz, z tego, co właśnie o mnie powiedział, widzę, że tak nie jest. Gdyby to, co powiedział, było prawdą o mnie, większość mej złości by uleciała. Ale widzę, że on mnie nie zna, mimo wszystko”. A potem, niebawem, mój przyjaciel pojmuje, że wyrządził mi krzywdę, że plotka, którą powtórzył albo interpretacja, jaką przypisał moim działaniom, nie była słuszna ani prawdziwa. I natychmiast, kiedy się o tym dowiaduję, od niego, albo od kogoś innego, jeśli w ogóle posiadam jakąkolwiek naturalną cnotę, moja uraza ulatuje. Ulatuje, ponieważ moja zraniona duma została uleczona. Przebaczam mu łatwo i naturalnie, ponieważ on teraz wie, co zrobił.

Jak całkowicie różne od tego łatwego, samolubnego, ludzkiego przebaczenia jest Boskie przebaczenie Chrystusa! Jest prawdą, że w sumieniu Piłata, niesprawiedliwego reprezentanta sprawiedliwości i w tym, co się nazywało sumieniem w Herodzie, i w sercach kapłanów, którzy otwarcie oskarżyli swego Boga, i żołnierzy, którzy dokonali egzekucji swego władcy, i Judasza, który zdradził swego przyjaciela, w nich wszystkich z pewnością był jakiś niepokój – taki niepokój został rzeczywiście odnotowany w przypadku pierwszego i ostatniego na tej liście – pewien nikły cień zrozumienia i świadomości tego, co zrobili i co robili. Z tego względu normalnemu człowiekowi byłoby stosunkowo łatwo przebaczyć takie krzywdy. „Przebaczam im – mógłby powiedzieć taki człowiek ze swego krzyża – ponieważ pozostał jakiś przebłysk świadomości, pozostała jakaś jedna iskra w ich sercach, która wciąż oddaje mi sprawiedliwość i dlatego mogę spróbować przynajmniej odłożyć na bok moją urazę i prosić Boga o przebaczenie dla nich”.

Ale Jezus Chrystus woła: „Przebaczam im, ponieważ oni nie wiedzą, co czynią! Przebaczam im, ponieważ tak straszliwie tego potrzebują, ponieważ nawet nie wiedzą, że tego potrzebują! Przebaczam w nich to, co jest niewybaczalne!”.

Na koniec pojawiają się dwie oczywiste kwestie.

Po pierwsze, to właśnie Boskiego przebaczenia potrzebujemy, ponieważ żaden z nas, grzeszników nie zna całego zła grzechu. Jakiś człowiek jest niewolnikiem, dajmy na to, grzechu cielesnego i próbuje się uspokoić myślą, że nie krzywdzi nikogo innego oprócz siebie samego. Nieświadomy jest obrazy Ducha Świętego, którego świątynię niszczy. Albo kobieta powtarza każdą oszczerczą plotkę, którą usłyszy i pociesza się w chwilach wyrzutów sumienia myślą, że „nie chce zrobić nikomu krzywdy”. Nie uświadamia sobie, że jest przyczyną zniechęcenia dusz oraz zasiania ziaren nieufności i wrogości między przyjaciółmi. Faktycznie niewiarygodne jest, że żaden grzesznik nigdy nie wie, co czyni poprzez grzech. Dlatego potrzebujemy Boskiego przebaczenia, a nie ludzkiego, przebaczenia, które przychodzi z góry, kiedy jesteśmy nieświadomi, że musimy je uzyskać, albo umrzeć. Potrzebujemy miłości Ojca, który, kiedy jesteśmy jeszcze daleko, wybiega naprzeciw nas (2) i który po raz pierwszy, ciepłem swego powitania, uświadamia nam, w jaką lodowatą dal zawędrowaliśmy. Gdybyśmy wiedzieli, każdy mógłby nam przebaczyć. Właśnie dlatego, że nie wiemy, tylko Bóg, który wie wszystko, może przebaczyć nam skutecznie.

