Rozdział drugi. W parku. Kim jest dziecko

Nareszcie dotarliśmy cało i zdrowo do parku. Mateusz, Jasio i ja. Mati porzuca swój rowerek i biegnie popatrzeć jak starsi chłopcy grają w piłkę. Jaś podskakuje w wózku. Nie może się doczekać, aż wysiądzie i zacznie szaleć. Odkładam na ławkę torbę z niezbędnymi rzeczami: jabłka, ciastka, chusteczki. Pomagam Jasiowi wyjść z wózka i stanąć na chwiejnych nóżkach. Przez chwilę stoi jeszcze niepewnie, spogląda ku mnie pytająco, po czym biegnie ku najbliższej kupie liści pod wielkim drzewem.

Jesienne słońce świeci nisko, ciepłe promienie padają na żółte liście i trawę. Matki z dziećmi na rowerkach i w wózkach widać tu i ówdzie w złotawej poświacie. Radosne okrzyki Mateusza docierają do nas znad boiska. Miły pan z dwójką czterolatków zaprosił go, żeby dołączył do gry. Poradzą z nim sobie. Mogę w spokoju usiąść na ławce i przyglądać się Jasiowi. Mój malutki chłopczyk stanął sobie w cieniu ogromnego drzewa, przy kępie traw. Ma tylko około siedemdziesięciu centymetrów wzrostu, od stóp w brązowych wyjściowych butkach do jasnowłosej główki, a mimo to skupia na sobie uwagę wszystkich. Nie tylko moją, ale i pary naprzeciwko, która przygląda mu się równie badawczo jak ja. Dlaczego dzieje się tak, że bez względu na malowniczość sceny, zawsze w centrum zainteresowania będzie dziecko? Czym w ogóle jest dziecko, że ludzie zatrzymują się i uśmiechają, nawet ci, których najmniej by się o to podejrzewało, jak zrzędliwi podstarzali panowie albo obrażone paniusie?

„Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, i czym – syn człowieczy, że się nim zajmujesz” (Ps 8, 5) Skoro sam Bóg zwraca swój wzrok na Jasia, nie ma się co dziwić, że i my to robimy. „Uczyniłeś go niewiele mniejszym od istot niebieskich, chwałą i czcią go uwieńczyłeś” (Ps 8, 6).

Być może to dlatego, że dzieci są tak wyraźnym i nieskalanym przejawem działania Boga, stajemy, żeby się im przypatrzeć.

Ale tylko „niewiele mniejszym od istot niebieskich”? Musi to wymagać dużej pokory od anioła, by uznać, że jest tylko ciut wyżej w hierarchii stworzeń niż malutki człowiek, jakim jest Jasio. Co dopiero przyznać, że Bóg obdarzył tę małą śmieszną żółtą główkę takim zaszczytem i chwałą chrzcielnej łaski, że nasz syn jest niemal równy aniołom.

Spójrzcie na tego aniołka, jak śledzi wzrokiem wiewiórkę skaczącą z drzewa na drzewo – Jan Jakub, istota ludzka, dziecko Boże; ze swej natury zbliżony i do ziemi, trawy i wiewiórki, i do swego Anioła Stróża, przez chrzest mający udział w naturze Boskiej. Co za rozpiętość rzeczywistości w jednej małej istotce.

Teraz siada, pulchne nóżki szeroko rozsunięte, plecy proste i mocne (ile dalibyśmy my, dorośli, żeby móc tak usiąść!). Obraca na wszystkie strony gałązkę, bada ją pod każdym kątem, co chwila wkłada do buzi, przy czym wydaje głośne „Aaa!” podziwu.

Człowiek jest jednością ciała i duszy, stworzoną na obraz i podobieństwo Boga. Postrzegam kwadratowe ciałko Jasia, moje obolałe mięśnie dotkliwie odczuwają jego ciężar. Ale skąd wiem, że ma duszę? Oczywiście wierzę w to, ale nawet biorąc rzeczy „na zdrowy rozsądek” zdajemy sobie sprawę, że mali chłopcy są napędzani inną siłą żywotną niż kamienie, krzaki i wiewiórki. Żadna wiewiórka nie okazała nigdy tak naukowego, długotrwałego i obiektywnego zainteresowania orzechowi jakie Jaś okazuje tej gałązce.

Po chwili spogląda do góry, porzuca gałązkę znudzonym gestem, z pewnym trudem podnosi się i z ogromnym wysiłkiem pochyla się, żeby podnieść coś innego. „Jasiek, co tam znowu masz? Pokaż mamusi!”. Truchta do mnie posłusznie (chociaż raz) i wyciąga duży żółty liść. Ojej, jaki piękny wielki liść! Wyciąga go ku mnie uporczywie, dopóki go nie wezmę i nie będę podziwiać, po czym zabiera go, siada, „bach!”, koło moich nóg i cieszy się swym znaleziskiem w każdy właściwy i niewłaściwy sposób. „Nie, do buzi nie!” Patrzy na mnie zasmucony, po czym zabiera się do rozszarpywania liści na kawałeczki, potem podnosi każdy po kolei i ogląda jeszcze dokładniej. Cóż, nietrudno dostrzec duszę małego Jana, bijącą z jego błyszczących oczu. Sentymenty na bok, dowodów na istnienie duszy można na pewno się doszukać w jego zachowaniu. Ludzie, którym wydaje się, że dzieci są jak małe zwierzątka, z pewności ą nigdy nie mieli do czynienia ani ze zwierzętami ani z dziećmi. Szczeniak przyniesie kijek żeby mu go rzucić, może nawet przynieść jakąś zdobycz, jaką zapewne chciałbyś, żeby przyniósł. Nigdy jednak nie przyniósłby ci liścia i nalegał, żebyś podziwiał go razem z nim. Nigdy nie dałby ci kawałka swego ciastka, jak to często robi Jaś ze swym ciastkiem. Psa dość łatwo można uszczęśliwić odpowiednim jedzeniem, długim spacerem, zabawą i towarzystwem, ale nikt na świecie nie jest w stanie zapewnić bezustannego szczęścia osiemnastomiesięcznemu brzdącowi. Dziecko bowiem pragnie wszystkiego, co jest w zasięgu wzroku, a to ponieważ jest stworzone, żeby pragnąć wszystkiego co leży dalej, a to ponieważ obdarzone jest duszą (muszę zapamiętać sobie to rozumowanie, żeby następnym razem jak Jasio będzie nieznośny ze swoimi zachciankami, nie stracić do końca cierpliwości).

Dusza Jasia popycha go właśnie ku jakiemuś nowemu wyzwaniu. Znowu jest na nóżkach, kieruje się ku porzuconemu rowerkowi swego starszego brata. Przewraca go, wysilając przy tym wszystkie zaczątki mięśni. Posapuje z wysiłku. Kiedy w końcu udaje mu się obalić trójkołówkę, z podziwem patrzy na swe dzieło, mówi: „Ooo!”. Następnie z największą powagą, niczym naukowiec w swym laboratorium, popycha jeden z pedałów tak, żeby przednie koło zaczęło się kręcić. Tak, naprawdę się obraca; jeszcze lepiej, cały czas się kręci. „Guuu!” – mówi Jasio, patrząc na mnie, żeby upewnić się, czy jestem równie podekscytowana, jak on. „Guuu!”

Jak ma to jednak dowieść, że chłopiec ten jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga w sposób szczególny, inny niż trawa, drzewa i wiewiórki? Bóg wie, kocha i raduje się w sobie, Nieskończonej Prawdzie, Nieprzebranej Dobroci, Bezgranicznym Szczęściu, i uczynił Jasia zdolnym poznać prawdę i kochać dobro – prawdę i dobro kół i ciasteczek, prawdę i dobro myśli i czynów. Dał mu moc wiedzy i miłości, wywyższonych i umocnionych łaską, tak by z czasem Janek mógł poznać i pokochać Boga i być szczęśliwy Jego szczęściem.

Znowu jednak, Bóg jest osobą – kimś, nie samym czymś, i również Jasia uczynił kimś, na swój obraz. Na studiach mówiono nam za Boecjuszem, że „człowiek jest niezależną istotą o rozumnej naturze”. Każdy kto widział dziecko zajęte własnymi sprawami, zdaje sobie sprawę co ta definicja oznacza. Nikt nie mógłby zwątpić, że mały Jan jest nie tylko „czymś” ale „kimś”, nieskrępowaną istotą ludzką, małym odbiciem Nieskończonej Niezależności i Istoty Boga.