I to jest owo Boskie przebaczenie, które my sami musimy rozszerzać na tych, którzy grzeszą przeciwko nam, ponieważ jedynie ci, którzy w ten sposób przebaczają, mogą otrzymać przebaczenie. Nie wolno nam czekać, aż świadomy wstyd naszego nieprzyjaciela uleczy zranioną dumę, aż dług zostanie spłacony poprzez przyznanie się do winy i znów będziemy zadowoleni, wiedząc, że w końcu oddano nam sprawiedliwość. Przeciwnie, jedynym przebaczeniem, które jest nadprzyrodzone i dlatego – chwalebne, jest to, które wyciąga rękę do ludzi nieświadomych, a nie do tych, którzy wiedzą, czego potrzebują.

Drugie słowo

Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju – Łk 23, 43.

W drugim słowie Nasz Pan bezpośrednio stosuje swe pierwsze słowo i poprzez ilustrację ukazuje nam jego znaczenie. Pokazuje nam, jak deszcz miłosierdzia, który wylał się z nieba w odpowiedzi na dopiero co odmówioną modlitwę, oświeca człowieka, który, obecny na Kalwarii bardziej niż wszyscy inni, był najbardziej nieświadomy ze wszystkich, człowieka, który w samym sercu tragedii rozumiał ją prawdopodobnie mniej, niż najmniejsze dziecko na obrzeżach tłumu.

Jego życie było jednym, długim pasmem nieposłuszeństwa prawom, zarówno Boga, jak i człowieka. Był członkiem jednej z tych grup hołoty ludzkiej, które pełzały wokół Jerozolimy, napadając samotne domy, atakując pojedynczych podróżnych, winne zarazem najbardziej krwawych i najpodlejszych grzechów, porównywalne jedynie ze współczesnymi francuskimi apaches. Cóż, w końcu został schwytany przez rzymską machinę państwową, złapany podczas jakiegoś brudnego przedsięwzięcia i tutaj, dotknięty, wściekły, pełen wzgardy, brawury i przerażenia, warczał jak zwierzę na każdą ludzką twarz, którą widział, warczał i splunął w tę Boską Twarz, która spojrzała na niego z takiego samego krzyża, jak jego własny, a ponieważ nie miał nawet iskry tego honoru, który podobno istnieje „między złodziejami”, szydził z głupoty „przestępstwa” swego „współtowarzysza przestępcy”.

Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas (3).

Znowu zatem paradoks jest dostatecznie wyraźny. Z pewnością wykształcony kapłan, albo nieśmiały uczeń, albo sumienny żołnierz o dobrym sercu, który nienawidził tej pracy, jaką wykonywał, z pewnością jeden z tych będzie pierwszym obiektem przebaczenia Chrystusa. I gdyby ktoś z nas tam wisiał, z pewnością któryś z nich byłby pierwszy. Ale kiedy Bóg przebacza, przebacza najpierw najbardziej nieświadomym – to jest, najbardziej oddalonym od przebaczenia i czyni pierwszym owocem Odkupienia nie Piotra, czy Kajfasza, czy Centuriona, ale złodzieja Dyzmę.

Pierwszym skutkiem Boskiego miłosierdzia jest oświecenie. Zanim zawołają, Ja im odpowiem (4). Zanim złodziej odczuje pierwsze ukłucie smutku, łaska działa na niego i po raz pierwszy w swym ponurym życiu zaczyna rozumieć. Niezwykła iluminacja rozbłyska w jego duszy. Bowiem żaden doświadczony pokutnik po latach ćwiczeń duchowych, żaden smutny święty nie mógłby się modlić w sposób bardziej doskonały, niż ten wyrzutek. Jego rozum być może pojął niewiele albo nic z wielkich mocy, które na niego i w nim działały. Wiedział, być może, wprost niewiele lub nic o tym, kim jest Ten wiszący obok niego. Jednak intuicja duszy przebija się aż do samego serca tajemnicy i wyraża się w modlitwie, która łączy w jedno doskonałą miłość, wyjątkową pokorę, całkowitą ufność, niezachwianą nadzieję, przenikliwą wiarę i niewysłowioną cierpliwość. Jego dusza cała rozkwita w jednej chwili: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa (5). Dostrzega chwałę skrytą za hańbą, wieczny tron – za Krzyżem i przyszłość – za teraźniejszością. A prosi jedynie o to, aby o nim wspomnieć, kiedy chwała przemieni hańbę, a Krzyż przekształci się w tron. Rozumie bowiem, co owo wspomnienie będzie oznaczać: „Wspomnij, Panie, że cierpiałem u Twego boku”.