Istnieje jednak bardziej urzekający sposób, w który Jaś ukazuje się jako obraz Boga. Mimo że mały, już pragnie dzielić z ludźmi, których kocha, swe małe szczęścia związane z posiadanymi ciasteczkami, liśćmi i obracaniem kół na rowerku. „Bóg jest miłością”, mówi Pismo Święte. Wszystko powstało z miłości, z Jego przemożnej szczodrości, tak by mógł przekazać swą doskonałość stworzeniu według swej mądrości, tak by niektóre z Jego stworzeń mogły przyjść i dzielić z Nim Jego życie i wieczne szczęście. I tak, mały Jaś, stworzony na obraz Boga, stworzony by kochać i w imię tej miłości oddawać siebie Bogu i bliźnim, już chce dzielić się tym, co posiada – swą radością (mimo że desperacko trzyma się bardziej przyziemnych dóbr, najbardziej tych, których nie powinien, np. zapałek).

Jaką rolę pełni w tym wszystkim jego ciało? Katechizm nie podaje: „Podobieństwo występuje wyłącznie w duszy”, mówi za to „głównie w duszy”. Jakie jednak podobieństwo do Boga można odnaleźć w tym śmiesznym małym ciałku? Pamiętam wspaniałą modlitwę przy święceniach biskupich, przy poświęceniu biskupich rękawiczek: „Boże Wszechmogący, któryś dał człowiekowi, stworzone mu na Twe podobieństwo, dłonie cudownie rozdzielone na palce, jako narzędzie dobrej pracy, którym nakazałeś czystość, by dusza mogła mieć w nich godne mieszkanie”. Tutaj liturgia dopowiada zdawkowe stwierdzenie z katechizmu: narządy nasze stworzone są, by wyrażać i służyć naszym duszom, stworzonym na obraz Boga. Małe grubiutkie rączki Jasia, teraz tak skrupulatnie badające wewnętrzne mechanizmy koła rowerowego, te brudne rączki, całe w smarze i ziemi, mają być narzędziem jego umysłu, tak by postępowa ł właściwie, w zgodzie z własnym podobieństwem do Boga Stwórcy. (Powinnam uważać, żeby tak ich nie brudził? Skoro nasze dusze mają w nich mieszkanie, nic dziwnego, że najpierw spoglądamy na dłonie, żeby przekonać się, jakim jest się człowiekiem, albo że uścisk dłoni ma świadczyć o charakterze, albo że z charakteru pisma ręcznego można tyle wyczytać o drugiej osobie).

Jasiu zdołał już wyszarpnąć siodełko, jakoś udało mu się z nim wstać, teraz dumnie kroczy, z pewnymi potknięciami, ze swą zdobyczą. Czy mam mu ją zabrać? Nie, przecież nic sobie nie może nim zrobić, a siodełko rowerowe jest wspaniałą czerwono-srebrną rzeczą do noszenia. Z pewnością ta mała wyprostowana postać również ma w sobie coś z Boga, albo przynajmniej jest stworzony, by „szukać tego, co w górze” (Kol 3, 1).

Teraz znowu usiadł i niestrudzenie grzebie w ziemi trzonkiem siodełka, jakby chciał pokazać, że jest stworzony na podobieństwo Boga, Władcy Wszechświata, który rozkazał człowiekowi by „uczynił sobie ziemię poddaną” (Rdz 1, 28) oraz by ją uprawiał. Jaś niewątpliwie stara się uczynić sobie poddanym ten konkretny kawałek ziemi – widać to w dzikiej determinacji jaka rysuje się na jego twarzy.

Mały władca ziemi odwraca wzrok od swego poletka, wstaje i biegnie do mnie z błagalnym spojrzeniem. Co się stało? Chwyta torebkę z ławki obok i uważnie ją ogląda. Aha, ciasteczko. Lepiej pozwól mi je wyjąć. Chwyta ciasteczko, jednym ruchem odgryza połowę i powoli udaje się z powrotem do kopania. Jak dziwną rzeczą jest istota ludzka, zależna od krakersów, mleka, mięsa, warzyw, gdy razem z ciałem rozwija się dusza, a przy tym niezależna od pożywienia, gdy dusza żyć będzie wiecznie (i ciało też, po zmartwychwstaniu, dzięki łasce Boga): jest tak nierozerwalną częścią tego ziemskiego pejzażu, a jednak tak zróżnicowaną w swej naturze.

Gdy się zastanowić nad tym, czym jest istota ludzka, zdajesz sobie sprawę, co mają na myśli mędrcy, gdy mówią, że pierwszym krokiem do poznania Boga jest poznanie samego siebie. Jakże prawdziwe będzie, gdy Jaś powie, gdy już będzie umiał: „Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie”. Gdyby był po prostu istotą ludzką, już za to wystarczyłoby wielbić Boga, ale jego człowieczeństwo jest w końcu tylko budulcem, warunkiem niezbędnym dla tego czym naprawdę jest, dla jego (ośmielę się powiedzieć) boskości.

Boże, któryś tak cudownie zbudował godność ludzkiej materii i jeszcze cudowniej przemienił ją… Co nowego zostało dodane do Jasia, gdy ponownie się narodził przez wodę i Ducha Świętego? Ochrzczone dziecko nie wygląda inaczej niż nieochrzczone (chociaż jego matka zdecydowanie odczuwa różnicę, gdy odchodzi z nim od chrzcielnicy). Nie da się powiedzieć, które z dzieci bawiących się w parku jest ochrzczone, a które nie. Jednak te, które są, żyją innym życiem, żyją nieskończenie pełniej, niż te, które chrztu nie otrzymały.

Jasio, zatopiony w kruszeniu brudnych resztek ciasteczka na siodełku, jest nie tylko moim dzieckiem. Jest dzieckiem Bożym. A Bóg nie tylko przyjął go do swej rodziny. Nie powiedział jedynie, że od tej pory będzie uważał go za swe dziecko, ale prawdziwie uczynił go swym przybranym dzieckiem, dając mu udział w swym życiu.

Jasio nie jest też jednym z wielu kolejnych dzieci Bożych. Jest niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju obrazem Jednorodzonego Syna Bożego, Pana naszego Jezusa Chrystusa. Złączył się w Chrystusie z innymi dziećmi Bożymi, przez Niego i w Nim otrzymał nowe życie. Gdy Bóg Ojciec spogląda na tego maluszka baraszkującego w parku na trawie, widzi w nim swego Syna i jego w swym Synu. Pan Jezus nieustannie wlewa swe życie w członków swego Ciała, do tego stopnia, że cokolwiek robię dla Jasia, czynię to dla Chrystusa. (Panie, wybacz mi wszystkie chwile gdy się na niego denerwuję, gdy przez jego wrzaski tracę cierpliwość, gdy jestem już zbyt zmęczona, by się uśmiechnąć. Pomóż mi pamiętać, że zajmując się nim, zajmuję się Tobą, i robić to najlepiej jak potrafię.) Duch Święty zawsze mieszka w Jasiu, swej świątyni, bardzo małej, świątyni Ducha Miłości i radości, tak więc myję, karmię i ubieram nie tylko mojego synka, ale zajmuję się świątynią Boga. Małe mieszkanie Świętej Trójcy próbuje teraz dosiąść rowerka. Ojej, oczywiście nie udało mu się założyć z powrotem siodełka. Sfrustrowany wydaje z siebie okrutny okrzyk przerażenia; rowerek przewraca się razem z nim, teraz leży na trawie, szlochając. Biedny Jasiu! Świat jest nadal padołem łez, nawet dla dzieci Bożych, lecz tylko po wielu zgryzotach, upadkach i rozczarowaniach dnia codziennego dostąpimy Królestwa Bożego. Gdy Chrystus był malutki, też musiał spadać z rzeczy, i płakać jak inne dzieci, dlaczego więc mielibyśmy wymagać, by ścieżki naszych własnych dzieci były prostsze i mniej wyboiste od tych, jakimi chodził On sam.

Ale oto i Mati, który nareszcie oderwał się od piłki, domaga się jabłka i ciastek. „Kochanie, bądź grzecznym chłopcem, przewieź Jasia na rowerku i pociesz go”. Mati gramoli się na swego wierzchowca. Wkładam Jasia z tyłu (wycie ucichło jak tylko zobaczył, że czeka go przejażdżka). Wyruszają, podskakując na wybojach, Jasio kurczowo ściska swego brata i podśpiewuje sobie z radości.

Dwie istotki, dwoje dzieci Bożych, dwa mieszkania Chrystusa, świątynie Ducha Świętego, dojeżdżają razem na czerwono-srebrnym rowerku. Chodźcie chłopcy, wracamy do domu!

Mary Perkins

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Perkins Macierzyństwo pełne Boga.