Tak doskonałe są zatem skłonności ukształtowane w nim przez łaskę, że jednym susem ostatni staje się pierwszym (6). Nawet Maryja i Jan nie otrzymają natychmiastowej nagrody, która będzie jego udziałem. Dla nich są inne dary, a najpierw – rozdzielenie i tułaczka. Na ten moment zatem ów człowiek przechodzi na najważniejsze miejsce i ci, którzy wisieli ramię w ramię na Kalwarii, pójdą ramię w ramię na spotkanie owych dusz oczekujących za woalem, które wybiegną z gorliwością, aby ich powitać. Dziś ze Mną będziesz w raju.

Ów paradoks, ostatni będą pierwszymi, to stara doktryna Chrystusa, tak zdumiewająca i oszałamiająca, że był zmuszony wciąż ją powtarzać. Nauczał jej w co najmniej czterech przypowieściach: w przypowieści o zgubionej drachmie, o zabłąkanej owcy, o synu marnotrawnym i o winnicy. Dziewięć monet leży porzuconych na stole, dziewięćdziesiąt dziewięć owiec zagnano do owczarni, starszy syn został, jak sądzi, pominięty i znieważony, a robotnicy skarżą się na faworyzowanie. Jednak wciąż, nawet przy całym tym nauczaniu, dobiega od strony chrześcijan skarga, że Bóg jest zbyt kochający, aby był dostatecznie sprawiedliwy. Może neofitka w średnim wieku wchodzi do Kościoła i w ciągu kilku miesięcy otrzymuje łaski św. Teresy, stając się jedną z jej córek. Beztroski łajdak zostaje skazany na śmierć za morderstwo i trzy tygodnie później umiera na szafocie śmiercią świętego, w pierwszym szeregu. Te skargi wydają się dość naturalne. Zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty (7).

Jednak spójrzcie raz jeszcze, wy „starsi synowie”. Czy w waszym religijnym, oszczędnym, skromnym życiu kiedykolwiek istniało coś podobnego do tej głębi upodlenia samego siebie, jaką osiągnął młodszy syn? Z pewnością byliście cnotliwi i moralni. Poza wszystkim, byłby to wstyd, gdybyście tacy nie byli, biorąc pod uwagę bogactwo łaski, jakim się zawsze cieszyliście. Ale czy kiedykolwiek dążyliście poważnie do osiągnięcia chociażby jednego moralnego przymiotu, który Chrystus wskazuje w swym charakterze jako wzór do naśladowania: Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem? (8) Z pewnością jest znaczące, że nie mówi wyraźnie: Uczcie się ode Mnie, jak być czystym, albo odważnym, albo żarliwym, ale: Uczcie się być pokorni, ponieważ przede wszystkim w tym znajdziecie ukojenie dla waszych dusz (9). Zamiast tego, czy nie odczuwacie swego rodzaju łagodnej dumy z waszej religii, waszej cnoty, czy waszej drobiazgowości? Jednym słowem, nie byliście tak doskonałym starszym synem, jak wasz brat był młodszym. Nie odpowiadaliście na wasze łaski tak, jak on odpowiadał na swoje. Nigdy jeszcze nie byliście zdolni do okazania wystarczającej skromności, aby wejść do domu (co jest o wiele trudniejsze, niż w nim pozostawać), ani wystarczającej pokory, aby zacząć pracować z całym zaangażowaniem zaledwie na godzinę przed zachodem słońca.

Zacznijcie zatem od początku, nie w połowie drogi. Idźcie do drzwi kościoła i bijcie się w piersi, i nie mówcie: Boże, nagrodź mnie, bo tyle dla Ciebie zrobiłem, ale: Zmiłuj się nade mną, Boże (10), bo zrobiłem tak niewiele. Opuśćcie swoje miejsce pomiędzy faryzeuszami i zejdźcie w dół na kolanach, i płaczcie u łoża Chrystusa, a być może powie w końcu do was: Przyjacielu, przesiądź się wyżej (11).

cdn.

Ks. Robert Hugh Benson

(1) Kol 3, 4.

(2) Łk 15, 20.

(3) Łk 23, 39.

(4) Iz 65, 24.

(5) Łk 23, 42.

(6) Mk 10, 31.

(7) Mt 20, 12.

(8) Mt 11, 28–29.

(9) Mt 11, 29.

(10) Ps 51, 3.

(11) Łk 14, 10.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Paradoksy katolicyzmu.